Zbyt dużo patosu (Multiwersja cz.9)
NOIR*
Ostrożnie wyszedłem z portalu, zapobiegawczo zerkając na własne ciało, aby upewnić się, czy przejście stworzone przez Zeusa faktycznie było bezpieczne i niczego mi nie urwało. Jak jednak się okazało, byłem cały i zdrowy, wszystkie kończyny miałem na miejscu, więc mogłem odetchnąć z ulgą.
Tak jak wcześniej podejrzewałem, naprawdę znalazłem się w teatrze, jednak nie aż tak starym, jak mi się wydawało. Drewniany parkiet okazał się polerowaną wykładziną, nie zaś skrzypiącymi, załamującymi się pod ludzkim ciężarem deskami. Za mną wisiały całe rzędy czerwonej, ciężkiej kotary iskrzącej brokatem od małych lampek wiszących dookoła sceny. Poza mną nie było nikogo. Wewnątrz budynku ziajała pustka, w powietrzu unosiły się drobinki kurzu, zaś obite szkarłatnym materiałem krzesła czekały na ewentualnych gości.
- Może zechcesz się przyłączyć? - krzyknąłem żartobliwie za siebie do wciąż otwartego portalu, w którym brązowoskrzydły anioł wrzucił właśnie krzesło do wód oceanu, obserwując jak pochłaniał je Atlantyk - Nie ma tu ludzi puszczających wianki, ale przynajmniej jest ciepło!
W pewnym momencie scena rozbłysła światłem reflektorów, których promienie skupiły się na mnie. Odruchowo zasłoniłem ręką oczy, nie będąc gotowym na tak brutalny atak. Po czasie spędzonym wśród oceanicznych mroków, gdzie jedynym źródłem jasności był Księżyc, ciężko mi było przywyknąć od razu do tak rażących błysków. To jednak nie był koniec atrakcji, ponieważ chwilę później poczułem chwyt w okolicy nadgarstków, kostek i szyi. Zanim się zorientowałem, zostałem oplątany cieniutkimi, pomarańczowymi nitkami zwisającymi wprost z samego sufitu.
Chwilę później przed sceną pojawiła się wysoka, szczupła kobieta. Swe oblicze zasłaniała drewnianym wachlarzem z wizerunkiem męskiej głowy, za którego wystawały jedynie wielkie brązowe oczy ozdobione makijażem w postaci długich, czarnych kresek i czerwonych cieni rozmazanych pod dolną powieką. Platynowe, niemalże białe fale delikatnie okalały jej twarz, lekko łagodząc jej rysy. Nieznajoma w długiej, bufiastej, piwoniowej sukni wykończonej koronkami, stała w ciszy i przyglądała mi się z uwagą.
- Czemu sprzeciwiasz się mojej mocy? - spytała ledwie słyszalnym, melodyjnym głosem przesiąkniętym srogością.
Już miałem odpowiedzieć, otwierając usta, gdy wtem z portalu wychynęła czarna główka uczesana w koszyk. Granatowe oczy powiodły dookoła po wnętrzu teatru, aż wreszcie zatrzymały się na mnie, po czym zgrabnie prześlizgnęły się na dziwną kobietę.
- To jest ten twój złoczyńca? - spytał Zeus, taksując oceniająco moją potencjalną przeciwniczkę.
- Na to wygląda - odparłem - To zechcesz się przyłączyć? - ponowiłem pytanie.
- Zależy, o co ten ktoś walczy - skwitowała dziewczyna, wychodząc z portalu - Strój ma całkiem spoko, zupełnie inaczej niż w moich czasach, ale to jeszcze nie znaczy, że Władzio wbił na szczyt swojego rozwoju.
- Co masz na myśli? - zapytałem niepewnie. Nie za bardzo wiedziałem, o co chodziło czarnowłosej, ale po spojrzeniu na nieznajomą opętaną, która cofnęła się o kilka kroków w mrok teatru, zrobiło mi się cieplej na sercu. Ona też nie nadążała za moją nową koleżanką.
- Shhh - syknęła dziewczyna, uciszając mnie ruchem ręki - Ty tam! Jakie imię ci nadał?
- Mi? - nieznajoma delikatnie wskazała na siebie wachlarzem ze złudną nadzieją, że mogło chodzić o kogoś innego.
- A widzisz tu jeszcze kogoś? Ten tu to Hatteria, ja to Zeus, a ty...?
- Multiwersja... - szepnęła wystraszonym głosem kobieta.
- Zawsze lepsze to niż Wierszokleta - mruknął Zeus, wzruszając ramionami - Skoro już nam się przedstawiłaś, to streść swoje mroczne plany, ale prosiłabym o dość szybkie tempo, bo jeszcze zacznie nam tu świtać, a mam szkołę na 8 rano i chciałabym się jeszcze trochę kimnąć.
Multiwersja zerknęła podejrzliwym wzrokiem w moją stronę, jakbym osobiście odpowiadał za tę sytuację i zamierzał ją pokonać z pomocą dziecka, które dopiero co uciekło z balu przebierańców. Wzruszyłem ramionami, tak jak uprzednio Zeus, dając znać kobiecie, że również niewiele z tego wszystkiego zrozumiałem i najlepszym, co mogła uczynić, to odpowiedzenie na pytanie, zwłaszcza, że sam byłem ciekawy za jakie smutki musiałem teraz wisieć na pomarańczowych sznurkach.
- Pozwól, że zadam ci pytanie pomocnicze, skoro masz problemy z myśleniem - westchnął ze znudzeniem Zeus - Czym określisz całe to zamieszanie?
- Życiem - wargi z wachlarza uniosły się w lekko kpiącym uśmiechu, zaś sama Multiwersja wyraźnie nabrała motywacji do spowiedzi, gdyż żwawo uniosła głowę i wyprostowała się - Życie to teatr! Fabułę pisze czas, a reżyserem jest los. Człowiek to tylko niczego nieświadomy aktor, pacynka na sznurkach poruszana wolą kogoś innego. Tym właśnie jesteśmy. Ślicznymi lalkami, kukiełkami, które trafią do kosza, gdy scenę zakryje kurtyna, zaś...
- STOP! - czarnowłosa krzyknęła z taką siłą, że wzdrygnąłem się nie tylko ja, ale i kilka lampek obwieszonych wokół sceny, które ze strachu popękały z głośnym trzaskiem, rozsypując szkło po parkiecie - Skończ waść, wstydu oszczędź! Czemu złoczyńcy zawsze muszą zanudzać gadką pełną patosu? Co z wami jest nie tak?
- A może chcesz pogadać o klapie twojego przedstawienia? - zaproponowałem nieśmiało, na co namalowane usta opętanej zwęziły się, zaś w oczach kobiety pojawił się niebezpieczny błysk.
- Nie waż się jej bronić! - zaprotestował Zeus - Przypominam ci, że ta osoba jest twoim wrogiem i bez wahania odbierze ci miraculum, a może nawet i życia, jak ją za bardzo wkurzysz. Ona jest pod władzą właściciela Motyla, nie myśli racjonalnie. Niczego nie ugrasz miłymi słówkami.
- Każdego da się pokonać kulturą, o gromowładny. Zamiast tak krzyczeć, po prostu patrz i ucz się - mruknąłem do czarnowłosej, która jedynie prychnęła z pogardą i wywróciła oczami, dając mi znać, że gdzieś miała moje wykłady o kulturze i dobrym wychowaniu - Twoje życie to jeden wielki dramat, więc postawiłaś zostać najsłynniejszą reżyserką, a z ludzkości uczynić swoją trupę aktorską. Mam rację? - spytałem, zwracając się do mej przeciwniczki, która stała nadal niewzruszona.
- Nie, nie masz - kobieta zgrabnie wywinęła się na pięcie i stanęła do mnie plecami. Dopiero przy tym obrocie zauważyłem, że jej suknia była wyjątkowo szeroka, jakby ktoś włożył pod nią poduszkę - Pragnę spełniać marzenia innych ludzi, nie nimi kierować.
- Te sznurki władzy mówią co innego - zaoponowałem, opierając cały ciężar ciała na cienkich niteczkach, aby zobaczyć, jak wytrzymałe były. Z odrobiną szczęścia mogły się przecież urwać i zwrócić mi wolność.
- Co wy wiecie o sznurkach władzy? - prychnął Zeus - Skoro ta scena jest już i tak górnolotna, to posłuchajcie tych o to słów: żadne z was nie rozdaje kart. Możecie o tym pomarzyć - oznajmiła dziewczyna w orlim stroju, patetycznym krokiem podchodząc do portalu - Jesteście tylko pionkami. Multiwersją kieruje Władca Ciem, który w każdej chwili może odebrać jej moc, a Hatterią cały Zakon Miraculi. Jesteście postaciami bez znaczenia, epizodem w całej historii, o której wszyscy kiedyś zapomną. Królem na tej szachownicy jest kto inny, a wy tylko dajecie się wodzić za nos i grać pod cudze dyktando. Nie będę dłużej brała w tym udziału - powiedziała czarnowłosa, stawiając jedną nogę w przejściu pomiędzy światami - Wybacz Hatterio, ale to twój cyrk i twoja akuma. Sam to jakoś rozwiążesz. Zresztą... Nie masz wyboru. Baw się dobrze! - zawołała dziewczyna w brązie, całkowicie przechodząc przez portal, który momentalnie po jej odejściu, zamknął się, pozbawiając nas widoków na spokojne, ciemne wody Oceanu Indyjskiego.
- Te sznurki są połączeniem z innymi wymiarami i czasem, z całym multiwersum. Dzięki nim przenoszę człowieka do jego własnej przeszłości, zwracając mu to, co było dla niego najcenniejsze. Nie utrudniaj mi tego i pozwól ludziom być szczęśliwymi. Sam spróbuj być szczęśliwy. To wiele nie kosztuje. Wystarczy zamknąć oczy - szepnęła cicho, przechodząc korytarzem do wyjścia z teatralnej sali.
Gdy przeszła przez drzwi, salę ogarnęła bezbrzeżna ciemność.
Wyczerpany uniosłem powieki. Wiszenie na cienkich, błyszczących pomarańczową poświatą sznurkach z każdą chwilą stawało się coraz bardziej męczące. Mimo noszenia na sobie magicznego kostiumu, zaczynałem odczuwać tępy ból w nadwyrężonych od napięcia mięśniach. Nawet gdybym chciał, za nic w świecie nie mogłem zasnąć i odpłynąć do innego wymiaru, w którym według słów Akumy wreszcie byłbym szczęśliwy. Podrażnione ramiona skutecznie mi to uniemożliwiały.
Rozejrzałem się po pustej sali w poszukiwaniu czegoś, co mógłbym wykorzystać do ewentualnej ucieczki. Puste, obite szkarłatnym materiałem krzesła, trochę lin, worki z piaskiem, uniesiona kurtyna. Nic, co nadawałoby się do ewakuacji.
Wziąłem głęboki wdech. Musiał istnieć jakiś sposób na wyjście z tej sytuacji, jak nie z pomocą otoczenia, nie po negocjacjach z Akumą, to z pomocą mojej własnej mocy. Posiadałem przecież swój "atak krwotoczny" i ostrą jak dowcip cynika kosę. Co prawda, tego drugiego sięgnąć w tej chwili nie mogłem, ale to pierwsze...
Przymknąłem oczy i ponownie przywołałem w pamięci obraz tajemniczej kobiety. Z pewnością należała do szeregów Gabriela, co zapewne czyniło go mistrzem manipulacji, skoro udało mu się przekonać do siebie nieznajomą i zmusić ją do czynienia wokół chaosu. Ciekawe, co obiecał jej w zamian? Prawdopodobnie było to coś związanego z tematem straty, skoro kobieta aż tak troszczyła się o moje szczęście. Zbyt wiele jednak przeszedłem, abym teraz ponownie miał się cofać w swojej podróży, zwłaszcza, że nie czułem się aż tak znowu stratny. Owszem, byłem kiedyś w żałobie, zresztą jak każdy, ale dawno nauczyłem się już cieszyć nowym dniem i dostrzegać piękno tam, gdzie było ono niewidoczne. Żadna dama w piwoniowej sukni nie była w stanie przekonać mnie do życia w rozkosznej iluzji.
Myśląc o kobiecie, zacząłem sobie wyobrażać krew płynącą w żyłach. Miliony czerwonych krwinek przeciskających się przez tętnice, wpływających do naczyń włosowatych, wypełniających i odżywiających każdą część ciała. Krew była kwintesencją życia. Im mocniej skupiałem się na tym o obrazie, tym bardziej zacząłem odczuwać drżenie posadzki. Nigdy nie sądziłem, że mój dar może działać na takie odległości, ale jak już raz udowodnił mi zniszczony przypadkiem grimoire, potęga bohatera zależała od jego wiedzy i chęci rozwoju. My sami stawialiśmy sobie ograniczenia.
Skupiłem się jeszcze bardziej. Nie chciałem rozsadzać Akumy, to nie było moim celem, chociaż z pewnością uwolniłoby nas wszystkich z pułapki. Chciałem zmusić nieznajomą do uwolnienia mnie. Nie wiedziałem, co właściwie czuły moje "ofiary", gdy używałem na nich swej zdolności. Przy wybuchu zapewne nic poza zdziwieniem, ale gdy kontrolowałem podnoszenie ich ciśnienia, musiały czuć niewyobrażalny ból. W tej chwili było mi to na rękę.
Wreszcie węzły puściły, zaś ja opadłem na lakierowaną scenę, oddychając ciężko. Takie skupienie było równie wyczerpujące, co wiszenie na linach i bierne trenowanie mięśni.
Chwilę jeszcze klęczałem na podłodze, zbierając myśli. Jeżeli kobieta faktycznie została zaakumowana, a wszystko na to wskazywało, to logicznym było, iż Gabriel musiał wysłać do niej zaczarowanego motyla, który wniknął w jakiś przedmiot. Pytanie brzmiało, czym ów przedmiot mógł być? Wachlarzem ukazującym męską twarz, którym się zasłaniała? Czy miała przy sobie inną, charakterystyczną rzecz? A może motyl schował się w czymś, czego nie mogłem dostrzec? Jedno było pewne, nie miałem co czekać na interwencję innych bohaterów.
Dziękuję Ci za przeczytanie nowego rozdziału. Mam nadzieję, że Ci się spodobał, a swoją opinię wyrazisz w komentarzu. Życzę Ci miłego dnia lub miłej nocy i pozdrawiam cieplutko!
♥M ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top