7
Erwin pov
Zostałem w pomieszczeniu ja i 01.
— To co? Jak się czujemy? — spytał Pisiciela.
— Jest git szefie. — odpowiedziałem na pytanie.
— Masz siłę złożyć zeznania?
— Umm.. Jasne. — powiedziałem zmieszany.
— Okej, w takim razie zacznijmy od początku. Gdzie was zaatakowali? — spytał, wyjmując notes.
— Koło sklepu z ubraniami obok Burgershota.
— Jak to się stało? Opowiedz sytuację.
— Ruszyliśmy z Heidi do sklepu, abym kupił nowe ubrania, bo wszyscy mówią, że "źle się ubieram" co nie jest prawdą tak w ogóle. Jakiś czas jechał za nami czarny samochód. Próbowaliśmy go zgubić, ale wciąż za nami jechał. Heidi stwierdziła, żebyśmy to olali, więc wysiedliśmy przy sklepie i zaczęliśmy rozmawiać na temat mojego ubioru, gdy nagle zatrzymały się dwa samochody obok nas. Czarno biały sultan i czarna caracara. Wysiadło z niej pięcioro zamaskowanych ludzi i zaczęli do nas celować z broni. Spytałem ich, o co chodzi, ale nic nie odpowiedzieli. Kazali nam podejść do samochodu z rękoma w górze, więc tak zrobiliśmy, związali nas, wzięli mnie do ich samochodu, a Heidi do mojego. I odjechaliśmy.
— Okej, więc co było dalej? Zabrali cię do samochodu i wywieźli do domku leśniczego. Mówili z jakiego powodu?
— Tak jakby, powiedzieli, że ich wkurwiam i że ostatnio wpierdoliłem się w ich samochód gdy uciekali przed policją.
— Jaki samochód?
— Nie wiem, w ogóle nie przypominam sobie takiej sytuacji. — skłamałem.
— Um okej, dlaczego trzymali cię tak długo? Skoro chodziło im tylko o to?
— Nie chciałem ich przeprosić. Nie wiedziałem, o co im chodzi, zaczęli mnie bić, abym przyznał się do błędu. Po jakimś czasie miałem już dość. Powiedziałem tylko "tak przepraszam".
Ale oni chcieli usłyszeć za co. Nie wiedziałem, więc nie mogłem na to odpowiedzieć. Minęło trochę czasu, wypytywali o mnie i moje życie, o moich przyjaciół. Po jakimś czasie ktoś zadzwonił do jednego z nich i stwierdzili, że muszą jechać. Kazali mi się zastanowić nad swoim zachowaniem i mnie postrzelili. Później nie wiem co się działo..
— Trochę słaby powód do porwania. Nie sądzisz? — spytał Capela, który stał w drzwiach sali. Kiedy on tu wszedł?
— Nie mi to osądzać. To wszystko pastorze? Może poznałeś któregoś z napastników? Jakiś znak szczególny?
— Nie wiem, mieli maski, nie zwróciłem na nic uwagi. Nie poznałem ich. — skłamałem.
— W porządku, w takim razie to na tyle od nas z zeznań. — powiedział Pisiciela chowając notes do kieszeni. — Jakby ci się coś przypomniało to, daj znać. A gdyby ktoś cię śledził, to pisz na 911.
— Jasne szefie! — zasalutowałem.
— Jak tam wam się układa? — spytał Dante.
— Komu? — spytałem
— Tobie i Montanhie? Logiczne chyba.
— Jak to nam? Przecież my nie jesteśmy razem — powiedziałem.
— Oj Janeczku czy ty słyszysz, jak on kłamie?
— Daj spokój! Młodzi, zakochani, niech sobie odpoczną. — powiedział Pisiciela
— Ale my nie jesteśmy razem! — uniosłem się.
— Jeszcze! — powiedział Capela i wyszedł.
— Trzymaj się Pastorze! Odpoczywaj i uważaj na siebie, jak coś to dzwoń! Najlepiej do Montanhy. — powiedział 01 i wyszedł z sali.
Czemu oni wszyscy się tak uczepili, że jesteśmy razem?! Nie powiem, Montanha jest przystojny, lubię go, lubię spędzać z nim czas, wkurzać go i podjudzać go trackerami. Ale to mój przyjaciel, przecież.
Leżałem na łóżku, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Zastanawiałem się nad moją relacją z Montanha. Skoro jest moim przyjacielem to dlaczego go okłamałem? Przecież powinienem mu zaufać.
— Siemano! Jak się trzymasz? — spytał Carbo, który właśnie wszedł do sali.
— Jest git! Carbonara musimy bardziej pilnować ludzi z informacją o niebieskim (niebieskiej metamfetaminie). Próbują wyciągnąć przepis siłą. Trzeba by jakoś to skontrolować.
— Nie martw się wszystkie 3 osoby, które wiedzą mają obstawę dwuosobową.
— Dobra, super jesteś Carbo! Wiesz gdzie moje auto? — spytałem, podnosząc się do pozycji siedzącej.
— Z tego co wiem to na Burgershocie, a co? Chcesz, żebym zadzwonił, aby je przywieźli tutaj? — spytał, a ja przytaknąłem — Okej jeden telefon, zaraz przyjdę.
Wyszedł z sali, przykładając telefon do ucha. Nie będę leżał jak jakiś debil. Trzeba zacząć planować jakąś akcję.
Wyrwałem wszystkie kabelki z klatki piersiowej, oraz odczepiłem obie kroplówki. Podniosłem się powoli. Rozejrzałem się w poszukiwaniu moich ubrań. Znalazłem je na szafce obok. Sięgnąłem spodnie i je założyłem. Zdjąłem "koszule" szpitalną i sięgnąłem koszulkę.
Do sali wszedł Carbonara. Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
— My boy! Jedziemy rozstrzelać włoską restaurację? — wyszczerzył się.
— Oczywiście — zacząłem i ubrałem koszulkę — że nie! — dokończyłem.
— Ej! Jak to? To po co wstałeś z łóżka? Myślałem że dla zemsty!
— Bo mi się nudzi, wyjebane, trzeba wrócić do pracy. I myśleć nad planem, a nie leżeć w szpitalu. Chodź, idziemy do lekarza, wezmę wypis i lecimy!
Wyszliśmy na korytarz w poszukiwaniu kogoś z personelu. Zauważyliśmy jakiegoś lekarza. Podeszliśmy do niego.
— Wybudził się pan? — spytał zdziwiony lekarz.
— Nie kurwa śpię! No chyba stoję przed tobą — powiedziałem. — Chcę wypis na żądanie.
— Umm okej chwila — powiedział i wszedł do biura a my za nim. Zaczął szukać papierów. Po chwili wziął jakąś kartkę i do nas podszedł. — Zanim pan to podpiszę, muszę pana poinformować, że nie oddychał pan przez 2 minuty, ma pan dwie rany postrzałowe, stłuczone żebra, jest pan mocno pobity. Podpisując dokument, oraz opuszczając szpital, naraża pan swoje zdrowie fizyczne. — rzekł medyk.
— Ta wiem, coś jeszcze? — spytałem i podpisałem kartkę papieru.
— Nie, to wszystko. Muszę poinformować pana Montanhę o pańskim wypisie.
— Z jakiej kurwa racji? — spytałem
— Kazał mi zadzwonić w razie gdyby Pastor miał wyjść ze szpitala. Nie wiem w jakim celu.
— Wyjebane co powiedział, masz nigdzie nie dzwonić. — odparłem
— Ale to rozkaz komendanta, który muszę wykonać.
Carbonara wyciągnął pistolet i wycelował w głowę lekarza.
— Posłuchaj doktorku! Jeżeli dowiem się, że sprzedałeś się do Montanhy, rozjebie cię. Czy to zrozumiane?
— T...ak — zająknął się.
— No i super, dobrej nocy! — poklepał go po policzku. Wyszliśmy ze szpitala wsiadając do mojego zentorno.
— Dziękuję.
— Spoko bracie, a tak właściwie to, czemu nie chcesz, aby Grzesiu wiedział, że wychodzisz? — spytał mnie.
— Bo jest moim przyjacielem, będzie się ze mną kłócił, abym został w szpitalu, oraz nie chcę musieć się z nim spotkać, bo będzie zadawał pytania. A ja nie chcę go okłamywać. — powiedziałem i Westchnąłem.
— À propos tego, ustaliliśmy, że lepiej będzie, jak Grzesiu nic nie będzie wiedział.
— Kurwa Carbo, nie mogę go okłamywać. Już nie!
— To będzie dla jego bezpieczeństwa, pomyśl, co jeśli ktoś się dowie, że mówisz wszystko Montanhie? Stwierdzą, że podałeś mu przepis i jeszcze go porwą. Oraz licz się, z tym że to pies. Może się rozjebać w każdej chwili.
— Nie zrobiłby tego! Zresztą skąd ktoś miałby wiedzieć, że mu się zwierzam? Na dodatek, jaki debil pomyślałby, że podałem przepis na niebieską metę przyjacielowi policjantowi? Nawet nie zamierzam mu mówić składników! Przecież to bez sensu.
— Nie wiem, a co jeśli spadiniarze zobaczą w nim twoje słabe ogniwo? Zgarną go, aby mieć kartę przetargową po przepis?
Oboje wiemy że jeśli chodzi o rodzinę lub przyjaciół jesteś w stanie dużo poświęcić..
— Okej ta opcja jest bardziej przekonująca i prawdopodobna, ale to i tak nie zmienia faktu, że nawet jakby wiedział prawdę, to nic mu nie da. Albo go porwą, albo nie. Nie ważne czy będzie coś wiedział. — powiedziałem pewny.
— Erwin.. On ma nic nie wiedzieć. Wiem, że to dla ciebie ciężkie, ale wiedz, że niektórym w grupie nie podoba się to, że masz taki kontakt z 05. A tym bardziej, aby policjant wiedział o takich rzeczach.
— Okej.. — powiedziałem zmieszany.
— Od teraz też masz ochronę 2-osobową, Karima i Dawida. — powiedział.
— Nie potrzebuję o ochroniarzy..
— Właśnie widać. Bez dyskusji. Na każde spotkanie, każde wyjście itp. będą z tobą jeździć i stać blisko.
— Carbonara nie przesadzaj!
— Zachowają odstęp, nie martw się o to. Nie będą stali nas tobą. Masz telefon i wyrobiliśmy kopię twojej karty SIM.
Westchnąłem tylko, bo wiedziałem, że i tak nie wygram..
Montanha pov
*Następny dzień, rano*
Weszłem do szpitala, od razu po szybkim ogarnięciu się. Chciałem jak najszybciej zobaczyć czy z Erwinem wszystko w porządku. Otworzyłem drzwi jego sali, ale było pusto. Łóżko zaścielone, brak jego rzeczy, przenieśli go?
Rozejrzałem się za jakimś lekarzem i po chwili go znalazłem.
— Dzień dobry, gdzie leży teraz Erwin Knuckles? — spytałem.
— Um.. Pan Knuckles wyszedł wczoraj wieczorem na własne żądanie. — powiedział zdenerwowany medyk.
— Jak to wyszedł?! Przecież był w złym stanie, oraz miałem zostać poinformowany! — zdenerwowałem się.
— Przepraszam, pan Erwin zabronił mi do pana dzwonić..
— To ja jestem komendantem! Co jeśli byłby poszukiwany?! — Spytałem zirytowany.
— Naprawdę przepraszam! — powiedział i spuścił głowę.
Złapałem się nasady nosa. Przytaknąłem tylko i wyszedłem ze szpitala, wyciągając telefon z kieszeni. Wybrałem numer Pastora. Odebrał po 3 sygnałach.
— Erwin Knuckles przy telefonie, zakon, w czym mogę pomóc?
— Pastorku nie wkurzaj mnie! Czemu wyszedłeś ze szpitala?! Przecież jesteś w poważnym stanie! Może ci się coś stać!
— Spokojnie, jest dobrze, lepiej się poczułem. Dostawałem tam pierdolca.
— Leżałeś tam tylko z 2 godziny będąc przytomny..
— O dwie godziny za dużo. Oj tam Grzesiu przestań!
— Spotkajmy się muszę z tobą porozmawiać, oraz zobaczyć, że naprawdę jest w porządku..
— Um.. Okej. — powiedział zdenerwowany — może tawerna?
— Za pół godziny — dodałem i się rozłączyłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top