Promyczek i Iskierka (Multiwersja cz.6)

   Biała kołdra w żółte kaczuszki zafalowała łagodnie poruszona nagłymi skurczami drobnego ciałka, które praktycznie zgięło się w pół od zbyt potężnego kaszlu. Jakim cudem wypluła z siebie tylko główkę pełną rozczochranych włosów, zamiast płuc zatkanych gęstym śluzem? Tego nie wiedział nikt, ale właścicielowi czarnej fryzury na pewno wydawało się, iż jego wnętrzności prędzej czy później wypłyną na wierzch podczas następnego ataku kaszlu. 

   Gdy napad wreszcie ustał, chłopiec opadł wykończony na poduszkę i westchnął ostrożnie, próbując nie sprowokować następnej salwy odkrztuszania lepkiej wydzieliny. Gdyby podejrzewał, że chodzenie po mieście bez czapki i szalika skończy się grypą, posłuchałby babci i mamy i ubrałby się cieplej. Z racji tego, że ich nie posłuchał, teraz musiał radzić sobie ze skutkami swojej decyzji wspomagany jedynie przez dziadka, który trzy razy dziennie przynosił mu do pokoju kubek ciepłego mleka ze słodkim miodem i łyżką masła. 

   Wyczerpany Noël sięgnął po leżącą przy poduszce chusteczkę i wytarł nią spierzchnięte usta. Chłopiec odczuwał olbrzymie pragnienie, które wzmagała dodatkowo wysoka gorączka. Na jego nieszczęście, szklanka z wodą, która stała na etażerce przy posłaniu, była już pusta. Najwidoczniej musiał opróżnić ją wcześniej lub jego babcia, bardziej zmartwiona stanem nawodnienia kwitnących na parapecie cyklamen, podlała ostatnimi kroplami kwiatki. Co jednak by się nie stało, zmuszało to chłopca do wstania z łóżka, co też uczynił z jękiem pełnym boleści.

   Zmęczony Noël postawił okryte wełnianymi skarpetkami stopy na zimnej podłodze i podniósł się z łóżka, czując jak świat zawirował mu przed oczami. Nie była to jeszcze pora na aktywizowanie się, ale gdyby poleżał dłużej, z pewnością zmarłby z pragnienia. Zaciskając więc zęby, chłopiec podszedł do drzwi pokoju, które rodzina szczelnie zamknęła jako ochronę przed rozprzestrzenianiem się zarazków. W chwili, gdy położył dłoń na wytartej, białej klamce, skrzydło otworzyło się ze skrzypnięciem, a przed twarzą Irydiusa pojawiła się nieznajoma postać.

   Niespodziewany gość, który bez pukania postanowił wejść do pokoju Noëla, okazał się dziewczynką, co było o tyle niespodziewane, że żadna żeńska istota poza babcią, mamą i ich przyjaciółkami nie przekroczyła progu mieszkania de la Ressów. Teraz za to stała przed nim dziewczynka, której brązowe włosy upięte były w dwa wysokie kucyki, a zielone tęczówki patrzyły na niego pytająco, jakby to nie ona była kimś obcym, a właśnie Noël.

- To ty wyłeś jak stary troll? - zapytała dziewczynka, w której oczach pojawiły się zaciekawione iskierki. 

- Jak troll? - jęknął ochrypłym głosem Noël. Od wydania z siebie tego nieplanowanego dźwięku gardło zabolało go jeszcze bardziej niż wcześniej. 

- Ściany się trzęsły, jakby ktoś schował tu smoka! - odezwała się dziewczynka - Myślałam, że ciocia Sophie ma tutaj komnatę pełną skarbów, którą strzeże wielka jaszczurka ze skrzydłami i przyszłam to sprawdzić!

   Chłopiec wpatrywał się w nieznajomą pytającym wzrokiem. Sam nie wiedział, czy cała ta scena nie była tylko wytworem jego wykończonego chorobą umysłu. Na wszelki wypadek wysunął do przodu rękę, aby chwycić dziwnego chochlika za ramię, ale zanim to zrobił, dziewczynka wsunęła głowę do pokoju, delikatnie przesuwając czarnowłosego na bok.

- Ale tu wąsko! - zawołała ze zdumieniem - Smok z pewnością by się tu nie zmieścił! 

- Tu nie mieszka żaden smok - wychrypiał speszony Noël - To jest mój pokój, nie żadnej wyrośniętej jaszczurki - powiedział z oburzeniem, zakładając ręce na piersiach - I nie jest wcale wąski, jest wystarczający - oznajmił, akcentując ostatnie słowo, które mama zawsze powtarzała, gdy narzekał na stan jakiejś rzeczy.

   Fakt, pokój Noëla nie należał do ogromnych. Swoim metrażem bardziej przypominał łazienkę lub kotłownię, ale chłopiec i tak był wdzięczny, że rodzinie udało się wygospodarować dla niego nawet tak niewielkie pomieszczenie, zwłaszcza, że do niedawna musiał spać z rodzicami w jednym łóżku. 

   Teraz za to miał własną przystań z białymi ścianami, drewnianą podłogą, miękkim posłaniem i biurkiem cudem wciśniętym w kąt izdebki. Przy jego łóżku mieściły się jeszcze drobna etażerka i kufer na ubrania w połowie wypełniony drewnianymi figurkami, które chłopiec dostał kiedyś od taty jako prezent na urodziny. Na ścianie za to wisiały rysunki przedstawiające superbohaterów, o których ojciec wieczorami opowiadał Irydiusowi, gdy ten kładł się już spać. Ów pokój był spełnieniem jego marzeń i z całą pewnością nie podobało mu się, że jakaś nieznajoma ważyła się podważać tę kwestię.

   Dziewczynka po zlustrowaniu pomieszczenia przeniosła zaciekawiony wzrok na Noëla, który nagle się speszył i gdyby nie stojąca za nim ściana, z pewnością zrobiłby jeszcze kilka kroków wstecz. 

- Nazywam się Alexis - powiedziała dziewczynka, wyciągając ku Noëlowi rękę - Alexis d'Arquin. A ty?

Noël. Noël Irydius de la Ress - wymruczał zawstydzony chłopiec, odwracając się nieznacznie w bok, aby odkałsnąć. 

- O rety! Jesteś chory? - zapytała dziewczynka, lekko przekrzywiając głowę - Już wiem! - pisnęła nagle - To ty byłeś tym smokiem!

   Zanim Noël zdążył odpowiedzieć, rozkasłał się na dobre, wydając z siebie głośne, szczekające dźwięki, których na pewno pozazdrościłby mu każdy mityczny stwór. 

- Ojej - usta Alexis wykrzywiły się w grymasie pełnym zaniepokojenia - Poczekaj tu! Powiem cioci Sophie, że źle się czujesz. Nie ruszaj się, dobrze? Zaraz wrócę! - zawołała dziewczynka, wybiegając z pokoju.

   W swojej misji ratunkowej o mało co nie wpadła na dziadka Noégo, który od dłuższej chwili stał przed drzwiami pokoju, przyglądając się z rozbawieniem wnukowi. Gdy Alexis migiem wypadła z pomieszczenia, rzucając mężczyźnie krótkie "przepraszam", Noé skinął tylko głową, wchodząc do środka z kubkiem pełnym lekarstwa, które położył na etażerce, tarmosząc przy okazji Noëla po włosach. Chłopiec speszył się jeszcze bardziej, na co wyraźnie roześmiany dziadek pocałował dziecko w czoło.

- Pamiętaj, nie każdy bohater nosi miraculum - szepnął Irydiusowi do ucha, puszczając mu przy tym oczko.

   Jak się później okazało, Alexis nie była przypadkowym dzieckiem wchodzącym ludziom randomowo do domów ani zbłąkaną duszą nawiedzającą ludzkość w środku nocy tylko córką nowej przyjaciółki matki Noëla - madame Élodie d'Arquin, którą ta poznała podczas wesela nieznajomej pary, na które wprosił się ShAy. Skoro już bezprawnie weszli na ślub, wypadało pociągnąć to dalej i tak też znaleźli się w domu weselnym, gdzie pani Élodie pracowała jako animatorka zabawiająca dzieci. Obie kobiety złapały bardzo dobry kontakt i wymieniły się numerami telefonów, aby jeszcze bardziej zacieśnić dopiero co rozpoczętą znajomość. 

   Ze słów mamy chłopca wynikało, iż państwo d'Arquin do Bordeaux wprowadzili się całkiem niedawno. Skąd przybyli? Tego nie wiedział nikt, ale najważniejsze, że szybko zaaklimatyzowali się w realiach okolicy. Oprócz Élodie do rodziny należeli także jej mąż Gérôme, który z zaoszczędzonych pieniędzy otworzył w okolicy gabinet fizjoterapeutyczny, stając się tym samym głównym żywicielem rodziny oraz ich córka Alexis - wedle relacji SoVy - dziecko wręcz idealne, któremu Noël nawet do pięt nie dorastał i gdyby była taka możliwość, Sophie z chęcią dokonałaby podmianki z państwem d'Arquin.

   Z tego też powodu Noël trzymał się od dziewczynki z daleka. Na sam dźwięk nazwiska nowej przyjaciółki matki zatykał sobie uszy, a gdy goście przychodzili w odwiedziny, chował się z ojcem w jego gabinecie, aby zgłębiać techniki użytkowania miraculi lub wychodził z domu w celu załatwienia nagłych sprawunków koniecznych do prawidłowej egzystencji. Unikanie Alexis jednak nie było proste. Mimo iż nie widywał jej fizycznie, świadomość istnienia młodej d'Arquin wydawała mu się zbyt przytłaczająca. 

   Noël starał się zajmować swoje myśli czymkolwiek innym niż rozmyślaniem nad tym, jak by wyglądało życie, gdyby stał się takim dzieckiem, o jakim marzyła jego matka. Na pewno bawiłby się samochodzikami, a nie drewnianymi figurkami, grałby z kolegami w piłkę nożną na boisku za kamienicą i śnił o zostaniu w przyszłości rycerzem lub strażakiem. 

   Z tego też powodu po załatwieniu wszystkich swoich obowiązków, często wychodził na pobliski plac zabaw wyposażony w zjeżdżalnie, huśtawki i piaskownice, gdzie dziecięcy śmiech i gwar roznosiły się echem po okolicy. Początkowo chłopiec przynosił ze sobą kolorową piłkę, ale gdy okazało się, że raczej nie zrobi kariery w zawodzie piłkarza, począł przynosić wiaderko i grabki, aby w spokoju usiąść sobie w piaskownicy, gdzie budował świątynie, a raczej własne wyobrażenie o tym, jak owe budynki powinny wyglądać. 

   Zawsze robił to sam. Inne dzieci początkowo przyłączały się do wspólnej budowy, ale gdy nie mogły nadążyć za myśleniem Noëla, wracały do tworzenia zamków lub niszczyły pracę de la Ressa. Samotna zabawa wydawała się być całkiem rozsądnym rozwiązaniem. Jednak pewnego razu, gdy Noël był w połowie konstrukcji, dołączyła do niego Alexis. Dziewczynka przez jakiś czas stała za chłopcem, przyglądając się jego dziełu, aż wreszcie usiadła obok niego.

- Co robisz? - zapytała, przypatrując się wieży. 

- Buduję świątynię - powiedział speszony Noëlowi, zastanawiając się, czy dobrym pomysłem byłoby wykopanie w piasku dziury, aby w niej skryć głowę przed intruzką i główną konkurentką o względy własnej matki.

- Nie wygląda jak nasz kościół - zauważyła Alexis, przekrzywiając główkę w bok niczym zaciekawiony szczeniak.

- Bo nim nie jest - odparł chłopiec, wyciągając z wiaderka kilka ułamanych wcześniej gałązek - To starożytna świątynia Zakonu Miraculi.

   Alexis pokiwała głową i w milczeniu podała Noëlowi gałązkę. Dopiero jakiś czas później zebrała się na odwagę i zapytała:

- A gdzie jest ten Zakon Cudów?

- Nie Zakon Cudów, a Miraculi - poprawił mały de la Ress - Miracula to zaczarowana biżuteria, która daje swojemu właścicielowi super moce i pozwala mu zmienić się w bohatera. Coś jak Superman lub Batman - wyjaśnił czarnowłosy, wbijając gałązki w dach budowli - Ja mam miraculum Łososia. Spójrz - powiedział, wyciągając z kieszeni spodni srebrny clawring kształtem przypominający rybę - Tatuś mi go dał i kazał pilnować. Nie mogę go nosić na palcu, bo jest na mnie za duży i ciągle mi spada, dlatego chowam go w kieszeni. 

- Mogę zobaczyć? - spytała nieśmiało Alexis, której zielone oczy rozbłysły z przejęcia.

- Tak tylko go nie zakładaj - przestrzegł Noël, podając pierścień dziewczynce. Alexis wzięła clawring w palce i ostrożnie pogłaskała wyrzeźbioną, rybią płetwę - Po założeniu wyjdzie kwami, a tata mówił, że kwami to tajemnica i dorośli nie powinni o nich wiedzieć - oznajmił poważnym tonem Irydius.

- Dlaczego nie? - zapytała dziewczynka, bawiąc się clawringiem.

- Nie wiem. Tak powiedział i już - mruknął chłopiec, wzruszając ramionami - Mój tata jest wielkim mistrzem i jest bardzo mądry, więc skoro mówi, że dorośli nie mogą wiedzieć o kwami, to ja nic im nie powiem. 

- Mi powiedziałeś - zauważyła Alexis.

- Ale ty nie jesteś dorosła. W ogóle dorośli są bardzo dziwni... Cały czas się wszędzie spieszą, dużo krzyczą i chodzą ze smutnymi minami. Gdy ja będę dorosły, będę się dużo uśmiechał. W ogóle... Tatuś powiedział, że jak będę bardzo duży, to pozwoli mi zostać bohaterem! - oznajmił z przyjęciem Noël.

- I co będziesz robił jako bohater? - padło następne pytanie.

- Będę rozśmieszał ludzi, aby nikt nie był smutny. I polecę też w kosmos. Byłaś w kosmosie? - zapytał chłopiec, na co odpowiedziało mu zaprzeczenie Alexis, która zamaszyście pokręciła głową, zmuszając swoje kucyki do podskoków - Ja też nie byłem. Ale jak tam polecę, to zatrzymam Słońce i nikt już nie będzie się spieszył. 

- Będę mogła polecieć z tobą?

- Ty? - Noël uniósł zdziwiony głowę i z zaskoczeniem zerknął na Alexis - Nie wiem. Mama mówiła, że jesteś złotym dzieckiem. Słońce też jest złote, więc jeśli je zatrzymam, ty zatrzymasz się razem z nim i nigdy nie będziesz mogła się poruszać! Musisz zapytać się rodziców, czy pozwolą ci lecieć. To będzie niebezpieczne. 

- A jak mi pozwolą, to polecimy?  - spytała niepewnie Alexis, której wizja unieruchomienia nie wydała się nazbyt kusząca.

- Jak ci pozwolą, to zbudujemy rakietę. Mój dziadek nam pomoże. To prawdziwa złota rączka! 

- Skoro jest złotą rączką, to też się nie zatrzyma, gdy wstrzymasz Słońce? 

   Noël zmarszczył brwi. Tego akurat nie przewidział. Chłopiec bardzo kochał swojego dziadka i myśl, że przez niego mógłby stać się nieruchomą rzeźbą była przerażająca. Kto by się wtedy z nim bawił i był dla niego miły?

- To w takim razie nie możemy lecieć w kosmos - zawyrokował poważnie Irydius - Ale jak do mnie przyjdziesz, to pokażę ci moje kwami. Mam tylko jeden warunek.

- Nie powiem o nim żadnemu dorosłemu. Obiecuję - oznajmiła dziewczynka, ruchem dłoni udając przekręcanie kluczyka, którym w przenośni zamknęła sobie usta.

- Nie... Nie ten warunek - żachnął się chłopiec - Jak do mnie przyjdziesz, to nie możesz być taka idealna. 

- Idealna? - mała d'Arquin przekrzywiła ponownie w pytającym geście głowę. 

- Yhm. Moja mama ostatnio powiedziała babci, że wolałaby mieć taką córeczkę jak ty i zaczęła się zachwycać nad twoją sukienką! Więc jak do mnie przyjdziesz, to masz przestać być idealna, bo inaczej się obrażę i nie pokażę ci żadnego kwami. Ani miraculum. I w ogóle nie będę z tobą gadać. Rozumiesz? - zapytał czarnowłosy.

- Rozumiem - skinęła główką dziewczynka, na co chłopiec odpowiedział jej łagodnym uśmiechem.

   Od tamtego czasu Noël i Alexis byli praktycznie nierozłączni. Oboje spotykali się niemal codziennie, spędzając czas na snuciu bohaterskich historii, które Irydius zrealizowałby po osiągnięciu dorosłości, wspólnie chodzili na plac zabaw, aby tworzyć coraz to nowsze projekty tybetańskich świątyń, wychodzili na spacery, spotykali się w swoich domach, gdzie grali w planszówki, rysowali, bawili się w przymierzanie kreacji i malowanie paznokci. O ile początkowo taki układ podobał się obu rodzinom, tak później matka Noëla zaczęła mieć ku tej przyjaźni pewne obiekcje. Coraz mniej podobało jej się, iż pierworodny syn nie posiadał żadnych kolegów i całe dnie spędzał tylko w towarzystwie jednej dziewczynki. 

   Gdy oboje poszli do szkoły, nadal trzymali się razem. Noël przychodził na treningi Alexis i kibicował jej w trakcie zawodów oraz konkursów, ona z kolei wspierała go w trakcie jego występów, gdy chłopak na poważnie zainteresował się muzyką. Nawet pojawienie się André nie osłabiło ich przyjaźni. 

   Prawdziwym testem dla ich znajomości był z pewnością okres, gdy w ciągu jednego roku Irydius stracił ukochanego dziadka, a zaraz po nim babcię. Następnie rodzinę de la Ressa opuścił ojciec, który wyprowadził się do kochanki, zaś matka Noëla jakiś czas później wyszła powtórnie za mąż i urodziła dziecko.

   Właśnie wtedy, gdy chłopak po jednym z gorszych dni siedział przy mogile dziadków, wpatrując się w nagrobek ozdobiony lekko przywiędłymi kwiatami, dołączyła do niego Alexis. Dziewczyna położyła rękę na jego dłoni i uśmiechnęła się delikatnie, palcem ścierając z policzka czarnowłosego pojedynczą łzę. 

   Noël miał świadomość tego, iż Alexis wiedziała o wszystkim, co działo się w jego życiu. Mimo iż nie mogła być przy nim w każdej sekundzie, razem ze swoimi rodzicami wspierała go jak mogła. Raz nawet, gdy ojczym chłopaka wyrzucił go z domu po tym, jak Irydius udzielił swojemu przyrodniemu bratu pomocy po zakrztuszeniu, to właśnie państwo d'Arquin udzielili mu dachu nad głową. 

   Promienny uśmiech dziewczyny zawsze poprawiał mu humor. Wtedy, gdy wspólnie siedzieli na cmentarnej ławce, Noël czuł spokój i szczęście, które pojawiały się tylko w obecności Alexis. Dziewczyna była jego małym promyczkiem słońca, które zawsze rozganiało czarne chmury. Był wdzięczny Bogu, że ją miał i cieszył się, że mimo depczącego mu po piętach pecha, dostąpił zaszczytu przyjaźnienia się z taką osobą jak ona. Chłopiec był wręcz pewien, że gdy wyjedzie do Reims, będzie miał ją w swojej pamięci, a później do niej wróci, nawet gdyby los rzucił go na drugi koniec świata. Życie bez jego Promyczka wydawało mu się czymś niemożliwym.

    Tak jak myślał, tak też się stało. Za każdym razem wracał do Alexis, jakby prowadziła go do niej rozrzucona po świecie nić Ariadny lub przyciągał najsilniejszy magnes. Tak jak większość istot nie mogło się obejść bez słonecznego świata, tak i on nie mógł opuścić dziewczyny, która rozpraszała wszelkie ciemności. Alexis była jego Promyczkiem, światełkiem nadziei w tunelu rozpaczy. Była jego najcenniejszym skarbem i uosobieniem spokojnej przystani, do której mógł dobić po dniu pełnym trosk. On za to dla niej był iskierką, której nie pokonał mrok i podziwiała go, że mimo wszelkich przeciwności jego uśmiech praktycznie nie znikał z twarzy. 

   Trwali więc oboje, wchodząc wspólnie w kolejne lata. Razem ukończyli École François Arago i Collegé Hénri Piéron. Razem też szykowali się do ukończenia Lyceé Pierre Janet, po którym mieli wstąpić na Université Bordeaux. Przeżyli bardzo dużo. Gdy jedno upadało, drugie podnosiło swojego przyjaciela, aby mogli dalej kroczyć tą samą ścieżką, trzymając się za ręce. Czasami się kłócili, ale po ochłonięciu emocji stwierdzali, że nie mogli bez siebie żyć. Nawet gdyby cały świat obrócił się przeciwko nim, stanęliby ramię w ramię gotowi do walki.

   Noël uśmiechnął się do własnych myśli, odejmując od ust kieliszek wina, który świecił już pustkami. Wokół roznosił się waniliowy zapach, płomienie tańczące na knotach pozapalanych świec rzucały delikatną poświatę, a muzyka lecąca w tle filmu pieściła jego uszy. Irydius westchnął cicho, czując na ramieniu ciężar głowy swojej przyjaciółki. Sam miał zamiar się na niej położyć, ale widocznie był wygodniejszą poduszką od Alexis.

- Nad czym myślisz? - szepnęła dziewczyna, przymykając oczy.

- Nad tym, czy nie dolać sobie więcej wina - mruknął Noël, uważnie przyglądając się kieliszkowi, na co leżąca na nim Alexis parsknęła śmiechem.

- Przypomnij mi... Czy to nie ty chciałeś, abyśmy się podzielili połową butelki, bo cytuję "Mieliśmy urządzić seans filmowy, a nie libację alkoholową. Promyczku, połowa butelki to aż nadto!"? - zachichotała d'Arquin, podnosząc z rozbawieniem powieki, aby rzucić de la Ressowi spojrzenie zielonych oczu. 

- Niczego takiego sobie nie przypominam - mruknął chłopak, wstając z kanapy, na której oboje siedzieli i zrzucając tym samym z siebie Alexis.

- Iskierko... - zamruczała leniwie dziewczyna, usadawiając się wygodniej na kanapie. 

- Nie naleję ci więcej wina. Tobie już wystarczy - odparł, biorąc do rąk pustą butelkę, aby sprawdzić, z jakim gatunkiem trunku właściwie miał do czynienia.

- Nieee... Nie to miałam na myśli - żachnęła się d'Arquin - Nie odpowiedziałeś mi jeszcze, czy idziesz na tę imprezę, którą organizuje niedługo Giselle.

- Nie idę. 

- Bo? - czarnowłosy odłożył butelkę, czując na sobie świdrujące spojrzenie zielonych tęczówek, które wlepiły się w niego wyczekująco.

- Żaden z moich znajomych nie idzie - powiedział, wzruszając przy tym ramionami.

- Chcesz, abym się obraziła? - spytała Alexis, wydymając usta maźnięte różową szminką - A ja niby kim dla ciebie jestem?

- Moim Promyczkiem rozganiającym ciemne chmury - szepnął Noël, całując dziewczynę w czoło - Problem w tym, że oprócz ciebie nikogo innego nie będę tam znał. André nie idzie...

- Jeżeli dobrze pamiętam, André cię unika. 

- Co nie znaczy, że nie mogę się na niego popatrzeć, jak wiruje na parkiecie - odparł z uśmiechem chłopak - A tak na poważnie... Słyszałem, jak mówił Julienowi, że nie interesują go takie zabawy. Colin też wspomniał, że jest ponad jakieś potańcówki, więc Colin również odpada. No i Julien, bo skoro tamci nie idą, to i on nie pójdzie. 

- Iskiereczko, mogę cię przecież z kimś zapoznać - powiedziała z uśmiechem Alexis.

- Nawet nie próbuj. Nie mam ochoty na żadne interakcje międzyludzkie, zwłaszcza po tym, jak w tym tygodniu znokautowałem Yanna piłką na WF-ie. Na pewno mi jeszcze tego nie wybaczył, zwłaszcza, że rzekomo złamałem mu nos. 

- Taak, to faktycznie może stanowić problem... - mruknęła dziewczyna, przejeżdżając zębami po dolnej wardze - Ale nie martw się, niczego ci nie zrobi, jeżeli będziesz trzymał się blisko mnie.

- Dziękuję za twą troskę, ale nie ma takiej potrzeby - powiedział chłopak, udając się do pogrążonej w mroku kuchni - Zresztą... Nie umiem tańczyć, więc to tym bardziej mnie eliminuje!

   Noël rozejrzał się ostrożnie po utopionym w ciemności pomieszczeniu. Dzięki poświacie rzucanej przez świeczki i telewizor, był w stanie cokolwiek zobaczyć, ale to i tak było za mało. Pech chciał, że żarówka w kuchennym żyrandolu musiała przepalić się akurat dziś. Niewiele myśląc, chłopak otworzył na oścież lodówkę, uzyskując tym samym poprawę widoczności, po czym podszedł do jednej z szafek, aby w niej poszukać nowej butelki wina. 

- Uwielbiam twoje poczucie humoru, Noël - zaśmiała się Alexis, wchodząc za de la Ressem do kuchni.

- To nie żart. Jestem okropnym tancerzem. Gdy ostatni raz moja noga postała na parkiecie podczas wesela ciotuni, wpadłem na kelnera z kieliszkami. Chłopina wszystko rozlał, a moja matka dała mi dożywotni szlaban na jakiekolwiek tańce. 

- Iskierko, na pewno nie może być aż tak źle.

- Źle to delikatnie powiedziane. Na twoim miejscu użyłbym słowa "katastrofalnie". 

- Zaraz ci pokażę, że stanowczo za bardzo przesadzasz - żachnęła się Alexis - Podaj mi rękę - oznajmiła pewnie, wyciągając przed siebie dłoń.

- Żartujesz sobie, prawda? - parsknął śmiechem Noël - Nie mamy muzyki ani światła. 

   Alexis bez słowa wróciła do salonu, gdzie cofnęła trochę film, aż do momentu, gdy na ekranie pojawił się siedzący na głazie Francis Cabrel z gitarą, po czym podgłosiła dźwięk na maxa, dzięki czemu słowa "La Corridy" rozlały się po całej kuchni.

- Teraz nie możesz się już wypisać. Mamy muzykę.

- Nadal nie mamy światła - zauważył rozbawiony Irydius, zakładając ręce na piersiach.

- Zatańczymy sobie w świetle lodówki - powiedziała poważnie dziewczyna, na co de la Ress tylko parsknął śmiechem - Ty się nie śmiej, bo zaraz skończy się piosenka. Po prostu daj mi rękę.

   Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w zielone oczy mojej przyjaciółki iskrzące z poirytowania. Za każdym razem, gdy coś doprowadzało ją do złości, dziewczyna zwężała usta, marszczyła brwi, a jej nosek poruszał się niebezpiecznie, nadając jej aparycji słodkiego króliczka. Tak było i tym razem, dlatego nie chcąc denerwować Alexis jeszcze bardziej, roześmiałem się i skłoniłem się przed nią głęboko, wyciągając przed siebie dłoń.

- Czy mógłbym prosić, mademoiselle? - zapytałem, uśmiechając się szelmowsko.

   Alexis przysunęła się bliżej mnie. Czułem na twarzy jej oddech i zapach zielonej herbaty roznoszony przez jej nowy szampon. W jej spojrzeniu było coś niepokojącego. Im bardziej się do mnie zbliżała, tym jej tęczówki zaczęły coraz mocniej tracić zieleń, ustępując miejsca szarości. Brązowe włosy również zaczęły siwieć, a na domiar złego, się skracać. 

- Wszystko w porządku? - zapytałem niepewnie, na co odpowiedziało mi jedynie skinięcie głową.

   Sam nie wiedziałem, skąd wzięły się te przewidzenia, ale gdy znowu spojrzałem w oczy mojej przyjaciółki, poczułem w sercu dziwne ukłucie. Jakby poczucie tęsknoty... Jakby ta scena była tylko odległym wspomnieniem, nie rzeczywistością. Iluzją... Nagle poczułem, jak bardzo chciałem wrócić do Alexis.

   Zamrugałem zdumionymi oczami. W jednej chwili zniknęła kuchnia zastąpiona przez jaskrzącą złotymi drobinkami taflę jeziora, a twarz Alexis przemieniła się w najeżony kłami pysk morskiej istoty. Z krzykiem odskoczyłem do tyłu, cofając się najbardziej, jak się dało, po czym przy okazji przewróciłem się na plecy, ciężko oddychając.

- Miałeś go nie jeść! - usłyszałem charakterystyczny, cienki głosik. 

- Czy wygląda ci na choćby napoczętego? - zapytał stwór.

   Próbując złapać dech, oparłem się o drzewo i przysiadłem, zerkając w stronę jeziora. O brzeg wyspy opierał się postawny mężczyzna z siwymi, ostro przyciętymi włosami i klatką piersiową pooraną bliznami. Nie wyglądał już jak upiorna ryba czająca się w głębinach, która swoje ofiary zwabiała światełkiem. Jego twarz prezentowała się całkowicie normalnie, mimo niepokojącej bladości skóry. Tylko zaostrzone zęby wychylające się podczas wypowiadania słów przypominały o jego potwornej transformacji. Nie mając pojęcia, co zrobić, po prostu wrzasnąłem, zwracając na siebie uwagę mojego niedoszłego konsumenta oraz kwami unoszącego się nad ramieniem wodnej istoty.

- Czego się drzesz? - spytał zbity z tropu Hatti, zaś jego mroczny towarzysz delikatnie się skrzywił. 

   Nie umiejąc znaleźć żadnych słów, po prostu w niemym przerażeniu wskazałem na istotę.

- Ah, o niego ci chodzi - mruknął Hatti - NoIr, poznaj Hadriana. Hadrianie, poznaj NoIr. Teraz lepiej?

   Szybko zaprzeczyłem, kręcąc głową, na co Hatti westchnął przeciągle.

- Hadrian należy do morskiego ludu Leninsky uwięzionego na tej wyspie przez Venus. Najprawdopodobniej został właśnie przywódcą swojej grupy - wyjaśniło prędko kwami, zaś rzeczony Hadrian w tym czasie wyprostował się dumnie, zakładając ręce na plecach. Przez moment mignęły mi ostre pazury kończące jego palce pospinane błoną pławną - To, co przed chwilą widziałeś, nie było próbą skonsumowania cię, chociaż nie ukrywam, że Hadrian może mieć skłonności drapieżne...

- Nie przesadzajmy, jestem tylko skromnym rebeliantem - mruknął gardłowo Hadrian, delikatnie mrużąc oczy od padającego na niego światła - Zazwyczaj nie zjadam takich lalusiów jak twój właściciel. 

- Wracając... Hadrian przełamał zaklęcie rzucone przez Venus... Aine... Czy jak ty tam do niej mówisz. 

   Skinąłem ostrożnie głową. Wszystko powoli zaczęło do mnie wracać, chociaż wspomnienia nadal przykrywała niezrozumiała dla mnie mgła. Ostatnim, co pamiętałem, było przejście przez portal stworzony przez Doe oraz widok płynącego łódką anioła. Potem wszystko się rozmywało, bardziej przypominając sen niż rzeczywistość.

- Venus... To jakaś bogini miłości? - spytałem niepewnie.

- Tak. Wredna jędza, jak żyłem w tym wymiarze, to nikt jej nie lubił i podejrzewam, że przez następne tysiąclecia to się nie zmieniło - wymruczał Hatti, zerkając porozumiewawczo na swojego nowego kolegę.

- Ciężko, aby Leninsky lubiły ją za liczne porwania i przetrzymywania... - wtrącił Hadrian.

- I... Ona rzuciła na mnie zaklęcie? - zapytałem, chcąc się upewnić.

- Nie do końca... - mruknął niechętnie Hatti - Ona tak już ma... Tak jak Trisertornadzi rodzą się ze zdolnością kontroli nad wiatrem i skrzydłami lub Leninsky z mocą wody i rybimi ogonami, tak i ona urodziła się z nieziemskim wręcz urokiem, który zniewala i rozkochuje. Venus nie musi specjalnie się starać. Ten czar to część jej osobowości. 

- Nie za bardzo rozumiem... - jęknąłem cicho - To rzuciła na mnie jakieś zaklęcie czy nie? 

- Tak, rzuciła. Zakochałeś się w niej na zabój... 

- Ale... Jaki miała w tym cel?

- Venus jest kapryśna i kochliwa - wyjaśniło kwami - Chciała zrobić z ciebie nowe zwierzątko, tak jak uczyniła to kiedyś z Leninsky. Gdyby nie Hadrian, to pewnie by cię udomowiła. Nie to jest jednak najgorsze...

- Więc co? - spytałem. Niezbyt chciało mi się wierzyć, aby mogło istnieć coś gorszego od pozbawienia kogoś wolności i zmysłów.

- Oddałeś jej miraculum Hatterii! - krzyknęło stworzenie.

- Żartujesz? - żachnąłem się - Jak to jej oddałem?

- Zwyczajnie. Zrobiła maślane oczka, a ty jej uległeś i oddałeś armillę... - burknęło oburzone kwami - W dodatku gadałeś przy tym takie głupoty, że nie dało się ciebie słuchać. Mniejsza z tym... - machnął z lekceważeniem Hatti - Problem polega na tym, że nie wrócimy do domu bez miraculum. Musimy je odzyskać, ale na twoje szczęście, mam już opracowany plan. Pozwól, że ci go przedstawię - oznajmiło kwami, podlatując bliżej mnie. 

Takie rzeczy powinnam pewnie mówić znacznie wcześniej, aby nadać klimatu całemu rozdziałowi, ale jak to powiadają... Lepiej późno niż wcale, dlatego wstawiam Wam linku do piosenki "La Corrida" Francisa Cabrela:


Witajcie! Nareszcie wracam do Was po prawie miesięcznej przerwie w pisaniu nowych rozdziałów i wielce się z tego cieszę :D

Możliwe, że zastanawiacie się, dlaczego postanowiłam dokonać korekty całej książki. Po 3 latach pisania "Grimoiru" zauważyłam, jak moje uniwersum rozrasta się i zmienia, a to, co stworzyłam w 2020r. jest już nieaktualne do tego, co mam obecnie. Dodatkowo pozostaje też kwestia upływu czasu... Nie ukrywam, że trochę dojrzałam przez ten czas i niektóre fragmenty książki obecnie były dla mnie żenujące. Samych zmian nie było dużo, rozwinęłam kilka wątków jak np. historię Ignatiusa Menendeza, trochę poprawiłam relacje, aby było widać, że konkretne postacie naprawdę mają ze sobą jakąś więź i abyście mogli to poczuć, a nie zaakceptować ten fakt, bo ja jako autorka tak powiedziałam. Nie żałuję czasu poświęconego na ulepszenie swojej książki i prawdopodobnie zrobię to także z resztą moich dzieł, jakie znajdują się na moim profilu. "Grimoire" chwilowo jest chronologicznie pierwszą książką i to dlatego zaczęłam od niego. Mam nadzieję, że docenicie moją pracę. 

Mam także nadzieję, że rozdział się Wam podobał i czekam na Wasze opinie. Pozdrawiam Was cieplutko :D

                                                                                                                           ♥ GaMa ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top