Legendarna ścierka mocy (Multiwersja cz.4)

   Zza białego, błyszczącego czystością blatu wychyliła się czarna, roztrzepana, dziecięca główka. Szare tęczówki chłopca z podekscytowaniem rozejrzały się po kuchni dla sprawdzenia, czy teren, który przyszło mu zbadać, na pewno został opuszczony przez wrogów. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Po pomieszczeniu nie kręcił się bury kot, który uwielbiał zrzucać doniczki z parapetu, nie kręcił się też żaden dorosły, który mógłby przeszkodzić mu w jego wielkim, skomplikowanym planie. Nawet kukułka siedząca w przedwojennym, drewnianym zegarze, nie wystawiła dziobka z bezpiecznej kryjówki. NoIr uśmiechnął się chytrze pod nosem. Można było psocić. 

   Chłopiec ostrożnie wysunął się zza blatu i stanął na palcach, aby chociaż w minimalnym stopniu móc dojrzeć to, co tak bardzo kusiło go swoim zapachem. Tak jak się spodziewał, niedaleko piekarnika leżał talerz wypełniony okrągłym, płaskim, jeszcze parującym ciastem wydzielającym wokół przyjemną woń migdałów. NoIr wciągnął w nozdrza nieziemski zapach i oblizał usta. Nie mógł się doczekać, aż wreszcie najstarszy członek rodziny weźmie nóż, przekroi wypiek na 5 kawałków i poczęstuje nim każdego z osobna, nawet jego tatę, który jako zatwardziały wyznawca religii shintō spluwał na przyrządzane przez babcię tradycyjne galette. Gdy każdy już otrzyma należną mu porcję, NoIr włoży chrupkie ciasto do ust i zacznie rozpływać się nad jego smakiem, przy okazji szukając w środku ziarenka fasoli, które dałoby mu prawo do założenia na skronie papierowej korony i zostania Królem Dnia. Co prawda, bardziej wolał być księżniczką. Te zawsze nosiły kolorowe sukienki, błyszczącą biżuterię i tiary, ale od biedy bycie monarchą też mu wystarczyło.

   Zanim jednak to miało nastąpić, całą rodziną mieli udać się na mszę do Église Saint-Louis des Chartrons, a później wziąć udział w przechodzącym ulicami miasta Orszaku Trzech Króli, którzy przejeżdżaliby konno na czele pochodu. Z odrobiną szczęścia może nawet udałoby mu się pogłaskać jakiegoś konika. Tak, zdecydowanie zjedzenie galette i zabawa z przepięknej maści rumakiem było czymś, na co NoIr z niecierpliwością czekał cały rok. 

   Teraz jednak stojąc tak blisko pyszniutkiego ciasta nie mógł się powstrzymać, aby nie zjeść maleńkiego kawałeczka trochę wcześniej. Nikt by raczej nie zauważył, gdyby uszczknął kilka okruszków. Ośmielony panującą w kuchni pustką, wychylił się jeszcze bardziej na palcach, próbując dodać sobie centymetrów i sięgnął rączką w stronę wypieku. Galette było już tak blisko. Od pełnego szczęścia dzieliły go raptem setne milimetrów i gdy już miał połączyć się z upragnionym deserem, usłyszał nagły świst, a na skórze dłoni poczuł piekący ból, od którego aż odskoczył i przyciągnął do siebie z sykiem pulsującą łapkę. 

   To jednak nie był koniec. Zaraz potem na jego pomierzwione włosy i ramiona przykryte białą, kościółkową koszulą z kołnierzykiem spadły kolejne razy zwiniętej w rulon kraciastej ścierki. 

- Przestań! - syknął NoIr, kuląc się przed uderzeniami podobnymi do smagnięcia bicza.

- Jak śmiałeś, smarkaczu, ruszać galette?! - krzyknęła rozzłoszczona babcia, wymierzając kolejne uderzenia w odsuwającego się coraz bardziej w stronę wyjścia z kuchni, NoIr - Najpierw kościół, potem orszak i na koniec ciasto! Ile razy trzeba ci to powtarzać, zanim trafi to do twojego pustego, chińskiego łba?!

   NoIr zwęził usta, przygryzając dolną wargę, aby w ten sposób powstrzymać napływające do oczu łzy. Tak jak jego kot bał się spadających na podłogę ogórków, tak on obawiał się kraciastej, babcinej ścierki, która królowała w kuchni jako ekspertka od czystości i cesarzowa wszelkich broni. Rodzinna legenda głosiła nawet, że babcia Célia przegoniła w ten sposób rabusia, który włamał się swego czasu do ich mieszkania przez otwarte drzwi balkonowe. Patelnia chwycona przez rzezimieszka do samoobrony pękła na dwoje, a sam złoczyńca ostatecznie skończył w szpitalu po bezbłędnym ciosie ścierką poprawionym w dodatku laczkiem. Zdecydowanie Noël nie chciał podzielić jego losu, zwłaszcza, że bardzo lubił swoją głowę. Może i wyglądał trochę inaczej od reszty przez swoje łagodne rysy twarzy, ciut szersze skrzydełka nosa oraz delikatnie skośne oczy, ale to jeszcze nie był powód do godzenia się na dekapitację. 

   Gdy już sądził, że nadszedł jego koniec, a na nagrobku ktoś napisze mu epitafium w postaci rozbrajającego przechodzących na cmentarzu ludzi tekstu "Tu spoczywa Noël Irydius de la Ress - szlachetny chłopiec, tęczowy syn złożony u stóp choinki, który zakończył marnie żywot, poddając się ciosom ścierki", babcia przestała go atakować. Było to o tyle niespodziewane, że aż odważył się otworzyć oczy i zerknąć w stronę nieokrzesanej kobiety.

   Tym, co powstrzymało jego babcię przed żądzą mordu, była silna ręka dziadka, która złapała za przegub nadgarstka babki. Z twarzy bladolicej kobiety o ściągniętych, czerwonych ustach, spozierała dzika złość ewidentnie świadcząca o tym, że była gotowa rozszarpać swojego wnuka na strzępy za chęć przedwczesnego skonsumowania galette i niechybnie by tego dokonała, gdyby nie mężowska interwencja. 

- Célio, skarbie, mogę wiedzieć, co robisz? - zapytał mężczyzna ciepłym głosem. 

   NoIr od zawsze uwielbiał swojego dziadka, a w tym momencie jego podziw wzrósł jeszcze bardziej. Noé był postawnym, starszym panem o kruczoczarnych, lekko falowanych włosach, które zaczął podkręcać od momentu, gdy wnuczek poskarżył mu się na to, że nikt ze znanych mu osób (poza jego bujającym w obłokach ojcem, którego częściej nie było niż był) nie miał takiej fryzury. Noszone przez niego ubrania zawsze były schludne i eleganckie, mimo biedy czasami zaglądającej im w oczy. Dzięki temu NoIr z większym spokojem zakładał na siebie wszystkie wyciągnięte, nudne, jednokolorowe sweterki i spodnie w kant, które wciskały mu żeńskie przedstawicielki rodziny, ale nawet gdy zdarzyło mu się odziać w coś bardziej szalonego, jak w kombinezon w kolorową kratkę, mógł liczyć na komplement ze strony swojego największego fana. Dziadek był chyba jedyną osobą, nie licząc, rzecz jasna, Alexis mieszkającej na tym samym osiedlu, co NoIr, która nijak nie krytykowała wyborów chłopca i nie wyśmiewała jego decyzji, teorii, uczuć czy nawet poglądów. Oczywiście, gdy Noël robił coś nieziemsko głupiego jak np. gdy zebrał wokół siebie rewolucję złożoną z dzieciaków uzbrojonych w balony wypełnione wodą i wspólnie ruszyli na stolicę, aby wyperswadować prezydentowi Mitterrandowi plany dotyczące zmian w systemie edukacji (z czym sam prezydent nie miał nic wspólnego), złapał chłopaka za chabety, potrafił zaciągnąć chłopca do domu i wytłumaczyć, że takie działania były niezgodne z prawem oraz niedorzecznie żałosne i lepszym sposobem byłoby wysłanie listu do polityka z prośbą o przemyślenie swoich poczynań. Teraz jeszcze dziadek stanął w jego obronie, narażając się na gniew babci.

- Ten gówniarz chciał wchłonąć całe galette - syknęła rudowłosa kobieta. Od momentu, gdy jej piękne, długie włosy o barwie smoły zaczęły siwieć, Célia poczęła farbować się na truskawkowy blond, co tylko podkreślało jej ognisty charakter. 

- Jestem pewien, że nie chciał zjeść całego ciasta, a tylko wziąć kawałek. Sam z chęcią też bym sobie wcześniej chapsnął chociaż okruszek - powiedział z uśmiechem Noé.

- Masz na niego zły wpływ, Noé...

- Podejrzewam, że ty też chciałabyś ukraść część galette. No nie wstydź się, przyznaj to - oznajmił, składając na krwistoczerwonych ustach kobiety krótki pocałunek, po którym Célia delikatnie opuściła uzbrojoną prawicę.

- Możliwe... - burknęła pod nosem, zaś na jej pobielanych policzkach pojawiły się ślady rumieńców. 

   NoIr nigdy nie mógł się nadziwić jak taki prosty gest potrafił onieśmielać ludzi. Jego mama też zawsze rozpływała się po tym, jak ojciec wchodził na stolik i muskał jej wargi. Sam też raz spróbował tego z Alexis, gdy kłócili się o smak lodów. Co prawda, dziewczynka wybuchła szczerym śmiechem, za to jej matka spłonęła rumieńcem i odciągnęła NoIr od swojej córki, jakby zrobił coś niestosownego. 

- Dlaczego więc atakujesz naszego małego aniołka? - zapytał dziadek.

- Raczej szatański pomiot.

- Nu, nu, nu, nieładnie tak mówić - dziadziuś zagroził babci palcem, który następnie położył na jej ustach - Chodź, Célio, chyba musimy wyjaśnić sobie parę spraw - rzekł niesamowicie czule i biorąc babcię pod ramię, opuścił z nią kuchnię, aby następnie zamknąć się z nią w pokoju. 

   Noël nie mógł się powstrzymać, aby za nimi nie pójść. Ciekawość wzięła nad nim górę i niepomny już na świsty babcinej ścierki grozy, odczekał kilka minut, po czym zakradł się do drzwi i przyłożył ucho do drewnianego skrzydła, próbując wyłapać każde słowo z rozmowy dziadków.

- Ile razy mam ci powtarzać, abyś zmieniła swoje zachowanie względem niego? - usłyszał męski głos - To nasz jedyny wnuk i na chwilę obecną nie zapowiada się, abyśmy mieli ich więcej. Nawet jeśli Sophie zamarzy się kolejne dziecko, to gwarantuję ci, że będzie podobne do Noëla. Genów nie oszukasz. 

- Genów nie, ale nadal możemy znaleźć odpowiedniejszego zięcia od tego czegoś, co Sophie przywlokła pod nasz dach.

- Céli, chyba nie mówisz poważnie? - po odgłosie dało się usłyszeć, iż dziadek usiadł ciężko na łóżku i westchnął.

- Mówię bardzo poważnie. Na za dużo jej pozwoliliśmy. Sam widzisz, co ona wyprawia. Miała urodzić dziecko, a wyszło to COŚ! Niby ma jasną cerę, ale wygląda jak niedorobiony żółtek. Spójrz na ten dziwny nos albo te okropne oczy przypominające szparki. Co to ma być?! Jakiś skundlony szczeniak... 

- Skarbie, opanuj się... Noël wygląda normalnie, a ty takimi słowami sprawiasz mu jedynie przykrość.

- Przykrość, akurat - prychnął kobiecy głos - Ten dzieciak jest zbyt głupi, aby cokolwiek czuć. On nawet wstydu nie ma! Widziałeś, jak się wczoraj ubrał? Lajkrowe spodnie, kamizelka i futrzasty płaszcz! Wszystko w różu! Skąd on w ogóle to wziął?! Jak go zobaczyłam w tym na ulicy, to nawet nie śmiałam się do niego przyznać! Łaził z tą swoją Alexis od siedmiu boleści, chwaląc się naokoło wszystkim, że mu ta latawica paznokcie pomalowała - nastąpiło kolejne prychnięcie - Paznokcie! Wyobrażasz to sobie, Noé? 

- Chciałem...

- Ten gówniarz ma pedalstwo we krwi. Zobaczysz. Pewnego dnia przylezie tu z jakimś wytatuowanym, fikuśnie ubranym fircykiem za rękę i oznajmi nam, że bierze ślub. Wiesz, co wtedy zrobię?

- Dasz im swoje błogosławieństwo?

- Nie! Przegonię obu ścierką!

- Przynajmniej pozwolisz im obu żyć. To zawsze jakaś pociecha.

- Ten dzieciak nigdy nie powinien był się urodzić.

- To wielka szczodrość ze strony Boga, że dał mu żyć. Rzadko który wcześniak dostaje taką szansę. Jeszcze to, że urodził się w Boże Narodzenie. Czy to nie był ewidentny znak?

- Już wtedy było widać, że coś jest z nim nie tak. Może to wina tego lekarzyny, który odbierał jego poród? Wiesz, tego blondaska z kręconymi włoskami, niebieskimi oczkami i anielską buźką. Jak on miał?

- Dorian Lullier chyba... Jak się tak zastanowić, to naprawdę mógłby być aniołem zesłanym specjalnie po to, aby zawalczyć o życie naszego wnuczka.

- Szkoda, że go nie upuścił... - w tym momencie nastąpiło kolejne prychnięcie.

   W tym momencie NoIr odsunął się od drzwi, czując łzy napływające do oczu. Nie lubił, gdy babcia tak o nim mówiła, a gdy nie było w pobliżu dziadka, takie słowa padały dość często. Od tego wszystkiego odechciało mu się świętowania. Ciasto przestało smacznie pachnieć, całe oczekiwanie na wspaniały orszak i rodzinne radowanie się z okazji uroczystości Trzech Króli wyparowało. Chłopiec pociągnął nosem i ruszył do swojego pokoju. Teraz jedynym na co miał ochotę, to zakopanie się w kołdrze i przytulenie do misia.

   Nikt nie wiedział, co właściwie przerwało wizję NoIr i działanie mocy Netty. Możliwe, że wspomnienie było zbyt przytłaczające dla umysłu Noëla, który cofnął się przestraszony i oddychając szybko, przewrócił się na zbutwiałe, fioletowe liście, sprawiając tym samym wrażenie, jakby w odmętach wody zobaczył głodnego krokodyla z "Piotrusia Pana", a nie tylko swoją kochaną babcię. Możliwe też, że zaklęcie zniweczyło leniwe przepłynięcie przez jezioro drewnianej łodzi przystrojonej złoconymi obrazami z najbardziej romantycznych historii znanych światu takich jak nieszczęśliwe uczucie Nyksiusza, Pradawnego Kosmosu, uwięzionego przez własną żonę na Księżycu, który miał być symbolem ich wzajemnej miłości, a okazał się być wieczną klatką bez wyjścia. 

   Przepiękna łódka przykuwająca uwagę swoim kunsztem była własnością bogini Venus, która wybrała się w codzienną podróż na Rosequartz, wioząc ze sobą kosz wypełnionymi malinami, śliwkami, figami, liczi, marakujami i innymi owocami w swoich ulubionych barwach. Co prawda, Hatti z daleka widział zbliżający się ku nim obiekt, ale pomny potęgi bogini i nienajlepszych relacji, jakie łączyły go z groźnym bytem, postanowił poczekać w ukryciu, trzymając łapki za to, że Netcie uda się dokończyć rzucanie uroku. 

   Niestety, nie powiodło się, gdyż Venus dostrzegając z daleka dziwne zachowanie swojego nowego pupilka, przebiegła czujnym wzrokiem po dnie jeziora i zauważając zarys rybiego ogona podobnego kształtem do koi, strzeliła weń świetlistą wiązką mocy, co wystraszyło Nettę, która szczerząc na boginię zaostrzone ząbki, odpłynęła na bezpieczną odległość.

- Urocze stworzenia - mruknęła pod nosem Venus, kręcąc z rozbawieniem głową przystrojoną wiankiem z różowych plumerii.

   Dostojna bogini wprawiła w ruch wiosło, odgarniając z powierzchni jeziora lilie i grążele. W migoczącej, od padających przez niewidzialną barierę promieni słonecznych, wodzie dało się dostrzec zarys sylwetki Venus. Powiadano, że żadnej żywej istocie nie było dane ujrzeć prawdziwej postaci bogini. Każdy, kto stawał z nią twarzą w twarz, obserwował odbicie swojej miłości lub wymarzonego ideału. Tylko ona sama, znana dla różnych ras pod wieloma imionami, widziała młodą kobietę średniego wzrostu o jasnej, delikatnie oliwkowej karnacji i okrągłej twarzy wyszczuplonej burzą ciemnych, długich, falowanych włosów. Krępe ciało bogini zazwyczaj przykrywały różowe suknie szyte z atłasu, przystrojone kwiatami oraz złotą biżuterią we florystycznych motywach. Podobnie nosiły się głównie Samarki władające ziemią i gdyby tylko dane im było ujrzeć prawdziwe oblicze Venus, zapewne zapałałyby do niej ogromną nienawiścią za kradzież ich kultury. Na szczęście, każdy miał własną wizję Venus, więc ta praktycznie nigdy nie musiała się martwić o to, jak zostanie odebrana. 

   Bogini zacumowała łódź na brzegu wysepki i zabierając ze sobą kosz, zgrabnie wskoczyła do opalizującej złotem wody, wysypując ze swojego pakunku trochę malin. Brodząc po kolana w jeziorze, uniosła poły amarantowej spódnicy i z trudem przedarła się na na ląd przykryty liśćmi. Mimo, że Rosequart i cały parkowy kompleks formalnie należały do niej, to wody wciąż pozostawały pod władzą arcybogini Sonii, z którą serdecznie się nie znosiły z powodu przetrzymywania przez Venus morskiego ludu, jakim był Leninsky.

- Jak się miewa mój gość? - zaszczebiotała z uśmiechem Venus, puszczając spódnicę, której atłas miękko opadł na fioletowe podłoże - Wszystko u ciebie w porządku? Płynąc tu, dostrzegłam jak nagle rzucasz się do tyłu. Czyżby świadomość spotkania ze mną była dla ciebie aż tak zniewalająca? - spytała słodkim głosem, odkładając pod wierzbę kosz wypełniony owocami.

   NoIr uśmiechnął się z pewnym zakłopotaniem i podźwignął z ziemi, otrzepując spodnie z niewidzialnego kurzu. 

- Faktycznie twój widok sprawia, że miękną pode mną nogi, ale obawiam się, że walkę o moje myśli przegrałeś z babcią - zaśmiał się czarnowłosy, podchodząc nieśpiesznie do Venus, którą objął w pasie.

   Bogini uniosła do góry kąciki ust i zadarła głowę, aby zerknąć na mężczyznę. Venus zdawała sobie sprawę, że Hatteria nie widział jej prawdziwej postaci, pod tym względem nie różnił się od całej rzeszy innych istot, którym się objawiała. W oczach jej nowego pupilka kobiecie przybywało kilkadziesiąt centymetrów wzrostu, skóra jaśniała, przepiękne, długie, czekoladowe fale przeistaczały się w pszeniczne loczki, tęczowe oczy, w których przeważała delikatnie czerwień, przybierały barwę błękitu, a z pleców wyrastała para śnieżnobiałych skrzydeł, która raz objawiała się w pełnej krasie, aby następnie zaniknąć przy innej perspektywie. Przede wszystkim jednak nie była już kobietą. 

- Z babcią? - ciemne brwi Venus delikatnie się uniosły - O kim mówisz? Nie ma tu nikogo poza tobą - mruknęła zbita z tropu.

- Ładnie to tak kłamać, zwłaszcza, że parę dni temu widziałem cię po drugiej stronie jeziora z jakąś żółtą plamą? - zaśmiał się czarnowłosy, prowadząc Venus ku brzegowej linii.

   Bogini zmarszczyła brwi, sięgając pamięcią wstecz. Codziennie spotykała się z całą rzeszą oczekujących miłości osób, wiele godzin przesiadywała w swojej świątyni, odczytując modlitwy i błagania o wymarzonego partnera, które następnie analizowała i pod wpływem kaprysu decydowała się na realizowanie pragnień konkretnych jednostek. Ciężko było jej stwierdzić, kogo mężczyzna mógł mieć na myśli. Ostatnią istotą, która odznaczała się żółcią, była prawdopodobnie ubrana w słoneczną, krótką suknię przepełnioną piórami Triserka Iris, która istnym przypadkiem znalazła się na Selantri, prawdopodobnie przebijając barierę boskiego azylu z pomocą Pradawnego Wiatru, którego praktycznie nikt nigdy nie widział przez umiłowanie bóstwa do przezroczystej sylwetki. 

- Mówisz o Iris - stwierdziła wreszcie, na co szarooki uśmiechnął się rozpromieniony.

- Moja imienniczka - powiedział z zadowoleniem - Dlaczego jej tu nie przyprowadziłeś? Z chęcią bym ją poznał - oznajmił, całując Venus w policzek - Trochę mi się nudzi samemu na tym skrawku lądu...

- Iris przyszła tu w pilnej sprawie. Chciała wyzbyć się emocji. 

- Dlaczego? Uczucia nadają życiu kolorów, a najpiękniejszym z nich jest miłość - Hatteria zamruczał jej do ucha.

- Z pewnością - zachichotała Venus - Iris jej jednak Triserką, córką Pradawnego Wiatru i tak jak wszyscy z jej gatunku jest bardzo impulsywna. Większość z jej rodu w pewnym momencie swojego życia wpada w szał tak wielki, że przeistaczają się w tornada, które zmiatają miasta z powierzchni ziemi. Nie dość, że unicestwiają mnóstwo istnień, to sami przy okazji giną. Tego właśnie chce uniknąć Iris. Problem w tym, że za emocje nie odpowiadam ja, a Emovere. 

- To dlaczego wszyscy przychodzą do ciebie?

- Miłość wywołuje wiele sprzecznych emocji, więc każdy jest przekonany, że za to też odpowiadam - mruknęła Venus, wzruszając ramionami - To jaką babcię tu spotkałeś?

- Moją - szepnął, zerkając z niepokojem w wodę - Ukazała mi się w jeziorze - dodał, wzdrygając się - Straszna kobieta, wszystkich prała swoją ścierką w kratkę. Mnie nie znosiła w szczególności. Niby wiem, że osobom w słusznym wieku należy się szacunek, ale nawet tyle nie potrafię jej ofiarować. 

- W jeziorze, powiadasz? Nie martw się, to była tylko iluzja - oznajmiła z chytrym uśmiechem Venus - Miałeś szczęście, że trafiłeś na niewprawionego w swoim fachu Leninsky. Potężne, stare sztuki potrafią rozróżnić, kto z twojej świadomości jest dobry, a kto zły i wybierają osoby szczególnie ważne sercu swej ofiary, aby potem całkowicie ją omamić, wciągnąć do wody i tam pożreć. Zostałeś ostrzeżony i sam widzisz, ile było w tym prawdy. Dobrze, że ten osobnik postawił na niewłaściwy wybór. Teraz będziesz już ostrożniejszy.

- O tak, byłoby mi bardzo przykro, gdybym został zjedzony przez wyrośniętą rybę - zaśmiał się czarnowłosy, wdychając w nozdrza lekko słony zapach włosów bogini. Na co dzień Venus pachniała leśnymi owocami, ale ten, którego przybrała formę za nic miał owocowe nuty i chyba dochodził do wniosku, że ludzkość szalała za solą i morską bryzą.

- W to nie wątpię - zachichotała bogini, wyślizgując się z uścisku Hatterii.

- Nie mów mi, że już idziesz... - skrzywił się Francuz, zerkając na swój obiekt westchnień z wyraźnym żalem - Jesteś tu od dobrych kilku minut. 

- Chciałabym z tobą zostać znacznie dłużej, ale wzywają mnie obowiązki... - powiedziała Venus, muskając dłonią pokryty czarnym zarostem policzek mężczyzny - Obiecuję jednak, że jutro pojawię się o tej samej porze. 

- Będę więc na ciebie czekał - oznajmił z uśmiechem Hatteria, ujmując rękę bóstwa. 

   Wpatrując się w Venus z takim uwielbieniem, jakie jego przyrodni brat słał w kierunku ostatniego kawałka pizzy, NoIr chciał pomóc wejść Aine do łódki, którą ta miała odpłynąć ku głównej części Selantri, lecz gdy jego noga miała zmącić spokojnie gładką taflę jeziora, bogini wstrzymała swego zwierzaczka zdecydowanym gestem.

- Poradzę sobie, a ty lepiej trzymaj się z daleka od wody. Nie chcę cię narażać na stanie się posiłkiem dla wygłodniałych Leninsky - zaśmiała się lekko, wkraczając w słodką toń - Uważaj na siebie i wypatruj mojego powrotu - mruknęła czarownym głosem, od którego dźwięku większość istot traciła zmysły.

   Gdy łódź Venus odsunęła się na bezpieczną odległość zza jednej ze skał wyjrzeli Hatti i Netta, uważnie przysłuchujący się całej rozmowie przeprowadzonej między boginią, a człowiekiem. NoIr jeszcze przez chwilę wpatrywał się w oddalającą barkę, a gdy różowy punkcik, jakim stała się odległa Aine, dobił do brzegu i zniknął za osłoną drzew, okrążył wyspę kilkukrotnie i z głębokim westchnieniem przysiadł pod rozłożystą wierzbą.

- Coś ty najlepszego narobiła? - syknęło ze złością kwami, które czerwone ślepka zaszły żywą krwią - Miałaś go zachęcić do powrotu, a nie przekonać, że życie u boku tej jędzy to szczyt marzeń!

- Sam mi kazałeś wybrać Célię, więc teraz nie odwracaj ryby ogonem - prychnęła Netta, przekręcając z oburzeniem oczami. 

- Skąd miałem wiedzieć, że ten leszcz jej się boi? - zawołało stworzonko, wyrzucając w górę łapki pokryte drobnymi kolcami - To ty tu rzekomo jesteś specjalistką, więc powinnaś to wyczuć!

- Jeżeli się nie mylę, to ty również zaliczasz się do magicznych istot, więc może zrób swoje czary-mary i zabierajcie się stąd oboje! - warknęła Netta, poruszając gniewnie płetwą - Nie pomagam ci z sympatii tylko na rozkaz pani Oddery. Wyobraź sobie, że twój przygłupi właściciel nie jest jedynym więźniem w romantycznym parku Venus i jak dla mnie, może sobie siedzieć na Rosequartz do końca życia, więc bacz na słowa, aidenie, bo zawsze mogę odpłynąć i zostawić cię z tym problemem samego. 

- Raczej to niemożliwe, skoro trzyma cię tu rozkaz Oddery... - prychnął Hatti, krzyżując łapki na miniaturowej klatce piersiowej - Spróbuj się tym razem postarać i przekonać tego leszcza do powrotu, to nie będziemy musieli dłużej na siebie patrzeć.

- Wydaje ci się, że to takie proste sondować czyjeś myśli... - westchnęła pod nosem Netta - Zwłaszcza, gdy bliżej mi do łowczyni niż magiczki... - burknęła, zanurzając się w przezroczystej, czystej wodzie. 

- Poczekaj! Dokąd płyniesz?! - zawołał Hatti, zerkając na Leninsky, która wyjrzała z wody, wściekle roztrzepując po powierzchni kaskady zielonych włosów.

- Do twojego pana, aby namącić mu w głowie. Taki chyba jest nasz plan? - wymruczała Netta przez ściśnięte ze złości usta.

- Tak, ale teraz jest skazany na porażkę! NoIr wie, że w toni się coś czai. Jeżeli będziesz go czarować teraz, to nici z zaklęcia. Odczekajmy jakiś czas i wróćmy tu wtedy, gdy nie będzie się nas spodziewał.

- Może masz rację... - mruknęła istota, spoglądając na siedzącego pod wierzbą Francuza, który tęsknie wpatrywał się w odległy brzeg - Nic tu po nas.

   Poły amarantowej spódnicy delikatnie falowały na wodzie, bawiąc się ubraniem siedzącej na skale kobiety, jakby sama woda, potulny piesek arcybogini Sonii (każdy na Selantri słyszał anegdoty o tym, jak Sonia po awarii kranów zmuszona była tulić do siebie roztrzęsiony strumień cieczy i szeptać mu czułe słówka, aby tylko przestraszony żywioł nie doprowadził do powodzi) wiedział o tym, że nad sobą miał osobę, która nie była mile widziana w oczach swej pani. W normalnej sytuacji najpewniej rozwścieczona toń chwyciłaby Venus za spódnicę i pociągnęła na samo dno, aby tam trzymać ją przez resztę czasu, ale tym razem nikt nie miał do czynienia ze zwykłym wydarzeniem, albowiem nigdy jeszcze nie zdarzyło się, aby bogini, która bezczelnie uprowadzała Leninsky z ich ojczystych akwenów, teraz przyszła negocjować z ich przedstawicielką. 

- Nie żądam wiele - oznajmiła z uroczym uśmiechem Venus, śląc pełne przyjaźni spojrzenie  spoglądającej na nią podejrzliwie Odderze - Tylko armilla, którą nosisz na swym ramieniu. 

- Skąd mam wiedzieć, że dotrzymasz słowa? Wszak to ty polujesz na mój lud, to ty zastawiasz na nas pułapki, oczarowujesz mocą i zamykasz w jeziorze. Właściwie powinnam cię zabić tu i teraz - powiedziała Oddera, zaciskając palce na drzewcu włóczni, która od niepamiętnych czasów służyła jej za broń.

- Rybeńko - Venus zaśmiała się perliście, ujmując dłońmi policzki Oddery, na co ta zareagowała zdecydowanym syknięciem i obnażeniem ostrych, białych kłów - Czy ja kiedykolwiek złamałam dane słowo? Jeżeli mi nie wierzysz, to postaw warunek. Spełnię go, a wtedy ta oto biżuteria błyszcząca się na twej ręce zostanie symbolem zawartej między nami przyjaźni. 

   Oddera przez chwilę milczała, obserwując wodę, po czym zerknęła hardo na boginię.

- Zostawisz tu Hadriana i wszystkich jego popleczników.

- A powiadacie, że to ja jestem okrutna - parsknęła śmiechem Venus - Dobrze, wypuszczę ciebie i tych, którzy poszliby za tobą w ogień, zaś Hadriana i innych dalej będę tu trzymać. Widocznie nie każdy zasługuje na wolność. Kto by pomyślał, że nawet wśród Leninsky znajdą się równi i równiejsi. A ja chciałam wypuścić was wszystkich - zachichotała rozbawiona bogini - No dobrze. Armilla, rybko - powiedziała Venus, wyciągając dłoń ku Odderze. 

- Najpierw bariera - syknęła Oddera, ściągając z ramienia zaczarowaną biżuterię.

- Jakaś ty nie ufna! - zaśmiała się bogini - Kto ciebie tak skrzywdził, rybeńko? Nie powiesz mi, że to ja jestem największym złem, jakie cię w życiu spotkało. W końcu teraz zwracam ci wolność - Venus uśmiechnęła się rozkosznie, po czym pstryknęła palcami, sprawiając, że wody jeziora przybrały nagle różowy kolor, a część drzew okalająca Selantri po wschodniej stronie zniknęła, zostawiając wybranym istotom drogę ku otwartemu oceanowi - Macie trzy godziny. Po tym czasie bariera pojawi się znowu i żadne z was już nie wyjdzie. Ostrzegam cię, Oddero. Trzy godziny i ani minuty dłużej. Teraz moja zapłata.

   Przywódczyni zbuntowanych Leninsky przez chwilę przyglądała się armilli. Jakby nie patrzeć, biżuteria była zastawem Hattiego, była darem od aidena, który będąc w rozpaczliwej sytuacji, niemalże takiej samej jak lud Oddery, błagał ją o pomoc. Złamanie obietnicy z pewnością było podłe, ale czy można stawiać obcych nad własnych pobratymców? Oferta Venus była lepsza i dawała to, czego Oddera i jej reszta Leninsky pragnęła od dawna: wolność. Takie okazje nie zdarzały się często, dlatego Oddera w końcu skinęła głową i położyła armillę na otwartej dłoni bogini.

- Mądra dziewczynka - Venus uśmiechnęła się triumfalnie, gdy założona na ramię biżuteria przybrała delikatnie różową barwę.

Witajcie z powrotem! Przymusowa przerwa spowodowana uczestnictwem w płonącym, rozpędzonym cyrku na łamiących się kołach (czyt. studiami) trochę ograniczyła publikację nowych rozdziałów, ale z racji tego, że teoretycznie sesja już się skończyła (czekamy jeszcze na wyniki ostatniego egzaminu) i mam wakacje, to postaram się pisać częściej :D

Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał. Podejrzewam, że większość z Was zapewne znienawidziła Célię i ustawia się już w kolejce do tego, jak ją ukarać za rzeczy, które opowiadała o NoIr, ale na osłodę mogę Wam tylko przypomnieć, że Célia od dłuższego czasu już nie żyje, więc nie musicie jej zabijać. 

Pragnę także dodać, że wydarzenia, które obecnie toczą się w tym rozdziale, a także miejsca i postacie należą do mojego całkowicie autorskiego uniwersum i bardzo się cieszę, że mogę je Wam zaprezentować chociaż w taki sposób, nawet jeżeli jest to tylko maleńki jego skrawek, takie 0,0000001% całego świata.

Chciałam jeszcze zapytać, co sądzicie o nowej formie "Grimoiru"? O tych fotografiach, zamiast wcześniej wstawianych bez ładu i składu kilkunastu kropek i o słowniczkach, które będę dodawać, gdy NoIr znowu trafi na inny kontynent i będzie miejscowym świecił w oczy, śmiejąc się nerwowo, bo znowu nie zna języka? Czy to jest dobry pomysł? Przyda się to komuś czy może jest całkowicie niepotrzebne? 

Widzimy się niedługo w nowym rozdziale. Wszystkim Wam życzę udanego wypoczynku, a także miłego dnia/miłej nocy i cieplutko pozdrawiam! 

                                                                                                                                ♥ M ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top