Gorzko gorzko brzmi angielski
NOIR*
Siedziałem w swoim wagonie wpatrzony w krajobraz malujący się za oknem. Po naszych nocnych ekscesach w postaci podsłuchiwania szeleszczących staruszków, jeździe papieskimi nartami po pociągu i pełnym gracji wślizgu w wir wschodnioeuropejskiej polityki okraszonej bezbarwnymi napojami wysokoprocentowymi, a także czwartej rewolucji przemysłowej, która bez żadnego ostrzeżenia postanowiła zaprezentować nam całkowicie za darmo swoją technologię i wyprodukowane przez nią latające samochody, większości z nas udało się przeżyć.
Większości, ponieważ Joe od Syriusza i dziwnie sugestywnych uśmieszków wyskoczyła przez rozbity świetlik, zaś jakiś facet o aparycji Kopernika poszedł w jej ślady, informując konduktora, że jeśli wyjdzie teraz, to może zdąży na 8 rano do pracy. Do czasu przyjazdu służb ratunkowych i trzech prokuratorów więcej pasażerów nie zdążyło uciec, chociaż niektórzy urządzili petycję za rozpoczęciem buntu na pokładzie i zebraniem dowodów przeciwko złośliwemu maszyniście, który tylko czekał, aby nas wszystkich unieruchomić, pokrzyżować nam plany dojazdowe i doprowadzić do przymusowych urlopów z okazji nieprzewidzianych sytuacji takich jak zderzenie z urealnioną wersją Złomka.
Nie żeby mi się specjalnie śpieszyło. Chciałem znaleźć Mistrza Fu, ale jakoś nie czułem palącej potrzeby, aby na wzór Kopernika zasuwać przez śniegi i mrozy tylko po to, aby dowiedzieć się, że mój ojciec już dawno przekazał panu Wangowi to, co ja miałem donieść. Wolałem zostać i poczekać w pokiereszowanej ciuchci, zwłaszcza, że po kilku kieliszkach cudownego napoju, którym poczęstował mnie mości Aleksander, nadal wirowało mi w głowie, a wszystkie dziewczęta wydawały się piękniejsze niż były w rzeczywistości. Poza tym, w całym zamieszaniu zgubiliśmy Blaise'a, którego przemarznięta i mokra Olivia wspomagająca prawdopodobnie ojca Jakuba w boju ze straszliwą, mistrzowsko maskującą się toaletą, znalazła razem z Leonardem, gdzie mężczyźni wspólnie wznosili toast za możliwość oglądania niemieckiej machiny prawnej w akcji.
Po zbadaniu rannych czyli praktycznie tylko jednego cwaniaczka, który okazał się być uciekinierem z germańskiego więzienia, a także kłótni prokuratorów (panowie próbowali dość głośno rozstrzygnąć spór, który land przejmie sprawę wypadku) ruszyliśmy w dalszą podróż za naszą betlejemską gwiazdą prowadzącą nas do celu. Osobiście nie wiedziałem, czy maszyna goniła jakąkolwiek gazową kulę oddaloną od Ziemi o wiele milionów kilometrów, ale że za szybą nowego pociągu mgły układały się leniwie na ośnieżonych polach, to poczułem budzącego się w sobie ducha poety.
Będąc napełnionym łaską Erato, grającej duchowo dla mnie na swej rozpoznawalnej kitarze, spoglądałem przez okno, wyobrażając sobie, że grałem w depresyjnym teledysku do jednej ze smutnych piosenek The Beatles. Co prawda, nie znałem żadnej żałosnej nuty tego legendarnego zespołu, ale każdy piosenkarz prędzej czy później miał gorsze dni obfitujące w spokojniejszą muzykę, więc pewnie coś by się znalazło. Nie miałem nic innego do roboty. Zdążyłem przejrzeć wszystkie gazety spisane w takim języku, że prędzej bym coś zrozumiał, wróżąc z herbacianych fusów, kilkukrotnie też przyciąłem komara, ale świadomość, że ktoś mógł mi ukraść mojego jasieczka, którego miałem pod głową, napawała mnie takim lękiem, że ramiona Morfeusza przestawały być wygodne. Próbowałem także grać samodzielnie w karty i warcaby, ale po jakimś czasie stawało się to nudne. Gdybym mógł, porozmawiałbym z moimi przyjaciółmi, ale zarówno Olivia, jak i Ryksa śmiertelnie się na mnie obraziły, zaś Blaise wyparował. W sumie, to nie wiedziałem, dlaczego Gomez obwiniła mnie o fakt, że Thor poszedł asymilować się ze Słowianami i czemu nagle blondynka zapałała szczególną miłością do von Stauffenberg, skoro obie wcześniej darły ze sobą koty.
Nastawiłem lekko ucha, aby przysłuchać się rozmowie dziewczyn. Swallow właśnie wychwalała rudowłosą za wisiorek z ząbkami jakiegoś bestialsko zamordowanego rekina, który rudowłosa założyła na siebie, aby dodać swojej smutnej i szarej jak listopadowy poranek kreacji trochę animuszu. Pamiętałem, że po jednych z moich licznych przebudzeń spytałem Ryksy, czy wszystko u niej w porządku, ponieważ nie sądziłem, że człowiek może nosić się na siwo z własnej woli, ale gdy Niemka spojrzała na mnie zszokowana, nie mogąc złapać mego toku myślenia i gdy wyjaśniłem jej grzecznie, co miałem na myśli, ta coś mi odfuknęła i stwierdziła, że to niemiłe tak krytykować ludzi ze względu na strój.
Po chwili obie zaczęły konwersować o skutecznych sposobach na zwalczanie przeziębienia. Olivia szła w zaparte, że najlepiej podać cierpiącemu gorącą wodę z sokiem z cytryny oraz z łyżką miodu lub herbatę z dodatkiem cytrusów, efektów pszczelej pracy i z korzeniem imbiru, natomiast Ryksa przecząco kręciła ognistą główką i zapierała się, że sama cytryna wystarczyła. Od tej rozmowy przypomniało mi się, jak sam kiedyś chorowałem. Gdy tylko kichnąłem, matka zaczęła dowiadywać się od sąsiadek, ile można przeżyć z zaawansowaną gruźlicą, kiedy dostawałem gorączki, babcia i wszystkie ciotki naokoło kupowały kwiaty, a gdy dopadła mnie chandra, miejscowy żulik wprowadzał w życie plan "odnajdź-spokój-w-butelce". Taak... Życie we Francji czasami było stanem umysłu. Moi rodacy przejawiali fatalistyczne podejście do bólu fizycznego. Ból psychiczny był natomiast zupełnie czymś innym...
W pewnej chwili usłyszałem w głośnikach powiadomienie o zatrzymaniu się pociągu na stacji. Według maszynisty (nowego, pierwszy został ujęty przez wściekły tłum) następnym przystankiem miał być Gdańsk. Zmarszczyłem brwi. Coś mi ta nazwa przypomniała...
- Ma któraś z was przy sobie bilet? - spytałem, zerkając w stronę roześmianych dziewczyn.
Jaskółka akurat opowiadała jakiś prześmieszny żart o blondynce, zaś von Stauffenberg chichotała szaleńczo, uderzając Amerykankę w ramię. Jak nic, były już najlepszymi przyjaciółkami, papużkami nierozłączkami, psiapsi na wieczność i jeszcze dłużej. Oczywiście, obie umiejętnie mnie zignorowały.
Wywróciłem zmęczony oczami i ciężko westchnąłem, przeszukując kieszenie moich spodni. W końcu, udało mi się wyciągnąć zmiętolony skrawek papieru, na którym biedny monsieur Gilbert wypisał wszystkie dane. Przybliżyłem bilet do siebie, mrużąc oczy, aby móc z niego cokolwiek odczytać, następnie szybko zamrugałem i oddaliłem na długość spokojnie mogącą objąć równik. Wtedy dopiero coś zobaczyłem, co podsunęło mi myśl, że po całym zamieszaniu warto byłoby odwiedzić okulistę.
- Panny, wiem, że jesteście na mnie złe i naprawdę bardzo, bardzo przepraszam was za swoje istnienie i prawie dwadzieścia zmarnowanych lat mej matuś, która starała się mnie wychować na kulturalnego człowieka, ale jej to nie wyszło - zacząłem, wstając podejrzliwie z fotela, ponieważ nie czułem żadnego bólu w biodrze czy strzykania w kolanie - Chciałem tylko powiedzieć, żebyście pakowały swoje sukienki, bo wysiadamy na następnej stacji. Ja w tym czasie udam się po Blaise'a lub to, co z niego zostało! - zakomunikowałem, pędem otwierając drzwi i uciekając do następnego wagonu, zanim dziewczyny zrozumiały przekaz wypowiedzi.
Osobiście spodziewałem się, że zarówno Ryksa, jak i Olivia będą mnie gonić, aby błagać o wyjaśnienie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Spokojnie przebyłem trasę do przedziału zarezerwowanego dla moich nowych przyjaciół, po drodze wypijając kawkę z uroczą staruszką, która dzień wcześniej obgadywała mnie ze swoim znajomym, cichcem przemknąłem przez wagon papieża, przyprawiając o zawał jednego z księży, a na koniec odbiłem się od faceta szerokiego jak szafa. Ciekawe, jak on w ogóle wszedł do pociągu? Bokiem? Inaczej wyjaśnić się tego nie dało...
Zanim otworzyłem drzwi odpowiedniego przedziału, przeczesałem sobie szybko włosy ręką i sprawdziłem dłonią oddech. Hatti wychynął mi spod czerwonej koszuli w kratę, którą narzuciłem sobie na białą koszulkę i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Wszystko w porządku, leszczu?
- Jak najlepszym - odparłem, uśmiechając się do siebie - Wyruszam na łowy.
- Na kogo niby? Tamtą kelnerkę w różu, która miauknęła na twój widok? - kwami spojrzało na mnie zaniepokojone.
- Nie, na blondwłosą księżniczkę Disney'a - odparłem, naciskając odpowiedni guzik.
Gdy drzwi wagonu rozsunęły się, moim oczom ukazał się istny armagedon. Blaise obejmował radośnie Aleksandra, Leonard pisał coś rozbawiony w zeszycie, nie zwracając uwagi na beret nasunięty na sam czubek nosa, zaś Arrow dyrygował jakąś melodię za pomocą paluszka, udającego batutę. Wszędzie wokół walały się kolorowe balony, serpentyny, sztuczne płatki róż, plastikowe talerze i resztki szkła. Wykonałem pośpiesznie znak krzyża, zastanawiając się, czy jak wyjdzie na jaw, że Thor zdradził dwóm cywilom tajemnicę miraculi, to ojciec wkurzy się tylko trochę czy może jednak tak, że zostanę uznany za największego męczennika na świecie, odbierając w ten sposób tron kilku świętym francuskim, których nazwiska wpajano mi na religii w szkole.
- Może uciekniemy i zostawimy go tu? - zaproponował szeptem Hatti, obserwując ze zgrozą Arrowa, który pacnął paluszkiem po głowie zwijającego się ze śmiechu Leonarda.
Niestety, paluszek przełamał się na pół, co skutecznie zakończyło karierę sokołka jako dyrygenta.
- Nawet tak nie żartuj - mruknąłem cicho, nakrywając Hattiego koszulą - Musimy przynajmniej odbić faraona - powiedziałem, mając na myśli agresywne kwami.
- NOIR! - krzyknął nagle Blaise, zrywając się na równe nogi z kanapy, na której siedział wraz z Aleksandrem, tym samym zrzucając mężczyznę na podłogę, co spowodowało nową salwę śmiechu Leonadra.
- Hej... - niepewnie pomachałem przyjacielowi ręką, mając nadzieję, że jakimś cudem uda mi się doprowadzić go do prawidłowego wagonu, gdzie już Olivia przejmie go i naprostuje.
- NoIr, my best friend! - zawołał Thor, wchodząc na kanapę i zeskakując zwinnie na podłogę.
Niestety, przy lądowaniu zachwiał się i wpadł na pana Aleksandra.
Przeciągnąłem dłonią po twarzy. Jeszcze tego nam brakowało... Przecież Swallow nigdy mi nie wybaczy, że zezwoliłem na upicie jej ukochanego. Już była na mnie naburmuszona za to, że chłopak wybrał polskich polityków, a nie ją. Nie wiem, może go przekupili, a może po prostu emanowali słowiańskim czarem, którego nie posiadała Gomez? Na to pytanie nie umiałem odpowiedzieć, ale obrażanie się na mnie za coś takiego było wręcz śmieszne. Mimo wszystko, gdy jej to powiedziałem, dziewczyna włożyła mi do ust laskę cynamonu, aby wymusić na mnie zamknięcie się. Potem przez pół godziny musiałem ścierać smak tego czegoś z języka.
Podszedłem nieśpiesznie do Blaise'a, który dalej wylegiwał się na Aleksandrze, zupełnie nic sobie z tego nie robiąc. Bardziej zajmował go kowbojski kapelusz, który spadł mu z głowy po skoku niż fakt, że leżał na starszym facecie, próbującym doszukać się, ile litrów alkoholu straciło niepotrzebnie żywot na posadzce pociągu.
- Czy wyście obrabowali po drodze winnicę? - spytałem, kucając przy Amerykaninie.
- Opracowaliśmy spektu...spekta...tula...rną metodę dysti...ta...ty... - Leon poprawił beret i za wszelką cenę starał się wyjaśnić jasno sytuację, której byłem świadkiem.
- Bimber ze śniegu! - zaśmiał się gromko Aleksander, zrzucając z siebie Thora.
Powiodłem zaskoczonym spojrzeniem po całej trójce. Powiedzenie, że byli wstawieni, należało do delikatnego eufemizmu. Wszyscy wyglądali, jakby wrócili z krainy, w której zamiast wody tryskała krystalicznie czysta wódka, a ludziom w żyłach płynęło wino zamiast krwi. Dotarło do mnie, że pewnie byłbym w takim samym stanie jak oni, gdybym kilkanaście godzin wcześniej nie zdobył się na heroiczny czyn, jakim była próba ucieczki z wagonu poczciwych Rosjan. Zamiast tego zdołali przeciągnąć na swoją stronę Blaise'a, który ledwo trzymał się na nogach. W sumie to się nawet nie trzymał, ponieważ siedział na podłodze, poprawiając kapelusz.
- O ile się nie mylę, w pociągu jest zakaz spożywania alkoholu - zauważyłem roztropnie, brzmiąc jak mój ojciec, gdy przemyciłem do autobusu opakowanie kukułek.
- To wagon ten... No... Polityczny! - krzyknął Aleksander, podnosząc się z klęczek, po czym machnął na mnie lekceważąco ręką.
- Ale Blaise nie należy do waszego ugrupowania - odparłem, łapiąc za ramię blondyna, który z zainteresowaniem wpatrywał się w swoje buty, wychwalając po angielsku ich kolor.
- A po polsku szanowny pan może? - spytał bełkotliwie Leonard - Bo trochu tak teraz to "ąę" jest niezrozumiałe.
- Or english! - dodał Thor.
- Żadnego english - mruknąłem poddenerwowany, siłując się z Blaise'm, aby ten wreszcie raczył wstać - Wracamy do dziewczyn. Są wściekłe jak osy, a jak przyjdziemy razem to może ukarzą nas po równo.
- NoIr, my friend... I don't understand french... - zaśmiał się nerwowo - I feel dizzy.
Westchnąłem. Blaise był naprawdę słodki, miły i stapiał kobiece serca jak gorąca czekolada, ale miał jedną znaczącą wadę. Nie był Francuzem, a co za tym szło, w chwilach takich jak ta, nawijał po angielsku, co sprawiało, że nijak nie mogłem zrozumieć, co miał na myśli, gdy do mnie mówił. Wiedziałem tylko, że nie rozumiał francuskiego. Akurat to pojąłem, ponieważ ściśle przestrzegałem zasady "nie-wiem-w-każdym-języku", która polegała na tym, że uczyłem się tego jednego konkretnego zdania, aby móc zakomunikować, że do rozmowy przydadzą się kartka i kredki.
Spojrzałem zrezygnowany na Arrowa, wysyłając mu niemą prośbę o tłumaczenie. Kwami Sokoła siedziało na stoliku i próbowało skleić kawałkiem gumy przełamanego na pół paluszka, co szło mu dość opornie. Dopiero, gdy chrząknąłem znacząco, stworzenie rzuciło mi urażony wzrok oburzonego monarchy, któremu śmie przeszkadzać jakiś niewykształcony plebejusz.
- Mówi, że nie rozumie francuskiego i kręci mu się w głowie - bąknęła istotka, wracając do swego arcytrudnego zadania.
- Ok... - westchnąłem ponownie, zbierając się na odwagę, aby nie pokaleczyć języka jednego z dawnych Orłów - Let's go, Blaise. Swallow is angry. Very angry. We have to go. Say: bye bye Alex and Leo - powiedziałem, machając na do widzenia dwójce mężczyzn i dziękując w duchu mojej dawnej nauczycielce angielskiego, madame Thorpe, że poświęciła mi trochę uwagi i cierpliwości, abym teraz nie wyszedł na debila.
- But I don't want to - odparł roześmiany Thor, co też Arrow automatycznie przetłumaczył, patrząc ze zgrozą na ziarenko soli, które oderwało się od jego batuty.
- To co właściwie you want, hm? - spytałem, stawiając wreszcie Thora do pionu.
Nagle poczułem jego dłonie na swoich policzkach, zaś jego usta znalazły się na moich ustach. Szeroko otworzyłem oczy ze zdumienia, nie wiedząc jak miałem zareagować. Po prostu stałem jak sparaliżowany, mając wrażenie, że pociąg, jak i cały świat stanęli, tak samo jak moje serce. Dosłownie przestałem słyszeć własne tętno, jedyne, co docierało do moich uszu tu "GORZKO, GORZKO!". Faktycznie, wargi Thora miały gorzkawy posmak wcześniej wypitego alkoholu. W następnej sekundzie poczułem jeszcze mocniej bliskość Blaise'a, który zaczął ssać moją górną wargę, a mi zrobiło się gorąco. Bardzo gorąco. Serio, miałem wrażenie, że spłonę.
- You can't kiss, bro - powiedział rozbawiony Blaise, odrywając się ode mnie bezczelnie, po czym poklepał mnie po ramieniu i ruszył chwiejnym krokiem do wyjścia.
Stałem dalej bez słowa z otwartymi ustami, nie mogąc zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. To nie mogło być prawdą, takie rzeczy zdarzały się jedynie w kiepskich fanfikach i filmach romantycznych, nie w prawdziwym życiu. Thor nie mógł mnie od tak pocałować pod wpływem impulsu. O rany... Pocałować... Od dłuższego czasu myślałem, jakby to wyglądało. Układałem w głowie mnóstwo scenariuszy teoretycznego całusa, który przecież nie mógł się wydarzyć, skoro Blaise flirtował z Olivią. Matko kochana, jak Swallow się dowie, że on mnie pocałował... Przecież mnie zamorduje! I to kilkukrotnie, bo rzekomo nie da się mnie zabić! Chociaż nie... Nie może mnie zabić z powodu snu, no nie? A jeśli to nie był sen?
Zszokowany dotknąłem własnych ust. Były jeszcze lekko wilgotne... Co ja właściwie powinienem zrobić? Pójść za nim i mu oddać? A może nic nie robić? Czy to oznaczało, że właśnie zostaliśmy parą? I jak miałem nauczyć się całować? Czy to była sugestia? Czy Blaise chciał mnie całować częściej? W głowie mi się zakręciło od tych wszystkich pytań.
- ZIEMIA DO NOIR! - usłyszałem za sobą, a po chwili ktoś pociągnął mnie gwałtownie za koszulę, wyciągając najpierw z przedziału, a potem z samego pociągu.
Wszystko potoczyło się tak niespodziewanie, a ja byłem w takim stanie, że nie miałem nawet siły zgiąć nóg w kolanach, więc po prostu wypadłem z maszyny i potoczyłem się po oblodzonej kostce, przyprawiając siwowłosą staruszkę z pieskiem na rękach o zawał.
- NoIr, żyjesz? - spytała Ryksa, podając mi rękę - Jesteś jakiś blady.
Spojrzałem na dziewczynę niezrozumiale, następnie zerknąłem na Swallow wprost czerwoną ze złości. Po chwili przeniosłem wzrok na tablicę informującą nas, gdzie byliśmy. Gdańsk... Nareszcie dojechaliśmy do Gdańska.
Moi drodzy, następny rozdział pojawi się wtedy, jak NoIr się odwiesi lub jak przyślą z serwisu jego przepalony mózg *tyka palcem osłupiałego NoIr*. Mam nadzieję, że jakoś przetrawiliście ten rozdział i że się Wam podobał. Do zobaczenia wkrótce!
♥ GaMa ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top