Tęczowy atak na królewskie mury

NOIR*

   Stojąc na Victoria Memorial w promieniach delikatnie grzejącego słoneczka, które dopiero co nieśmiało wychynęło zza deszczowych chmur, uważnie przyjrzałem się pomnikowi wykutemu przez... kogoś, na cześć ulubionej ciotki Menendeza - Wiktorii Hanowerskiej. Właściwie, to ciekawiło mnie tylko i wyłącznie przedstawienie dawnej królowej, wszystkie inne aniołki czy motywy żeglarskie, które wręcz wylewały się z rzeźby, były już poza zasięgiem moich zainteresowań. 

   Sama monarchini prezentowała się... Hmm... Niezbyt królewsko, jak na mój gust (chociaż mina goszcząca na jej obliczu była władcza). Jeśli miałbym być zupełnie szczery, to jej wygląd w ogóle mi się nie podobał. Z aparycji jej twarz przypominała trochę kapucynkę utopioną w budyniu. Gdyby Lilibeth nie zakomunikowała mi wcześniej, że ten plac został stworzony na cześć Wiktorii Hanowerskiej, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że ukazana przez rzeźbiarzy postać faktycznie była osobą rządzącą. Śmiałbym nawet powiedzieć, że moje przebranie królewny było znacznie bardziej wiarygodne od stroju angielskiej królowej. No kto widząc moją suknię i woalkę nie wziąłby mnie za członka zacnego rodu? O Wiktorii nie można było tego powiedzieć!

- Wiktoria Hanowerska... - mruknąłem pod nosem, gładząc się po podbródku. 

   Kompletnie nic o niej nie wiedziałem, poza tym, że zajmowała się dilerką po kantynach, co pozwalało mi przypuszczać, że może i Menda przejął po niej gangsterskie skłonności. Wszak liczne kradzieże, krzywoprzysięstwo i jedno morderstwo miał już za sobą, to czemu nie mógł zacząć bawić się w rozprowadzanie narkotyków? Aż szok, że ta niebezpieczna rodzina miała mnie doprowadzić do miraculum Pszczoły!

   Po kilku minutach oderwałem wzrok od rzeźby i rzuciłem okiem do wnętrza torebki, którą miałem przy sobie. Pomysł z kupnem kolorowych proszków przyszedł mi do głowy praktycznie tuż po rozmowie z Lilibeth, gdy dochodząc do Pałacu Buckingham (nie mylić z pałacem Bucky'ego), ujrzałem bramę zamkniętą na cztery spusty i strażników w czerwonych mundurach patrolujących teren. Pomny na to, że miała to być "tajna" misja, postanowiłem załatwić całe wtargnięcie na teren zamku najciszej i najszybciej jak się dało, a jak inaczej dokonać takiego wyczynu bez odpowiedniej i w dodatku niegroźnej dywersji? Mój plan był bardzo prosty - zakładałem rozproszenie uwagi wszystkich wokół i dostanie się na zastrzeżony obszar, gdzie moi wrogowie powinni świecić się na karminowo, a cele błyszczeć na żółto.

- Jesteście gotowe? - spytałem cicho reklamówkę, w której oprócz proszków siedziały także ukryte kwami. 

   Zwierzątka, podobnie jak i ja, nie wiedziały, na co się szykowały. Chyba, że w tak zwanym międzyczasie uciekały z rezydencji Graham de Vanily i bez mojej zgody eksplorowały po kryjomu Londyn. Wtedy mogłyby wiedzieć, co gdzie jest... Ale to byłoby bardzo niemiłe z ich strony nie informować mnie o niczym.

- Bardziej gotowi nie będziemy - mruknął z przekąsem Hatti, cały czas negatywnie nastawiony do naszego przedsięwzięcia. Zdaniem stworzonka nasz włam miał być tylko intrygą uknutą przez Anglików, którzy albo chcieli wydać mnie na niełaskę miejscowych stróżów prawa, albo planowali uciec ze zrabowanymi miraculami. Długo musiałem go przekonywać, że chociaż w minimalnym stopniu należało ufać ludziom. W końcu, czym byłoby nasze życie bez możliwości oparcia się o kogokolwiek? Człowiek utopiłby się we własnych smutkach i tak by się to skończyło. 

- I na taką odpowiedź w sumie liczyłem - odparłem, biorąc głęboki wdech.

   Raz kozie śmierć, robiłem już gorsze rzeczy i wpadałem w bardziej makabryczne kłopoty. Włamanie do jakiegoś tajnego pokoju ukrytego za obrazem w budynku posiadającym ponad 700 pomieszczeń nie powinno mi sprawić trudności.

- Llata, wyłączasz systemy alarmowe, kamery, mikrofony i wszystko, co tylko mogłoby nam zaszkodzić - szepnąłem, biorąc w rękę opakowanie z proszkiem. Wedle sprzedawczyni plastikowe woreczki posiadały specjalne dziurki, po których usunięciu kolorowy pył powinien od razu się rozsypać. Wraz z kwami obadałem uważnie worki i wszyscy doszliśmy do wniosku, że raczej poradzimy sobie z realizacją naszego planu, a gdyby coś się zacięło, to na wszelki wypadek zakupiłem więcej amunicji.

- Zrozumiano, szefie - oznajmiła meduzka, salutując mi galaretowatą łapką.

- A ty, Kraana... - zerknąłem w stronę drugiego kwami. Tak jak się spodziewałem, żuraw spał w najlepsze, nic sobie nie robiąc z tego, że byliśmy na akcji. Normalnie nawet Śpiąca Królewna mogłaby mu pozazdrościć liczby przespanych godzin - Nie śpij - syknąłem, szturchając kwami w brzuch - Słyszałeś, co do ciebie powiedziałem?

- Jeszcze nic nie powiedziałeś... - mruknęła urażona istotka, ziewając z taką pasją, że mogłaby na spokojnie połknąć stado koni wraz z wielbłądem. 

- Dlatego lepiej się teraz skup - westchnąłem - Musisz wysłać każdego napotkanego strażnika na przerwę, zrozumiałeś?

- Przerwa, jasne - ziewnęło kwami, wspinając się na worek, który przez kilka sekund miał mu służyć za poduszkę.

- No i super - odetchnąłem dla zmniejszenia stresu - Gotowi, do biegu... START! - krzyknąłem, łapiąc w dłonie dwa woreczki z przyklejonymi do nich Llatą i Kraaną, po czym rzuciłem nimi najwyżej jak się dało z nadzieją, że żuraw nie zdążył zasnąć w ciągu sekundy i zaraz nie spadnie mi z nieba na głowę lub do reklamówki. Chwilę później wyrzuciłem także opakowania z Hattim i Plaggiem, zastrzegając wcześniej kotka, aby raczył po prostu otworzyć ten worek jak się umawialiśmy, a nie kotaklizmował go na oczach wszystkich ludzi. 

   W następnej chwili niebo zostało przysłonięte przez wielobarwny pył. Wszędzie wokół zaczęły opadać drobinki kolorowego proszku, przysłaniając prawdziwą gamą chodniki, drzewa i szwędających się wokół turystów, z których część poczęła wrzeszczeć i uciekać, a druga połowa z zachwytem wyciągnęła aparaty, aby uwiecznić ten niespodziewany festiwal odcieni. Dla uzyskania lepszego efektu rzuciłem jeszcze kilka woreczków otworzonych następnie przez moich małych pomocników, a gdy już upewniłem się, że Llata i Kraana odfrunęły w stronę Pałacu Buckingham, zawołałem Plagga i Hattiego, aby dokonać transformacji. Nie dbałem o to, czy ktoś mnie widział, czy nie. Od mojej jawnej przemiany w Gdańsku zdałem sobie sprawę, że miałem niebywały talent do ukrywania się na widoku. Tym razem byłem kryty przez kolorowy dym, a nawet gdyby ktoś mnie spostrzegł, to w końcu szukaliby Noël Marbot, a nie NoIr de la Ressa. 

   Przemieniony w Noirtterię pędem przeciąłem Victoria Memorial, wymijając ludzi stojących mi na drodze. Będąc kilka metrów przed zamkniętą bramą wjazdową do Pałacu, wyciągnąłem koci kij i wybiłem się w górę, aby zaraz potem wylądować po drugiej stronie. Tam dopiero zdałem sobie sprawę, że i ja byłem podatny na gamę barwnych proszków, która przykryła mój strój różnymi kolorami. No cóż, skoro podobno zamek był już nawiedzony przez ducha pewnego mnicha, to zawsze będą mogli dodać do legendy epizod o tym, jak na monarchię napadła tęcza. 

- No - mruknąłem, kładąc dłonie na biodrach - To jesteśmy w... 

   Właśnie wtedy główne drzwi pałacu otworzyły się z cichym skrzypnięciem, wypluwając z siebie kilka osób. Wszystkie ubrane były w czarne garnitury i ciemne okulary, co po przesiedzeniu ponad miesiąca w jankeskiej stacji badawczo-militarnej, pozwoliło mi stwierdzić, że miałem do czynienia z kolejną gwardią honorową chroniącą kogoś niezwykle ważnego, może nawet samą królową. 

- ... kłopocie. Zdecydowanie wpadłem po uszy - mruknąłem, przecierając twarz i zapewne rozprowadzając po swym obliczu barwne smugi.

   Miałem teraz do wyboru dwie równie kiepskie opcje: dać się złapać i zamknąć w lochu lub obalić tego kogoś za facetami w czerni. Patrząc jednak na to, że niezbyt rajcowała mnie wizja zamieszkania w podziemnej klitce pełnej grzybów i szczurów, sięgnąłem do reklamówki, aby sprawdzić zapasy broni. Dwie sztuki... Powinno wystarczyć. 

   Niewiele myśląc, wziąłem zamach i celując w zgromadzenie pod drzwiami, które poruszyło się niespokojnie, zauważając moją obecność, rzuciłem najpierw jednym woreczkiem, a potem drugim, rozpryskując wokół proszek. Ludzie, niestety, nie poprzewracali się jak kręgle, ale zaczęli machać rękoma i kasłać, próbując jednocześnie wydostać się z kolorowej chmury, co dało mi okazję do skorzystania z kociego kija i dostania się na pałacowy balkon.

- Hatti, rozłącz się! - krzyknąłem, będąc jeszcze w powietrzu. 

   Przez chwilę obserwowałem, jak rdzawa smuga pomknęła w kierunku jednych z trzech drzwi balkonowych, a gdy już wylądowałem na twardej powierzchni, zmniejszając kij do naturalnych rozmiarów i zawieszając go na plecach, skrzydła słynnego balkonu stanęły przede mną otworem.

   Prędko wszedłem do środka, od razu zamykając za sobą drzwi, aby nie dać nikomu znać, że włamałem się do najbardziej ikonicznej części Pałacu. Dopiero będąc wewnątrz, odetchnąłem głęboko, cofnąłem przemianę i zakryłem okna zasłonami.

- I co teraz? - zapytał Hatti, zakładając łapki na miniaturowej piersi.

   Żebym to ja jeszcze wiedział... Cała ta akcja była ogromną improwizacją, przypadkowymi zbiegami okoliczności, które chwilowo grały na moją korzyść. To był złośliwy uśmiech Fortuny, która jeszcze mi sprzyjała, ale zawsze mogła zakręcić kołem i sprowadzić katastrofę. 

- No jak to co? - zaśmiałem się - Musimy znaleźć czwarte piętro, tak jak powiedziała Lilibeth!

- A jesteśmy na...?

- Na moje oko to na pierwszym - mruknąłem, wzruszając ramionami i siadając na miękkim fotelu, w którym niemalże się zapadłem - Najpierw jednak musimy poczekać na Llatę i Kraanę. 

- Wybacz, że się wtrącam, ale... Może ja i Plagg także pójdziemy na zwiad, aby oczyścić drogę? - zaproponował nadal skwaszony Hatti, sprawiając, że zielone oczy Plagga zrobiły się jeszcze większe niż zazwyczaj.

- Naprawdę chcecie? - zapytałem niepewnie. Jakoś nie za bardzo uśmiechała mi się wizja oczekiwania na niechybne przyłapanie bez możliwości obrony. Łatwiej by mi było walczyć z wiedzą, że moja tożsamość była skrywana przez maskowanie kwantowe, a nie dziurawą woalkę.

- Naprawdę chcemy? - zapytał Plagg.

- A jak uważasz? - warknął Hatti. 

- Uważam, że ktoś powinien zostać z NoIr w tym luksusowym, królewskim pokoju na wypadek, jakby nasz mistrz został nakryty... - miauknął Plagg, podlatując bliżej w moją stronę i dając tym samym znak, że tym kimś powinien być on sam.

   Sprytna bestyjka, to musiałem przyznać. Czarny kotek zawsze znajdował milion powodów, aby tylko nie pracować, odpoczywać i wcinać frykasy będące w jego otoczeniu. Wcale nie dziwiło mnie, że postanowił ze mną zostać, biorąc pod uwagę fakt, że włamaliśmy się do rezydencji królewskiej. W jakim innym miejscu Plagg mógłby poczuć się jak w domu? Oprócz mnie, wiedział o tym także Hatti, który wywrócił tylko oczami, mruknął coś pod nosem w sobie tylko znanym języku i westchnął, opuszczając pomieszczenie. Ja i Plagg zostaliśmy sami...

Witam Was serdecznie w nowym rozdziale! Mam nadzieję, że się Wam spodobał. Chętnie posłucham Waszych opinii na ten temat :D Właśnie, właśnie, zanim zapomnę! Z chęcią poznam także Wasze zdanie o nowej okładce. Mi jakoś trudno się do niej przyzwyczaić i rozważam powrót do poprzedniej, ale tutaj mamy nawiązania do opowieści. Brązowo-złote tło jest okładką Księgi Zaklęć, miasto na rysunku będzie odgrywać znaczną rolę w całej przygodzie, a krew symbolizuje moc Hatterii. Wyraźcie swoje zdanie w komentarzu, a ja pozdrawiam i życzę miłego dnia/miłej nocy!

                                                                                                      ♥ M ♥
























Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top