Rozdział 3 - Spalona pieczeń powodem powstania miraculum Królika

                                                  1844r., Świątynia Miraculi w Tybecie

   Lhamo odłożył orle pióro na bok, opierając zaostrzoną dutkę o granatowy, masywny pojemniczek z inkaustem, po czym potarł skostniałe od długiego pisania dłonie i strzelił palcami, które pstryknęły głośno. Zmęczony chłopak odchylił się leciutko na twardym krześle, tak aby rozprostować bolący kręgosłup i jednocześnie przy tym nie spaść.

   Młodzieniec od kilku dni nie odrywał się od sztywnych, bambusowych kartek, zapisując na ich powierzchni czarnym atramentem rzędy równych, lekko pochylonych znaczków, kropek i kresek. Tajemnicze pismo mieniło mu się już w oczach i sam nie wiedział, co pisał i czy ktoś kiedyś zrozumie naturę i sens notatek, ale w obecnej chwili nie zajmowało go to. Jedyne o czym myślał Lhamo to kolacja. Chłopak nie jadł od dwóch dni i jego żołądek bardzo nad tym ubolewał. 

   Świątynia słynęła z surowych zasad. W pamięci Lhamo nadal tkwiła scena, jak ślęczał u podnóża góry razem z innymi rekrutami, oczekując na łaskę od losu i przyjęcie za mury klasztoru. Wielu z jego rówieśników nigdy nie spełniło swych marzeń o zostaniu mnichami i tylko najwytrwalsi dostępowali tej szansy, ale dopiero po miesiącu noszenia wiader z wodą na szczyt i sypianiu na kamieniach pod gołym niebem. Pomyśleć, że dostanie się do tego miejsca wymagało takiego trudu i hartu ducha. Wszystko po to, aby teraz nie móc zjeść kolacji.

   Lhamo przetarł oczy i ponownie zanurzył dutkę w inkauście. Gdyby tylko szanowni Mistrzowie nie zdecydowali się nad poddaniem testowi młodszych kadetów, to Lhamo mógłby spokojnie zająć się pilnowaniem tajemniczego Artefaktu. Niestety, doszło do zmian w podziale obowiązków i tak oto biedny Lhamo musiał ślęczeć nad przepisywaniem grymuaru zwanego potocznie Wielką Księgą, zamiast niejakiego Wanga Fu znanego z rzadko spotykanej zdolności kaligrafii, który w chwili obecnej medytował wraz z kilkunastoma innymi osobami w Komnatach Przemiany.

    Chłopak przewrócił kilka kartek do tyłu, obserwując niesamowicie kolorowe obrazki wszystkich dotychczasowych bohaterów, elementów zaczarowanej biżuterii i broni. Jego wzrok zatrzymał się na tajemniczej klamrze z wymyślnym przedstawieniem zwierzęcia o rozwartym szeroko pysku pełnym kłów. Obok prezentowały się lśniące srebrem sztylety, najwidoczniej broń niejakiego herosa, którego ktoś narysował z boku. Lhamo pierwszy raz widział ową istotę. Kostium bohatera był w większości czarny, maska przypominała wykrzywionego w szyderczym uśmiechu demona, solidnie wykonane rękawice kończyły długie szpony, a na linii obojczyków przebiegała biała strzała. Młodzieniec powoli odczytał zaszyfrowaną nazwę posiadacza miraculum.

- Diabeł... Tasmański... - ponownie rzucił okiem na informacje w książce i wzruszył ramionami, po czym przesunął kolejną stronę.

   Tym razem znowu zobaczył męską postać, ale ta była przystrojona w szatę wykonaną z żółtych piór, która była tak długa, że nie dało się spod niej zauważyć stóp. Maska anonimowego modela miała ptasi kształt i kończyła się długim dziobem. Miraculum Wilgi. Lhamo nie miał już ochoty patrzeć na jego cudowne itemy, więc postępując jak człowiek rozsądny, którym tak bardzo chciał być, wrócił do spisu treści.

   Począł wodzić palcem po liście rozdziałów grymuaru i odkrył, że rozpoczynała się od legendy o Świetliku, który podarował miraculum Irbisa pierwszemu Mistrzowi jeszcze sprzed czasów Zakonu. Dalej miała znajdować się ogólna historia samej instytucji, schizma klasztorna oraz szczegółowe omówienie wszystkich siedmiu Szkatuł, w których posiadanie weszli Chuimhne. Dopiero teraz Lhamo wydało się, że należałoby zmienić tę nazwę na jakąś przyjemniejszą dla ludzkiego ucha, ponieważ "chuimhne" brzmiało jak mamlenie z buzią pełną ryżu z sosem.

   Lhamo wziął głęboki wdech i przekartkował szybko całą Księgę, chcąc zobaczyć, ile zostało mu do końca. Wertując strony, zauważył, że spora część z nich została zniszczona przez właścicieli miraculum Irbisa, kilka sztuk zaginęło w niewyjaśnionych okolicznościach (jak miraculum Orła w 1799 roku), ale większość spokojnie leżała w odpowiednich Szkatułach. Żal jedynie ściskał serce, jak pomyślało się, że Shíl mieli tych skrzyneczek z biżuterią znacznie więcej i wciąż powiększali swe zasoby o kolejne egzemplarze. Lhamo westchnął głęboko i otworzył na byle jakiej karcie. 

- Kto to jest? - chłopak podskoczył przerażony, czując na ramieniu czyjąś dłoń i słysząc w dodatku żeński głos. 

   Odwrócił się z prędkością lotu bełta z kuszy i odetchnął z ulgą. Za nim stała drobna dziewczynka w kolorowych szatach, płaszczu uszytym z tygrysiej skóry i masą drobnych, lazurowych koralików we włosach. 

- Tenzin... Co ty tu robisz? Jakim cudem się tu dostałaś? - spytał, przykładając dłoń do serca, jakby to miało uspokoić jego szaleńcze bicie.

- Strażnik mnie wpuścił - wzruszyła ramionami, jakby to było najnormalniejszą rzeczą na świecie.

   Odźwierny Świątyni zazwyczaj nie przepuszczał nikogo, kto nie chciałby zostać nowym mnichem. Całymi dniami przesiadywał w strażnicy, obserwując przybywających ludzi, a wrota bram otwierał jedynie wyznaczonym, jak i przeznaczonym dzieciom oraz samym zakonnikom. Nigdy do tej pory nie zdarzyło się, aby wpuścił istotę płci pięknej, gdyż było to surowo zakazane. Najwidoczniej jednak odźwierny albo zrobił wyjątek dla Tenzin, albo, co bardziej prawdopodobne, z powodu swej ślepoty pomylił ją z kapłanem. Z drugiej strony, znał dziewczynkę, gdyż od czasu do czasu przychodziła z wiadrami ryżu, którymi dokarmiała owego odźwiernego. 

- Więc... Kto to jest? - ponowiła pytanie, wieszając się na szyi Lhamo, który momentalnie spłonął rumieńcem. 

- To.. To... To jest Lew - wskazał na pana z bujną grzywą w stylu Adama Mickiewicza - Najsłynniejszy Lew zginął w czasie bitwy pod Wiedniem. Więcej nie wiem...

- Szkoda - mruknęła zawiedziona - Wang opowiadał o nich ciekawiej. 

- Opowiadał? To ile razy tutaj byłaś? - zdziwił się Lhamo.

- A czy to ma jakieś znaczenie? 

 - Tak, ponieważ postronni nie mają tu prawa wstępu! Będę musiał to zgłosić.  

- Oj tam! - machnęła ręką - Niby nie mają, a ja tu jestem - zachichotała lekko - Poza tym, jeśli to zgłosisz, Wang będzie miał kłopoty.

- Po co przyszłaś? - westchnął przeciągle, nie chcąc wspominać, że cała edukacja Wanga stanowiła dla wszystkich problem.

- Jak to po co? Wang obiecał mi, że będę mogła użyć Artefaktu - oznajmiła z uśmiechem dziewczynka.

- Słucham?! - oczy Lhamo rozszerzyły się do rozmiarów gongu - Przecież to ja jestem odpowiedzialny za Artefakt! Jakim prawem on mógł ci to obiecać?! Nie tworzymy miraculi od stuleci! To, że Wang cię lubi, nie pozwala mu na gadanie głupot! Stanowczo zabraniam korzystania z Artefaktu!

- Nie masz nic do gadania, skoro ślęczysz nad Wielką Księgą... Poza tym... Naprawdę nie pojmuję... Co jest złego w tworzeniu tych biżuterii? Czy nie do tego służy ten przedmiot? - prychnęła ze złością.

- Do tego, ale ludzie są zbyt samolubni na nowe miracula. Wiedziałaś może, że miraculum Królika zostało stworzone tylko po to, bo ktoś chciał się cofnąć w czasie, aby uchronić swoją pieczeń przed spaleniem?! A miraculum Konia powstało, gdyż ktoś zawsze się spóźniał i chciał się przed tym uchronić! Dlatego NIKOMU nie dam Artefaktu!

- Jesteś całkowicie bezużyteczny... - mruknęła zniesmaczona Tenzin - Sama więc poszukam tego, po co przyszłam... 

   Lhamo wciąż siedział oszołomiony na krzesełku, starając się uspokoić. Rozsądek nakazywał mu pobiec za Tenzin i ją powstrzymać, ale wiedział, że gdyby ktoś go zauważył, to sam zostałby ukarany. Wybór był prosty. 

   Od rozmowy z Tenzin minęło kilka godzin, które Lhamo spędził na zapisywaniu informacji o coraz to nowszych sobie bohaterach. Bardzo się cieszył, że ktoś inny zajął się wykonaniem ilustracji do Wielkiej Księgi, gdyż sam nie posiadał jakiegoś wiekopomnego talentu jak Mistrz Leonardo. 

   Nagle ściany zatrzęsły się niczym poruszona przez samo powietrze galaretka. Lhamo oderwał się od pisania i rozejrzał uważnie, aby sprawdzić, co wywołało drżenie, ale niczego nie zauważył. Najwidoczniej epicentrum było gdzie indziej. Niespodziewanie jego oczy zarejestrowały sypiący się z sufitu tynk. Do jego uszu dotarł zaś rozdzierający ryk przeplatający się z upiornym chichotem. Chłopak zamarł przerażony. Bał się, ale wypadało przecież podejść do zamkniętych drzwi i sprawdzić, co się działo. Gdy usłyszał szum potężnego wiatru i łoskot przewracanych mebli, nie wytrzymał. Złapał pod pachę Wielką Księgę wraz z piórem i podbiegł do malowanej fantazyjnie ściany, przedstawiającej sowią bohaterkę ze złoconą bullą. 

   Lhamo instynktownie wcisnął kilka znaczków znajdujących się na bulli, powodując tym samym otwarcie się sekretnego przejścia. Gdy jego prawa stopa przekroczyła próg, drzwi prowadzące do środka komnaty wypadły z hukiem z zawiasów, a do pomieszczenia wparował jakiś przerażający, wyjący kształt. Chłopak wbiegł przez przejście i pognał kamiennymi schodami na dół. Przebierał nogami tak szybko, że w pewnej chwili potknął się i zleciał ze schodów wprost na klapę z wyblakłym przedstawieniem Czarnej Pantery klęczącej pod krzyżem. Dotarł do Krypty.

- Biedne dziecko... - szepnął wzruszony ShAy z namaszczeniem trzymając w dłoni Wielką Księgę - Tyle ten bezimienny pisarczyk przeżył! Końcowe notatki są nawet spisane krwią, bo zapomniał wziąć ze sobą atramentu! Pomyśleć, że do upadku Świątyni doszło z powodu jednej kobiety! To właśnie dlatego porzuciłem twoją matkę, NoIr!  

 - Przecież... Co? - spojrzałem na ojca zbity z tropu – Kiedy ty nie masz pojęcia, jak doszło do zniszczenia Świątyni! - zauważyłem roztropnie, odrywając się od badania grobowca Mistrza Lobo Blanco.

 - Kiedy to proste! Tamta Tenzin użyła Artefaktu nie odprawiając przy tym należytych rytuałów, co doprowadziło do uwolnienia się rozwścieczonego Świetlika. 

 - Skąd... Zresztą nie ważne – machnąłem ręką – Co twój rozwód ma wspólnego ze zrujnowaniem tego miejsca? - spytałem, zakładając ręce na piersi i przy okazji opierając się o nagrobek. 

- A GDZIE SZACUNEK DLA ZMARŁYCH, TĘPAKU?! - wydarł się nagle tatuś, przez co musiałem stanąć prosto.

 - Nie mydl mi tu oczu zmarłymi – prychnąłem – Jestem pewien, że ten mistrz w grobie ma zupełnie gdzieś, czy zrobiłem sobie z niego podpórkę dla pleców czy nie. Wytłumacz mi po prostu, co się takiego wydarzyło, że odszedłeś od mojej matki i co ona ma mieć z tym wspólnego. Bo w farmazony ze zniszczoną Świątynią nie uwierzę. 

    Oczywiście, wiedziałem, że prawdziwym powodem rozwodu moich rodziców była lojalność dla Mistrza Fu, który najbardziej ucierpiał na małżeństwie swojego wiernego ucznia oraz nietolerancyjne stosunki na linii tata – teściowa. Z pewnością też kochanka na boku i drugie dziecko miały na to duży wpływ. Wiedziałem o tym od dawna, ale podejrzewałem, że tatuś nie był do końca świadomym mojej wiedzy na ten temat. W jego mniemaniu pewnie nadal nie napisałem matury i spałem z pluszowym misiem wciśniętym pod pachę, więc coś takiego jak problemy rodzinne dorosłych ludzi na pewno były mi obce. 

 - Ależ ty jesteś namolny... - przewrócił oczami ze znudzeniem – Powiedzmy, że... Nigdy nie czułem się odpowiednio w tak doborowym towarzystwie jak twoja rodzina – oznajmił z przekąsem – Zwłaszcza, kiedy okazało się, że wziąłem ślub z twoją babką, a nie matką. Zresztą obie były siebie warte. Jak powiadają, nie daleko pada jabłko od jabłoni. Obie to stare, nietolerancyjne, zrzędliwe jędze, jedna gorsza od drugiej. I tak powinienem zostać jakoś specjalnie nagrodzony za to, że wytrzymałem z nimi tyle czasu! Mistrz miał rację... - westchnął – To małżeństwo nigdy nie było dla mnie. Na szczęście za drugim razem trafiłem znacznie lepiej – dodał z uśmiechem.

 - Trafiłeś lepiej... - parsknąłem śmiechem – Dlatego też później postanowiłeś odejść od tej lepszej rodziny i założyć trzecią, od której też uciekłeś? Naprawdę zasługujesz na nagrodę! - klasnąłem w ręce – Nagrodę najgorszego męża i ojca stulecia!

- Wypraszam sobie, nie mam jeszcze stu lat. Poza tym, nie znasz się na tych sprawach, więc się nie wypowiadaj.

- Kiedy...

- Jesteśmy tutaj, aby zbadać tę Świątynię, a nie po to, aby rozważać decyzje z przeszłości! Są rzeczy ważniejsze niż rodzina i sentymenty! - powiedział podniesionym głosem, wskazując na trzymany w rękach grymuar – To jest właśnie ta rzecz! Nie wziąłem cię tu, aby słuchać kazań dzieciaka, któremu wydaje się, że wszystko wie lepiej. To jest właśnie problem twojego pokolenia. Pozjadaliście wszelkie rozumy, prawicie morały, chociaż brak wam życiowego doświadczenia – oznajmił groźne, podchodząc ku mnie z palcem wymierzonym wprost w klatkę piersiową – Chcesz stać się odrobinę mądrzejszy? Jeśli tak, to idź zajmij się czymś pożytecznym. Mamy świątynię do zbadania.

   Spojrzałem z uwagą na grymuar trzymany w zaciśniętej dłoni ojca. Książka miała brązową okładkę z wytartymi, złotymi znakami i wyglądała na solidnie nadgryzioną przez czas, który i tak obszedł się z nią wyjątkowo dobrze, patrząc na wilgotne środowisko, w jakim przebywała. Czyli to ten przedmiot miał być sacrum mojego ojca i jego Mistrza. Dla niego poświęcili swoje życia, miłości, rodziny i marzenia. Dla garści spleśniałych kartek i plam po tuszu.

Witam Was serdecznie! Oto długo wyczekiwany rozdział, który wyjaśnia nam po części zniszczenie Świątyni :D Mam nadzieję, że się podobał i widzimy się w środę! 

                                                                                                      ♥ GaMa ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top