rozdział trzeci

Znowu dałam się wyprowadzić z równowagi.

Świruska.

Nie umiałam nad sobą panować. Nie ważne jak bardzo bym chciała. To po prostu było dla mnie nie wykonalne. Łatwo można było mnie zdenerwować, wystarczyło głupie słowo, które w mojej opinii jest idiotyczne, a ja już szukałam w swojej głowie odpowiednich argumentów, by móc pokazać komuś, że tak  naprawdę nie ma racji.

Tak było w chwilach złości, natomiast na codzień mało się odzywałam do innych ludzi. Dużo słuchałam, analizowałam. Stałam się dość dobrym obserwatorem, skromnie mówiąc. Bałam się tego jak będą mnie postrzegać, że wyjdzie na jaw to, że jestem chora i, że nie radzę sobie z  najmniejszymi problemami dnia codziennego .

W Oslo o tej porze było już naprawdę zimno. Otuliłam się szczelniej płaszczem, zastanawiając się co dalej zrobić. Zadzwonić po mamę, aby po mnie przyjechała, czy też przejść się na pieszo.

Wybrałam drugą opcję z dość oczywistych dla mnie powodów.

Nie mialam jakoś szczególnie daleko do miejsca mojego zamieszkania oraz liczyłam na to, że rześkie, jesienne powietrze pomoże mi ochłonąć i jakoś sprowadzi na ziemię.

Spokojnie spacerowałam ze słuchawkami w uszach rozmyślając nad tym jak mogłam dać się ponieść?

To tylko zdanie jakiegoś głupiego chłopaka.

Może wynikało to  z tego, że byłam już naprawdę przewrażliwiona na swoim punkcie, i kiedy słyszałam złe słowo na swój temat, to nie chciałam przyznać tej osobie racji i automatycznie próbowałam się jakoś wybielić.

To ma sens.

W domu ściągnęłam buty, uważając, aby w nic nie uderzyć. Skończyło się na tym, że zahaczyłam stopą o szafkę na buty, która z wielkim hukiem uderzyła o ziemię.

Mam w sobie tyle gracji co betoniarka.

Stojąc w korytarzu, wyciągnęłam telefon, aby zobaczyć, która godzina.

Dwudziesta piętnaście.

Nie tak źle, ale musiałam jeszcze zrobić pracę domową, której było nie mało. Z plecakiem udałam się do kuchni, która była połączona z salonem. To był taki mój mały rytuał. Kiedy byłam w lepszym stanie psychicznym to robiłam lekcje w kuchni. Dawałam znak, że jest lepiej. Bez używania zbędnych słów.

Czasami, kiedy rodzice byli w domu przychodzili i siedzieli razem ze mną, rozmawiając na różne tematy. Nawet na te najgłupsze i najbardziej absurdalne. Jeżeli nie było rodziców, a zdarzało się to naprawdę często, to zamiast nich siedział ze mną mój starszy brat, Elias.

Studiował na trzecim roku psychologii. Dużo się uczył. Bardzo często widywałam go z podręcznikami grubszymi niż rozszerzona wersja Biblii. Na dodatek prowadził barwne życie towarzystkie. Wychodził na koncerty, do baru na piwo wraz z ludźmi z roku. Jakby tego było mało prawie zawsze znajdował dla mnie chwilę. Przychodził do salonu, robił nasze ulubione słodkie kakao z piankami i pomagał mi z zadaniami domowymi, przy okazji podstępem wyciągając ode mnie to, jak naprawdę się czuję.

Był wręcz idealny. Całkowite przeciwieństwo mojej odrażającej osoby. Nie miałam do niego żalu o to, że urodził się tak wspaniałym człowiekiem.

Tak stało się i tym razem. Ledwie co zdążyłam usiąść do dużego, okrągłego stołu i wyciągnąć nieszczęsną biologię, której na dziś miałam już serdecznie dość, kiedy usłyszałam kroki na schodach.

Kilka sekund później w kuchni ukazał się Elias w bluzie swojego russ bussu z liceum. Chciałam go uświadomić, że niestety, ale nie jest już uczniem liceum. Mój brat ignorował fakt, że ta bluza była na niego najzwycajniej w świecie za mała.

- Męskich nie było? - powiedziałam, kiedy usiadł przy stole z gotowymi kubkami pełnymi kakao.

- He? - ściągnął brwi i spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.

- W tej bluzie wyglądasz jak parówka w folii. Nie jesteś już taki chudy, jaki byłeś w liceum - zaśmiałam się, biorąc łyk napoju.

- Zabawne - prychnął.

- Hej! Mówię jak jest, braciszku.

- Ej, wyczuwam ironię w twoim głosie! Ja po prostu próbuję poczuć się jak za czasów Russ. Zrozumiesz to za kilka lat.

- Wątpię - powiedziałam i dopisałam kolejne zdanie w zeszycie od biologii.

- Och, no tak - zadrwił - ty tylko siedzisz w domu.

- Jeżeli próbujesz mnie sprowokować, abym powiedziała ci, że to nie prawda, to nie udaje ci się. Jestem przyzwyczajona do twoich zagrań.

- Cholera, dobra jesteś - zaśmiał się głośno i puścił mi oczko.

- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę.

- Mam inteligentną siostrę, która w dodatku jest piękna - powiedział tonem pełnym "niedowierzania" - będę cię musiał chronić przed moimi przygłupimi kolegami - dopowiedział pod nosem, jakby sam do siebie.

- A na dodatek jest wariatką. Dziewczyna ideał, no kto by takiej nie chciał?- prychnęłam głośno, zatrzaskując zeszyt od znienawidzonego przedmiotu.

- Możesz przestać mówić o tym, w taki lekceważący sposób? - powiedział z zaciśniętymi zębami, najwidoczniej go zdenerwowałam.

- O TYM? To znaczy o czym? - parsknęłam - o tym, że nie panuję nad swoją złością, o tym, że czasami nie mogę zmusić się do tego, aby chociaż wstać z łóżka i umyć pierdolone włosy? A może o tym, boję się ludzi, albo, że ataki paniki przychodzą w najmniej odpowiednich momentach, huh?! To nazywa się po imieniu. Po prostu jestem świruską, a ludzie się o tym przekonują.

Po skończonym monologu tępo wpatrywałam się w kubek stojący na stole, co jakiś czas zerkając na brata. On także nic nie mówił. Było mi trochę lżej, bo rozładowałam emocje, które kumulowaly się we mnie od kilku dni. Nienawidziłam tego, kim stawałam się, kiedy choroba obezwładniała moje ciało. Zachowywałam się jak zupełnie inna osoba, i właśnie tego nie potrafiłam znieść. To tak, jakbym oddawała swoje ciało na jakiś czas innej duszy.

- To było mocne - odezwał się cicho. - Masz w tym trochę racji, powinienem się nauczyć, że choroby trzeba nazywać po imieniu. Tylko - urwał na chwilkę, aby spojrzeć mi w oczy - nienawidzę tego, że nieważne jak będę się starał, nie mogę ci pomóc. To naprawdę chujowe uczucie, wiesz?

Po słowach brata czułam jak moje serce roztrzaskuje się na wiele malutkich kawałeczków. Nigdy nie sądziłam, że będzie obwiniał się o to, w jakim byłam położeniu.

- Pieprzyć to, bo przecież nadal walczę. Tylko to się liczy, pamiętasz? - uśmiechnęłam się serdecznie.

- Racja siosta - powiedział i wyszedł z kuchni, tłumacząc się artykułem do przeczytania.

Ja sama po trzydziestu minutach opuściłam pomieszczenie z odrobionymi wszystkimi pracami domowymi. W swoim pokoju spakowałam potrzebne na jutro książki oraz wyciągnęłam z szafki piżamę.

Po prysznicu, kiedy już leżałam w łóżku, przeglądając Tumblra na laptopie usłyszałam charakterystyczny dźwięk powiadomienia z Facebooka. Leniwie podniosłam się z łóżka i odblokowałam komórkę, która była pod ładowarką.

Chris Schistad wysłał Ci zaproszenie do grona znajomych!










HEJ! ROZDZIAŁ NIESPRAWDZONY

Chcę tylko powiedzieć, że do tego ff chce sie przylozyc i nie bede tutaj pisac na przymus, tak jak było to w wish. Jeśli bede miala wene to cos napisze. Tutaj wszystko bedzie działo sie wolniej i chce skupic sie na roznych relacjach roznych bohaterow.

To tyle, mua x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top