Chopenowski mazurek o Gdańsku

NOIR*

   Olivia siedziała przy dużej, rozłożystej mapie zakupionej godzinę wcześniej na Gdańsku Głównym w małej budce z kolorowymi gazetami, kalendarzami w pieski i kotki oraz zdrapkami, w których sukcesem było wygranie 2 zł i w skupieniu wodziła palcem po powierzchni Europy. Stała w takiej samej pozycji prawie pół godziny, marszcząc brwi na wzór starożytnych filozofów tak profesjonalnie, że mogłaby się mierzyć z całą Akademią Platona na spojrzenia. Oprócz niej w pomieszczeniu nie było nikogo. Amerykanka postawiła sprawę jasno: nikt nie miał prawa przeszkadzać jej w wyznaczaniu najkrótszej i najszybszej trasy do Londynu. Kobieta była zdania, że skoro nawet Ryksa, którą uważała za minimalnie rozgarniętą osobę, wywinęła taki numer z kupnem biletów do Gdańska, a nie do Antwerpii lub Hagi, to nikomu innemu nie można ufać już w kwestii zapewnienia transportu. Z tego powodu zamknęła się na klucz w swym apartamencie i od wielu minut maltretowała mapę, nie wpuszczając do siebie nikogo, nawet pani, która chciała jej wymienić pościel na nową.

   W tym samym czasie Ryksa siedziała w innej izbie zaczytana w lekturze "Patty Hearst", teoretycznie pilnując śpiącego w łóżku Blaise'a, a praktycznie zerkając na niego od czasu do czasu dla upewnienia się, że Amerykanin nie spadł czasem na podłogę lub nie obudził się i nie uciekł z izby, strasząc niczemu winnych mieszkańców hotelu, w którym się zakwaterowaliśmy. Spięta dziewczyna łowiła każdy, najmniejszy dźwięk z korytarza. Po tym, jak okazało się, że zamiast wysiąść w Hadze, jak planowaliśmy, wylądowaliśmy w Gdańsku, Olivia okropnie nawrzeszczała na biedną Niemkę, wyzywając ją od stupidów i silliów, która w ogóle nie znała się na geografii i powinna wrócić do szkoły podstawowej, aby nadrobić braki w edukacji. Od tamtej pory rudowłosa była przekonana, że jej godziny w naszej drużynie były policzone i tylko czekała, aż rozwścieczona Gomez odwiedzi ją, każe spakować walizki i wracać na studia.

   Równocześnie na Dworcu, z którego wysiedliśmy (w 75% przypadków, ponieważ ja akurat zostałem brutalnie wypchnięty z pociągu przez... kogoś obawiającego się, że wybiorę się na zwiedzanie Wybrzeża bez biletu) pogotowie ratunkowe pakowało do swojej biało-czerwonej bryki siwowłosą staruszkę z pieskiem. Piesek według wszelkich protokołów nie był liczony jako pasażer, ale w rzeczywistości lekarz był zapalonym psiarzem i głaskał potem sierściucha przez całą drogę do szpitala, zapominając, że więcej uwagi powinien poświęcić swojej symulującej pacjentce, zamiast zwierzakowi. Nikt oczywiście nie mógł wiedzieć, że babcia po dostaniu przeze mnie zawału, została wyposażona przez Swallow w Znak Jaskółki, zyskując tym samym nieśmiertelność, potęgę i nieograniczony limit energii, pozwalający jej na patrolowanie osiedla z okien swojego mieszkania, co powinno ją automatycznie wykluczyć z listy klientów tutejszej służby zdrowia.

   Spojrzałem uważnie na kwami lewitujące przed moją twarzą. Wszystkie miały poważne miny, łapki założone na miniaturowe klatki piersiowe i szeroko otwarte oczy, czekając na moją reakcję. Póki co, najbardziej istotnymi informacjami były te przekazane przez Plagga, fakty powierzone mi przez Hattiego też o czymś świadczyły, ale nie były jakoś interesujące, natomiast wiadomości zebrane przez Açuu były kompletnie nieprzydatne i w ogóle nie wiedziałem, do czego miały mi się przydać.

- Czemu właściwie mi o tym mówisz? - spytałem, patrząc w rubinowe ślepka czarnego zwierzaczka, którego mieszkańcy Tasmanii wielbili niczym boga.

 Diabełek nie odpowiedział. Zamiast tego wzruszył ramionkami i zerknął obojętnie na swoich towarzyszy, oczekując, że oni udzielą wyjaśnień za niego. Gdy się tego nie doczekał, westchnął wyraźnie zirytowany.

- To było śmieszne - odparł, jakby zawały u starszego pokolenia były czymś zabawnym.

- Mogło coś jej się stać... - zauważył Hatti z niesmakiem.

- Ale się nie stało, bo Swallow od razu ruszyła z pomocą - wywróciło oczami czarne kwami.

- Nie dramatyzuj - skinął Plagg - Babcie są niezniszczalne. Przynajmniej zabawnie się oglądało, jak wywinęła orła. Nie było to jednak aż tak rozbrajające jak mina tego tu, gdy dostał całusa od swojej miłości.

   Zarumieniłem się wściekle, przynosząc wzrok na etażerkę i ustawioną na niej różową lampkę w stylu biedermeier. Cały pokój miałem utrzymany w takim tonie. Wszystkie meble były nastawione na prostotę, solidność i funkcjonalność, radowały duszę jasnymi barwami i przykuwały uwagę florystycznymi motywami. W dodatku chwaliło się je za wygodę, co mogłem poświadczyć palcami wszystkich rąk i nóg, ponieważ jeszcze nic mnie nie bolało od zbyt długiego siedzenia na malinowym fotelu, do którego przywiązały mnie moje serdeczne przyjaciółki. 

- Widzicie? Zaczerwienił się jak ser z karminowym pesto - zaśmiał się złośliwie kotek.

- Trzeba powiadomić Arrowa, że wypadałoby złożyć się na jakiś prezent ślubny - oświadczył równie wrednie Hatti, uśmiechając się podle. 

- Lepiej na popcorn, bo jak się to wszystko wyda, to będziemy świadkami realnej "Mody na sukces" - zauważył Açuu.

   Przymknąłem oczy i szarpnąłem się na krześle, mając nadzieję, że jakoś odwrócę tym uwagę  nieuprzejmych stworzeń od moich sercowych rozterek. Prawda była taka, że sam nie wiedziałem, co do końca czułem. Nigdy nie byłem dobry w kwestiach związków i na dobrą sprawę jakoś mnie nieszczególnie interesowały. 

   Tylko raz, przez trzy miesiące, określałem się statusem "zajęty", a było to wtedy, gdy moja kochana matka, martwiąc się o me życie uczuciowe, kazała mi się umawiać na randki z córką swojej przyjaciółki. Alexis miała wszystkie predyspozycje, aby zostać uznaną za idealną kandydatkę na synową. Wyglądała jak marzenie śródziemnomorskiego turysty, swoją urodę podkreślała delikatnym makijażem, nosiła się skromnie i elegancko. Oprócz tego uczestniczyła w różnego rodzaju kwestach, manifestacjach, wolontariatach i wszystkich możliwych zajęciach pozaszkolnych, które przysłużyłyby się na lepsze ludzkości. Miała świetne oceny i w dodatku potrafiła gotować z taką pasją, że mama zawsze uśmiechała się na jej widok, ciesząc się pewnie, że jej syn nigdy nie zazna głodu u boku tak uzdolnionej żony. Jakie więc było jej rozczarowanie, gdy zdecydowałem się na rozstanie. To nie tak, że nie lubiłem Alexis. Uwielbiałem ją, ceniłem i podziwiałem, ale nie czułem do niej nic poza sympatią i szacunkiem. Była po prostu moją dobrą przyjaciółką, której życzyłem jak najlepiej.

   Inaczej było z André d'Marivauxem - moim przyjacielem ze szkoły. Był to pierwszy raz, gdy patrzyłem na człowieka w innych kategoriach. Oczywiście, w naszej relacji było to, co w każdej innej, ale czułem się znacznie lepiej, będąc w jego towarzystwie, opowiadałem mu o wszystkim, na jego widok szczerzyłem się jak głupi, serce mi szybciej biło i rozpierała mnie wewnętrznie euforia. Chciałem spędzić u jego boku każdą chwilę, zacząłem wymyślać wręcz absurdalne pomysły na spędzanie czasu jak wkręcanie ludzi, że umiem chodzić po wodzie (w rzeczywistości wyposażyłem się w specjalne długie szczudła), ale chyba musiałem go irytować swoim zachowaniem, bo nagle André zmienił do mnie stosunek i z dnia na dzień stwierdził, że się mnie bał. Wielokrotnie próbowałem go przeprosić, jednak nic to nie dawało. Odciął się i słuch po nim zaginął. Zanim wyjechałem z ojcem do Taboretu, udało mi się jednak dowiedzieć, że dostał pracę w korporacji. Ludzie mówili, że dobrze płatną, ale to musiało być wykańczające psychicznie zajęcie... 

   Od tamtego czasu nigdy już nie czułem czegoś takiego do kogokolwiek, aż do momentu, gdy spotkałem Blaise'a. Nie nazwałbym tego miłością ani nawet zauroczeniem. Thor miał w sobie coś przyciągającego, coś, co sprawiało, że nie mogłem spokojnie patrzeć na to, jak chichotał i szeptał z Olivią, nie zwracając na mnie uwagi. Nie śnił mi się po nocach, nie zajmował moich myśli, ale motylki rozsadzały mi brzuch, gdy go widziałem. Nie chciałem go tracić, a obecność Olivii, która na samym początku była gotowa pozwolić mu umrzeć, wcale w tym nie pomagała. Teraz jednak... Wszystko się jeszcze bardziej skomplikowało. Skoro Blaise mnie pocałował, to znaczyło, że musiał mnie kochać. Skoro mnie kochał, to nie powinien kochać Olivii. Proste, prawda? Tak mi się wydawało, jednak nie miałem całkowitej pewności, czy wszystko ułoży się tak gładko jak oczekiwałem. 

   Szarpnąłem się jeszcze raz. Kwami wreszcie przerwały swoją rozmowę, patrząc na mnie z zaciekawieniem. 

- Tak ci się śpieszy do twojego chłopaka? - zapytał Hatti, za co spiorunowałem go morderczym spojrzeniem. 

- Zamilknij - powiedziałem chłodno, skupiając się na ustach kwami.

   Po chwili usta miniaturowej hatterii rozbłysły i zniknęły. Przerażone stworzonko próbowało pisnąć, jednak widząc, a raczej słysząc, że próby te były nadaremne, po prostu dotknęło łapkami miejsca, w którym powinny znajdować się jego wargi.

- Ty brutalu... - szepnął karcąco Plagg, zerkając nie bez rozbawienia na przerażonego kompana.

- Składam wyrazy szacunku, mistrzu - Açuu skłonił się z uznaniem - Mało kto zna takie sztuczki. 

- Zastosuję je na każdym z was, jeśli jeszcze raz będziecie sobie ze mnie stroić takie żarty, zrozumiano? - syknąłem, szamocząc się na krześle. 

   Do tej pory nie mogłem uwierzyć w to, że dziewczyny tak po prostu mnie związały. Po tym jak nie udało nam się zakupić nowych biletów z powodu braku pociągów do Antwerpii, przeszliśmy połowę Gdańska, szukając noclegu. Ostatecznie zatrzymaliśmy się na Rybackim Pobrzeżu, jak wskazywała na to tabliczka z nazwą ulicy, w uroczym hoteliku przypominającym starą kamienicę z brązowych cegieł i różowo-białymi okiennicami. Po wejściu do ciepłego pomieszczenia (w porównaniu z saharyjską temperaturą na zewnątrz, wszędzie indziej było cieplutko i przytulnie) Olivia na wstępie przywitała się z czarnowłosym recepcjonistą o twarzy żywcem wyciągniętej z gier o Mario w jego rodzimym języku i poprosiła o cztery pokoje. Na szczęście, nie było z tym problemu, ponieważ sezon nad morzem skończył się dawno temu i nikt normalny nie pchał się na wielką wodę, gdy ta była skuta lodem i śniegiem. Oczywiście, wesoła zazwyczaj Gomez nie byłaby sobą, gdyby nie zapytała również o pomieszczenie bez okien i klamek dla mnie, podejrzewając, że wywinąłem jakiś numer, a jeśli jeszcze tego nie zrobiłem, to prawdopodobnie uczynię to prędzej czy później. Recepcjonista opacznie jednak zrozumiał prośbę blondynki i zaproponował, że lepszym wyborem będzie izba wytrzeźwień, mając na myśli ledwo stojącego na nogach Blaise'a. Nie trudno się domyślić, że to jeszcze bardziej rozwścieczyło i tak wściekłą już Swallow, która w złości warknęła jedynie, że takowa komnata powinna być przeznaczona dla mnie. Jaskółka nie załamała się jednak niespełnionym życzeniem i zaraz po otrzymaniu kluczy przywiązała mnie do krzesła za pomocą firanek, zamykając następnie pokój. 

- Rozwiążcie mnie wreszcie - jęknąłem błagalnie, szamocząc się z takim impetem, że krzesło przewróciło się wreszcie na bok, a ja bez żadnych przeszkód mogłem obserwować, co znajdowało się pod moim łóżkiem. 

- Kotaklizmem? - spytał Plagg, krzyżując łapki. 

- Wolałbym bardziej standardową formę jak zabawa w harcerza - odparłem, zastanawiając się, do kogo należały różowe kapcie-króliczki pod mym łożem. 

   Plagg westchnął, nie dorzucając już żadnej sarkastycznej kwestii i wraz z diabełkiem podleciał do mnie, rozwiązując profesjonalne węzły z firanki, którą unieruchomiła mnie Swallow. 

- Dziękuję - rzekłem z uśmiechem, wstając i rozmasowując zaczerwienione nadgarstki - Pozwalam ci mówić - rzuciłem przy okazji, zwracając Hattiemu usta, aby potem nie dręczył mnie po nocach zrzucaniem kołdry lub rozbijaniem szyb, do czego pewnie byłby zdolny. 

- To co robimy? - zapytał wyraźnie znudzony Açuu.

   Z tego, co zdążyłem się zorientować, bardzo ciężko było zadowolić czymś czarną istotkę z rubinowymi ślepkami. Açuu zadowalały upadki, kłótnie i nieporozumienia, cieszył się ludzkim nieszczęściem i gdyby tylko mógł, spędzałby cały dzień na oglądaniu oraz czytaniu horrorów. Nie wiedziałem, jakim cudem jego była właścicielka z nim wytrzymywała. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Taylor w gotyckim stroju wychodziłaby ze swym kwami na cmentarz na wspólne czytanie mrocznej poezji przy świetle zniczy. 

- To bardzo dobre pytanie... - mruknąłem, poprawiając pogniecione ubranie.

- Proponuję przejść się po okolicy i poszukać jakiś dobrych restauracji - oświadczył Plagg - Na starówkach zawsze jest tego w nadmiarze. 

- Najlepiej byłoby przeprosić Swallow i wytłumaczyć, że to nie Ryksa odpowiada za tę fatalną pomyłkę z biletami tylko ty - wysunął Hatti.

- Weźmy wrzućmy kogoś do tamtej rzeki - rzekł diabełek, przypatrując się krajobrazowi za oknem. 

- Najrozsądniej byłoby się posłuchać Hattiego... - odparłem - Nie oznacza to wcale, że gdy ja będę darł koty z Jaskółką, to wy macie się nudzić.

- Naprawdę? - Hatti uniósł wysoko brwi, Açuu rozpromienił się (zapewne na wyobrażenie o wpychaniu ludzi do mroźnej wody), natomiast Plagg rzucił się na mnie i przytulił mnie wylewnie. 

- Będę mógł skorzystać z telefonu? - zapytał niewinnie, posyłając ku mnie błagalne spojrzenie zielonych tęczówek.

- Jasne, o ile otworzysz mi pokój - odparłem, głaszcząc kotka po łebku. 

   Do czego była potrzebna mu komórka, nie wnikałem. Może chciał się skontaktować z Kosteczką Cukru, jak nazywał Tikki? Możliwe, że już obrano kogoś na miejsce owadziej heroski za zbanowaną na wieki Desirée. Kimże ja więc byłem, aby zabraniać tym uroczym istotkom kontaktu ze światem?

   Kilkanaście minut później stałem pod drzwiami Olivii, pukając zawzięcie z taką werwą, że jakiś facet z szopą na głowie wyszedł ze swego pokoju i oświadczył, że on był gotowy ze mną wypić kieliszek, skoro dama mego serca odmawiała mi takiej przyjemności. Grzecznie odmówiłem i zapukałem ponownie, prosząc łaskawie Gomez o otwarcie drzwi, a gdy to nie poskutkowało, zagroziłem użyciem Kotaklizmu. Dopiero wtedy Swallow raczyła mnie wpuścić. Chociaż to może za dużo powiedziane? Tak naprawdę skrzydło otworzyło się gwałtownie, a ja wleciałem do izby, witając się boleśnie z podłogą. 

- Miło cię widzieć, Olivio. Mówił ci ktoś, że ładnie wyglądasz, gdy się denerwujesz? - wypaliłem, zerkając z dołu na nafuczoną blondynkę.

- A tobie mówił już ktoś jak bardzo jesteś denerwujący? - syknęła, kładąc dłoń na klamce.

- Tak i to wiele razy. Matka, babka, ciotka... Ojciec też tak mówił, zanim się nie wyprowadził do młodszej i ładniejszej - wyliczyłem. 

   Gomez wywinęła jedynie oczami i wróciła do stołu z pomazaną markerem mapą. Korzystając z okazji, że blondi oddaliła się na taką odległość, że nie mogłaby mi już podłożyć z zemsty nogi, skoczyłem do pionu, otrzepałem spodnie i zbliżyłem się do stolika. 

- Co porabiasz, zwiastunko wiosny? - zagadnąłem, przyglądając się mapie z ciekawością. 

- Szukam alternatywnej trasy - mruknęła, wyznaczając nowy szlak czarnym mazakiem - Ryksa musiała specjalnie nas tu wywieźć, mszcząc się za tamten tramwaj...

- Wiesz, to nie jej wina - odparłem zakłopotany, drapiąc się po karku.

- Oczywiście, że nie jej - zgodziła się dziewczyna, zatrzymując marker w połowie drogi z Japonii do Australii - Gdybyś lepiej pilnował sali, tak jak cię wtedy o to prosiłam, popijalibyśmy już herbatkę z Mistrzem Fu w Londynie i to bez obecności tej rudej małpy.

- Meduzy, jeśli już, Jaskółeczko - powiedziałem, spuszczając wzrok - Tylko widzisz... Mi bardziej chodziło o to, że ten Gdańsk to nie jej wina, a moja.

- Chwali ci się, że stajesz w jej obronie, ale dziewczyna jest pełnoletnia i nie potrzebuje adwokata - mruknęła Swallow, kładąc palec na Wyspach Wielkanocnych. 

- Ja kupiłem te bilety - wypaliłem szybko i na wszelki wypadek odsunąłem się od stołu.

- Słucham? - spytała zimno Olivia, podnosząc głowę znad mapy.

- Ryksa chciała nabyć coś w aptece, ale obawiała się, że nie dogadam się po hiszpańsku z obsługą i zamiast tego poszedłem na Dworzec.

- I co? Ryksa obawiała się, że nie dogadasz się w aptece, a na Dworcu już dogadać się mogłeś? - syknęła. 

- Na Dworcu był miły pan, który znał francuski... 

- Więc czemu kupiłeś bilety do Gdańska?! - zapytała ze złością Olivia, odsuwając się od stołu z zamiarem naostrzenia na mnie złotych sierpów. 

- Myślałem, że Londyn leży w jego granicach... - bąknąłem zakłopotany, przesuwając się ku ścianie, aby w razie czego skryć się pod stołem - Mylić się jest rzeczą ludzką - dodałem, kuląc się w sobie - Każdemu może zdarzyć się pomyłka. Przecież nie zrobiłem tego specjalnie. 

- To przez ciebie tu jesteśmy! - krzyknęła Olivia.

- No tak... Zdaje mi się, że właśnie to powiedziałem...

- Jakim cudem mogłeś pomylić miasto z wyspami? - jęknęła dziewczyna, odrzucając do tyłu jasne włosy - Co ty miałeś z geografii?

- W szkole czy na studiach? 

- Jak ty się na tym świecie uchowałeś? Jak?

- We Francji nikt jakoś nie przejmuje się lokalizacją - mruknąłem usprawiedliwiająco - Dla mnie świat dzieli się na "Bordeaux" i "cała reszta"...

- Wyjdź - powiedziała twardo, zaciskając pięści - Po prostu wyjdź i nie pokazuj mi się na oczy.

- Ale... 

- Wyjdź, zanim coś ci zrobię. Przez ciebie utknęliśmy nie w tym kraju, co trzeba. 

- To nie jesteśmy w Anglii? - zapytałem niepewnie.

- WYJDŹ! - wrzasnęła blondynka, wskazując palcem na drzwi. 

   Gdy to nie poskutkowało, złapała mnie za koszulę i wypchnęła z pokoju, trzaskając drzwiami. Stałem przez chwilę oszołomiony na korytarzu do momentu, aż Chopin ponownie nie wychynął z komnaty, potrząsając w moją stronę zielonkawą butelką. Machnąłem niechętnie na faceta ręką, dając mu do zrozumienia, że miałem ważniejsze sprawy na głowie niż konsumowanie z nim trunków, co w moim przypadku nie kończyło się raczej zbyt dobrze. Ostatni raz, gdy piłem z Polakami, wykoleił się pociąg, więc tym razem cały hotel mógłby się zawalić i chlusnąć do morza. 

   Nie mając nic lepszego do roboty, wróciłem zamyślony do pokoju. Okazało się, że jak zwykle narobiłem wszystkim problemu, chociaż nawet tego nie zamierzałem. Mieli prawo być na mnie wściekli, nie dziwiłem im się, prawie zawsze wywijałem dziwne numery, nie zdając sobie z tego w ogóle sprawy. Dziwnie się czułem z tego powodu. Było mi jednocześnie przykro i wcale nie. To nie było specjalnie, tak wyszło, nie chciałem dla nikogo nigdy źle. Każdemu może się zdarzyć, prawda? Po co więc tracić głowę? Odetchnąłem więc, przejechałam palcami przed twarzą w pozycji strzałkowej i otworzyłem drzwi do swojego pokoju.

   Tam zastałem dość niecodzienny widok.  Na stole obleczonym w różowy obrus leżało kilka półmisków wypełnionych rybami: smażonymi flądrami, śledziami zarówno w oleju, jak i w occie, sandaczem w tymianku oraz malutkimi szprotkami z główkami. Co ciekawe, Plagg nie wziął się jeszcze za ich konsumowanie, zamiast tego lewitował uwieszony do telefonu, składając zamówienie na roladki z łososia. Hatti natomiast usiłował solowo odegrać irlandzki taniec do hałaśliwej, rytmicznej muzyki śpiewanej przez niskiego facecika w większym od niego kapeluszu i w okularach słonecznych zasłaniających pół twarzy. Açuu nigdzie nie było.

   Zamrugałem szybko oczami, rozumiejąc już dlaczego Mistrzowie nie powinni wypuszczać kwami na wolność w ilości więcej niż jeden. Były jak przedszkolaki nie do upilnowania. Na szczęście uwielbiałem dzieci, więc niezbyt przeszkadzało mi zachowanie. 

- To wszystko dla mnie? - uśmiechnąłem się szeroko, opierając się o stół - Zrobiliście dla mnie przyjęcie niespodziankę?

   Skonsternowany Plagg spojrzał na mnie wybity z rytmu, odkładając słuchawkę bez słowa, zaś Hatti wyłączył w pośpiechu telewizor. 

- To zależy czy lubisz sandacza - odparł podejrzliwie Plagg.

- Przekonamy się jak zjem - powiedziałem z uśmiechem, patrząc na prowizoryczny szwedzki stół - Jak ty w ogóle to przyniosłeś? 

- Zostawili mi pod drzwiami - wzruszyło ramionami kwami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

- A zapłaciłeś czym?

- Bóg zapłać - odparł poważnie Plagg - Chyba taka tu religia funkcjonuje, bo kelner powiedział, że zapisze do zeszytu i później mu doniesiesz. 

- Naprawdę tak mu powiedziałeś? - zdziwiłem się.

- A to tak nie mówicie?

- Mówimy, ale nie w hotelach - jęknąłem załamany - Jaki kredyt nabiłeś?

- Co nas to obchodzi, skoro Swallow płaci? A propos Swallow... Nie miałeś do niej pójść?

- Byłem, ale wyrzuciła mnie z pokoju.

- Bo? - odezwał się dalej czerwony na policzkach Hatti.

- Bo powiedziałem prawdę, że to przeze mnie tu jesteśmy, tak jak mi radziłeś, więc to twoja wina - uśmiechnąłem się słodko - Idź teraz ją przeproś albo będę musiał poszukać sposobu na uwolnienie nas stąd. Pamiętacie, co mówili na Dworcu?

- Ty nie pamiętasz? - zdumiał się Hatti.

- Rzszszrzszczszrzsiniegrzeszszszszrzesze - powtórzyłem całą wypowiedź, jaka padła ze słów naburmuszonego recepcjonisty, pomijając, że nie znałem ani jednego słowa w tym dziwnym języku - Rozumiecie coś z tego?

- Mówili, że trasy są nieprzejezdne przez duże opady śniegu - przetłumaczył Plagg, wykrzywiając twarzyczkę w złośliwym grymasie. 

- No to prosta sprawa. Skotaklizmujemy śnieg i pojedziemy dalej - oznajmiłem, wyglądając przez okno.

   Tak jak się spodziewałem, Açuu właśnie wrzucał jakiegoś bezbronnego obywatela do rzeki, chichocząc przy tym diabelsko.

- Przepraszam, co zrobimy? - zapytał zdumiony Hatti - Jak ty chcesz skotaklizmować śnieg?

- Z pomocą Plagga, oczywiście. Ale najpierw musimy zgarnąć Açuu, zanim utopi całą populację Indonezji. Jak brzmiała ta jego formułka? Açuu, złość? Furia? - zmarszczyłem brwi, próbując sobie przypomnieć słowa, które Taylor wypowiedziała chwilę przed przemianą - Już wiem! Açuu, rozbudź gniew!

   Stanąłem w pewnym oddaleniu od Dworca, przyglądając się całej konstrukcji. Wyglądała inaczej od mijanych w czasie drogi przystanków. Przede wszystkim, zwracała uwagę wielkością. Kompleks był po prostu ogromny, niemalże tak duży, jak ten w Kilonii, z tą różnicą, że w Gdańsku górowała budowla z czerwonej cegły i wysoką wieżą zegarową prezentującą się tak majestatycznie, jak starożytna latarnia morska na Rodos. Nie dawała jednak zbyt dużo światła, latarnie ustawione przy peronach świeciły tak, jakby chciały, a nie mogły, dlatego ludzie musieli radzić sobie na różne sposoby, aby móc w zdrowiu i szczęściu opuścić Dworzec. Dla przykładu, jeden z podróżnych, którzy wysiedli z pociągu, dreptał sobie powolutku z zapaloną zapałką.

   Szybko naliczyłem perony. Wyszły mi trzy i na moje oko podrasowane kocimi zmysłami wcale nie były jakoś tragicznie zasypane śniegiem. Może z wyjątkiem jednego, ponieważ u reszty biały puch zamienił się bardziej w błoto. Podejrzewałem jednak, że jeśli nasz ewentualny pociąg do tam-gdzie-chciała-być-Swallow miał faktycznie odjeżdżać z tego konkretnego peronu, to przy jutrzni prawdopodobnie można by na nim urządzić tor saneczkowy.

   Zamyśliłem się, dalej obserwując Dworzec. Kotaklizm wydawał mi się być w tej sytuacji za słaby. Poza tym prawdopodobnie musiałbym chodzić wzdłuż torów, wodząc po nich non stop ręką, jakbym płynął jakimś statkiem wycieczkowym i cieszył się, że woda robiła ładny paseczek utworzony pod wpływem moich palców. To odpadało z dwóch względów. Ktoś mógł mnie zauważyć, no i nie chciało mi się tyle chodzić. W głowie przerzuciłem sobie wszystkie informacje o mocach tego miraculum. Poza Kotaklizmem dysponowałem jeszcze Czarną Burzą i Czarną Dziurą, jednak tylko osoba odpowiednio zestrojona z biżuterią lub posiadająca odpowiednią wiedzę umiała je aktywować, ponieważ Plagg sam z siebie nikomu nie mówił, że miał jeszcze dwie inne moce do wyboru. Jeśli już ktoś coś podejrzewał, usiłował wcisnąć brednie w stylu "posiadacz miraculum sam stawia sobie granice". Było to o tyle głupie, że sortowało bohaterów na lepszych i gorszych oraz stwarzało absurdalną przepaść polegającą na tym, że jeden Kot mógł np. zniszczyć cały wszechświat tylko za pomocą swoich myśli, a inny dysponowałby podstawowym zestawem. 

- Czarna burza! - krzyknąłem, ustawiając się w lekkim rozkroku i kierując sygnet w stronę zaśnieżonego peronu.

   W jednej chwili z mojej biżuterii wystrzelił ciemny promień, który rozrósł się do gigantycznych rozmiarów, powodując huk głośniejszy od erupcji Krakatau. Moc zerwała tory z trzech peronów, a także perony i zdmuchnęła pół Dworca, oszczędzając na szczęście jej najładniejszą część. Co do ludzi... Chyba wszyscy przeżyli, inaczej dawno zjawiłaby się Swallow z apteczką.

   Powiodłem wzrokiem po zniszczeniach, jakie uczyniłem i uśmiechnąłem się sam do siebie. Byłem genialny. Na torach nie pozostał nawet milimetr śniegu.

Witajcie, moi drodzy! Na wstępie muszę powiedzieć, że zdaję sobie sprawę, iż rozdział miał być opublikowany w poprzednim tygodniu, ale wichury, które przeszły przez Polskę, zabrały ze sobą mój internet, sprawiając, że router nie wytrzymał tego psychicznie i dokonał samozapłonu. Na szczęście, mam już nowy i sprawuje się dobrze :D

Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i nie powalił Was swoją długością, bo (jak zwykle) wyszedł dłuższy niż początkowo zakładałam, ale na szczęście ma w sobie to, co mieć powinien. Teoretycznie zdmuchnięcie dworca mogłam zrobić oddzielnie w następnym rozdziale, ale tak szczerze... Czy to by miało sens? 

Jeszcze jedna sprawa... Ten rozdział nie miał na celu urażenia nikogo. Dialogi są pisane w celach humorystycznych i jeśli ktoś się urażonym jednak poczuł, to ja i NoIr prosimy stokrotnie o wybaczenie. Na Plagga nie liczcie, on by nigdy tego nie zrobił.

Trzymajcie się ciepło, noście czapki i kurtki i widzimy się za tydzień!

                                                                                                                   ♥GaMa ♥


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top