Inny świat na pewno nie autorstwa Herlinga-Grudzińskiego (Multiwersja cz.2)

   Z rozbawieniem dobiegłem do drzwi domu Mistrza Fu, śmiejąc się pod nosem i próbując jednocześnie złapać oddech po lekkiej zadyszce, jaką złapałem po tym "krótkim" wyścigu. Okazało się, że przebiegnięcie bez przerwy ponad 4 km mogło być trochę męczące nawet dla kogoś mojego wzrostu. Gdybym wiedział wcześniej, że od celu dzieliła nas taka odległość, nigdy bym pewnie nie zaproponował wyścigu.

- Wy... Wygrałem! - parsknąłem śmiechem w przestrzeń z nadzieją, że wiadomość dotrze do GaMy wlekącej się spacerkiem kilkaset metrów dalej. Sam nie wiedziałem, czy widziałem to na pewno, czy może mi się przewidziało, ale GaMa tylko pokręciła głową i machnęła na mnie ręką, co mogło znaczyć jedno: wygrałem dwukrotnie - raz uczciwie, a chwilę później walkowerem. Zanosząc się dalej śmiechem, nacisnąłem klamkę i otworzyłem drzwi, wchodząc do środka. 

   Sam nie wiedziałem, co się stało. Zanim zdążyłem się zorientować, przeszedłem przez jaśniejący złotem i brokatem portal w kształcie drzwi, który wyrzucił mnie w kompletnie obcym miejscu. Zamiast wąskiego korytarza prowadzącego do tworzącej się dopiero biblioteczki autorstwa mojej siostry i niezliczonych kwami, znalazłem się w zupełnie nieznanej sobie rzeczywistości bardziej przypominającej las niż budynek. Wokół mnie roiło się od zielonego koloru, z mchu i paproci wielkości dwóch NoIr wyrastały skały i drzewa, których szczyty oraz korony niknęły w chmurach i mgle. Na pierwszy rzut oka rośliny te musiały być bardzo stare, wiele z konarów dawno się położyło, tworząc plątaninę korzeni. Wyglądało to trochę tak, jakby ktoś przewrócił domino, a to resztką sił starało się utrzymać w pionie chociaż część klocków, chybocząc się i trzeszcząc niemiłosiernie, jakby w każdej chwili miało się przewrócić i zniszczyć to, co znajdowało się pod nimi. Stawiając ostrożnie kroki i wodząc butami po mchu, miałem nadzieję, że faktycznie nic się na mnie nie zawali, bo podejrzewałem, że ciężko byłoby mi się potem spod tego wygrzebać, zaś Hatti przez pierwszy kwadrans miałby polewkę i ubaw nie z tej ziemi. 

- Co to za miejsce? - zapytałem. 

   Nie kierowałem tego pytania do kogoś konkretnego, po prostu poszło w eter z naiwnym oczekiwaniem, że ktoś będzie znał odpowiedź i łaskawie mi wyjaśni, jakim cudem znalazłem się w lesie, gdzie wszystko wyglądało, jakby zasnęło w oczekiwaniu na coś wielkiego.

   Stawiałem każdy krok powoli, rozglądając się w poszukiwaniu czegoś, co wyjaśniłoby mi tę sytuację. Idąc przed siebie, miałem wrażenie, jakbym znalazł się w zupełnie innym świecie, w miejscu, którego moje oczy nigdy ujrzeć nie powinny. Nawet światło lśniło tu inaczej, roznosząc w powietrzu magię. 

- Czy ty widzisz to, co ja? - spytałem, mrużąc delikatnie oczy.

 - Zależy na co patrzysz - mruknął Hatti, trzymając się mocno łapkami kieszeni moich spodni. Swoją drogą, zabawnie to wyglądało. Hattiemu było widać praktycznie tylko oczy i pyszczek, górną część jego głowy zasłaniała mu moja koszula. Prezentowało się to mniej więcej tak, jakby jedna z moich nerek dostała parę ślepek i zaczęła komentować każde wydarzenie.

- Na to - powiedziałem, podchodząc bliżej jednej z gigantycznych paproci, które wysokością na spokojnie mogły konkurować z drzewami. Prawdopodobnie tak właśnie wyglądał świat wiele miliardów lat temu, gdy władzę na globie sprawowały dinozaury, a małpy nawet nie myślały o tym, aby stać się ludźmi. 

   Ukryty za potężnym, ciężkim, pozwijanym liściem, spod którego radośnie spozierały zarodnie, stał rzeźbiony kamień. Skała była ode mnie nieznacznie niższa i z wyglądu przypominała człowieka. Z pełnym bólu grymasem na kamiennej twarzy opierała się o łodygę paproci, przytrzymując dłonią rozdartą szatę w okolicach brzucha. Czyżbym znalazł się w jakimś przeklętym ogrodzie Meduzy? Zmarszczyłem brwi, dotykając ręką dłoni rzeźby. 

   Przed oczami stanął mi obraz płonącego lasu i wrzaski tysiąca osób. Kamienna rzeźba w mgnieniu oka nabrała kolorów, granit zmienił się w gładką, jasną jak kość słoniowa skórę, wytrzeszczone ze strachu źrenice zmniejszyły się do wielkości szpilki, a tęczówki zbrązowiały, zaś rude, związane niedbale opaską włosy spłynęły na osmolone ramiona jak kojący, górski potok. W ostrych rysach twarzy nieznajomego było coś nieludzkiego, coś, czego nie umiałem określić. Nagle mężczyzna spuścił głowę i oparł się o kikut spalonej łodygi, po czym drżąc na całym ciele, spojrzał na falującą, zieloną tunikę obszytą liśćmi i mchem, która nagle pękła, uwalniając w przestrzeń stado oblepionych czarną mazią kruków. Od siły wystrzału ptactwa, które nigdy nie powinno się tam znaleźć, rudowłosa istota oparła się z westchnieniem o łodygę, a następnie z jękiem zjechała na zżółkniętą trawę. Jak oparzony zabrałam dłoń z rzeźby i odsunąłem się na odległość kilku kroków, oddychając nieco szybciej. 

- Chryste... - szepnąłem - Co to było?

 - Nowoczesny wystrój ogrodu? - zaproponował Hatti, przypatrując się z niesmakiem rzeźbie - Ja bym postawił tu coś weselszego lub heroicznego, bardziej cieszyłoby oko.

- Nie, Hatti... To nie jest ogród... A to nie jest posąg - powiedziałem, przeczesując do tyłu włosy - To... Musimy się natychmiast stąd wydostać - oznajmiłem, odkręcając się gwałtownie. 

   Mając cały czas na oku przeraźliwą rzeźbę, zacząłem biec przed siebie, nie mając pojęcia, dokąd właściwie zmierzałem. Obawiałem się, że mogłem trafić do miejsca, gdzie to coś, co zabiło tamto stworzenie, nadal mogło przebywać i tylko czekało na okazję, aby dopaść i mnie.  

   W pewnym momencie niebo przecięła błyskawica. Trawa na przemian zaczęła tracić zieleń, olbrzymie drzewa poczęły się walić, a skały trząść. Wizja raz po raz rozmywała się i pojawiała na nowo. Sam nie wiedziałem kiedy znalazłem się na ziemi, ale czując pod palcami miękkość, wiedziałem, że na coś wpadłem i najpewniej tym czymś była kolejna płomiennowłosa istota. Bałem się jednak odwrócić wzrok, aby to potwierdzić. Wolałem nie dostać w twarz ptasimi dziobami, które znowu wyrwałyby się komuś z piersi. Jednak gdy to, co miałem pod sobą, zaczęło się rozpadać, odważyłem się spojrzeć w tę stronę, czego od razu pożałowałem. 

   Pode mną znalazło się oblicze biednego stworzenia, z którego buziulki zostały już tylko kawałki skóry przykrywające kości oraz rude pęki tlących się włosów. Nie wiedząc nawet kiedy wrzasnąłem, zeskoczyłem ze szkieletu odzianego w zielone łachmany niczym antylopa spłoszona widokiem lwa. W tym samym momencie wszystko wróciło do normy, zaś trup, który chwilę wcześniej uplasował się w top 5 moich nocnych koszmarów, teraz był już tylko potłuczoną, kamienną rzeźbą kobiety.

- Obyśmy tylko nie spotkali właściciela tego terenu... - mruknął z przekąsem Hatti, patrząc na poczynione przeze mnie szkody - Jak ty mogłeś nie zauważyć tej statuy? 

- To... Wszystko płonęło... A ona zamieniła się w... - szepnąłem, próbując powstać z ziemi na drżących nogach.

   Dopiero wtedy zauważyłem, że las był pełen podobnych rzeźb. Kamienne twarze wyzierały z każdego kąta przerażone, wykrzywione kuriozalnymi grymasami wyglądały z dziupli i dziur, powyginane w agonii sylwetki skrywały się wśród traw i paproci, niektóre trzymały się gałęzi. Jedne odchodziły w niepamięć, inne jeszcze trwały tak jak rzeźba ukryta w koronie drzew, która bezustannie mierzyła ku mnie z łuku. Najwyraźniej czas się tu zatrzymał, a ja dotykając tych nieszczęśników, musiałem odtwarzać krwawą jatkę, która wcześniej się tu rozegrała. 

- Ja niczego nie widziałem... - bąknęło pod nosem kwami, przypatrując mi się uważnie. Najwyraźniej w jego oczach kwalifikowałem się już do leczenia psychiatrycznego - Gdzie ty tu miałeś ogień?

 - Wszędzie, Hatti... Wszędzie... - westchnąłem, kładąc się na mokrej od rosy trawie, a przynajmniej miałem nadzieję, że chłodząca mnie ciecz faktycznie była wodą.

   Musiałem się zastanowić, co właściwie powinienem zrobić. Wniosek był prosty: wszystko musiało mieć związek z ludźmi oplecionymi sznurkami, które wcześniej widziałem i z drzwiami, przez które przeszedłem. To przecież one przeniosły mnie do tego dziwnego, przerażającego poniekąd miejsca, które tylko z wierzchu wyglądało tajemniczo i pięknie. Musiał istnieć jakiś sposób, aby się stąd wydostać, ale jaki? Za pomocą dotyku odtwarzałem wizje, które mogły, ale wcale nie musiały się wydarzyć. Obrazy czegoś bardzo złego, co spotkało mieszkańców tej krainy. Obym tylko nie musiał ujrzeć wspomnień każdej z rzeźb... Sam bym pewnie skamieniał ze strachu. 

- Zamierzasz się tu wylegiwać? - usłyszałem zniesmaczony głos Hattiego. Naprawdę doceniałem obecność kwami i jego motywujące mowy, z których skorzystałby na szkoleniu każdy coach, ale czasami miałem zwyczajnie dość. Mimo wszystko podniosłem się z ziemi, aby nie musieć wysłuchiwać kolejnych uwag, które Hatti trzymał w mojej kieszeni na zapas i tylko czekał na użycie ich. 

   Wiedziałem, że to, co się tu rozgrywało, było tylko kolejnym epizodem mojej podróży, być może następnym najmroczniejszym momentem, jakiego miałem doświadczyć. Jeśli tak było naprawdę, to musiałem się stąd wydostać, tak jak zawsze. Zapadanie się w nieskończonej ciemności i własnych lękach było najgorszym, co mogłem uczynić. Przymykając oczy, wziąłem głęboki wdech i powoli wypuściłem powietrze, próbując oczyścić umysł. 

   Całość była tylko jedną, wielką układanką powiązaną z sytuacją, która miała miejsce przed przejściem przez drzwi. Coś musiało do tego doprowadzić, ale zasadnicze pytanie brzmiało: co? Co się takiego wydarzyło, że nagle wszystkie drzwi w całym Paryżu zamieniły się w błyszczące złotem portale? Dlaczego każdy napotkany człowiek szedł ulicami pociągany przez różnokolorowe sznurki niczym marionetka na usługach nieznanego reżysera, który na bieżąco obmyślał każdy jej krok? Co sprawiało, że sznurki miały różne barwy i dlaczego nie wszyscy mieli takie same?

   W moim świecie istniała magia. Takie rzeczy nie działy się bez przyczyny, nic praktycznie nie robiło się samo z siebie. Skoro coś takiego już wystąpiło, to ktoś musiał do tego doprowadzić. Czy znałem istotę zdolną do tworzenia takich właśnie anomalii? Przeleciałem myślami po wszystkich znanych mi miraculach oraz po osobach, z którymi miałem zatarg. Na pierwszy ogień poszedł Menendez. Z nim najbardziej miałem na pieńku, ale na dobrą sprawę raczej nie dysponował narzędziem tak potężnym, aby wysłać mnie do innej rzeczywistości. Poza tym, nikt nie powiedział, że znajdował się w Paryżu. Ostatnim razem widzieliśmy się w Katalonii czy innej Kolonii, gdzie w ciężkim boju pokonałem jego podopieczną. Teraz Menda mógł być gdziekolwiek. Raczej wątpliwe, aby żył tylko chęcią dopadnięcia mnie i uprzykrzenia mi życia. 

   Moja dawna drużyna również nie wyglądała na taką, która potrafiłaby wzniecić umyślnie chaos. Poza tym, staraliśmy się unikać i nie wchodzić sobie w drogę. Ja dla nich nie istniałem, oni dla mnie też nie, więc zakładanie, że mieliby wywoływać zamieszki w mieście, aby tym samym uderzyć we mnie, było czystym szaleństwem. Co innego GaMa. W końcu niedawno straciła matkę, więc logicznym by była chęć wskrzeszenia kobiety, zwłaszcza, że moja młodsza siostrzyczka dysponowała mocą m.in. miraculum Lisa, które pozwalało tworzyć iluzję. Dawno temu w końcu Miraże były tak potężne, że dawni właściciele mogli ukazywać gawiedzi tańczące na niebie smoki lub mknące ku murom miast armie, które każdy z tłumu widział dokładnie tak samo. Tylko jeżeli dziewczyna chciałaby przywrócić swoją rodzicielkę do życia, to raczej nie bawiłaby się w sznurki i portale. Na pewno też nie pokładałaby ufności w kłamstwo, które w żaden sposób nie wypełniłoby pustki w jej sercu. 

- Patrz, NoIr, motyle - usłyszałem nagle głos Hattiego - Jednak coś w tym pustym świecie żyje.

   Gwałtownie otworzyłem oczy i przysiadłem. Nad moją głową przemknęło stado różnobarwnych skrzydeł, z których każde przykuwało wzrok kolorem i wzorem. Owady chwilę krążyły po łące, goniąc się z wiatrem, po czym  wzleciały w niebo, mieszając się z liśćmi tworzącymi korony drzew. 

- Motyle... - szepnąłem, śledząc wzrokiem wielobarwne robaczki, dopóki całkowicie nie zniknęły mi z oczu.

   No jasne! Motyle! Jak wcześniej mogłem na to nie wpaść? Przecież miraculum Motyla mogło dawać wyznaczonym ofiarom moce zrodzone z ich pragnień i lęków, a tak się składało, że osobą posiadającą ową zaczarowaną broszkę był mój drogi znajomy Gabriel, który wcześniej pierwszorzędnie mnie oszukał, wmawiając mi, że przebranie się za księżniczkę i nielegalne wbijanie do pałacu Elżbietki w celu wykradnięcia miraculum Pszczoły będzie dobrym pomysłem. Tylko po co miałby kogoś... Jak szła ta nazwa... Coś z demonem w jakimś kitajskich języku... Nie ważne. Tak czy siak, co dałoby Gabrysiowi opętywanie kogoś motylimi duchami pełnymi złej energii? To nie miało najmniejszego sensu, ale jednocześnie wydawało się właściwą ścieżką rozumowania. 

   Załóżmy więc, że faktycznie to wszystko było tylko wymysłem jakiegoś opętanego przez mysiowłose Gabrysiątko człowieka. Wedle wszelkich uczonych ksiąg, które miałem okazję przeczytać, zanim ojciec postanowił mnie wydziedziczyć i skazać na wieczne zapomnienie, motyle... Motyla... wnikały w przedmiot ściśle powiązany ze swoją ofiarą, aby poprzez łączącą ich więź stać się katalizatorem mocy. To znaczyło, że aby świat wrócił do normy, trzeba było znaleźć rzecz, którą miał niezidentyfikowany opętaniec i zniszczyć ją, a następnie łaskawie poprosić motylka, aby wyrzekł się zła i na powrót stał się zwyczajnym owadem spijającym nektar z kwiatków. Bułka z masłem! Szkoda tylko, że utknąłem w jakimś tajemniczym ogrodzie pełnym skamieniałych trupów...

- Hatti, wyczuwasz energię Nooro? - spytałem, powstając z nową werwą.

- Nooro? Czemu miałbym...

- Wyczuwasz go czy nie? Skup się, od tego zależy, czy stąd wyjdziemy! 

   Kwami westchnęło przeciągle, dając mi do zrozumienia, że najpewniej będzie to nasza ostatnia wspólna akcja, bo po tym, jak uda nam się stąd uciec, Hatti weźmie bardzo długie wakacje. Stworzonko przez chwilę milczało. Spodziewałem się, że pewnie dlatego, iż szukało w swoich mózgowych szufladkach jakiegoś zniewalającego tekstu, którym rozłoży mnie na łopatki, ale nic takiego się nie stało. Kwami po prostu zamknęło oczy i w skupieniu zmarszczyło brwi, lewitując nad soczyście zieloną trawą. 

   Zawsze ciekawiło mnie, jakim cudem kwami potrafiły rozpoznać energię swoich współbraci i dlaczego jednym szło to lepiej, a drugim gorzej. Co takiego sprawiało, że umiały sprawdzić, w czyich rękach znalazło się konkretne miraculum i do czego było wykorzystywane? Czy między nimi istniała jakaś magiczna więź, która im na to pozwalała? Czy świat był poprzecinany zaczarowanymi liniami energii, po których potrafiły dojść do innych kwami jak po przysłowiowej nitce do kłębka? Dlaczego nikt nigdy nie zainteresował się tym tematem?

- Coś czuję... - mruknął wreszcie Hatti - Ale to nie jest Nooro.

- Nie? To kto? - spytałem, marszcząc brwi. Wyglądało na to, że ta absurdalna opcja z miraculum Motyla była na tyle bezsensowna, że faktycznie się nie sprawdziła.

- Nippon - wyrzekło w końcu kwami, podnosząc powieki, po czym wskazało łapką na coś, co rzekomo znajdowało się za mną.

   Posłusznie odwróciłem głowę. Gdy usłyszałem imię kwami Jelenia, spodziewałem się ujrzeć 10-centymetrowe stworzonko o płowej sierści, wielkich białych oczętach oraz dorodnym porożu, więc gdy zobaczyłem coś zgoła innego, szczerze się zdumiałem. Oto przede mną stała kobieta, właściwie dziewczyna o falowanych włosach w kolorze zboża. Na głowie, jak przystało na prawdziwego jelenia, miała śliczne, obleczone białym kwieciem poroże stanowiące marzenie każdego szanującego się myśliwego. Jej strój wykonany był z jakiegoś dziwnego materiału strasznie przylegającego do skóry, który podkreślał wszystkie kształty nieznajomej. Nieco speszony, wbiłem wzrok w rozkładającą cień paproć. Ten jasnobrązowy kostium z białym brzuchem zdecydowanie nie pochodził z moich czasów, ale skoro było to miraculum, to musieliśmy być z tego samego świata. 

   Dziewczyna rozejrzała się pobieżnie po okolicy, chowając część blond włosów za uchem, po czym spojrzała na mnie, zapewne mierząc mnie krytycznym wzrokiem. Skoro była z innych czasów, to moja różowa koszula w paski i walące po oczach błękitem spodnie (plus nieodłączne różowe boa, mój ulubiony element garderoby) musiały się jej wydać śmiesznym. W sumie, byliśmy sobie kwita, ja wyglądałem jak żart, ona wydawała mi się bezwstydna. 

- Jesteś posiadaczką miraculum Jelenia? - bardziej stwierdziłem niż spytałem, kierując swoje słowa do wspaniałej paproci o zachwycającym wzroście. 

- A ty kim jesteś? - spytała, dziwnie akcentując słowa. To jedno pytanie z jej ust wydało się niesamowicie twarde, jakby dziewczyna pochodziła z krajów pełnych ośnieżonych szczytów, gdzie mieszkańcy Słońca nie widywali przez pół roku.

- Najpierw wypadałoby odpowiedzieć. Rodzice nie uczą was kultury w odległych czasach? - zauważyłem, przyglądając się zarodniom.

- Odległych czasach? - zaśmiała się perliście, odgarniając do tyłu włosy - Z tego, co wiem, to w tym miejscu od dawna nikt nie liczy roków. 

- Masz miraculum, co oznacza, że pochodzimy z tego samego świata. Nie wiem, jaki rok jest tutaj, ale u mnie jest 2001. 

   Na wzmiankę o roku 2001 dziewczyna przyjrzała mi się z zaciekawieniem, ale i przerażeniem kryjącym się głęboko w niebieskich oczętach. Widocznie naprawdę musiała pochodzić z zupełnie innego wieku, skoro byłem aż takim dinozaurem. 

- W moim jest 2017. Nazywam się Doe, ale możesz na mnie mówić po prostu Łania. Tak będzie ci łatwiej. Tak jak wspomniałeś, jestem posiadaczką miraculum Jelenia. Przybyłam tutaj, ponieważ moje kwami uparło się, że powinnam zobaczyć jak wygląda wymarły wymiar - oznajmiła z uśmiechem, zakładając ręce na plecach - Teraz twoja kolej.

- Nazywaj mnie Hatterią, jeśli mamy się już bawić w pseudonimy - mruknąłem. Od gapienia się w paproć, zacząłem zastanawiać się, dlaczego kiedyś te rośliny rosły takie ogromne i co sprawiło, że ewolucja uznała, że należało je zmniejszyć.

- Dobrze, Hatterio - skinęła jasną główką - Ty wiesz, dlaczego tu jestem, ale nadal nie zdradziłeś, co przywiodło tutaj ciebie. 

- Najpewniej moc miraculum Motyla - mruknąłem, wzruszając ramionami - Sam nie wiem, trudno to wytłumaczyć. Po prostu otworzyłem drzwi i chciałem wejść do środka, a zamiast tego, znalazłem się tu. Szukam jakiegoś sposobu na wyjście stąd i sądziłem, że może moje kwami - mówiąc to, zerknąłem z wyrzutem na Hattiego, który absolutnie nic sobie nie robił z tego, iż sprawił mi zawód - wyczuje energię Motyla, aby potwierdzić, czy jest to wytwór jego magii. Chwilowo jednak nic nie mamy poza zaczarowanymi statuami, które musiały mieć traumatyczne życie, bo po dotknięciu przenoszą na pole ogarnięte pożogą.

- Pożogą? Co to? - spytała, marszcząc brwi.

- Wielki pożar - odparłem - Wspomniałaś, że ten świat jest wymarły. Po czym to poznajesz? Poza tym, że nikogo poza mną i Hattim tutaj nie ma - dodałem. 

- Umierające wymiary mają specyficzną energię - wyjaśniła enigmatycznie, stawiając ostrożnie nogi na trawie, jakby bała się, że zamoczy sobie buty rosą - To się po prostu czuje, ciężko mi to wytłumaczyć, mam to miraculum od niedawna. 

- Właśnie! Skąd masz to miraculum? - zapytałem wiedziony ciekawością.

- Dostałam je w paczce od fana, gdy razem z kuzynką prowadziłyśmy lajwa. 

- Co prowadziłyście? 

- Lajw. Stream na żywo.

- Co? - spytałem kompletnie nie rozumiejąc, o co mogło jej chodzić - Co to jest?

- Macie już telewizory, prawda? - zapytała niepewnie.

- Oczywiście, że mamy! - oburzyłem się, zakładając ręce na piersiach - Co prawda, w moim domu ostatni telewizor był jeszcze czarno-biały, ale ważne, że był! 

- Dobrze, nie musisz się od razu bulwersować - mruknęła uspokajająco, wyciągając przed siebie ręce w pojednawczym geście - Lajw to nagranie na żywo. 

- Dostałaś miraculum i założyłaś je na oczach wszystkich? Zwariowałaś? 

- Nie miałam pojęcia, że to miraculum... Na szczęście moja kuzynka szybko wyłączyła kamerę, więc nie zrobiło to zbyt dużego zamieszania wśród publiczności. Poza tym, kwami są niewidoczne na ekranach. 

- To i tak nieodpowiedzialne z waszej strony... - zauważyłem z przekąsem.

- A ty jak zdobyłeś swoje miraculum, Hatterio?

- Dostałem je od ojca, gdy próbował mnie zamordować toksyczny grzyb - oświadczyłem z dumnym uśmiechem. Historia o walce z czymś takim brzmiała wprost epicko. Oczywiście, Doe nie musiała wiedzieć, że tatuś dał mi armillę z litości, ponieważ prawie wyczerpałem zapasy jego drogocennego tlenu.

- Od dawna jesteś bohaterem? - zapytała, przypatrując mi się z podziwem, ale i niedowierzaniem, jakby ktoś mojego pokroju nie mógł być herosem ratującym wszechświat.

- Od 25 lat, ale tak... Wiem... Nie wyglądam... - westchnąłem.

- Nie, nie oto chodzi, ja też w cywilu nie wyglądam na heroskę. Nawet się nią nie czuję - zaśmiała się nerwowo - Na co dzień jestem przerażoną aktorką, która trzyma się przy życiu tylko dzięki odgrywanym rolom i kilogramom leków uspokajających. Po prostu... Bije od ciebie coś dziwnego.

- Pewnie zapach chloru i kadzidła. Od jakiegoś czasu kąpię się w fontannach i śpię w kościele. Długa historia - mruknąłem, wzruszając ramionami.

- Twoje czasy wydają się takie... Fantastyczne - skwitowała z rozmarzonym westchnieniem, jakby słuchała streszczenia powieści fantasy.

- To nie kwestia czasów, to po prostu ja. Większość ludzi mieszka w domach i ma dostęp do bieżącej wody. Nie myśl sobie, że wszyscy szorują się w fontannach czy innych rzekach, a mieszkają w kościołach, płacąc kapłanom za wynajęcie ławki do spania - skrzywiłem się delikatnie - Mniejsza o to. Po co zwiedzasz umierające wymiary?

- Muszę się dowiedzieć, jak dokładnie funkcjonują, jeżeli mam stać się strażniczką naszej rzeczywistości. Według mojego kwami nasz świat czego zagłada z ręki Ansuz, a ja mam to odkręcić. 

- Kim jest Ansuz? 

- To potwór w ludzkiej skórze - blondynka skrzywiła się z niesmakiem - Lata po świecie na swoich piekielnych skrzydłach, niszcząc wszystko, co stanie jej na drodze. Utopiła we krwi Norwegię i Grecję, a za jakiś czas zrobi to z resztą świata... - szepnęła, obejmując się ramionami.

   Spuściłem nieznacznie wzrok. To było doprawdy nie fair, że przeznaczeniem tak młodej dziewczyny (na oko dałbym jej jakieś 16 lat) miało być naprawienie świata po przejściu krwiożerczego demona, zaś ja przez ponad dwie dekady musiałem usilnie udowadniać wszystkich, że w ogóle się do czegoś nadawałem. Sam z chęcią bym zawalczył z tą całą Ansuz, nie doprowadzając do tragedii, ale widocznie los wolał inaczej. Z miraculum Jelenia nie wypadało dyskutować. W historii poprzednicy Doe zawsze uchodzili za wysłanników z zaświatów, których widok zwiastował olbrzymie zmiany. Miałem tylko nadzieję, że coś takiego nie czekało mojej osoby.

- Słuchaj... - mruknąłem, coś sobie nagle uświadamiając - Skoro jesteś strażniczką wymiarów, to na pewno znasz sposób, abyśmy mogli stąd wyjść? Możesz sprawić, abyśmy wrócili do swojego świata albo żebyśmy chociaż znaleźli jakiś portal? Sam chciałem dotknąć wszystkich figur i odtworzyć ich wspomnienia, aby rozwikłać zagadkę tego miejsca, ale skoro potrafisz przenosić się pomiędzy światami, to może... No wiesz... - zaproponowałem nieśmiało, zerkając na Łanię.

- Mam wam otworzyć portal? - spytała niepewnie. 

- Yhm, byłbym wdzięczny - skinąłem głową, zerkając przy okazji na Hattiego, który od niechcenia latał sobie w kółko i podziwiał widoki, co i raz komentując wykonanie rzeźb. 

- Mogę dla was utworzyć portal, ale... 

- Poradzimy sobie, nie martw się - uśmiechnąłem się przyjaźnie do Doe, dokonując transformacji.

   Tak jak się spodziewałem, na widok mojego stroju i kosy Mrocznego Kosiarza, Łania zrobiła z przestrachem kilka kroków do tyłu. Coś zdecydowanie było nie tak z tą dziewczyną, pewnie miała jakieś PTSD czy coś podobnego. Nie wiedziałem, kto jej dał to miraculum, ale należałoby zacząć dołączać do biżuterii specjalną ankietę, która określałaby, czy ktoś się nadawał na posiadacza, aby potem nie okazało się, że popełniono największy błąd w życiu.

- Otwórz portal, Doe - uśmiechnąłem się sympatycznie, próbując wymówić nazwę blondynki.

   Łania spojrzała na mnie z przerażeniem, niemalże wrastając w trawę. Z tak niską odpornością psychiczną nie wróżyłem jej zbyt długiej kariery i obawiałem się, że przy starciu z Ansuz z Doe zostanie jedynie poroże z przypalonymi kwiatami. Po chwili dziewczyna wyciągnęła przed siebie drżącą rękę i za pomocą chakramu, który służył jej za broń, otworzyła migoczący błękitem okrąg. Patrząc po jej reakcji, nie byłem pewien, czy portal okaże się bezpieczny, ale skoro już powiedziałem, że sobie poradzę, to słowa musiałem dotrzymać. Wziąłem głęboki wdech i podszedłem do wyrwy w wymiarze.

- Dziękuję, Łanio - odparłem z uśmiechem - Widzimy się więc za 16 lat.

- Nie istniejesz w 2017 roku - powiedziała głucho dziewczyna.

- Jak to? - zaskoczony zmarszczyłem brwi, zerkając w kierunku błękitnookiej - Jak to nie istnieję?

- Nie ma cię w 2017 roku. Nie mogę powiedzieć ci nic więcej. Sam rozumiesz... Wszystko ma wpływ na przyszłość. Idź już, Hatterio - powiedziała z dziwnym błyskiem w oku.

   Zerknąłem niepewnie na Doe. Faktycznie, prawdę powiadali, głosząc, że moc Jeleni była straszna. Słysząc niejako przepowiednię Łani, po plecach przebiegł mi dreszcz. Otumaniony przeszedłem przez portal, zastanawiając się, czy to nie będzie ten moment, w którym ginę rozerwany przez siły nadprzyrodzone. Skoro miałem nie doczekać 2017 roku, to odpowiedź co do mojego losu była oczywista.

Witajcie wszyscy w najnowszym rozdziale "Grimoiru"! Długo nas tu nie było, ale sami rozumiecie... Studia, praktyki i te sprawy. Mam nadzieję, że mimo wszystko nie zapomnieliście do tej pory o NoIr i że rozdział się Wam spodobał :D Jak zapewne zauważyliście, gościliśmy w tym rozdziale Doe z "Setki traum" (nie, nie wymawia się jako Doł tylko jako Dar, sama się o tym niedawno dowiedziałam XD ), więc kto wie... Może tam również opiszę spotkanie naszej kochanej Łani z NoIr? Wszystko w końcu jest ze sobą połączone. 

Chciałam także wspomnieć, że nowy wymiar opisany w tym rozdziale pochodzi z mojego "elfiego" uniwersum, którego nie znajdziecie na Wattpadzie (a przynajmniej na razie). Wszystkie obrazy ujrzane przez NoIr przedstawiają czystkę przeprowadzoną wśród ludu Aenlaore, który marnie skończył przy spotkaniu z pewnym upiorem. No, ale to już raczej nie jest aż tak istotne dla uniwersum z "Miraculum". Może kiedyś opublikuję tę historię, zobaczymy.

Do zobaczenia w kolejnym rozdziale i gorąco pozdrawiam!

                                                                                                           ♥ M ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top