Przepustnice i inne dżonkowe głupotki

NOIR*

   Odłożyłem na bok prymitywny, gliniany kubek wykonany pewnie przez starożytny lud z Kambodży. W moim pokoiku unosił się jeszcze słodkawy zapach zielonej herbaty, którą z samego rana dostarczył mi Blaise pod pretekstem sprawdzenia mojego samopoczucia. Doskonale wiedziałem, że przyszedł jedynie po to, aby sprawdzić, czy nie uciekłem, ale miłym z jego strony było, że przyniósł mi śniadanie. Kanapki z pasztetem i dżemem truskawkowym jego autorstwa były wprost przepyszne. Poprosiłem go nawet o przepis, na co żołnierz uśmiechnął się tylko pobłażliwie i życzył mi smacznego, zupełnie, jakby sam ich nie wykonał. 

   Przeciągnąłem się po sutym śniadaniu, po czym wstałem i wyniosłem brudne naczynia do zlewu, ale zamiast je umyć, po prostu położyłem talerz i kubek na kuchennym blacie. Pod wieczór i tak miał ktoś przyjść, aby upewnić się, że nadal grzecznie przebywam pod ich ciągłą obserwacją, więc przy okazji mógł mi też pozmywać. Co za problem? Dlaczego resztki z mojego posiłku nie miałyby być dowodem w sprawie zabójstwa pana Bernarda? Może w nich ukryłem coś, co obarczałoby mnie winą za wszystkie grzechy tego świata? Dlaczego by tego nie sprawdzić, hmm?

   Mimowolnie wyjrzałem przez okno, aby sprawdzić porę dnia. Było biało... Jak zawsze. Od wielu dni i nocy gapiłem się tylko w śnieg i rozciągające się wokół górskie pasmo. Przed kilkoma tygodniami, gdy jeszcze mogłem spokojnie wychodzić z mojej kwatery, góry stanowiły majestatyczny i zapierający dech w piersiach widok, ale po tak długim czasie nudy i monotonii, jaki spędzałem w areszcie domowym, wydawały się już nijakie. Zamiast je podziwiać, dokładnie analizowałem ich strukturę, aby upewnić się, z której strony wzniesienia prowadziły do malutkiej wioski w Etiopii, tej samej, gdzie dziadek na osiołku oddał mnie Rowerkowi i Katarynce w zamian za pajdkę chleba. 

   Wtedy kątem oka dostrzegłem w zaspie jakiś ruch. No tak... Jak mogłem zapomnieć, że śledzili każdy mój krok? Przecież to wcale nie dziwne, że mandżurskie wojsko tak skrupulatnie poświęcało swoich żołnierzy do opieki nad jednym Francuzem. Paryż wszak wart był mszy, więc czemu NoIr nie miałby być wart portugalskiego garnizonu?

   Uśmiechnąłem się szeroko do wojownika, który chyba musiał być słynnym Joshuą, po czym pomachałem mu i zasłoniłem okno firanką. 

- Oddawaj to, ty gumo do żucia! - wydarł się Blood, szczerząc ku Llatcie małe wampirze kiełki.

- Ależ, Blood... Spokojnie - odparło kwami Meduzy, uśmiechając się milutko do miniaturowego nietoperka.

   Niebieskawa istotka obracała z uwagą w łapkach korek po szklanej butelce bourbona, która leżała jeszcze pod stołem po brawurowej akcji wywleczenia mnie w samej piżamie na mróz. Po chwili jednak kwami wyciągnęło przyjaźnie rączulkę w stronę Blooda, podając mu przedmiot, na którym tak bardzo mu zależało. W momencie, gdy ich łapki zetknęły się, po ciele kwami Nietoperza przeszła cała seria wyładowań elektrycznych, na co Llata wybuchła gromkim śmiechem, obserwując jak nietoperkiem zaczęło rzucać na wszystkie strony. W końcu Blood otrząsnął się, lewitował przez sekundę oszołomiony niespodziewanym atakiem, aż wreszcie obnażył ostre kiełki.

- Już po tobie, ty kupo galarety! - syknął wściekle, ruszając w pogoń za chichoczącą Llatą.

- Obawiam się, że "po mnie" było już w innym świecie! - zawołało kwami Meduzy z zagadkowym błyskiem w oku. 

   To rzucone mimochodem zdanie sprawiło, że aż zatrzymałem się z wrażenia. Wtedy dopiero zdałem sobie sprawę, że niewiele wiedziałem o pochodzeniu kwami. Słyszałem, że istoty te jakoby miały rodzić się, gdy we wszechświecie powstał abstrakcyjny pomysł lub emocja. Mogłoby się to nawet zgadzać, patrząc na fakt, że Hatti sam czasem mówił o sobie jako o kwami adrenaliny, jednak Llata powiedziała przecież, że zginęła w innym świecie... To było podejrzane. Istniała więc możliwość, że ojciec nie przekazał mi jednak całej wiedzy, którą posiadał na temat magii. 

- Jak to "w innym świecie"? - spytałem zainteresowany. 

   Llata zatrzymała się tak gwałtownie, że zmusiła Blooda do nagłego hamowania, co skończyło się nieszczęśliwym dominem i śmiercią glinianego wazonika z kwitnącą na czerwono pigwą. Hatti od razu pokręcił głową z politowaniem, jakby nie wierząc, że teraz miał pod swoją opieką nie jednego lamusa, a trzech. 

- Nooo... Normalnie - Llata spojrzała niepewnie na Blooda.

- To znaczy? - uniosłem w zdumieniu brwi.

- Nie wiesz, że jesteśmy pokutującymi duszami? - odpowiedział pytaniem na pytanie Blood, na co szybko pokręciłem głową.

- Zostaliśmy ukarani za samobójstwa przez boginię śmierci Lunę - dodał Hatti - Luna pozamykała wszystkich samobójców w mrocznym, widmowym lesie, odbierając nam pamięć i wolną wolę. Mieliśmy błąkać się przez wieki wśród drzew jako cienie, ale przez kamienie księżycowe, które bogini nocy Nikita wręczyła Cathalowi i Fionnuali, dostaliśmy szansę na nowe życie w innym wymiarze. Tak więc, jesteśmy - wyjaśnił to takim tonem, jakby wszystko było oczywiste.

- Ja umarłam przy pielęgnacji chorych. Dopadła mnie zaraza - wyszczerzyła się dumnie Llata.

- A ja mam wrażenie, że mogłem się wysadzić - westchnął Hatti.

- Ja natomiast... Nie pamiętam dokładnie - żachnął się Blood.

- I nic dziwnego. Większość kwami nie posiada wspomnień sprzed swojej śmierci. Niektóre mają je mgliste, a inne za to wszystko pamiętają. To zależy od jakiś tam faz Księżyca czy czegoś podobnego. Nie rozumiem tego do końca, jestem akurat tym szczęśliwcem, który wie, co się z nim wcześniej działo, ale sam widzisz, że Blood ma tylko świadomość tego, że umarł i reinkarnował - wyjaśnił Hatti.

- Czyli... Ja też mogę stać się kwami, jeśli teraz wyjdę i dam się zabić Austriakom? - spytałem słabo.

- Nie - zaśmiał się Hatti - Ten świat rządzi się innymi prawami. W naszym wcześniejszym wymiarze było o wiele więcej magii! Tam zwali nas aidenami, nie kwami, ponieważ.... Zresztą, to zbyt skomplikowane, aby ci o tym opowiadać. Z tego, co się orientuję, Luna chyba nie stosuje już tych niecnych praktyk, ale pewności nie mam. Nie mamy z nią połączenia - wzruszyło ramionkami kwami - A propos Amerykanów lub Austriaków, jak o nich mówisz... Przemyślałeś plany?

   Kiwnąłem głową. Kwami od kilku dni przekrzykiwały się i przerzucały pomysłami na to, jak powinniśmy opuścić Chile, co czasami doprowadzało mnie do pasji i chronicznych bólów głowy. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, aby każde z nich osobno opracowało jakiś konspekt, wyszukały wszystkie plusy i minusy swojego rozwiązania, a na koniec mieliśmy wybrać najlepszą możliwość. Żeby nie było jednak, że byłem tym wielkim, złym, leniwym człowiekiem... Moją częścią było opracowanie trasy ekspresowego wyjazdu, co wydało mi się zadaniem dość prostym, patrząc na to, że doskonale wiedziałem, gdzie mieszkał Mistrz Fu. Tak więc... Kierunek: Londyn, Wenezuela! 

- To może ja? - pisnęła Llata, podlatując dosłownie przed mój nos - Pomyślałam o drodze morskiej. Co prawda, jesteśmy w samym sercu Chin i w naszej najbliższej okolicy nie ma żadnych zbiorników wodnych, ale jeśli przejdziemy pieszo około 250 km, to dojdziemy do rzeki Brahmaputra. Tam wynajmiemy dżonkę... Albo... Albo nie! Sampan, bo na dżonkę nie będzie nas stać! Tak, wynajmiemy sampan i dopłyniemy nią do granicy z Bangladeszem...

- Dosyć - przerwałem kwami, machając ręką w taki sposób, jakbym odpędzał się od komara - Odpada. Zrozumiałem jedynie, że musiałbym przejść 250 km na piechotę, a to byłoby samobójstwem. Mogą przecież wysłać za mną pościg! Poza tym... Nie wiem, gdzie jest ten cały Bukareszt - podrapałem się zawstydzony po karku, na co Llata burknęła coś w stylu "Jasne, rozumiem, też nigdy nie byłam na Węgrzech." - Kto następny?

- Ja! - zawołał Hatti - Otóż pozwoliłem sobie odtworzyć trasę, którą się tu dostaliśmy. Musimy pod osłoną nocy wydostać się z obozu, a następnie zasypaną ścieżką pójść w góry. Będziemy potrzebować sporo ciepłych rzeczy, ale po pokonaniu tej drogi, dojdziemy...

- Tam mieszkają ibisze - zaoponowałem - Nie pamiętasz już, jak Menda zrzuciła mnie z sanek, aby pozbyć się zbędnego balastu? Nie wejdę w paszczę tych dzikich kotów! Mowy nie ma! Za żadne skarby nie przekonasz mnie do tego pomysłu!

- Ale, lamusie... - zaczęła miniaturowa hatteria - Zauważ, że...

- Nie! - przerwałem twardo - Nie idę w góry! Blood, powiedz, że chociaż ty masz jakiś fenomenalny pomysł...

- Samolot - oświadczył dumnie Blood. 

- Samolot? - uniosłem w zdziwieniu brwi.

- Tak, samolot. Ukradniemy samolot i polecimy. 

- To... To jest prosty plan! Prosty i sensowny! Sam nawet myślałem o tym od dłuższego czasu, dlatego szkoliłem się trochę w pilotażu u Blaisa - powiedziałem z uśmiechem - Blood, kocham cię! - krzyknąłem, łapiąc nietoperka w dwie ręce, po czym ucałowałem mu miniaturowe policzki - Wreszcie uciekniemy! Bierzemy samolot i lecimy!

- Ale, lamusie... Ty nie umiesz latać - jęknął Hatti.

- To nie jest takie trudne - machnąłem lekceważąco ręką - Thor trochę mnie podszkolił. Wiem, gdzie są te... No... Przepustnice i inne włazy. Damy radę! - oświadczyłem radośnie, kładąc ręce na biodrach.

- Prędzej się rozbijesz niż dasz radę! - zaoponowało kwami - Myśl trochę! Jesteśmy otoczeni przez łańcuch górski! Nie wiesz, gdzie są lotniska, nie masz dostępu do paliwa! To się nie uda!

- Jutro jest nowa dostawa paliwa - wtrącił Blood - Usłyszałem, że ciężko się je transportuje, więc uzupełnią płyny w tylko jednej maszynie, a w następnych dniach w kolejnych. Jeżeli ukradniemy samolot jutro, to nie ruszą za nami w pościg, bo nie będą mieć reszty sprzętu.

- Zestrzelą go! - wydarł się Hatti.

- Nie, jeśli zniszczę wcześniej ich sprzęt - zauważyła Llata, na co wręcz rozbłysły mi oczęta.

- Słuchacie mnie w ogóle? To jest beznadziejny plan...

- Przeniesiemy cały ekwipunek do samolotu!

- Weźmiemy pilota jako zakładnika!

- Będziemy latać! 

- Słuchajcie - zarządziłem, na co wszystkie kwami spojrzały na mnie wyczekująco (poza Hattim, który po prostu się załamał) - Zrobimy tak: w środku nocy przeniesiecie mój dobytek do maszyny, która ma jutro mieć wlewane paliwo, a potem przykryjecie te rzeczy jakimś płótnem, aby nikt nie spostrzegł różnicy. Llata wywoła awarię prądu w obozie i sabotuje sprzęt żołnierzy. Wieczorem, gdy będzie już mniej żołnierzy, prześlizgniemy się do samolotu. Blood będzie wykrywał przeciwników za pomocą echolokacji, a Hatti w razie konieczności się ich pozbędzie. Gdy dotrzemy do samolotu, ja uruchamiam silniki i inne głupotki, startujemy i lecimy do Argentyny. 

   Byłem bardzo zadowolony z tej koncepcji. Plan wydawał się prosty i możliwy do zrealizowania. Wszystko się ze sobą zgadzało, nie było żadnych minusów poza jęczącym kwami Hatterii. Wreszcie nadarzyła się okazja do ucieczki i nikt już nie mógł mnie zatrzymać!

Witam Was serdecznie po tej dwutygodniowej przerwie! NoIr nie zasługuje na dalsze ignorowanie go z powodu Aigle, tak więc przychodzę do Was z nowym rozdziałem. Mam nadzieję, że Wam się spodobał. Możecie już stawiać zakłady na to, czy NoIr się rozbije, czy jednak doleci do Londynu w jednym kawałku. 

                                                                                                 ♥ GaMa ♥



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top