Dobranocka o Lechu
Witam Was serdecznie w nowym rozdziale! Nie mam zielonego pojęcia, czy można go zaliczyć do kategorii 18+, bo w sumie to nic tu nie ma i też nie czuję, abym opisała coś niestosownego, ale z drugiej strony mogę się nie znać, więc wolę uprzedzić przed potencjalną sceną, którą ktoś może tak odebrać. Dla zainteresowanych, będzie ona pod koniec, więc osoby o "słabych nerwach" nie muszą obawiać się, że w środku wyskoczy im NoIr w sukience z piórek boa czy co tam sobie wyobrażacie XD Życzę miłego czytania!
♥ M ♥
Blaise stał przy kontuarze, poprawiając poły czarnej marynarki zarzuconej na ramiona i z najwyższym zainteresowaniem spoglądał na tablice zawieszone na gładkiej, świeżo pomalowanej, białej ścianie. Na pierwszej ktoś starannymi literami wypisał nazwy potraw, jakie stołówka miała do zaoferowania odwiedzającym ją gościom, na drugiej zaś widniała lista drinków, zakąsek i najlepszych w całym Gdańsku win, jak zapewniał blondwłosy kelner z zapamiętaniem czyszczący drewniany kufel z taką pasją, jakby co najmniej nakazano mu doprowadzić do świetności Świętego Graala.
Do tej pory wszystko, co powiedział kelner było prawdą. Wybór dań był przeogromny, a napitek zaserwowany na koszt firmy - przedni. Po skosztowaniu jednego z nich Blaise poczuł początkowo delikatny posmak mango, który po przełknięciu zaczął przeistaczać się w lekko drażniące kubki smakowe chili. Skoro, jak na razie, wszystko brzmiało i wyglądało wiarygodnie, Thor wierzył, że i reszta zakończy się wielkim sukcesem.
- Mister Kennedy?
Blaise delikatnie zerknął w bok, słysząc przy swoim uchu ciepły, przyjemny głos drażniący jego zmysły z takim samym oddaniem, jak napój z ostrą papryczką, której nutkę dalej wyczuwał na języku. Kobieta, która się do niego przysiadła, była podobnie ujmująca, jak wydawane przez nią tony.
Mężczyzna skinął nieznacznie głową, dając znać przybyłej damie, że faktycznie miała do czynienia z panem Kennedym, za którego się podawał. Każdy zorientowany w amerykańskiej polityce człowiek, a także każdy miłośnik teorii spiskowych zdawał sobie sprawę z tego, iż w irlandzko-amerykańskiej familii nie istniał ktoś taki jak Austin Kennedy, za którego przyszło się podawać Blaise'owi, ale tak jak zapewniała go Olivia, w Polsce mało kto zaprzątał sobie tym głowę, dlatego nie zdziwiło go, iż jego towarzyszka tak ochoczo zgodziła się na spotkanie z krewnym dawno zamordowanego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
- Let's go - szepnęła kuszącym głosem kobieta, zsuwając się z barowego stolika z gracją kuszącej w Noc Kupały nimfy.
Blaise jednym haustem wypił resztę drinka i odłożył kieliszek na blat, dziękując kelnerowi za obsługę. Aby jeszcze bardziej uwiarygodnić swoją nową tożsamość, zostawił przy naczyniu plik dolarów, zawczasu podarowanych mu przez Jaskółkę. Na ich widok jasne oczy kelnera rozbłysły blaskiem podobnym do światła Gwiazdy Polarnej.
Thor opuścił zajmowane przez siebie miejsce i ponownie poprawiając marynarkę, aby przypadkiem na jej powierzchni nie zostało nawet drobne zagniecenie, ruszył za śladem pomarańczowej bluzki nieznajomej, która zniknęła za drzwiami jadłodajni. Jak na razie wszystko szło po myśli Blaise'a.
Mężczyzna w najwyższym skupieniu, wyprostowany i z dumnie uniesioną głową, jak przystało na potomka tak znanej rodziny, podążał za kobietą, pozwalając prowadzić się przez ciągnące się w nieskończoność ciemne i ciche korytarze, wszystkie tak samo monotonne i bezbarwne. Tylko w jednym - we wnęce ze schodami prowadzącymi dwoma torami na górę, bądź na dół, stały dwie rycerskie zbroje strzegące wyjścia. W ogóle nie pasowały do wystroju budynku, ich obecność sama w sobie prezentowała się wręcz kiczowato, jakby właściciel przybytku doszedł do wniosku, że postawienie czegoś takiego nada mu szacunku i poważania. Efekt osiągnął, jednak odwrotny do zamierzonego.
Blaise rzucił kątek oka na wojowników okutych w blachy ze sztucznego żelaziwa. Obaj stali w skupieniu niczym zamrożeni w czasie. Zdawało się, że nic nie ruszy ich z zajmowanego stanowiska, a oni, jak i ich miecze, będą pilnować wejścia po wsze czasy. Nie poświęcając więcej uwagi posągom, Thor przyspieszył, próbując nadążyć za kobietą w pomarańczy.
Wtem poczuł ostry ból w okolicach szyi. Zanim się zorientował, znalazł się na podłodze przykrytej czerwonym dywanem, na którym szybko pojawiły się szkarłatne plamki w postaci kropelek. Ostatnim, co Blaise zarejestrował, był pochylający się nad nim cień, który ściągnął mu z nosa okulary i delikatnym ruchem zamknął mu oczy. Chwilę przed zaśnięciem do uszu Thora dotarł jeszcze wysoki, cienki krzyk.
Kryjąca się od kilkudziesięciu minut za sporym, okrągłym stolikiem Jaskółka delikatnie poruszyła głową, próbując znikomie rozmasować obolały kark. Po ustaleniu wspólnego planu z Blaisem oraz Ryksą, którzy obiecali skorzystać ze swoich mocy jedynie w ostateczności, schowała się w miejscu, jak jej się wydawało, najbardziej prawdopodobnym do konfrontacji z niezbyt miłymi ludźmi, którzy uwili sobie w budynku przytulne gniazdko pod przykrywką sierocińca. Swallow wiedziała, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z jej oczekiwaniami, to Blaise prędzej czy później pojawi się wraz z przedstawicielem czarnych charakterów. Ryksa w tym czasie miała zająć się uwolnieniem zakładników przetrzymywanych na samej górze.
Po jakimś jednak czasie czekanie zaczęło stawać się nużące, a mięśnie Jaskółki coraz częściej poczynały drżeć, dając do zrozumienia swojej pani, że wytrwanie dla nich w takiej pozycji było co najmniej kłopotliwe. Mimo iż dziewczynie nie były obce trudne warunki, to zdawała sobie sprawę z jednego - czajenie się na wroga z bezpiecznej kryjówki nigdy nie było jej mocną stroną. Olivia nie była Ludmiłą Pawliczenko - od niepamiętnych czasów nie mogła wysiedzieć w miejscu. Zwyczajnie nie potrafiła zastygnąć w bezruchu i wtopić się w otaczająco ją tło, przez co czasami wpadała w poważne tarapaty. Tak też było i tym razem: Swallow podźwignęła się na nogi ze świadomością, że ruch ten mógł skutkować spaleniem jej kryjówki. Zrobiła to jednak po to, aby upewnić się, że Blaisa faktycznie nigdzie nie było i jak się okazało, blondyn nie stał w drzwiach z żadnym złoczyńcą, uśmiechając się dumnie z tego, że dokonał niemożliwego.
Nagle uszy Jaskółki zarejestrowały wysoki, cienki dźwięk podobny do krzyku. Zaniepokojona dziewczyna przekrzywiła lekko głowę w bok, zdmuchując jednocześnie z twarzy jasne kosmyki rozpuszczonych włosów i ruszyła przed siebie, dla pewności kładąc dłonie na złotych sierpach, służących jej za zabójczą broń.
Zanim jednak doszła do drzwi, poczuła nagłe szarpnięcie podobne do tego, jakby ktoś stanął na połach jej długiej kamizelki z jaskółczymi ogonami, co sprawiło, że Olivia potknęła się, tym samym unikając ciosu, który przefrunął nad jej głową. Zaskoczony napastnik przepchnął blondynkę w bok, samemu lecąc do przodu i prawie przewrócił się na podłogę, jednak w ostatniej chwili wyhamował i gwałtownie szarpnął się do tyłu, zgarniając z twarzy czarne włosy.
- Hatteria... - syknęła Gomez, ustawiając się w bojowej pozie.
- Swallow - mruknął jej przeciwnik, stając podobnie.
- Zawsze wiedziałam, że... - zaczęła.
Nikt się jednak nie dowiedział, o czym od zawsze wiedziała Jaskółka, ponieważ de la Ress zagłuszył kobietę nagłym warknięciem, zaś chwilę później rzucił się na nią, próbując znokautować za pomocą ciosu, który miał trafić ją w twarz, ale przez złe wymierzenie dotknął jej ramienia, wytrącając dziewczynę z równowagi.
Swallow zachwiała się lekko i prawie upadła, gdy wtem poczuła na plecach delikatny dotyk. Zaskoczona odwróciła głowę, będąc pewną, że osobą podtrzymującą jej tyły był Blaise, jednak ku swemu zdumieniu ujrzała rudowłosą Ryksę.
- Miałaś być na górze - syknęła Jaskółka na mieniącą się błękitami i różem Quelle.
- Naprawdę nie ma za co - bąknęła Meduza.
- Dzięki... - zreflektowała się Olivia, niepewnie zerkając na Ryksę - Widziałaś Hawkeye'a?
Swallow sto razy bardziej wolałaby mieć przy sobie sokolego bohatera niż rudowłosą, denerwującą trzpiotkę na każdym kroku podkopującą jej doświadczenie i autorytet. Gdyby mogła, bez wahania wymieniłaby dziewczynę na blondwłosego Amerykanina, mimo iż ten nie zawsze odznaczał się rozsądkiem. Jednakże w walce z NoIr rozsądek był ostatnią przydatną rzeczą.
- Chwilowo nam nie pomoże - mruknęła tajemniczo Niemka, wysuwając przed Jaskółkę rękę w obronnym geście.
- Mogę wiedzieć, co ty robisz? - Swallow delikatnie zmrużyła oczy, podejrzliwie przypatrując się ręce dziewczyny.
- To naprawdę da się załatwić polubownie - szepnęła Quelle, robiąc krok do przodu, po czym skierowała łagodne spojrzenie w stronę napiętego i naprężonego NoIr gotowego w każdej chwili do skoku.
- Polubownie było już w Kolonii - warknęła Olivia, odpychając Meduzę - Teraz zostały nam tylko ostateczne środki.
- Swallow, nie! - krzyknęła rudowłosa, łapiąc Jaskółkę za ramię, jednak ta wyrwała się jej, złapała za sierpy i ruszyła biegiem na stojącą w skupieniu Hatterię.
Jaskółka szybko podbiegła do Francuza i będąc dosłownie przed nim podskoczyła, wybijając się w powietrze, po czym zawirowała wokół własnej osi ze świstem przecinając sierpem powietrze. Oczy Ryksy nie zdążyły nawet zarejestrować momentu lądowania Swallow, gdyż ta momentalnie znowu okręciła się, raniąc pustkę swą bronią.
Niestety, gdy Jaskółka zamachnęła się trzeci raz, NoIr do tej pory bujający się na boki niczym kot i zwinnie umykający przed cięciami Amerykanki, złapał ją za łokieć, blokując jej atak. Następnie chwycił ją za nadgarstek, wyszarpując jeden z sierpów, po czym kopnął blondynkę kolanem w brzuch, tym samym ją odpychając. Oszołomiona Swallow wzorem prawdziwej jaskółki pofrunęła na krzesło i osunęła się na nim.
- Naprawdę nie musisz tego robić! - zawołała Quelle do Hatterii, który przez chwilę jeszcze obserwował pokonaną Amerykankę.
- Nie? - żachnął się Francuz, spoglądając groźnie na rudowłosą - Naprawdę uważasz, że nie muszę? To według ciebie co powinienem zrobić?
- Porozmawiać! Wszystko da się załatwić rozmową! Nie musimy się koniecznie zabijać!
- Sama siebie słyszysz? - prychnął oburzony NoIr, zakładając ręce na piersiach - Rozmowa? - de la Ress pokręcił rozbawiony głową, prychając pogardliwie - Czyżbyś zapomniała, jak potoczyła się nasza ostatnia rozmowa?
Ryksa przypatrzyła się uważnie NoIr, próbując sobie przypomnieć ich ostatnią pogawędkę. Tak jak zawsze siedzieli wówczas w kawiarni, zajadając się lokalnymi smakołykami i pochłaniając niezliczone ilości deserów.
Dziewczyna doskonale pamiętała ówczesny wygląd Francuza. Tamtego dnia de la Ress miał na sobie żółtą, wełnianą kamizelkę w czarne kropki nałożoną na białą koszulę z podwiniętymi rękawami i uniesionym kołnierzykiem, a także butelkowe, szerokie spodnie z białymi paskami, o które non stop się potykał, ponieważ były dla niego o rozmiar za duże. Uwielbiała ten zabawny styl NoIr, zwłaszcza gdy zakładał na nos wielkie, różowe okulary, a szyję owijał pierzastym boa, udając, że to szalik. Wszystko toczyło się jak zazwyczaj - jedli, pili, śmiali się, rozmawiali... To znaczy, ona jadła, on po prostu grzecznie, ale zdawkowo odpowiadał na jej pytania i uśmiechał się co i raz po usłyszeniu jakiegoś dowcipu. Nie był wówczas markotny - bardziej zamyślony. Długo zastanawiała się, co mu chodziło po głowie i martwiła tym, że niczego nie zjadł a zwłaszcza, że nie wypił napoju, który dla niego zamówiła. Ostatecznie odkryła powód jego dziwnego zachowania - czarnowłosy bezczelnie zarzucił jej, że dosypywała mu czegoś do picia, po czym budził się samotnie na plaży. Było to, rzecz jasna, wierutnym kłamstwem i ruda główka Ryksy pojąć nie mogła, dlaczego została oskarżona o coś tak potwornego! NoIr niczego nie rozumiał, o niczym nie wiedział i dlatego tak łatwo było mu zrzucać całą winę na nią. A może jednak z czegoś zdawał sobie sprawę? Nie... Niemożliwe. Francuz nie miał pojęcia, przez co przechodziła Ryksa, a to, co powiedział jej tamtego wieczoru, jeszcze bardziej ją zraniło niż prawie dwa miesiące w jego towarzystwie. Gdyby jeszcze wtedy za nią poszedł, to może wszystko potoczyłoby się inaczej...
- Nie, nie zapomniałam - odparła - Czegoś takiego nie da się zapomnieć. Mój... - dziewczyna zawahała się, jednak szybko ugryzła się w język i pokręciła głową - przyjaciel oskarżył mnie o odurzanie się. Gdybyś tylko powiedział mi wcześniej, to na pewno udałoby nam się wspólnie znaleźć wyjście z tej sytuacji!
NoIr przekrzywił nieznacznie głowę w bok, analizując każde zdanie wypowiedziane przez von Stauffenberg.
- Co ty próbujesz mi wmówić? - żachnął się, opuszczając gardę.
- Ja... - zaczęła niepewnie Quelle, gdy w tym samym momencie Swallow z impetem wskoczyła na plecy Hatterii.
Skąd też Jaskółka wzięła się nagle na plecach de la Ressa? Nie wiadomo, ale najprawdopodobniej po odzyskaniu resztek sił musiała skorzystać z okazji i zakraść się do czarnowłosego od tyłu, gdy ten był zajęty rozmową. NoIr przez kilka chwil szarpał się z Olivią, próbując zrzucić ją sobie z karku, zaś ta z całych sił kombinowała, jak dosięgnąć skradziony sierp.
- Oddaj mi to! - warknęła Gomez uczepiona rogów Hatterii zdobiących jego fryzurę.
- To zejdź ze mnie! - krzyknął mężczyzna, próbując jednocześnie rozplątać palce zaciętej Jaskółki.
- Zejdę, jak oddasz mój sierp i się poddasz!
- Więcej prosić nie będę - syknął NoIr - Furia!
Szare dotąd tęczówki Francuza rozbłysły czerwienią, a z jego pleców wystrzeliła para ogromnych, błoniastych, postrzępionych skrzydeł. Meduza odruchowo zasłoniła twarz, nie wiedząc, czy nie chciała patrzeć na demoniczną wersję swojego ukochanego wspomaganego mocami Diabła Tasmańskiego, czy też była zażenowana poziomem walki. Nagle do uszu dziewczyny dotarł potężny ryk. Dźwięk był tak silny i donośny, że zwalił Niemkę z nóg i rzucił nią o ścianę, eliminując ją tym samym z rozgrywki. Na placu boju pozostali jedynie Hatteria i Swallow.
NoIr tymczasem, rozjuszony do granic możliwości, wzbił się w górę, rozwalając głową sufit, z którego posypał się tynk. Jaskółka w ostatniej chwili zdążyła puścić się szyi Francuza i ciężko wylądowała na podłodze, krzywiąc się przy upadku. Miała wrażenie, że połamała sobie wszystkie kości. Zanim jednak dobrze wstała, sprawdzając, czy kończyny znajdowały się na miejscu, została pchnięta i jak szmaciana laleczka prześlizgnęła się po całej długości pomieszczenia. Pierwszym, co zobaczyła po swoim makabrycznym locie i zebraniu przy okazji kurzów z ostatniego miesiąca, była rozzłoszczona twarz człowieka, którego kiedyś uratowała z topieli. W tej oto chwili Swallow po raz pierwszy od wielu lat pożałowała obdarowania kogoś Znakiem Jaskółki.
- Nawet nie próbuj pozbawić mnie życia, bo umrzesz szybciej niż zablokujesz mój Znak - syknął jej do ucha NoIr, pochylając się nad Swallow i przykładając do jej smukłej szyi złoty sierp. Co za ironia... Zostać pokonanym własną bronią...
Olivia rozluźniła pięść, którą chwilę wcześniej zaciskała i z nienawiścią spojrzała na mężczyznę.
- Zdajesz sobie sprawę, że jesteś ode mnie zależny? - spytała.
- Jeżeli ja zginę, zginiesz i ty, a razem z tobą zginą całe miliony. Chyba pamiętasz, co się stało po śmierci kreteńskiej Jaskółki?
Swallow parsknęła śmiechem. Kobieta, o której wspominał Francuz, była postacią legendarną. Rzekomo żyła w okresie kultury minojskiej, wspomagając mieszkańców w rozwoju wyspy, podnosząc poziom ich gospodarki, nauki i architektury. Cała sielanka skończyła się w momencie sporu, jaki wybuchł na królewskim dworze. Bohaterka dzierżąca władzę nad życiem i śmiercią, została zamknięta w charakterze zakładniczki, a gdy druga strona odmówiła zapłacenia okupu, kobietę zabito w okrutny sposób. Tego samego dnia na pobliskiej wyspie wybuchł wulkan, doprowadzając do katastrofy i zagłady mieszkańców Krety. Legenda o zgładzonej Jaskółce miała być przestrogą dla wszystkich, którzy czyhali na żywot posiadaczy tego miraculum. Według niej pozagrobowa zemsta Jaskółek była straszniejsza od losu, jaki zgotowali im wrogowie. Mimo iż całość była tylko bajką zmyśloną dawno temu dla wytłumaczenia upadku Krety, Swallow nie zamierzała sprawdzać, co by się stało, gdyby faktycznie NoIr w tej chwili poderżnął jej gardło.
- Tak, pamiętam - szepnęła przestraszona, wiedząc, że nie należało się już targować. Amerykanka naprawdę nie chciała skończyć jak Sleevil.
- Wrócisz teraz do siebie i nie będziesz mi nigdy więcej stawać na drodze, zrozumiałaś? - syknął Hatteria, zaś Olivia mocniej poczuła na skórze chłód własnej broni.
- Zrozumiałam - skinęła głową.
Ryksa jęknęła cicho, otwierając oczy. W uszach jej szumiało, w ustach czuła żelazisty posmak. Dziewczyna poruszyła się lekko i w tej samej chwili zamarła. Ktoś przy niej kucał, była tego absolutnie pewna, a pewność ta jeszcze wzrosła, gdy poczuła na swojej dłoni dotyk.
- NoIr? - szepnęła mimowolnie.
Tak bardzo chciała, aby czarnowłosy był teraz przy niej. Dla Ryksy nie miało znaczenia, że jeszcze przed kilkoma minutami została ciśnięta mocą mężczyzny o ścianę i prawie pozbawiona możliwości chodzenia. Wiedziała, że był to wypadek, który nigdy by się nie zdarzył przez prowokację narwanej Jaskółki. Gdyby Swallow pozwoliła jej porozmawiać z Francuzem... Wszystko by sobie wyjaśnili, a potem pogodziliby się, na powrót stanowiąc nierozłączną drużynę. Nawet nie musieli być w niej Olivia i Blaise. Wystarczyłaby tylko ona i NoIr, już na zawsze razem.
- Wszystko w porządku? - usłyszała.
Na dźwięk tego głosu uśmiechnęła się delikatnie. To naprawdę był on, a jeśli nawet jej się wydawało, to chciała, aby ten sen trwał wiecznie.
- R... Quelle - poprawił się - Słyszysz mnie? Naprawdę nie chciałem zrobić ci krzywdy - powiedział - Odezwij się.
Czarnowłosy delikatnie złapał Niemkę za ramiona i lekko nią potrząsnął. Ryksa sama nie miała pojęcia, dlaczego mu nie odpowiedziała, jednak jego troska sprawiała, że czuła rozlewające się wewnątrz ciepło. Może była to kwestia emocji, jakie w niej wywoływał, a może był to po prostu krwotok wewnętrzny.
NoIr zmarszczył brwi, przyglądając się z niepokojem rudowłosej. Była cała blada, skórę miała chłodną, ale nie aż tak, aby można było stwierdzić zgon. Dla pewności przyłożył ucho do jej nosa i zerknął na klatkę piersiową dziewczyny, próbując się upewnić, czy jego podejrzenia były słuszne. Głowę by dał, że Ryksa żyła tylko robiła mu na złość, starając się go ukarać za całą sytuację.
Hatteria odliczył w myślach do 10, cały czas nie spuszczając wzroku z piersi dziewczyny, która nie drgnęła nawet o milimetr. Pełen czarnych myśli już miał się odsunąć i przystąpić do reanimacji, gdy wtem poczuł na policzkach zimne dłonie Ryksy, a jej wargi delikatnie musnęły jego policzek, a następnie usta. Tak jak się spodziewał, mała żmija udawała. Wiedział, że powinien od niej natychmiast odskoczyć i stanowczo powiedzieć, co o tym sądził, ale nie umiał. Pełen poczucia winy pozwolił jej się całować.
W pewnym momencie NoIr skrzywił się i to nie dlatego, że pocałunek Ryksy stał się bardziej natarczywy, ale dlatego, że poczuł bolesne ukłucie w okolicach łopatki. Łagodnie, acz stanowczo cofnął się od leżącej Quelle, która cudownie zmartwychwstała, ożywiona mocą jego całusa, mimo iż jej mina jasno wyrażała niezadowolenie tak szybkim końcem. To jednak najmniej się liczyło. Czarnowłosy dotknął ręką zranionej części ciała i krzywiąc się, wyrwał z łopatki to, co się do niej przyczepiło. Gdy przybliżył przedmiot do twarzy, jego oczom ukazała się zielona strzałka z żurawimi piórami.
Francuz pobladł, wiedząc co wydarzy się za kilka chwil. Niewiele myśląc, jednym ruchem zerwał Ryksie z rąk bransoletkę, pozbawiając ją stroju Meduzy. Kostium Niemki zniknął, zaś ona sama była już ubrana w białą bluzkę z czarnym nadrukiem przedstawiającym roześmianego skrzata z bukietem kwiatów, zielone spodnie i wełniany szalik w takim samym kolorze. NoIr delikatnie podłożył rękę pod jej plecy i pomógł jej usiąść.
- Rób to samo, co ja, ok? - szepnął jej do ucha.
Coś mu mówiło, że dziewczyna absolutnie nie będzie się opierać, jednak wolał ją najpierw uprzedzić. Gdy tylko skinęła głową, wziął głęboki wdech i zmusił się do tego, aby ponownie ją pocałować. Naprawdę tego nie lubił. Nie rozumiał, co takiego jego rówieśnicy widzieli w całowaniu i dotykaniu kobiet. Nie było to ani ekscytujące ani przyjemne. Jedyne, co NoIr czuł, to zakłopotanie i złość na siebie, że się do tego zmuszał, ale w tej chwili nie widział innego wyboru. Lesiu był blisko, czaił się zapewne w ciemnościach i gdyby NoIr nie zareagował, bez wahania pozbawiłby von Stauffenberg jej miraculum, a następnie przejął władzę absolutną nad krajem, jednak w sytuacji, gdy NoIr przytulał się do Ryksy, całował ją i dość nieporadnie wysyłał sprzeczne sygnały, raczej nie mógł zaatakować. Skoro był prawdziwym facetem, jak kilkukrotnie mu powtarzał, krzywiąc się na widok stylizacji de la Ressa, to powinien uszanować... to coś, co się odwalało. Przerwanie tego idiotyzmu dla Lecha mogło być potwarzą, dla Ryksą tragedią, a dla NoIr wybawieniem.
Francuz zamknął oczy, nie chcąc patrzeć na to, co się działo. Z całych sił ze sobą walczył, aby nie odepchnąć rudowłosej dziewczyny, która ewidentnie zaczęła go napastować, ale magiczna bransoletka we wnętrzu jego dłoni nakazywała mu wytrzymać. Walczył też z ogarniającą go coraz bardziej sennością zafundowaną przez moc Żurawia. Sam nie wiedział, co było trudniejsze....
W pewnej chwili zdał sobie sprawę, że znalazł się na podłodze. NoIr jęknął w duchu. To nie tak miało wyglądać!
Zbierając w sobie całą odwagę, wsunął rękę z bransoletką pod białą bluzkę i ukrył biżuterię w miejscu, w którym Lech nigdy by nie szukał, a przynajmniej nie powinien. Po dokonaniu niemożliwego, szybko wyślizgnął się spod dziewczyny i skoczył na równe nogi, poprawiając fryzurę, po czym uśmiechnął się przepraszająco do Ryksy z nadzieją, że ta go nie rozszarpie.
- Kiedy indziej... - zaśmiał się nerwowo - I gdzie indziej - mruknął, czując narastają senność, która coraz mocniej zaczęła nim kołysać.
NoIr ruszył szybkim krokiem przed siebie, bujając się na wszystkie możliwe strony. Coś mu mówiło, że nie zdąży nawet opuścić pomieszczenia. W chwili, gdy dotarł już do drzwi i położył dłoń na klamce, cały świat zakryła ciemność, a kształty, które dotychczas były wyraźne, teraz stały się rozmazaną plamą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top