20
Lucas pov
- Halo słyszy mnie pan? - spytał lekarz, ale pastor nie odpowiadał. - pomóż mi go przenieść na noszę..
Wzięli go na salę operacyjną, a ja usiadłem w poczekalni.
Po jakimś czasie dojechał Kui, Karim, San i Silny. Siedzieliśmy, czekając, aż się czegoś dowiemy.
Po chwili zadzwonił do mnie Dia:
- Halo, co się stało? Montanha do mnie dzwonił. Był zdenerwowany i pytał o Pastora. Co jest?
- Erwin dostał nożem w brzuch.. Jesteśmy w szpitalu..
- Co jak to? Od kogo? - spytał.
- Chciał zażegnać konflikt z Spadino.. Wszystko było okej. Do czasu aż ten chuj nie wbił mu noża w brzuch. Ale już nie żyje, został rozstrzelany.
- Kurwa! Co ja mam mu powiedzieć?
- Nie wiem? Erwin chciałby, żeby wiedział. Powiedz mu prawdę.. Trzeba zacząć sobie ufać.. - rzekłem.
- Okej.. - westchnął.
Montanha pov
Oddzwonił do mnie Dia.
- Halo? I co dowiedziałeś się czegoś? - spytałem, kręcąc się w kółko w biurze na komendzie.
- Ja.. Tak. Przykro mi, ale Pastor jest w szpitalu. Operują go. Dostał w brzuch nożem od Spadino..
Kurwa!
- Jak to się stało? Przecież mieliście go porwać! Skąd on miał nóż i jak mu go wbił? - pytałem. Zacząłem zbierać kluczyki, portfel i różne takie.
- Chciał pokoju, podobno go rozwiązali i mieli go wypuścić.. Nie znam odpowiedzi na te pytania. Pewnie Kui, albo Lucas wiedzą..
- Okej, dziękuję.. - powiedziałem i się rozłączyłem.
Złapałem za swoje włosy i za nie pociągnąłem.
- Kurwa! - krzyknąłem i jednym ruchem zwaliłem rzeczy z biurka.
Oparłem się o nie rękoma nierówno oddychając.. Do pomieszczenia wszedł Hank.
- Szefie wszystko w porządku? - spytał.
- Nie, nic nie jest porządku! Wszystko się pierdoli! - krzyknąłem i ruszyłem na parking. A chłopak za mną.
- Co się dzieje? - spytał.
- Erwin jest w szpitalu.. Ranny. - powiedziałem i próbowałem otworzyć drzwi Corvetty kluczami, ale nie mogłem trafić w zamek, gdyż ręką trzęsła mi się niewyobrażalnie.
- Grzesiu.. - złapał mnie za rękę - może ja to zrobię? Zawiozę cię na szpital..
Przytaknąłem tylko i przetarłem twarz dłońmi. Policjant wziął klucze od samochodu i go otworzył, siadając na miejsce kierowcy, a ja na miejscu pasażera.
***
Wbiegłem do szpitala, szukając kogoś od Erwina. Rozejrzałem się i w końcu ujrzałem parę osób. Podeszłem do nich.
- Co z nim? - spytałem Kui'a.
- Nie wiemy.. Jeszcze go operują..
- Jak to się stało?! Skąd on miał nóż?!
- Chciał pokoju.. Wszystko było okej, do czasu aż Pastor go nie rozwiązał. Spadino chcąc zbić z nim "braterskiego przytulasa" wbił mu nóż w brzuch, który prawdopodobnie miał w bucie..
- Co ze Spadino... - spytałem, nie będąc pewnym czy chcę usłyszeć odpowiedź.
- Nie żyje. - powiedział Kui bez zawahania się.
Przełknąłem ślinę i przytaknąłem. Pociągnąłem za końcówki swoich włosów i usiadłem na krześle szpitalnym czekając na rozwój wydarzeń..
***
Po jakimś czasie z sali operacyjnej zaczęli wybiegać lekarze i pielęgniarki, którzy kręcili się w tę i z powrotem.
- Co się dzieje?! - zaczepił Kui jakąś medyczkę.
- Um.. Potrzebujemy krwi. Musimy czekać na dostawę takiej samej, jaką ma pan Knuckles, ponieważ my nie mamy takiej w posiadaniu.. - powiedziała kobieta.
- Jaki ma rodzaj krwi? - spytał Silny.
- AB Rh+ - powiedziała.
- Ma ktoś taką? - spytał chińczyk, rozglądając się..
Kurwa ja mam grupę krwi A Rh - ..
- Um.. Ja chyba mam. - odezwał się nieśmiało Hank.
- Chyba? - spytał Carbonara.
- Znaczy, na pewno. Miałem badania jakiś czas temu.. - rzekł.
- Pogadam z lekarzem.. Szybciej by było pobrać od pana, niż sprowadzać jednostkę z innego szpitala..
Kobieta weszła do sali. Spojrzałem na Hank'a. Uśmiechnął się do mnie.
- Na pewno chcesz to zrobić? - spytałem.
- Tak.. Przyjaciele mojego przyjaciela są moimi przyjaciółmi.. - powiedział.
Przytuliłem go mocno. Oddał uścisk.
***
Pielęgniarka właśnie kończyła pobierać krew policjantowi.
- Teraz niech pan leży.. Sporo krwi panu ubyło, potrzebuję pan odpoczynku, aby się zregenerować. - rzekła i wyszła, zabierając torebkę z krwią.
Usiadłem przy Hank'u..
- Dziękuję.. Gdyby nie ty to nie miałby szans.. A teraz ma jakiekolwiek.. - rzekłem.
- Nie ma za co Grzesiu.. Wiem, ile on dla ciebie znaczy. Zresztą to ludzkie życie. Trzeba ratować każdego. Taka nasza praca.. - uśmiechnął się.
***
Minęło długie parę godzin, odkąd jesteśmy w szpitalu. Hank po paru godzinach mógł wyjść, więc wysłałem go do domu, aby odpoczął.
Siedziałem na niewygodnym krzesełku szpitalnym. Miałem już dość tej niepewności i bezradności. Nie mogłem nic zrobić.
Ręce mi się trzęsły kiedy z sali Erwina wyszedł lekarz. Jego wyraz twarzy nic mi nie mówił..
- W tej chwili.. Pan Knuckles leży pod respiratorem. Z powodu utraty dużej ilości krwi i poważnych obrażeń, oraz krwotoku wewnętrznego musieliśmy wprowadzić go w stan śpiączki. Nie oddycha samodzielnie.. Maszyna utrzymuję go przy życiu. Jego stan jest poważny.. - powiedział.
Słuchając tego jedna pojedyncza łza spłynęła po moim policzku..
- Kiedy zacznie samodzielnie oddychać? Jak długo potrwa śpiączka? - spytał Kui.
- Na razie co do śpiączki nic nie wiadomo.. Ale co do respiratora, jutro spróbujemy go od niego odłączyć i zobaczymy czy będzie oddychał samodzielnie..
Usiadłem na krześle ponownie. Schowałem twarz w dłoniach..
*Tydzień później*
Codziennie od siedmiu dni chodziłem do szpitala, odwiedzając Erwina. Trzymałem go za rękę i mówiłem do niego.
Nie zrezygnowałem z pracy. Chodziłem do niej, a później do szpitala, na chwilę do mieszkania i ponownie do pracy i tak w kółko.
Spałem po 2 - 4h godziny na dobę. Lekarze odłączyli go od respiratora. Przez chwilę nie oddychał, ale po chwili było już dobrze. Medyk stwierdził, że jego stan jest stabilny i trzeba czekać.
Tylko kurwa ile? Minął już pieprzony tydzień. A ja nie słyszałem jego głosu gdy mówił te kiepskie żarty lub przekomarzał się ze mną. Nie widziałem jego złotych oczu, które zawsze były zaciekawione..
Chciałem, aby już się obudził. Zresztą jak pewnie każdy..
***
Siedziałem właśnie w mojej Corvettcie. Jechałem do domu. Było już późno, bo około 2 w nocy..
Gdy znalazłem się w garażu, wysiadłem z samochodu, zamykając go. Ruszyłem w kierunki klatki schodowej.
Przed blokiem stał jakiś mężczyzna.. Był zamaskowany. Złapałem odruchowo za broń w kaburze.
- Radziłbym ci to zostawić.. - powiedział i wskazał za mnie.
Odwróciłem się. Za mną stało troje ludzi wycelowanych we mnie z broni.
Westchnąłem i podniosłem ręce do góry. Mógłbym zacząć strzelać, ale to mi gówno da.. Nie mam szans z 4 vs 1.
- No i widzisz da się z tobą dogadać.. Chłopaki zwiążcie go i zaprowadzić do samochodu..
Tak jak powiedział tak zrobili. Zabrali mi wszystkie przedmioty i wrzucili do bagażnika, wcześniej wkładając mi w usta jakiś materiał, abym nie mógł się odzywać.
Samochód ruszył..
Nie widziałem zbyt dużo, a właściwie to nic.. W bagażniku było ciemno, nie mogłem się zbytnio ruszać, gdyż byłem związany, a gdy pojazd na coś najeżdżał to moje ciało bezwładnie uderzało w ściany..
Dia pov
Dzisiaj była moja kolej pilnowania Montanhy. Erwin, zanim trafił do szpitala, o to prosił, abyśmy go mieli na oku, gdyż Spadiniarze grozili mu.
Siedziałem w samochodzie naprzeciwko jego bloku gdy nagle zauważyłem, że jacyś ludzie zbierają policjanta.
Zastanawiałem się chwilę czy nie wysiąść i nie zacząć strzelać, ale po pierwsze mógłbym trafić w Grzegorza, po drugie byłem sam a ich czterech.
Zachowując trzeźwość umysłu wybrałem numer Kui'a.
- Halo? Kui zabierają Montanhę. Nie wiem gdzie, jadę za nimi. Potrzebujemy paru osób, które go odbiją. Uzbroicie się, będę wam wysyłał GPS. - powiedziałem.
- Okej.. Zaraz zwołam parę osób śledź ich dyskretnie.. - rzekł i się rozłączył, a ja ruszyłem za samochodem. Miałem wyłączone światła i zachowałem odległość.
***
Po pół godziny dojechaliśmy gdzieś. Nie byłem pewny gdzie się znajdujemy..
Wysłałem Kui'owi GPS i obserwowałem jak napastnicy otwierają bagażnik wywalając Montanhę z pojazdu.
Rzucili nim jak psem na podłogę..
Po czym podnieśli go gwałtownie do pionu i popchnęli w kierunku jakiegoś budynku..
Montanha pov
Weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia. Zostałem popchnięty tak, że upadłem na ziemię. Nie mogłem się podnieść, gdyż byłem związany..
- Oj Grzesiu.. Jak to jest, że zadajesz się z niebezpiecznymi ludźmi? - spytał napastnik.
Nic nie odpowiedziałem, bo miałem zakneblowane usta. Gdy mężczyzna zrozumiał, podszedł do mnie i wyjął mi materiał z ust..
- Nie wiem, o co ci chodzi.. - powiedziałem.
- Ciekawe.. w takim razie co robisz codziennie u Pastora w szpitalu? Czemu wcześniej się z nim spotykałeś? Nawet odwiedzał cię w mieszkaniu..
- Bo to mój przyjaciel.. - rzekłem.
- Nie sądzisz, że przyjaźń z takim przestępcą jak on nie jest niebezpieczna?
W końcu to właśnie dlatego się tu znalazłeś..
Milczałem, dalej leżąc na ziemi.
- Montanha.. Sądzę, że wiesz co nieco o sprawach zakonu i Burgershota. Powiedziałbyś nam trochę, a my byśmy cię puścili. Na początek chcielibyśmy wiedzieć kto zabił Spadino? I gdzie jest jego ciało? - spytał.
- Nie wiem..
Dostałem w twarz od drugiego napastnika.
- Zła odpowiedź.. W takim razie powiedz nam, kto uczestniczył w strzelaninie po banku?
- Nie mam pojęcia.. Nie złapaliśmy nikogo.. - skłamałem.
Ponownie podszedł do mnie mężczyzna i wymierzył mi dwa ciosy.. Jeden w twarz a drugi w brzuch.. Zacząłem kaszleć z powodu chwilowego braku powietrza. Po jakimś czasie znowu oddychałem normalniej.
- Znowu błędna odpowiedź.. Myślę, że nie chcesz z nami współpracować.. To źle dla ciebie.. Chciałbyś stracić życie? - spytał.
- Nie... - zacząłem, ale nie skończyłem, gdyż usłyszałem huk. Do budynku weszło sporo ludzi z broniami wycelowanymi w napastników.
- Ręce do góry mother-fucker ! - krzyknął, chyba Silny.
Napastnicy poddali się, gdyż było ich mniej i byli otoczeni.
Chłopacy zabrali ich, skuwając, a do mnie podszedł Dia.
- Wszystko w porządku?
- Tak.. Jestem trochę poobijany, ale to nic..
- Chodź, opatrzy cię medyk.. - powiedział, odwiązał mnie i pomógł wstać.
Wyszliśmy z budynku i wsiedliśmy do samochodu. Ruszyliśmy w stronę miasta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top