1

Erwin pov

Mój dzień zaczął się zwyczajnie, wstałem przebrałem się w szare dżinsy, szary golf, białe Adidasy i czarną czapkę z daszkiem. Z szafki w mieszkaniu wyciągnąłem broń i amunicję.

Wyszedłem z apartamentu mijając sporo ludzi których nie znałem. Podszedłem na parking gdzie wsiadłem do mojego zentorno. Wyciągnąłem szybko telefon i napisałem na Twitterze"szczęść boże!". Juz po chwili sporo osób mi odpowiedziało a na moim ekranie pojawił się napis "Carbonara".
Odebrałem telefon i przyłożyłem go do ucha, jednocześnie prowadząc samochód.

— Halo?  —  spytałem.

— No siema, jak tam dzisiaj humorek?  — spytał Carbo.

— Nie jest źle, nawet powiedziałbym że jest dobrze. A u ciebie, jak tam? Chłopacy sprzedali komuś towar?

— U mnie gicik, Dia ma paru kupców ale większość woli kupić przepis niż towar. Ciężko z tym będzie ale mamy około 10 kg.

— Niech spierdalają, albo towar albo wypad. Nie sprzedamy nikomu przepisu skoro mamy go jako jedyni, to chyba logiczne. Mamy dzięki temu własny rynek. A propos Dii wszystko git u niego?  — spytałem.

— Taa u niego dobrze ale pokłócił się trochę z szarlotką, wiesz jak to jest  — odpowiedział.

— Typowy Dia. Dobra słuchaj dzisiaj robimy szybką akcję.

— Czyżby jakiś bank?

— Tak, tylko dzisiaj robimy trening naszym nowym kolegom. Sprawdzimy ich umiejętności, lecimy w czwórkę. Ty, ja, Chase i ewentualnie Tommy? Sprawdzimy ich.

— No dobra, to co szykować sultana?

— Szykuj, a ja szybko ogarnę rzeczy i widzimy się całą czwórką na zakonie.

— Dobra do zobaczenia.

— Jak coś to in touch.

Rozłączyłem się i wróciłem się do domu po rzeczy potrzebne na bank.

***

Staliśmy na zakonie obgadując plan ucieczki.

— Słuchajcie, dzisiaj Chase będzie hackował, Carbo prowadzi, Tommy pilnujesz zakładników a ja negocjuje. Zrozumieliśmy?  — spytałem, na co wszyscy skinęli głowami.

— Dobra to co, czas jechać po zakładników  — powiedział Carbonara.

Montanha pov

Jeździłem sobie spokojnie po mieście na patrolu moją Corvettą. Dzień był spokojny. Wlepiłem tylko dwa mandaty za przekroczenie prędkości.

Powoli miałem już dość tego bezsensownego jeżdżenia i stwierdziłem, że pójdę sobie na przerwę na jakiś lunch. 

Podjechałem pod bank, aby wypłacić pieniądze. Gdy już kończyłem i miałem wychodzić, jakieś trzy samochody zatrzymały się pod budynkiem.

Z pojazdów wysiadło 4-ech zamaskowanych ludzi  i  8-ro cywilów.
Nagle zamaskowane osoby zaczęły celować do innych.

Kurwa, co tu się dzieje?

— Wszyscy wchodzicie do banku! W tej chwili!  — krzyknął jeden z nich.

Zaczęli się kierować w moją stronę. Odruchowo złapałem za moją kaburę, chwyciłem pistolet i go wyjąłem. Celowałem do drzwi wejściowych, przez które weszli napastnicy wraz z poddanymi ludźmi.

— Panowie spokojnie, jestem z policji i mierzę do was z broni. Odłóżcie broń na ziemię i wypuście zakładników  — powiedziałem.

— Kurwa, jeszcze psa nam brakowało!  — krzyknął jeden napastnik.

— Dobra, słuchaj Grzesiu!  — powiedział drugi. Zastanawiam się skąd on zna moje imię? Czyżby to był ktoś znajomy?  — Jest nas czworo i celujemy do cywili, lepiej to ty odłóż broń zanim jednego zastrzelę!  — powiedział poważnie.

— Słuchajcie, jeśli teraz się poddacie dostaniecie łagodniejszy wyrok.. Obiecuję wam to  — próbowałem ich zachęcić do poddania się.

— Nie wkurwiaj mnie Montanha! Zawsze to samo, a i tak wiesz że tego nie zrobimy.  Jesteśmy na wygranej pozycji, moi koledzy celują do cywili, a ja do ciebie. Lepiej opuść broń zanim komuś się coś stanie.

Zajebiście, co mam teraz kurwa zrobić? Nie zacznę strzelać, bo ucierpią ludzie, a jak odłożę broń to zostanę zakładnikiem. Kurwa!

— Dobrze spokojnie panowie, odkładam broń. Nie róbcie nic zakładnikom  — rzekłem i powoli zacząłem opuszczać pistolet na ziemię.  — już odłożyłem.

— Super, a teraz podniesiesz ręce do góry i ustaniesz przy ścianie.

Wykonałem jego polecenie, nie spiesząc się przy tym. Podszedł do mnie jeden z napastników, a drugi do mnie celował.

— Teraz zwiąże ci ręce, więc bez żadnych gwałtownych ruchów rozumiemy się?

— Oczywiście, nie ruszam się  — odpowiedziałem.

Związał mi ręce i zaczął mnie przeszukiwać, zabrał mi wszystkie rzeczy policyjne, jak i osobiste. Straciłem: telefon, radio, teaser, pałkę, kajdanki. Zajebiście! Teraz nawet nie mogę się skontaktować z moimi ludźmi.

— Dobrze Grzesiu, teraz powiedz gdzie znajdę twojego gps? Musimy ci go zabrać, aby policja wiedziała że cię mamy.

— W lewej kieszeni kamizelki.

Oprawca podszedł i wyjął mi gps, po czym go rozwalił.

— No i super się z tobą współpracuje Grzesiu. Teraz ustawisz się pod ścianą i sobie poklęczysz.

Popchnął mnie w róg pomieszczenia, gdzie uklęknąłem. Reszta zakładników została ustawiona tak jak ja, tylko że nie mieli związanych rąk. Musieli trzymać je w górze.

Erwin pov

Stałem przy drzwiach banku celując do zakładników. Nieźle nam się trafiło, że Montanha był na miejscu które okradamy.
To dla nas plus, bo więcej żądań do spełnienia i szybciej zjawi się policja.

— 01 do 05 wszystko w porządku? Dlaczego twój Gps nie działa?  — usłyszałem komunikat na radiu, które zabraliśmy komendantowi.

— Panowie, jeszcze możecie dobrze z tego wyjść, poddajcie się. Obiecuję, że będzie mniejszy wyrok.

— Zamknij ryj Montanha. Podam ci teraz radio, a ty powiesz grzecznie że zostałeś poddany i jesteś zakładnikiem. Rozumiemy się?  — spytał Carbonara.

Oj coś czuję że to się źle skończy, Carbo nie ma dużo cierpliwości, a Gregory jest irytujący.

— Dobrze.  — odpowiedział policjant.

Brunet podszedł do Komendanta i przyłożył mu broń do głowy.

— Rozwiąże ci ręce, masz być grzeczny  — Carbonara go rozwiązał i podał mu radio.  — Teraz powiedz tak "Zostałem poddany w banku Fleeca przy mission row, jestem zakładnikiem na napadzie".

Montanha przyłożył radio do ust i kliknął guzik

— 05 do 10 —1 jestem w banku mission row zaatakowali mnie, jestem poddany..  — powiedział  —..jest ich czterech, mają broń, zamaskowani mężczyźni 8 zakładn..  — Carbonara wyrwał mu radio.

— Ktoś kazał ci coś więcej kurwa zgłaszać?!  — krzyknął brunet.

— Nie mówiłeś, że nie mogę nic więcej dodać  — rzekł Montanha i się szyderczo uśmiechnął.

Carbo walnął go klamą w głowę. Zakładnicy pisnęli i się odsunęli.

— Co ty robisz?! Pojebało cię? Chcesz żeby nam wjechali. Nikt ma nie być ranny!  — krzyknałem.

— Zasłużył sobie. Muszę zapalić po nie wytrzymam  — powiedział i wyciągnął papierosa którego podpalił.

— Przejmujesz negocjację, ja się zajmuję Montanhą. Bałwanek (Chase) idziesz hackować, kask (tommy) celuj do zakładników  — powiedziałem.

Wszyscy zaczęli wykonywać polecenia. Podeszłem do Gregorego. Kurwa! Jest nieprzytomny, zajebiście jeszcze tego nam brakowało.

Wziąłem go na ręce i przeniosłem do oddzielnego pomieszczenia. Ma rozcięty łuk brwiowy.  Położyłem go na plecach i sprawdziłem czy oddycha. Na szczęście tak. Wstałem i zacząłem szukać apteczki, która była w szufladzie w szafce.
Podszedłem do komendanta i wyjąłem gaziki z apteczki oraz wodę utlenioną. Opatrzyłem jego ranę i przetarłem gazikami po czym przykleiłem plaster.

Kurwa, czy ten Carbonara musiał odwalić?! Wyjąłem telefon i wybrałem numer Dii.

— Halo?  — odezwał się.

— Halo! Słuchaj, mamy problem, w banku był Montanha, poddaliśmy go i kazaliśmy zgłosić na radiu że go mamy, powiedział to i dodał jeszcze ilu nas jest itp. Carbonara się wkurzył bo Gregory go podpuszczał uśmieszkami. Walnął go z broni w głowę a ten zemdlał i nie wiem co robić?! Ma rozcięty łuk brwiowy, ale nic po za tym. Przeżyje?

— Japierdole, co wy odwalacie?! Jeśli to jedyna rana to raczej nic mu nie grozi, opatrzyłeś go? Oddycha?

— Tak i tak, ale dalej jest nieprzytomny.

— Spróbuj go poklepać po twarzy i obudzić, jak nie wstanie to powiedzcie to policji, że potrzebuję pomocy medycznej.

— Kurwa, dzięki. Jak coś to w kontakcie.

Rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni. Sprawdziłem jeszcze raz puls policjanta, był w normie.

— Montanha, Montanha!  — mówiłem klepiąc go po policzkach  — Montanha, wstawaj!

Montanha pov

Zacząłem powoli otwierać oczy. Szybko zamrugałem, aby wyostrzyć wzrok. Kurwa gdzie ja jestem?

— O! Zajebiście wstałeś! Super, pamiętasz wszystko? Jak się czujesz?  — spytał mnie facet, który nade mną klęczał, z bandamą na twarzy.

— Kurwa! Ale mnie boli łeb  — powiedziałem.

NO TAK! Jestem w banku! Napadli go, gdy byłem w środku. Kazali mi zgłosić na radiu, a ja podałem dodatkowe informacje Pisiceli, przez co jeden z nich mnie walnął w głowę z broni.

— Wszystko git?  — spytał dziwnie znajomy głos.

— Tak kurwa jest zajebiście, jestem zakładnikiem w banku i dostałem w głowę  — powiedziałem z sarkazmem.

— Nie pytałem pod takim względem, tylko pod względem samopoczucia. Coś ci jest oprócz bólu głowy?

— Nie chyba nie  — powiedziałem i zacząłem się powoli podnosić.

— Poczekaj pomogę ci  — powiedział napastnik i złapał mnie pod ramię, abym ustał na nogach.  — Usiądź na razie na fotelu, negocjację dalej trwają. Masz wodę  — powiedział i podał mi butelkę z wodą.

Przyjąłem ją i napiłem się parę łyków. Usiadłem na fotelu przyglądając się napastnikowi. Kurde skądś kojarzę ten głos. Był średniego wzrostu, szczupła ale umięśniona sylwetka, ubrany na czarno z bandamą na twarzy i czarną czapką na głowie i torbą na plecach. W ręce trzymał pistolet.

— Poczekaj tu chwilę, przykuję cię do fotela  — powiedział i podszedł do mnie.

Chwycił moją rękę i spojrzał na nią. Były na niej ślady od wcześniejszego związania. Liczne optarcia i trochę zdartej skóry. Zajebiście będę miał ich jeszcze więcej. Napastnik spojrzał mi w oczy, jeszcze raz na moją rękę po czym ją puścił.

— Zaufam ci Montanha, jeśli coś odwalisz to zakładnikowi może stać się krzywda. Więc lepiej nic nie kombinuj, zaraz przyjdę idę zobaczyć jak idą negocjację i otwieranie sejfu, siedź grzecznie  — powiedział i wyszedł z pomieszczenia.

A ja siedziałem zdziwiony jego zachowaniem.

**********

Hejka, pierwszy rozdział opowiadania. Jak wrażenia? Postaram się dzisiaj dodać jeszcze jeden i wstawiać je regularnie codziennie :)

Z góry przepraszam za błędy ortograficzne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top