Dramatyczne poszukiwania Matyldy wraz z Timem McGraw
NOIR*
Nasz wyjazd z uroczego, urugwajskiego miasteczka położonego nad Bałtykiem nie przebiegł do końca tak, jak to sobie zaplanowaliśmy, z powodu wielu czynników, które złożyły się na niefortunny zbiór przypadków. Najlepiej będzie opowiedzieć o nich w porządku chronologicznych, chociaż chronologia jest dla mnie rzeczą względną, czymś, co po wielu latach i tak straci na znaczeniu, jeśli nie zostanie zanotowane z dokładną datą dzienną, miesięczną i roczną, a także z godziną, minutami i sekundami.
Tak czy siak, nasz wyjazd zbliżał się dużymi krokami i naprawdę całym sercem wierzyłem, że byliśmy gotowi opuścić nasz miły motelik i zasypane śniegiem miasto, wstrząśnięte odkryciem przez japońskich turystów zwłok demonicznej istoty pod Katedrą, co momentalnie wykorzystał stacjonujący w Kilonii biskup, strasząc i tak przerażonych już do reszty ludzi tym, że jakaś piekielna poczwara śmiała łazić im po ulicach. Na szczęście zjawił się odważny wiedźmak, który bestię usiekł i to bez pomocy srebrnego miecza, jak jego książkowi koledzy po fachu.
W dniu wyjazdu wszyscy wstaliśmy wcześnie, będąc szybszymi nawet od zaspanego Słońca. Inna sprawa, że w lutym największa gwiazda Drogi Mlecznej budziła się do życia dość późno, odsypiając chyba wszystkie miesiące wiosny, lata i jesieni. Przy pobudce doszło do prawdziwego dramatu, który pewnie postawił na nogi mężną służbę hotelu, kilka okolicznych komisariatów, a także Ludwiga van Beethovena, który mimo swojej głuchoty, wstał z grobu na dźwięk przeraźliwego wrzasku i czym prędzej udał się w podróż z Wiednia, gdzie go pochowano, aby udać się na ratunek rodzinnym stronom.
Źródłem tego hałasu okazał się być nie kto inny jak Blaise, zaś największym horrorem jego życia wcale nie było ukazanie mu się w lustrze Krwawej Mary czy inszej zjawy pod łóżkiem, a zgubienie kowbojskiego kapelusza, z którym Thor zdążył się zżyć przez kilka tygodni i zaczął traktować go jak swoje pierworodne dziecko.
Blondyn przerażony wizją zaginięcia jego ukochanego dziecięcia, a co gorsza, porwania go przez żądnego zemsty za śmierć Sleevil Menendeza, postanowił niezwłocznie ruszyć na komisariat, dusząc przy okazji hotelowego chłopca, który próbował mu pomóc, zamykając Olivię wraz z Ryksą w łazience i postrzelając mnie z pistoletu, mniej więcej w podobnej kolejności. Z pewnością ruszyłby na pogrom i rzeź, zrównując z ziemią całą Hiszpanię jak starożytni Chińczycy Kartaginę, gdybym cudownie nie zmartwychwstał i nie wysłał Hattiego natychmiast do sklepu po nowy, ale identyczny kapelusz. Sam zaś wyszedłem na poszukiwania Blaise'a, tworząc fuzję Czarnego Kota z Diabłem Tasmańskim.
Mojego latynoskiego przyjaciela w końcu znalazłem i to przed witryną jakiegoś sklepiku, a nie w otoczeniu setek martwych ciał poległych od bełtów z sokolego arbaletu. Chwilę później przyleciał także Hatti z kapeluszem, na widok którego Hawkeye rozpromienił się jak matka na widok syna powracającego z wojny, odebrał okrycie ze łzami w oczach i przycisnął kapelusz do piersi, uspokajając przy tym "rozdygotaną" Matyldę, jakby ta co najmniej została brutalnie zamordowana przez amerykański gang i dopiero teraz udało jej się uciec. Swoją drogą... Kiedy on zdążył ochrzcić ten kapelusz? Mimo wszystko, sprawa dobrze się skończyła. Blaise był rad z odzyskania kapelusza, a ja przez całą drogę rozważałem, czy powinienem powiedzieć, że jego ukochana Matylda to podróbka nabyta przez Hattiego, ponieważ Plagg przez przypadek zniszczył oryginał. Ale czego oczy nie widziały, temu sercu nie żal, więc dałem sobie spokój i w spełnieniu wróciliśmy do motelu.
Tam jednak doszło do kolejnej tragedii. Otóż, okazało się, że Ryksa w ostatniej chwili zmieniła zdanie względem naszego wyjazdu i próbowała nawiać, twierdząc, że tak właściwie była naszą zakładniczką, którą non stop terroryzowaliśmy i której groziliśmy śmiercią kilka razy dziennie. Nie miałem pojęcia, skąd jej się to wzięło, dopóki Olivia nie wyjaśniła nam, że Ryksę po prostu napadły wątpliwości względem opuszczenia rodzinnego kraju, w którym się wychowywała i uczyła.
Rudowłosa dziewczyna tak przelękła się wyobrażenia o ponurym i deszczowym Londynie, że natychmiast zapragnęła wrócić na studia, aby w pełni poświęcić się myciu i przewijaniu starszych osób, czego, jak sama mi się kiedyś zwierzyła, doszczętnie nienawidziła. Najwidoczniej jednak dyktatorskie rządy wykładowców i seminarzystów okazały się bardziej atrakcyjne od wycieczki pociągiem z moją wesołą kompanią, bo von Stauffenberg w przypływie desperacji próbowała nawet wyskoczyć przez okno, co też uniemożliwiła jej Olivia. Cudem udało mi się przekonać rudowłosą, że absolutnie nic jej z nami nie groziło i naprawdę jej nie porwaliśmy, a uratowaliśmy, co jest przecież różnicą.
Na tym zajęciu i błaganiu mojej małej Meduzki zleciały prawie dwie godziny, ale w końcu Ryksa z niepewną miną wróciła do swojego pokoju, gdzie zaczęła smętnie wygrywać na ukulele jakąś piosenkę o Erice, a ja próbowałem dojść do tego, co też ta wredna Gomez nagadała rudej, że ta chciała skakać przez okno. Nigdy się jednak tego nie dowiedziałem, bo Swallow tylko wzruszyła ramionami i nabrała wody w usta, twierdząc, że musi dokończyć się pakować i nie ma czasu na takie rzeczy jak bezsensowne opowieści skryby.
Ostatnia sprawa, z którą przyszło mi się zmierzyć, nie dotyczyła Olivii, a mnie. Po raz kolejny przeszukując bagaże i upewniając się stokrotnie, że na pewno wszystko ze sobą zabrałem i żaden przedmiot przypadkiem nie wyparował z walizek chwilę po ich zamknięciu, naszły mnie dziwne myśli, że mimo wszystko coś było nie tak.
Nie myliłem się. Nigdzie nie mogłem znaleźć miraculum Nietoperza. Na samą świadomość, że mogłem zgubić coś tak cennego jak zaczarowany pierścień, zrobiło mi się słabo, a świat zawirował. W pierwszym odruchu planowałem wstać i przekazać wszystkim smutną wiadomość, ale Hatti dał mi w twarz i kazał się ogarnąć, zaś Açuu bez skrępowania począł przeszukiwać wszystkie zakamarki pokoju. Co zaś się tyczyło Plagga, czarna kulka machnęła lekceważąco łapką, twierdząc, że nie ma zamiaru się ruszyć, bo ostatnio jak bawiła się Matyldą, to powstał płacz i zgrzytanie zębami.
Na tym zajęciu spędziłem najwięcej czasu i co najgorsze, miraculum nie znalazłem. Pocieszałem się jednak w myślach, że to niewielka strata, bo przecież pierścień i tak był zniszczony, a każdy, kto go aktywował, zarażał się wampiryzmem i umierał w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Co mi więc po takiej biżuterii? Z ciężkim sercem opuściliśmy więc budynek, nie wiedząc, co też przytrafiło się Bloodowi. Jeśli tak wyglądały wszystkie migracje miraculi, to jakoś nie dziwiło mnie, czemu, dajmy na to, serbskie miraculum nagle lądowało w Australii.
Przez te wszystkie przygody niemalże spóźniliśmy się na pociąg. Po drodze jeszcze jakiś szczeniak próbował Swallow rąbnąć portfel, ale na moją uprzejmą sugestię, aby młodocianego złodzieja zepchnąć na tory, dusząc tym samym problem w zarodku, Olivia wybuchła serdecznym śmiechem i powiedziała coś dzieciakowi w tym śmiesznym języku, którym na co dzień posługiwała się Ryksa. Nieletni przestępca zbladł, oddał blondynce portfel i zwiał, gdzie pieprz rośnie. Gdy zapytałem się, co też takiego strasznego wyszeptała zakapturzonemu chłopaczkowi, Gomez tylko roześmiała się perliście i odparła, że zagroziła naskarżeniem na policję, a to podobno w tym dziwnym kraju zamykało potem wszystkie ścieżki rozwojowe.
Tak czy siak, do pociągu wskoczyliśmy dosłownie w sekundzie, gdy ten zaczął odjeżdżać. Przepchnęliśmy się na nasze miejsca, bujając się na wszystkie strony i rozlokowaliśmy swoje bagaże, a następnie pokazaliśmy bilety konduktorowi, który na dłużej zatrzymał się przy Ryksie bladej jak wytarta gumka do mazania. Niemalże zapomniałem o drobnym fakcie, że dziewczyna została oficjalnie uznana za zaginioną, po tym jak według licznych ulotek informacyjnych po napadzie jakiegoś przystojnego mężczyzny o urodzie Jamesaa Bonda na szpital, udała się komunikacją miejską na komisariat w celu złożenia zeznań. Po katastrofie pociągu nikt już jej nie widział.
Konduktor długo dumał nad zagadnieniem, czy znał Ryksę czy też może nie, gładząc się przy tym po kilkudniowym zaroście. Aby upewnić się w swoich spiskowych teoriach poprosił ją o kartę ubezpieczenia, legitymację, dowód tożsamości i wszystko, co możliwe. Von Stauffenberg podawała te kawałki plastiku drżącymi dłońmi, aż nagle Blaise całkowicie od czapy zaproponował partię szachów, które wyciągnął z plecaka, stwierdzając, że kontrola trwała trochę zbyt długo i przez ten czas szanowny pan konduktor zdążyłby sprawdzić kolejnych dwudziestu ludzi, a tak dręczył biedną dziewczynę, która miała traumę do pociągów po wypadku i widok konduktorów powodował u niej palpitacje serca. Jakby tego było mało, Thor zaczął jeszcze zmyślać na poczekaniu łapiący za serce dramat, po którym poruszony kontroler pocieszycielsko poklepał Ryksunię po ramieniu i oddalił się, aby straszyć następnych podróżnych.
Takim oto sposobem udało nam się dotrzeć do pociągu i wyruszyć w dalszą drogę.
- Jesteś oszustem - zawyrokował gniewnie Blaise, patrząc kamiennym wzrokiem na miniaturowe pole bitwy, na którym jego czarny król został zaszachowany przez mego piona zwanego Niezniszczalnym Napoleonem - Więcej z tobą nie gram.
Uniosłem wysoko brwi. Nadziwić się nie mogłem temu, że Blaise coraz bardziej z charakteru zaczął przypominać Arrowa. Tak jak i swoje kwami stał się bardziej obrażalski i fochający się na każdą niemalże głupotę. W dodatku gadał farmazony o tym, że należała mu się cześć godna faraona, a może nawet samego Horusa, którego rzekomo był reinkarnacją. Zdecydowanie powinienem pogadać z małym sokołem na temat wpuszczania właścicieli w maliny albo zwyczajnie zmienić Thorowi miraculum na takie, które mniej mieszałoby mu w głowie.
- Przecież to tylko zabawa - uśmiechnąłem się niewinnie.
- Ograłeś mnie już 27 razy. To nie zabawa, a czysta kpina - warknął, zbierając pionki do szachownicy, którą zamknął na cztery spusty, jakby była co najmniej skarbcem watykańskim.
- To co będziemy teraz robić? - spytałem niepewnie, mając nadzieję, że Blaise opanuje się na tyle, że nie wyciągnie zaraz pistoletu i nie spróbuje mnie zastrzelić, zwłaszcza, że zrobił coś takiego rankiem i to z marnym skutkiem.
- My nic. Ja będę słuchał muzyki i może się trochę kimnę - odparł, sięgając po plecak.
- Czego będziesz słuchał? - zainteresowałem się, obserwując jak blondyn wyciągał z małej kieszonki jeden wielki supeł czarnych kabelków.
- Nie wiem... Alana Jacksona, Tima McGrawa, Gartha Brooksa. Będę słuchał tego, co akurat się włączy.
- A ja będę mógł słuchać z tobą?
- Nie, jeszcze mi MP3 eksploduje. Pomęcz Olivię lub Ryksę - mruknął pod nosem, próbując rozplątać supeł, który stworzył mu się w plecaku.
Westchnąłem ciężko i przeniosłem się na kanapę należącą do Ryksy. Rudowłosa panienka z zapartym tchem czytała jakąś starą książkę wypełnioną koślawymi rysunkami mitycznych stworów, wśród których zauważyłem takie szkarady jak Bestia z Gévaudan czy Morgawr. Nie chciałem nic mówić o tym, że najprawdopodobniej rzeczony potwór numer 1 był właścicielem miraculum Wilka, który zszedł na złą drogę i zamiast pomagać ludziom, to zaczął ich rozczłonkowywać, zaś istnienie monstra numer 2 nigdy nie zostało do końca potwierdzone.
- Co czytasz? - zapytałem, zaglądając dziewczęciu przez ramię, gdy ta właśnie przekręcała kartkę.
- Bestiariusz - mruknęła Ryksa, poprawiając nachodzącą jej na twarz wielką, czarną czapkę uszatkę, w której wyglądała wprost rozbrajająco.
- Interesują cię takie rzeczy? - zdziwiłem się.
- Powiedzmy... Nie wierzyłam w nie, dopóki nie dałeś mi miraculum. Od tego czasu zmieniłam postrzeganie świata i postanowiłam zagłębić się w tę całą magię. Przeczytanie bestiariusza to pierwszy krok do tego - oznajmiła, rozpoczynając kolejny rozdział, który miał prawić o "Białej Damie".
Rozpogodziłem się, widząc na ilustracji widmo kobiety odzianej w śnieżne szaty. To był w końcu mój rodzimy folklor! Zawsze pamiętałem, jak matka powtarzała, że jeśli odsunę się na spacerze chociaż o dwa kroki, to przyjdzie Biała Dama i porwie mnie do śmiertelnego tańca, ewentualnie udusi mnie, jeśli odmówię jej wspólnych pląsów. Nie miałem pojęcia, czy było to prawdą, czy może też moja matula ukochana wpajała mi takie bajki, po tym jak pewnego razu prawie oddaliłem się z czarniawym typem z chytrą miną, który wyglądał jak wieczny żałobnik lub wygłodniały wampir. Tak czy siak po usłyszeniu bajki o straszliwym widmie nigdy już mamy nie opuściłem i trzymałem się jej tak kurczowo, że na studia musiała pchać mnie wraz ze swą kuzynką i siostrą męża.
- Wiedziałaś, że we Francji Białe Damy bardzo często ukazują się w pobliżu mostów? - zagadnąłem moją damę w brązowo-białej koszuli w kratkę i zwyczajnych jeansach - Legendy mówią, że są bardzo piękne i z powodu swej urody były składane w ofierze rzecznym bóstwom.
- NoIr, Białe Damy nawiedzają głównie zamki - uśmiechnęła się pobłażliwie, próbując mnie pouczyć - W Niemczech najsłynniejszą Białą Damą jest Bertha von Rosenberg, która zmarła przez nieszczęśliwą miłość. Pojawienie się jej ducha zwiastuje śmierć kogoś z rodu Hohenzollernów.
- Zaś u nas krążą one po pałacach z kielichami wypełnionymi trucizną, którą częstują turystów - błysnąłem ząbkami, na co Ryksa spojrzała na mnie jak na palanta - Żartuję przecież... - żachnąłem się - Turystów nie częstują, ale błąkają się tak po korytarzach. Jedną z najsłynniejszych Białych Dam była księżna Lorraine, która tak długo nosiła w swoim sercu żałobę po zmarłym mężu, że nawet po własnym zgonie nie mogła odejść i dalej opłakuje swojego nieboraka.
- NoIr... Błagam cię... - jęknęła mocno niepocieszona dziewczyna, wzruszając się losem biednej księżnej - Przeszkadzasz mi czytać.
- Oh... Przepraszam - nerwowo podrapałem się po karku - Nie chciałem ci przeszkadzać... - mruknąłem niepocieszony - To ten tego... Miłego czytania - powiedziałem, wstając z ławki.
Ze smutkiem rozejrzałem się po naszym przedziale. Blaise wpatrywał się w okno pociągu z taką miną, jakby grał w nostalgicznym, czarno-białym teledysku, wspominając zerwanie ze swą ukochaną. Jego realna ukochana za to spała w najlepsze, rozłożona po całej długości jednej z ławek, w dodatku przykryta kocem, zaś ruda wiewiórka z zapartym tchem czytała spis mitycznych istot.
- Pójdę do wagonu restauracyjnego czy coś... - mruknąłem na odchodne, otwierając przyciskiem drzwi przedziału.
Oczywiście, żaden z moich serdecznych przyjaciół nie zwrócił uwagi na moje odejście. Zrobiło mi się przykro... Sam do końca już nie wiedziałem, czy cała trójka była ze mną, dlatego, że mnie lubiła, czy po prostu nie miała nic lepszego do roboty albo też szlajała się za mną w przekonaniu, że doprowadzę do rozpadu kontynentu, po prostu potykając się o kamień.
Szedłem tak zamyślony po pociągu, aż nagle zdałem sobie sprawę, że właściwie nie powinienem był tego robić, ponieważ każdy z wagonów był przecież przez kogoś zarezerwowany, a ja takimi spacerami nieopatrzenie zacząłem naruszać przestrzeń osobistą obcych sobie ludzi. Tak jak tej kobiety o płomiennych włosach ślęczącej nad laptopem...
Witam Was moi drodzy! Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał! Serdecznie przepraszam Was za tak długą przerwę, ale moje wakacje według harmonogramu uczelni powinny się zacząć od sierpnia, dlatego pisanie rozdziałów było utrudnione przez praktyki i inne tego typu rzeczy. Teraz na szczęście mam trochę czasu, aby poświęcić chwilę Waszemu ukochanemu NoIr *głaszcze NoIr po policzku*. Serdecznie Was pozdrawiam i do zobaczenia wkrótce!
♥ GaMa ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top