Rozdział 11 - Omyłki, gafy i niedopowiedzenia - biologia trudną jest

*tekst sporządzono na pospiesznie doklejonej kartce papieru, którą doczepiono taśmą u góry strony*

                                                1978r., Tajna Kryjówka Sekty Menendeza

   Emma dość długo gapiła się na kamienną tabliczkę z wyrytymi, najprawdopodobniej za pomocą dłuta, imionami. Mimo iż wiedziała od swego męża - Jeana Cauvina, że jego rodzina miała bardzo rozległą i niesamowicie skomplikowaną historię, okraszoną delikatną nutką mistycyzmu, to nadal nie mogła uwierzyć w to, co widziała. A widziała przed sobą tablicę poświęconą członkom angielskiej linii Familii. Dzięki niej wywnioskowała, że rodzina, której już oficjalnie miała stać się częścią, pociągała dyskretnie sznurkami władzy na licznych dworach w prawie każdej epoce.

   Według płytki przodkowie siedemdziesięciopięcioletniego lorda-generała Lamberta (którego spotkała tylko raz, a mimo to, wydał jej się starym, zgryźliwym dziadkiem) trzymali w swych rękach hrabstwa Wiltshire, Ormonde i Rochford, a także brytyjski tron. Mimo iż posiadali niezliczone pokłady bogactwa i wsparcie swej potężnej Familii, nie uchroniło ich to przed częściowym upadkiem, albowiem jedna z członkiń La Volpe - królowa Anna, niesłusznie została skazana na ścięcie mieczem, tak samo jak jej brat, Jerzy. Nie dało się jednak ukryć, że to właśnie za sprawą wpływów mafijnej sekty, jaką niewątpliwie była Lisia Rodzina, jedno z nich, mianowicie królowa Elżbieta I, doprowadziła Anglię i Irlandię do rozkwitu.

   Kolejna płyta poświęcona była portugalskim Silvom. Według informacji zasłyszanych od swego szanownego lubego, Emma wiedziała, że ten iberyjski lud od wielu lat parał się zarówno produkcją wina, jak i parapsychologią, na co ewidentnie wskazywało istnienie metody Silvy, polegającej na wprowadzaniu mózgu w stan alfa. Co prawda, dziewczyna nie miała pojęcia, co to właściwie znaczyło, ale wolała się tym nie przejmować do momentu zetknięcia się z jakimś przedstawicielem owej filozoficznej nacji. 

   Emma zrobiła krok dalej, chowając za ucho pukiel złotych włosów i zerknęła na następne informacje. Zaczęło się robić jeszcze ciekawiej. Według podanych wiadomości, następni byli Hadamardowie - bogaci przedsiębiorcy z Japonii, ale z samego Kraju Kwitnącej Wiśni nie pochodzący. Państwo Hadamard byli Sealandczykami nie przyznającymi się do swej narodowości, albowiem uważali, że kraina na lotniczej platformie nie przyniesie im ani chwały, ani dużego majątku. Mimo wszystko, tytułu książąt się nie zrzekli. 

   Kobieta delikatnie zmarszczyła brwi i przygryzła drobne wargi w kolorze róż. Stojąc w wykutym w skale, słabo oświetlonym korytarzu oraz patrząc się na tabliczki, czuła, jak napełniał ją niepokój. Sama już nie była pewna, czy chciała należeć do zgromadzenia tak dziwnych ludzi zwących się rodziną z nie wiadomo jakiego powodu, ale coś jej mówiło, że raczej nie chodziło o pokrewieństwo krwi. 

   Nagle Emma poczuła chłodny dotyk dłoni na swym ramieniu. Odwróciła się szybko i ujrzała młodą twarz poznaczoną lekkim, ciemnym zarostem, twarz o tak przystojnym profilu, że bez problemu mogłaby użyczyć swego piękna rzeźbom czy obrazom. Niepokojące w niej były jedynie oczy o kolorze zimnej stali. 

- Nigdy nie sądziłem, że kiedyś ten grobowiec rozświetli blask słońca - odezwał się czarnowłosy jegomość, przyglądając się dziewczęciu uważnie. Jak gdyby nigdy nic, ujął w trzy palce pukiel złotych włosów kobiety - Czyżbym miał do czynienia ze świeżo poślubioną żoną mojego szanownego krewnego, pana Jeana Cauvina?

- Być może. Skąd pan wyciągnął taki wniosek? - Emma strząsnęła rękę mężczyzny, nie ukrywając przy tym oburzenia wynikłego z niespodziewanego dotyku. 

- Tylko osoby, które nie zostały pobłogosławione przez Westę, przeglądają z taką uwagę stare tabliczki o naszych członkach - odparł nieznajomy, zawieszając dłonie na wyprostowanych plecach. 

- A nie pomyślał pan, że mogę przeglądać je z czystej ciekawości, aby poznać historię rodziny mojego męża? 

- Z czystej ciekawości? - usta czarnowłosego mężczyzny wygięły się w ironicznym uśmiechu - Kogo interesowałyby biografie tych wszystkich ludzi? To nudne... - machnął ręką - Nudne i nikomu niepotrzebne. 

- Proszę o wybaczenie, ale nie mogę się z panem zgodzić - Emma potrząsnęła złotą główką - Uważam, że jest to dość ciekawe. Jean nie mówił mi, że wśród waszych członków była choćby angielska królowa!

- A bo to jedna? Zawsze kręciło się tu mnóstwo koronowanych głów... I nie tylko. Każdy członek Familii osiągnął coś wielkiego. Taki już los La Volpe - wzruszył ramionami.

- Doprawdy? A z czego pan jest znany? Jakoś nie przypominam sobie pańskiego oblicza z żadnej gazety - Emma otaksowała mężczyznę od góry do dołu, ale jej zacięta mina wywołała całkowicie odwrotny skutek od zamierzonego, ponieważ nieznajomy zamiast się speszyć, tylko się roześmiał.

- Dzięki mnie żyjesz, słoneczko - mruknął z uśmiechem, łapiąc blondynkę za podbródek.

- Wolnego - warknęła, uderzając go w rękę - Mam wrażenie, że nie przeszliśmy na ty...

- Połowicznie przeszliśmy - odparł swobodnie - Ja znam pani imię, droga Emmo Cron.

- Nie Cron tylko Cauvin - poprawiła go chłodnym tonem - Po ślubie zmieniłam nazwisko.

- Faktycznie, pani Cauvin. Zupełnie zapomniałem o tradycji przyjmowania nazwiska męża przez kobietę. Więcej nie popełnię tego błędu i nie zwrócę się do pani w tak haniebny sposób. Proszę zdradzić, pani Cauvin, jak się pani czuje, będąc małżonką jednego z ostatnich potomków słynnego założyciela kalwinizmu?

- Słucham?

- Czyli nawet o tym pani nie powiedział? Doprawdy, dyskrecja Jeana czasami przekracza wszelkie granice - westchnął mężczyzna - Jeśli będzie pani chciała dowiedzieć się czegoś na ten temat, niech zwróci się pani do mnie. Chętnie udzielę wszelkich informacji. Teraz jednak muszę już iść. Obowiązki wzywają - szepnął, delikatnie całując dłoń kobiety - Mam nadzieję, że pani miło będzie wspominać spotkanie z anonimowym człowiekiem, którego leki uratowały kiedyś panią przed śmiercią. Zgaduję, że i tego Jean pani nie wyjawił - zamruczał, odsuwając się i skrywając w mroku kamiennego korytarza.

                                         Styczeń roku pańskiego 2001, Jaskinia Ibisza

Ignatius wrzucił w płomienie kolejny pęd babusa, który jeszcze mu pozostał, aby podtrzymać ognisko i w milczeniu obserwował tańczące w górze języki oraz drobne iskierki. Patrzył na nie długo i delikatnie się przy tym uśmiechał, wspominając właśnie Emmę, radosne, drogocenne złotko, które nigdy nie należało do niego, a przez które siedział teraz w samym sercu Chin, chroniąc się przed wygłodniałymi drapieżnikami w ciemnej i zimnej jaskini wraz z jakimś przygłupem, co nawet zdania dobrze w innym języku spleść nie potrafił. Chociaż wiedział, że powinien myśleć o swej nowej narzeczonej albo o tragicznie zmarłej żonie, to nie umiał, ponieważ jego myśli cały czas zaprzątało to oburzone przy pierwszym spotkaniu oblicze. Piękne, słodko-gorzkie uczucie, zawiodło go właśnie w zamarznięte góry Azji, a kobieta, która była powodem jego problemów, nie chciała niczego odwzajemniać. Życzyła mu tylko szczęścia na nowej drodze życia... 

   Mężczyzna westchnął głęboko i dorzucił kolejny kawałek rośliny do ogniska. Nigdy nie przypuszczał, że głupia zdrada mogła go doprowadzić do takiego upadku. Miał już dość swego śmiesznego "Mistrza", miał dość pałętających mu się pod nogami skośnookich Chińczyków i aroganckich Amerykanów, a najbardziej miał dość całego zdziczałego kontynentu. Chciał wrócić do domu, do pracy, do syna. Pragnął zamknąć się w gabinecie i zająć się tym, czym powinien, aby zdobyć jeszcze większe uznanie, jakie posiadał przed ukaraniem przez Wielką Matkę. Był jednak pewien, że gdyby Familią władał dzielny mąż, a nie kobieta, to do procesu nigdy by nie doszło. To przez urażoną dumę Kalwarii, która oskarżyła go o coś tak haniebnego, musiał odpokutować nieistniejące winy. Oczywiście, Wielka Matka z radością przyklasnęła temu pomysłowi, co też nie było niczym niespodziewanym. Sandrine d'Violon-Violin słynęła z tego, że lubiła wszystkich zaskakiwać i wywracać porządek do góry nogami, ale na miłość Westy... Zbyt dużo zawdzięczała Menendezowi, aby tak po prostu go usuwać.

   Gdyby mógł wyzbyć się uczuć... Możliwe, że tamtego dnia minąłby Emmę, całkowicie nie zwracając na nią uwagi. To nie pociągnęłoby za sobą licznych konsekwencji. Gdyby tamtego dnia udałby się od razu do Głównej Sali, to później nie odgrywałby roli legendarnego Tristana. Jednak było już za późno. Nie mógł cofnąć czasu. Mógł tylko siedzieć w przeciągu przebrany za Lancetnika wraz z półgłówkiem udającym Hatterię, mimo iż nawet takowego miraculum nie posiadał. Co za tuman... Aby nie odróżniać hatterii od frynosomy.

                                                          *właściwy tekst w zeszycie*

- Co on w ogóle ma za miraculum? - szepnąłem do przysypiającego w moich włosach kwami, które wysunęło wreszcie łeb z miną wyrażającą niezadowolenie z powodu przedwczesnej pobudki.

- Mówiłem ci - syknął Hatti - Trzeba było słuchać.

- Tak się składa, że ten gwiżdżący wiatr cię zagłuszył - machnąłem ręką w kierunku wyjścia z jaskini - Więc bądź tak miły i powtórz wszystko, co wcześniej opowiadałeś. 

- Jest Lancetnikiem - mruknęło kwami lekko zaspanym głosem.

- Wiele mi to nie mówi. Nigdy nie słyszałem o takim miraculum, a tym bardziej o takim zwierzęciu. 

- Czy ja ci na przyrodnika wyglądam? 

- Czyli ty też nie wiesz, czym jest lancetnik? Naprawdę? Sądziłem, że jesteś mądry. Przynajmniej sprawiałeś wrażenie wykształconego. Byłem pewien, że masz jakiś doktorat z zoologii czy coś, a ty mnie tak zawodzisz... Jak ci nie wstyd? - żachnąłem się ironicznie, na co stworzenie spojrzało na mnie spod byka, wypominając mi wzrokiem mój japoński popis.

- Wiem o miraculum Lancetnika - prychnął z oburzeniem Hatti - Wiem o wszystkich miraculach. Jestem w końcu kwami, jeżeli zapomniałeś, ale to nie oznacza, że mam się znać na zwierzętach. Dla mnie liczy się jedno konkretne.

- Lancetnik jest strunowcem - usłyszałem nagle odpowiedź wszechwiedzącej Mendy, której wszak nikt o nic nie pytał - Ma wydłużone, bocznie spłaszczone ciało, przypominające lancet z charakterystycznym rombowatym zakończeniem, pełniącym funkcję płetwy ogonowej. Stąd też zresztą nazwa... Lancetnik od lancetu. Kontynuując... Przez jego ciało biegnie struna grzbietowa, która jest wewnętrznym szkieletem osiowym. Co ciekawe, ludzie też ją posiadają, ale tylko w okresie zarodkowym.

- Że co? - spytałem, nie do końca rozumiejąc, o co się właściwie Menendezowi rozchodziło.

- Pytałeś, czym jest lancetnik. Odpowiedziałem ci - czarnowłosy wzruszył ramionami, dalej wgapiając się w płomienie, jakby zastanawiał się, czy powinien w nie skoczyć, czy raczej niekoniecznie - Po tym, kiedy nazwałeś się Hatterią, stwierdzam, że raczej nie jesteś orłem z biologii. Z języków zresztą też... - mruknął obojętnym tonem.

- Co ci nie pasuje w mojej nazwie? - obruszyłem się, ponieważ facet ewidentnie próbował lansować się, że jaki on to uczony i obyty w świecie, a prawda była taka, że gdyby faktycznie posiadał jakąś wiedzę, to nie łaziłby noga w nogę za swym Mistrzem. No i nie podobało mi się, że próbował jeszcze wytykać mi błędy w mojej nazwie...

- Jest nieprawidłowa - odparł, jakby to było oczywiste.

- Dlaczego?

- Bo nie ma czegoś takiego jak miraculum Hatterii.

- Może po prostu nigdy o takim nie słyszałeś? - burknąłem.

- Wątpię... Znam na pamięć listę wszystkich miraculi. Organizacja, do której należę, jest bardziej obeznana w tym temacie od twojego Zakonu, dzięki niezliczonym badaniom, które udało nam się do tej pory przeprowadzić. Właśnie dlatego mam pewność, że nie ma czegoś takiego jak miraculum Hatterii. Mylisz ją, całkiem niesłusznie, z frynosomą rogatą.

- Z czym? 

- Z frynosomą - powtórzył dobitnie.

- Co to niby za różnica, czy mam miraculum Hatterii czy Frynosomy?

- Duża, bardzo duża, choćby dlatego, że hatteria jest hatterią, a frynosoma jaszczurką. 

- Dla mnie naprawdę nie ma różnicy - mruknąłem, zerkając przy okazji na Hattiego, który jakoś nigdy nie poinformował mnie o zmianie swojego gatunku. Chociaż z drugiej strony nigdy też mi go nie zdradził, a samo przekonanie o posiadaniu miraculum Hatterii było tylko moim domysłem.

- I co się patrzysz? - pisnął Hatti, podlatując ku Mendzie, aby okazać mu swoją aprobatę - Nie dość, że nie wiesz, jakie masz miraculum, to w dodatku źle wymawiasz moje imię.

- Teraz to już zmyślasz - żachnąłem się - Może nagle zmieniłeś imię z Hattiego na Frynni?

- Nie Hatti, a Hattin - poprawiło mnie kwami.

- Skoro źle to wymawiam, to jakim cudem się przemieniam, hm? - zapytałem, obserwując fruwające kwami niezidentyfikowanego gatunku.

- Ze względu na twoją niepełnosprawność umysłową dopuszczam uznanie "n" w moim imieniu za nieme - odparło stworzenie, na co na twarzy Mendy pojawił się delikatny uśmieszek rozbawienia. 

- Mniejsza o to... - mruknąłem urażony, zamykając otwarte z szoku usta - Samo twoje imię jest potwierdzeniem tego, że jesteś hatterią. Hatti od hatterii.

- Właściwie to "hattin" pochodzi od starohebrajskiego słowa oznaczającego zboże, co odnosi się do złotego koloru umaszczenia twojego kwami - dodał przemądrzale Ignatius, aby całkowicie mnie pogrążyć - Jako ciekawostkę pragnę dodać, że od Hattina swoją nazwę wziął region Rogi Hittin obecnie znany jako Arbel i Kefar Zetim w Izraelu.

 - Liczy się, że mam moc - bąknąłem pod nosem - Poza tym... Może to twoja organizacja jest w błędzie? Poza tym, moi mistrzowie przekazali mi informację, że jest to hatteria i tego zamierzam się trzymać. Nie będę się słuchać jakiś nadętych lancetów - szybko dodałem na wszelki wypadek, aby ukryć przed Ignatiusem, że faktycznie miał rację, co niezbyt mi się podobało.

- Lancetników, jak już... - potrząsnął zrezygnowany głową - Ale jak wolisz... Chciałem tylko zauważyć, skąd może pochodzić pomyłka. Twoi mistrzowie - mruknął z nutką pogardy - zapewne pomylili oko ciemieniowe z porami w oku... Nie wiem, jak można to pomylić, ale tylko taka wersja wydarzeń przychodzi mi do głowy. Widziałem, co zrobiłeś z irbisem i jestem przekonany, że musisz być frynosomą. Nie ma innej opcji. Tylko frynosomy mają taką specyficzną autotomię.

- Mówże, człowieku, po ludzku! Czymże jest autotomia? - mruknąłem zniecierpliwiony.

- Reakcją obronną... Miałeś ty jakąkolwiek edukację? 

- Mądraliński bufon... - warknąłem, wygodniej opierając się o chłodną ścianę.

- Głupkowaty ignorant... - odciął się Menendez, po raz pierwszy wznosząc ku mnie oczy, które jednak nie rzucały już wyzwań tylko patrzyły się z niewypowiedzianym wyrazem znużenia.

- Coś ci jest? - spytałem nagle zaniepokojony jego stanem, na co on tylko lekko uniósł brwi w niemym zdziwieniu - Nooo... Wyglądasz na styranego.

- Po prostu się zmęczyłem. Zostawiłem w obozie swoje leki. Sądziłem, że wezmę je, jak już wrócimy, ale nie przewidziałem, że ktoś po drodze zepchnie mnie z sań - mruknął z nutą pretensji w głosie.

- Wybacz, ale to by się nie stało, gdybyś nie chciał mnie rzucić na żer ibiszom - odparłem, usprawiedliwiając się - Co ci właściwie dolega?

- Nie interesuj się... Ja się ciebie o prywatne rzeczy nie wypytuję i wolę, abyś ty też uszanował moją prywatność - mężczyzna wrzucił do ogniska podpałkę. 

- Mów, bo ci krew oczami wytryśnie - zagroziłem, zastanawiając się, czy faktycznie moja magia byłaby do tego zdolna. 

- Uważaj, bo się przestraszę - prychnął Menendez - Jakbyś mnie zabił, ściągnąłbyś na siebie gniew bogini... - zamruczał pod nosem.

- Że co? Ty też wierzysz w Wielką Piranię? - zdumiałem się, bo nie podejrzewałem Mendy o takie niecne praktyki religijne jak tego Rowerka, co mnie zdradziecko sprzedał za zaniżoną cenę.

- Uważam tę rozmowę za zakończoną. Jestem chyba za stary na prowadzenie dialogów z takimi niedouczonymi gówniarzami... 

- Jak wolisz, staruszku. Miałem nadzieję, że ci ulżę w tym cierpieniu, ale jeśli chcesz sobie tu zezgonować, to proszę bardzo. Wdzięcznym był bym, gdybyś jednak robił to w ciszy, albowiem udaję się na spoczynek. Oby archaizmy bardziej do ciebie trafiły niż ma potoczna mowa - powiedziałem, odwracając się na drugi bok i przymykając oczy.

Witam, witam! Mam nadzieję, że rozdział zanadto Was nie wystraszył, bo, nie będę tego kryć, jest nietypowy. Nie dość, że całość nie skupia się na NoIr, to jeszcze jest przesiąknięty biologią. No, ale cóż... Gdyby nie pewna sytuacja, to najprawdopodobniej by wyglądał inaczej, jednak wygląda tak jak wygląda. Co się zaś tyczy następnego rozdziału... PO MATURZE :D


                                                                                                             ♥ GaMa ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top