Kosy depozyt w sam raz dla charta

NOIR*

- Naprawdę, idź spokojnie! Nie musisz się o mnie martwić! - krzyknąłem do oficera Thora, stojąc w progu i machając mu serdecznie na pożegnanie - Miłej podróży! Nie rozbij się tym samolotem!

   Żołnierz spojrzał na mnie niepewnie, ale po chwili kiwnął głową na "do widzenia" i oddalił się w stronę innego wojskowego w białym, maskującym mundurze, który już na niego czekał. Obaj zniknęli za wielkim, szarym barakiem, skręcając wijącą się ścieżką z wydeptanego śniegu.

- Noooo - uśmiechnąłem się sam do siebie - Nie mamy zbyt dużo czasu, Hatti - oznajmiłem stworzonku, które zmaterializowało się dosłownie znikąd - Musimy przetrząsnąć tę budę.

- Ale po co? - zdumiało się kwami, wytrzeszczając na mnie dwa wielkie rubiny.

- Zabrali mi moje rzeczy! - przypomniałem - Muszę odzyskać sygnet, a przy okazji może uda nam się zdobyć coś, co posłuży nam do ucieczki. Jeśli mamy dopłynąć do Wielkiej Brytanii, musimy mieć wodę, dużo wody. Bez niej umrzemy.

- Ty umrzesz - zauważył roztropnie Hatti - Ja jestem nieśmiertelny.

- Dzięki za motywację - burknąłem, zamykając drzwi, po czym skierowałem się do prowizorycznego salonu.

   Szybko zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu czegoś, co wyglądałoby na moje rzeczy osobiste lub na przedmioty dobre do zbudowania z nich wielkiej tratwy zdolnej utrzymać mnie na powierzchni Pacyfiku. Tylko czego ja właściwie mogłem użyć? Stołu, na którym nadal leżał kubek po wypitej herbacie? Olejnego obrazu przedstawiającego dzielnego wojaka z hordą owczarków niemieckich? A może regału wypełnionego podniszczonymi książkami? W ostateczności mógłbym wyrwać z zawiasów drzwi i wykonać trik z "Titanica". Rose utrzymała się na powierzchni? Utrzymała! Dlaczego ja miałbym się nie utrzymać?

- Jak się buduje łódki? - zapytałem.

- Może z bambusa albo palmy? - wzruszył ramionkami potworek - Nie wiem. Nie jestem ekspertem od żeglarstwa. Poza tym, nadal uważam chęć przepłynięcia oceanu tratwą za niebotyczny idiotyzm! Ty zdajesz sobie sprawę, co może ci się stać czy naprawdę jesteś takim lamusem za jakiego miałem cię na początku? W wodzie żyją rekiny, na morzu szaleją tajfuny i fale, a ty chcesz płynąć na kilku skleconych deskach?! Jak ty to sobie wyobrażasz?!

- Właśnie! Potrzebuję deski! Dzięki, Hatti! - uśmiechnąłem się przyjaźnie do kwami, które zrezygnowane palnęło się pazurzastą łapką w czoło. 

- Nie wierzę... Trafił mi się debil... - westchnął - Większy od Tuatary, a to już jest wyczyn...

- Co ten Tuatara zrobił, że aż go do mnie porównujesz? - zapytałem, podchodząc do regału z książkami.

- Złapał się we własną pułapkę i wisiał na drzewie do góry nogami przez pół dnia, dopóki nie znaleźli go ludzie z wioski.

- Nie mógł przeciąć liny kosą?

- Zapomniał o niej, palant jeden...

- Fascynujące - mruknąłem, wyjmując księgę z wytłoczonym na grzbiecie tytułem "Pies Baskerville'ów", jednak zanim ją wyciągnąłem, niechcący zahaczyłem łokciem o śnieżną kulę z wyprężonym chartem - Ups... - jęknąłem, gdy przedmiot upadł na podłogę i stłukł się.

   Przez moment stałem z niezdecydowaniem, gapiąc się na fragmenty szkła i kawałki pieska. Najsmutniejsze wrażenie sprawiał łeb charta z wymalowanym na pyszczku skupieniem, jakby zwęszył smakowitego króliczka. Niestety, nie dane mu będzie więcej polować bez reszty ciała. 

- Pięknie, po prostu pięknie - usłyszałem westchnięcie Hattiego, który wciąż rozpaczał nad mą wybujałą inteligencją. 

- Możesz przestać biadolić i pomóc mi sprzątać? - zapytałem uprzejmie, odkładając na miejsce dzieło Doyle'a.

   Nigdy nie miałem okazji przeczytać niczego, co wyszło spod pióra tego szkockiego pisarza, chociaż książki podobno miał popularne. Jeśli się nie myliłem, na szczycie listy plasowały się "Studium w szkarłacie" oraz "Zaginiony świat", w którym rozsławił postać naukowca Challengera. Gdyby nie własne studium nad miraculami, to może miałbym czas na przeczytanie tak interesujących lektur.

   Pochyliłem się nad szczątkami charta i zacząłem zbierać je na rękę. Jeden z kawałków niefortunnie dziabnął mnie w palec, sprawiając, że z rozciętej skóry wytrysnęła hektolitrami krew. 

- Niech to - warknąłem, patrząc na wypływającą hemoglobinę, która zdążyła już rozlać mi się po dłoni, tworząc malowniczy strumyczek.

- Trzymaj, lamusie - odezwał się Hatti, podając mi papierowy ręcznik, który bez żadnego "ale" przyłożyłem do rany.

- Dzięki, mały. Umiesz się na coś przydać.

- Każda Hatteria ci to powie - uśmiechnął się szeroko.

   Nagle coś zaskrzypiało w korytarzu. Kwami, słysząc ten dźwięk, z prędkością światła wleciało mi we włosy, pozostawiając mnie samego wśród całego bałaganu. Tak ja się spodziewałem, do środka wkroczył Batey, który niemalże zaniemógł na scenę, którą zastał. 

- Dziecko drogie! - krzyknął, wbiegając do salonu - Nic ci się nie stało? Kto to zrobił? - zapytał, wskazując na rozbitą kulę śnieżną.

- To był wypadek. Chciałem po prostu pożyczyć jedną książkę - odparłem z zakłopotaniem.

- NoGa... Przecież błogosławiona to niewiedza... - powiedział lekko, chociaż głos mu się trochę zmienił - Tutaj nie ma żadnych ciekawych ksiąg. Zwykłe opowiastki i klechdy.

- Nawet "Pies Baskerville'ów"?

- To już zwłaszcza. Kompletna głupota. Kto to słyszał, aby smarować biedne pieski świecącymi substancjami i zamykać je same w chatkach pośrodku wrzosowisk? Kto tak czyni, jest pozbawiony uczuć. Nie dotykaj tych książek, bo oparszywiejesz - ostrzegł mnie - Igantius raz je tknął i do tej pory nie może uzupełnić poziomu krwi.

- To po co jest trzymasz? - dyskretnie odwróciłem głowę, aby przyjrzeć się pozostałym pozycjom.

   Na półkach pyszniły się takie opowieści, jak chociażby "Był sobie pies", "Biały kieł", "Pies, który jeździł koleją" czy "Mój przyjaciel Hachiko". Wszystkie o czworonożnych milusińskich. Batey musiał mieć chyba na punkcie psów prawdziwą obsesję. W innym wypadku nie gromadziłby tylu "klechd".

- Ładnie wyglądają. Sprawiają wrażenie, że jestem oczytany - uśmiechnął się przyjaźnie Batey - Ludzie lubią, gdy ich rozmówca jest mądry. Ktoś taki zawsze wskaże, jak najlepiej dostać się do Wielkiej Brytanii, ale i w swej zapobiegliwości weźmie w depozyt cenny przedmiot, bez którego druga osoba nie odejdzie - oznajmił, podkładając mi nagle pod nos rękę z poczerniałym pierścieniem - Wiesz, co mam na myśli?

- Wiem - mruknąłem ciężko na widok biżuterii.

- Jeżeli naprawdę należysz do Zakonu, to nie uciekniesz bez miraculum Nietoperza. Urwaliby ci głowę! Chciałbyś nie mieć głowy?

- Nie. Bardzo ją lubię.

- Tak myślałem...

Witajcie! Oto kolejny rozdział! Mam nadzieję, że się Wam spodobał. Widzimy się w następną sobotę! 


                                                                                        ♥ GaMa ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top