Rozdział dziewiętnasty. Sprawy życia i śmierci.


Koniec się nie liczy, liczy się tylko to, jak do niego dożyjemy. Musimy stawić czoło temu, co przed nami, z całą godnością, na jaką nas stać, i jak najlepiej wykorzystać ten czas, który jeszcze pozostał.

Genevieve Gornichec ,,Serce wiedźmy"


Lubię być sama

Zimą i tak

Nie bywa tutaj nikt

Jak falochrony

Stoję i trwam

Morze przyjmuje każdy żal

Oddycham głęboko i czekam na świt

Tyle myśli mam w sobie

O nich, o Tobie

Płyną falami

Zmieniają mój stan

Może kiedyś się dowiem

Znajdę odpowiedź

Czym się stajemy

Gdy jesteśmy już tam

Sylwia Grzeszczak ,,O nich, o tobie"


Odyseusz stał na piasku i przypatrywał się falom uderzającym o brzeg. Niebo i morze były dziś blade i szare, nie nastrajały pozytywnie co do podróży. Ale chyba nie dało się wyruszać do Hadesu w dobrym humorze.

,,Spokojnie, poradzisz sobie" pocieszał się król Itaki. ,,W czym jesteś gorszy od Heraklesa czy Orfeusza?".

Zauważył, że z domostwa nadchodzi Kirke. Ze swoimi rozwianymi brązowymi włosami i w niebieskiej sukni idealnie wpasowywała się w krajobraz.

— Nie chciałeś się pożegnać? — zapytała z ironią. — Nie jestem taka zła, jak myślałeś. Mam coś, co ci pomoże.

— Nigdy nie uważałem cię za złą — zaprzeczył Odyseusz.

Z jakiegoś powodu pragnął, żeby ta kobieta dobrze go wspominała. Wcześniej jej nie okłamał: z pewnością jej nie kochał i nigdy nie istniała możliwość, że zastąpiłaby Penelopę. Jednak coś do niej czuł i chciał, żeby myślała o nim dobrze, uważała go za porządnego człowieka. Nie wiedział, czy to nadal próżność i chęć imponowania bogini, czy dowód czegoś na kształt przyjaźni.

— Kieruj się cały czas na północ, aż dotrzesz do kraju Kimmeryjczyków[1], tam znajduje się wejście do Hadesu. — Kirke całkowicie zignorowała jego wcześniejsze słowa. — Weź ze sobą to. — Dopiero teraz Odys zauważył, że czarodziejka trzymała w fałdach sukni flakonik, w którym znajdował się czerwony, gęsty płyn. — Dusze zmarłych są spragnione krwi, w ten sposób namówisz ich do wszystkiego — wyjaśniła i wręczyła mu krew. — Najpierw jednak poszukaj Terezjasza, a dopiero potem rozmawiaj z innymi. Rozumiesz?

— Rozumiem — odpowiedział Odyseusz, ściskając ,,podarek". — Bardzo ci dziękuję. Jesteś dobra i szlachetna.

Kirke przewróciła oczami.

— Pierwszy raz słyszę o sobie takie słowa. Nawet trudne mi je uznać za komplement.

Odyseusz uznał, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Pożegnał się i wszedł na okręt. Tę drogę musiał odbyć sam, więc drżącymi rękami sterował statkiem, kierując się na północ. Nie miał czasu na spoglądanie na Ajaję i sprawdzanie, czy Kirke go obserwuje, czy może natychmiast pobiegła do domu.

Strofios z niepokojem obserwował atmosferę na dworze. O ile Pylades zdawał się powoli godzić z zawodem miłosnym, tak Orestes z każdym dniem był coraz bardziej osowiały. Wszystkie czynności wykonywał machinalnie, snuł się po pałacu z wiecznie zamyśloną miną.

— Oni są nie do zniesienia — marudziła jego córka Meja. — Nie umieją się już nawet uśmiechnąć?

— Ona ma trochę racji — powiedziała Anaksibia, gdy zostali sami. — Biedny Pylades został tak zraniony przez tę okropną dziewczynę, mam nadzieję, że o niej zapomni... A Orestes coraz bardziej przypomina cień. Nie mogą przecież trwać w takim stanie przez wieczność! Musimy ich jakoś pocieszyć!

— Dobrze, dobrze — westchnął Strofios, opierając się o fotel. — Pewnie masz już jakiś pomysł, więc mów.

— Znakomicie. — Anaksibia zaklaskała w dłonie. — Myślałam może o jakiejś podróży? Gdyby wybrali się na przykład na Kretę albo Cypr, pooglądaliby piękne miasta, zmieniliby otoczenie. Mieliby dużo zajęć i nie myśleli o kłopotach.

— Zgodziłbym się z tym, jeśli chodzi o Pyladesa. Ale nie w przypadku Orestesa. — Strofios spojrzał na nią znacząco.

Anaksibia westchnęła i potarła ręce.

— Masz rację. Tak bardzo przeżył ucieczkę z domu, że nie powinien po raz kolejny zmieniać środowiska. Ale co innego mamy zrobić? Nie zmusimy go do wyjazdu do Myken i walki o tron.

— Nie, ale możemy nakłonić go do ,,walki" tutaj. Pylades już przygotowuje się do roli króla. Muszę skłonić Oresta do tego samego. Poprosić, by towarzyszył kuzynowi w objazdach królestwa, sprawdzaniu zbiorów, naradach... Przekonać, że powinien to zrobić, aby się odwdzięczyć i nam pomóc. W ten sposób chłopak poczuje się chciany i potrzebny. I może wyrwie się z tej apatii i melancholii.

Anaksibia znów klasnęła w dłonie. Strofios uśmiechnął się pod nosem. Nieustanna energia i ekscytacja żony bywały męczące, ale potrafiły też podnosić go na duchu i wyrywać z nieustannego myślenia o królestwie i polityce.

— Jesteś prawie tak mądry, jak mój brat — przyznała łaskawie Ana i pocałowała go w czoło.

Wieczorem Strofios zastał bratanka przechadzającego się po murach pałacu. Podszedł do niego i zagadnął spokojnie:

— Ładne mamy niebo, prawda?

— Prawda — przytaknął Orest i wskazał na jeden gwiazdozbiór. Wyglądał właściwie jak dwie postacie trzymające się za ręce. — Ludzie mówią, że to dusze moich wujów, Kastora i Polluksa.

— Może to prawda. Zawsze nad nami czuwają. — Uśmiechnął się król. Orestes jednak nadal był smutny i zamyślony.

— Nie pamiętam ich za dobrze, miałem cztery lata, kiedy odpłynęli do Troi, ale chyba ich lubiłem. Dziwne, bo nie przepadam za resztą rodziny ze strony matki. Poza Hermioną, ale...

Umilkł. Strofios pomyślał, że chyba nie tylko jego syn przeżywa teraz zawód miłosny.

— Wiem, że byli odważni i śmiali, zginęli, walcząc o swoją zhańbioną siostrę. — Orestes podjął opowieść. — Nie byliby pewnie ze mnie dumni.

— Zazwyczaj oceniamy się o wiele surowiej, niż robiliby to inni — stwierdził Strofios. — Warto o tym pamiętać.

— W takim razie ci, którzy oceniają mnie łagodnie, mylą się. — Orestes potrząsnął głową. Oparł się o mur i utkwił wzrok w coraz bardziej ciemniejącym niebie. — Jestem przeklętym tchórzem. Nie mam nic z mojego ojca.

Strofios przyglądał się chłopakowi. Rzeczywiście nie przypominał Agamemnona. Typ urody i rysy odziedziczył bardziej po Klitajmestrze, nie obudził też strachu i grozy, jaką roztaczał wokół siebie zmarły król Myken. Strofios pamiętał, jak bardzo bał się go jako młodzieniec. Bał się go tak bardzo, że nie ośmieliłby się odrzucić propozycji ślubu z Anaksibią. Orestes w nikim nie budziłby takich uczuć.

— Nie będę zmieniał twojego zdania, bo wiem, że młodzi ludzie są uparci — skomentował dyplomatycznie. — Miałbym jednak do ciebie prośbę.

— Oczywiście, jaką tylko chcesz, wuju! — zapewnił energicznie Orestes. — Wiem, ile ci zawdzięczam.

,,Ożywiłem go trochę. To już sukces" uznał w duchu Strofios.

— Jak wiesz, powoli przygotowuję Pyladesa do roli króla. Musi być gotowy, gdy bogowie wezwą mnie do Hadesu. Ale on jest młody, dopiero uczy się życia... Pomyślałem, że gdybyś wspierał go w tej roli, jego i mnie jako władcę, wszystkim żyłoby się łatwiej. — Zrobił kilka kroków w stronę bratanka. — Mam wrażenie, że obowiązki króla wzrastają z każdym rokiem.

Widział na twarzy Orestesa niepewność. W końcu jeszcze niedawno chłopak wyrzekł się wszelkiej władzy i uznał, że nie ma do niej praw, że jest za słaby. Teraz proponowano mu rolę w polityce.

— Nie wiem, czy spełnię twe oczekiwania, wuju... — wykrztusił.

— Wtedy wymyślimy dla ciebie coś innego — zaproponował Strofios. — Ale naprawdę zależy mi, żebyś nam pomógł. Mnie i Pyladesowi. A przy okazji twojej ciotce Anaksibii, która zawsze martwi się zapracowaniem swojego męża. — Zaśmiał się, bo zachowanie żony zawsze wywoływało w nim pewien humor.

Orestes odwrócił głowę i spojrzał wujowi prosto w oczy. W jego własnych, niebieskich, czaił się strach i obawy, ale też coś na kształt ukrytej nadziei i ambicji.

— Dobrze, wuju. Skoro ma przynieść ci to pożytek, to zgadzam się.

Bryzeida odetchnęła z ulgą, że po narodzinach Pielosa Neoptolemos nadal nie wykazywał zainteresowania Andromachą i ani razu nie rzucił do niej chociażby aluzji, że ma prawo ją posiąść. Chciała wierzyć, że Trojanka znudziła się jej pasierbowi i w końcu zazna spokoju... A Neoptolemos może w końcu będzie miał szansę się odkupić.

Dziwiło ją jednak to, że młody człowiek nie wydawał się też zainteresowany własnym synem. Po narodzinach Pergamosa był dumny i chełpił się tym, że spłodził potomka. Teraz zachowywał się znacznie chłodniej.

,,Przecież każdy człowiek musi kochać swoje dziecko" myślała Bryzeida. ,,Chociaż to musi czynić Neoptolemosa ludzkim".

Planowała z nim o tym rozmowę przez kilka dni, aż w końcu on sam ją zaczął. Pewnego wieczora Neoptolemos oznajmił, że chce zjeść kolację z nią i dziadkiem.

— Spłodziłem dwóch synów — zaczął. — Udowodniłem, że jestem prawdziwym mężczyzną.

— I będziesz miał ich przy sobie zawsze, zawsze będą dla ciebie — dodała Bryzeida. Tak bardzo pragnęła, by Neoptolemos patrzył na chłopców jako obiekty miłości i czułości, nie tylko dziedziców.

— Być może, ale nadal są nieślubni i mogą pojawić się sprzeciwy, co do przekazania im tronu Ftyi czy Epiru. — Neoptolemos oparł brodę na rękach. — Mam siedemnaście lat. Nadszedł czas, aby przestać bawić się z niewolnicami i założyć prawdziwą rodzinę.

,,Dzięki bogom" pomyślała jego macocha. ,,Może... może naprawdę się zmieni i dostrzeże swoje błędy. Może moje modlitwy przyniosły skutek".

— Bardzo mądre słowa, wnuku. Każdy mężczyzna ma obowiązek się ożenić i zadbać o przedłużenie rodu. Musisz to zrobić dla pamięci swego ojca — pochwalił go Peleus. — Czy masz już plany, co do kandydatki? Wolałbyś kobietę z jakiegoś dobrego rodu z Ftyi czy raczej cudzoziemską księżniczkę?

— Moje plany akurat są bardzo proste. — Uśmiechnął się z dumą Neoptolemos. — Pod Troją król Menelaos obiecał mi swą córkę za przyłączenie się do walk. Mam zamiar odezwać się do niego i przypomnieć mu o tym.

Bryzeida pokiwała głową z zadowoleniem. Menelaos był porządnym człowiekiem, wierzyła też w czyste intencje Heleny, więc ich córka także na pewno była dobrą, uczciwą dziewczyną, która nauczyłaby Neoptolemosa na nowo czuć i dostrzegać dobro i piękno. W końcu przecież i Achilles popełniał zbrodnie, włącznie z zabiciem kobiety, ale miłość sprawiła, że ukazał swoją szlachetność i ofiarność. Z Neoptolemosem musi być tak samo. Jeśli tylko z szacunkiem potraktuje żonę...

— To dobry pomysł — zgodził się Peleus. — Hermiona ma zacnych przodków z obu stron.

— I po śmierci Menelaosa przekaże mi tron Sparty — dodał z satysfakcją jego wnuk.

Bryzeida zadrżała. Przypomniała sobie, jak na statku chłopak wypowiadał się o Hermionie i jej rodzinie w brutalny i obelżywy sposób. Nie mogła pozwolić, by traktował ją tak jak Andromachę. Musiała jakoś zadziałać i zadbać o to, by to małżeństwo okazało się udane i ocaliło jej kochanego chłopca.

— Hermiona jest księżniczką, musi być dumna — powiedziała. — Może nie zaakceptować twojej nałożnicy i dzieci.

— Własnych dzieci się nie wyprę, niech o tym nie śni! — zawołał Neoptolemos. — Ale Andromacha nic już mnie nie obchodzi. Nigdy naprawdę mnie nie pociągała. Z tego, co słyszałem o Hermionie, przypomina matkę, więc wierzę, że tu będzie inaczej. Jutro napiszę do Menelaosa i zażądam oddania mi jego córki.

— Myślę, że lepiej byłoby pojechać do Sparty osobiście. Poznałbyś narzeczoną i mógłbyś zrobić na niej dobre wrażenie — zasugerowała Bryzeida. Modliła się do Afrodyty, by sprawiła, że Neoptolemos ujrzy w Hermionie coś więcej niż narzędzie do powiększenia władzy.

— Droga trochę zajmie, ale wymiana listów też by zajęła — przyznał jej rację Neoptolemos. — Dobrze. Zaplanuję wszystko i do końca tygodnia wybierzemy się do Sparty. — Zerknął na macochę. — Pojedziesz ze mną? Znasz Menelaosa chyba lepiej niż ja.

— Z wielką chęcią! — zapewniła Bryzeida i pocałowała go w policzek. — Zrobię wszystko, żebyś miał dobrą, oddaną żonę.

Odyseusz przekroczył próg jaskini. Było to najciemniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek ujrzał. Jedynie wyziewy znad kłębiącej się wody dawały odrobinę światła. Czuł też przenikliwe zimno i żałował, że przez trzymanie kubka z krwią nie może nawet potrzeć sobie ramion dla rozgrzania.

Otworzył go i wyciągnął przed siebie, aby nadchodzące dusze mogły wyczuć zapach żywej krwi. Po chwili zauważył, że zza korytarza wyłania się tłum postaci. Wyglądali jak zwykli śmiertelnicy, ale otaczała ich dziwna, jasna aura, przypominająca nieco wyziewy znad wody.

— Krew, czysta krew... — Słyszał podekscytowane szeptanie. Nie mógł jednak ukoić głodu dusz. W pierwszej kolejności musiał zająć się Terezjaszem.

— Podzielę się nią z wami — obiecał. — Ale najpierw muszę porozmawiać z wieszczem Terezjaszem. Potrzebuję jego rady. Przyprowadźcie go do mnie, a dam wam krew.

Dusze zaczęły się rozstępować, aż w końcu Odys ujrzał przed sobą pochylonego mężczyznę w ciemnej szacie. Miał pomarszczoną, bladą skórę i długie siwe włosy. Król Itaki zdziwił się, bo zawsze wyobrażał sobie, że po śmierci ludzie stają się na powrót młodzi i piękni, ale może Terezjasz potrzebował wyglądu, który podkreśli jego dostojność.

— Witaj, synu Leartesa — przywitał się wieszcz.

— Witaj, cny Terezjaszu. — Skłonił się lekko Odyseusz. — Cieszę się, że nie musiałem czekać do śmierci, żeby zobaczyć tak wielkiego człowieka.

Terezjasz prychnął. Najwidoczniej nie był łasy na pochlebstwa.

— Przysyła mnie bogini Kirke. Ja i moja załoga od trzech lat próbujemy powrócić do domu w Itace, ale ciągle coś nam przeszkadza. Zaczęliśmy w końcu podejrzewać, że to jakaś siła nas prześladuje. Kirke twierdzi, że ty dasz nam odpowiedź.

,,Będę musiał jej podziękować, gdy wrócę. O ile wtedy mnie nie zabije" pomyślał z ironią.

— Pomogę ci, ale najpierw krew. — Terezjasz przerwał jego rozmyślania.

Odys niepewnie skinął głową i pokropił go. Wydawało się, że skóra wróżbity nabrała kolorów, a on sam wydawał się realniejszy i żywszy.

Terezjasz zamknął oczy i wyciągnął przed siebie ręce. Szeptał coś pod nosem, ale Odyseusz wolał się nie zastanawiać, co wypływa z jego ust.

— Zostałeś przeklęty przez Posejdona. Oślepiłeś jego syna, Polifema, a bogowie troszczą się o swe potomstwo. Posejdon przysiągł zadbać o to, abyś nie wrócił do domu, a jeśli już, to po wielu latach, gdy nie zaznasz tam już nic dobrego.

— Przecież Polifem nie wiedział, kim jestem! — krzyknął Odyseusz.

Terezjasz otworzył oczy i spojrzał na niego z ironią.

— Czyżby? A co powiedziałeś, gdy odpływałeś z wyspy cyklopów?

Odys zadrżał. Stanął mu przed oczami ten dzień i odczuł nagle te wszystkie uczucia – aż po triumf i ekscytację, gdy w końcu odzyskał bezpieczeństwo. Wtedy wykrzyknął do Polifema swoje imię.

— Jestem idiotą! — zawołał. — Ta pycha mnie kiedyś zgubi.

— Może nie — pocieszył go Terezjasz. — Teraz twoim celem musi być podróż na wyspę Trinakię. Znajduje się tam stado krów należących do boga Heliosa. Jeśli dasz im spokój, nie zabijesz ani jednej, bogowie ulitują się i pozwolą ci bezpiecznie wrócić do domu.

— I co tam zastanę? — zapytał Odys.

— Sam zobacz — chrząknął Terezjasz i wskazał na postać stojącą w kącie jaskini. Była to wysoka, krągła kobieta o jasnych włosach splecionych w koka. Przyglądała się im obojgu z pewną obawą.

— Na bogów! Matka! — wrzasnął Odyseusz i pobiegł w jej stronę, ignorując Terezjasza.

Po chwili poczuł, że obejmują go czyjeś ramiona. Antykleja nie miała ciała, ale z jej postaci emanowało ciepło, dobro i troska.

— Kiedy... kiedy zmarłaś? — wykrztusił. Nie mógł uwierzyć, że to ich ostatnie spotkanie. Miał przecież wrócić do Itaki i spędzić z rodziną wiele pięknych lat. Teraz boleśnie uświadomił sobie, że nawet jeśli bogowie sprowadzą go do domu, czas zmienia wszystko i nie odzyska już tego, co zostawił, wyruszając na wojnę.

— Jakiś rok temu — wyjaśniła spokojnie Antykleja. — Penelopa opiekowała się mną do końca. Dobrą masz żonę.

,,Penelopa opiekowała się mą umierającą matką... gdy ja romansowałem z Kirke i cieszyłem się, że bogini zwróciła na mnie uwagę. Jestem ludzkim śmieciem. Nie zasługuję na powrót, na rodzinę, na szczęście w życiu" obwiniał się w duchu Odys, ale nie miał odwagi, by przyznać się do tego matce.

— Nie wyobrażam sobie Itaki bez ciebie... Chyba już nie chcę tam wracać — powiedział tylko.

— Nie mów tak! — zaprotestowała matka i ujęła go za rękę. — Jesteś tam potrzebny. Twoja żona cię kocha i czeka na ciebie. Ojciec potrzebuje twojej opieki. Telemach rośnie, jest dzielny i silny, będzie twoją dumą. — Pocałowała go w policzek. — Kiedyś się tu spotkamy. Będę na ciebie czekać.

— Czekanie będzie gorsze dla mnie — odpowiedział cicho Odys, a potem pokropił ją krwią i cofnął się, bo otoczyły go inne dusze, domagając się uwagi.

Zobaczył wśród nich wiele postaci, które poznał za sprawą legend i pieśni – jeśli wierzyć rysunkom na urnach, miał przed sobą Tezeusza, Jazona, króla Edypa, a także kobiety takie jak tragicznie zamordowana Megara[2], okryta niesławą Fedra, matka Heraklesa Alkmena, a nawet królowa Leda, która uśmiechała się do niego przyjaźnie.

Kropił ich wszystkich krwią, gdy nagle poczuł, jak ktoś chwyta go mocno, wyjątkowo mocno jak na nieboszczyka. Podniósł głowę i ujrzał przed sobą czarną brodę Agamemnona.

— Tamtym już dałeś, reszta dla mnie.

— Dostaniesz kilka kropel, tak jak wszyscy — stwierdził spokojnie Odyseusz. — Królem zaświatów chyba nie jesteś. A tak właściwie, co się z tobą stało?

— Ta suka, Klitajmestra, podczas wojny gziła się z moim kuzynem Ajgistosem. Kiedy wróciłem do domu, oboje mnie zabili. — Skrzywił się Agamemnon. — Ale niech się długo nie cieszą. Zostawiłem syna. Pewnego dnia Orestes mnie pomści. Po to go spłodziłem.

Odyseusz tylko pokiwał głową. Trudno było mu się dziwić, że Klitajmestra w końcu wymierzyła sprawiedliwość swojemu mężowi. Każde cierpienie ma granice, po których człowiek przestaje być sobą.

— Uważaj na swoją Penelopę. To podobna krew, co Helena i Klitajmestra. Kobiety z tej rodziny mają wprawę w doprawianiu rogów — rzucił jeszcze Agamemnon i zniknął.

Odyseusz zadrżał i tym razem nie od zimna. Wszystko cierpło w nim na myśl o Penelopie w ramionach innego mężczyzny. Wiedział, że jest skończonym hipokrytą po tym, co sam zrobił z Kirke, i przecież liczył się z tym, że żona nie zechce go z powrotem, ale chyba wolałby, aby do końca życia trwała w celibacie.

— Witaj! — Z myśli wyrwał go czyjś silny, dźwięczny głos. Tym razem był to Achilles w swojej błyszczącej zbroi.

— Witaj. — Odyseusz uściskał go serdecznie. Tym razem naprawdę się ucieszył. — Widzę, że i w zaświatach brylujesz.

— Wolałbym być teraz świniopasem na świecie, z Bryzeidą i Neoptolemosem... Ale zasadniczo nie narzekam. — Achilles potrząsnął głową. — Co tu robisz? Wyglądasz bardzo żywo.

Odys oparł się o ścianę i opowiedział druhowi swoją historię.

— Pycha gubi nas wszystkich — skwitował Achilles. — Ale wierzę, że uda ci się wrócić do domu i opowiedzieć o nas. Możesz wtedy opowiedzieć mojej rodzinie o tym spotkaniu i uściskać ode mnie.

Odyseusz przytaknął, ale w jego głowie pojawił się kolejny dylemat. Domyślał się, że Achilles oczekuje informacji o ojcu, ukochanej i synu. Nie wiedział, czy ma prawo kłamać. Wiedział, jak wojna zniszczyła Neoptolemosa i domyślał się, że dalsze losy chłopaka nie są sielankowe. Nie chciał martwić zmarłego przyjaciela, ale ostatnio nie wychodził dobrze na kłamstwach i oszustwach.

— Nie wiem, co się dzieje z Peleusem, ale Bryzeida dobrze dbała o Neoptolemosa, jak rodzona matka. A twój syn jest bardzo wojowniczy i dzielny.

Achilles uśmiechnął się, ale była w tym jakaś gorycz. Odyseusz nie wiedział, czy to wynik tęsknoty, czy może z Hadesu dowiedział się o postępowaniu syna. W takim razie jego matka także mogła wiedzieć o Kirke...

— Ale mam dwóch wnuków. — Achilles jakby czytał w jego myślach. — Myślę, że będą moją dumą.

— Wnuków? Kto... — zaczął Odys, ale nie skończył. Gorzki wzrok Achillesa dał mu do zrozumienia, co Neoptolemos uczynił z zabraną z Troi wdową po Hektorze.

— Mam nadzieję, że będą dobrzy i szczęśliwi — powiedział tylko. — Ale ja muszę już kończyć. Czas mi wracać do żywych. Oczywiście, wcześniej dam ci trochę krwi.

Andromacha przez kilka dni biła się z myślami, ale w końcu zebrała się na odwagę i zapukała do drzwi komnaty Neoptolemosa.

Syn Achillesa siedział przy stole, oparty o ramiona krzesła, z szeroko rozłożonymi nogami. Patrzył przed siebie pewnie i buńczucznie. Widać było, że czuł się panem świata. Andromacha z trudem opanowała mdłości na jego widok. Brzydził ją każdy jego ruch, każde spojrzenie i grymas ust, nawet jego zapach wydawał się ohydny. Nigdy nie spotkała człowieka, który do tego stopnia wyrzekł się moralności. Może jeszcze Deifobos, przed którym udało jej się umknąć w Troi. Najwidoczniej los upomniał się o swoje...

— Witaj — przywitał ją lekceważąco Neoptolemos. — Co jest takie ważne, żeby zawracać mi głowę?

Andromacha tylko zacisnęła pięści. Musiała być miła i pokorna, jeśli chciała przekonać tego człowieka do swojego pomysłu. Bunt nic by nie dał.

— Słyszałam, panie, że planujesz się ożenić z Hermioną, córką Menelaosa i Heleny — powiedziała cicho.

— To fakt. Znudziłaś mi się. Hermiona podobno jest równie piękna, co jej występna matka — zaśmiał się Neoptolemos, jakby był to idealny dowcip.

,,Oby była równie zmienna i niewierna" pomyślała ze złością Andromacha. Ktoś powinien uświadomić Neoptolemosowi, że nie jest bogiem.

— Zatem życzę wam szczęścia — rzekła na głos. — Pomyślałam... że w takim razie zależeć ci będzie na dobrych kontaktach z nią. Aby nie musiała się obawiać nałożnic.

— Jeśli mnie zadowoli, nie będzie powodów do obaw — kontynuował Neoptolemos, cały czas z tym samym uśmieszkiem.

— Myślę, że dobrze byłoby, gdybym się stąd oddaliła. Przecież i tak mnie nie pożądasz, panie. Chciałeś mnie ukarać i udało się. Czy mogłabym odejść stąd, nie wchodzić w drogę twej prawowitej żonie i zamieszkać z Helenosem w Epirze?

Mimo niechęci do Trojan Neoptolemos z jakiegoś powodu darzył Helenosa szacunkiem i zaufaniem. Jeśli Per i Pieli znajdą się pod jego opieką, może pogodzi się z rozstaniem z synami.

— Dlaczego nie? Rzeczywiście, nie jesteś mi już potrzebna. Pomogłaś mi udowodnić moją męskość, teraz nie muszę się już tobą zadowolać.

— Zatem mogę odejść? — dopytywała Andromacha. Słowa Neoptolemosa jej nie raniły. Nawet czuła satysfakcję, że nie budzi w nim pragnienia.

— Oczywiście. Zostawisz mi tylko Pergamosa i Pielosa i będziesz mogła wyjechać, gdzie chcesz.

Neoptolemos uśmiechał się z zadowoleniem, a Andromacha poczuła, że grunt usuwa się jej spod nóg. Z jakiegoś powodu zakładała, że jej przeznaczeniem jest opieka nad chłopcami, że gdy oprawca się nią znudzi, zapomni też o synach. Jakaż była naiwna.

Nie umiała już ukrywać nienawiści do Neoptolemosa. Zabrał jej już jedno dziecko. Teraz był gotów zrobić to ponownie, z taką samą lekkością i okrucieństwem.

— Hermiona może nie być zadowolona z ich obecności... — wyjąkała.

— Nie dbam o to. Zostanie moją żoną i jej obowiązkiem będzie opieka nad nimi. Myślę, że dobrze się o nich zatroszczy, skoro sama wie, jak to jest zostać bez matki. — Neoptolemos uniósł brew. — A ty i tak ich nie chciałaś, więc rozstanie nie będzie dla ciebie problemem.

,,Jest podły, ale mądry" uzmysłowiła sobie Andromacha. ,,Musiał zauważyć, że nie darzę już jego dzieci nienawiścią. I najwidoczniej to kolejny sposób, by trzymać mnie w rękach".

— Pozbawiłeś mnie już jednego dziecka. Nie zrobisz tego ponownie! — krzyknęła. — Nie pozwolę na to!

Od razu pożałowała tego wybuchu. Gdy się opanowała, ukryła uczucia, może udałoby jej się coś ugrać, a w ostateczności uciec z synami. Ale wtedy Neoptolemos i tak by ją ścigał, a na końcu brutalnie ukarał. Nigdy się od niego nie uwolni. Nie, dopóki będzie miała chłopców.

Ale jeśli straci pozostałe dzieci, po co miałaby wciąż żyć na świecie? Nawet pamięć o Hektorze by jej nie ocaliła.

— Nie pozbawię cię. Sama dokonasz wyboru — mruknął Neoptolemos.

Andromacha odsunęła się od niego. Modliła się tylko, by nie postanowił jej ,,ukarać" tak, jak robił to najczęściej, ale chyba nie tknąłby karmiącej matki.

— Jeśli tak... zostanę. Postaram się schodzić twojej żonie z drogi i nie budzić jej złości. Muszę się zajmować dziećmi. — Spuściła głowę. Odniosła kolejną porażkę w starciu z tym potworem.

— Nie będę cię wyganiał — pożegnał ją cynicznie Neoptolemos. Andromacha jak najszybciej wybiegła z pokoju i udała się do swojej komnaty.

Od razu odprawiła młodą nianię i sama usiadła przy chłopczykach. Pergamos i Pielos spali, starszy na łóżku matki, a młodszy w kołysce. Coś jednak go obudziło i po chwili uderzył w gromki płacz, rozpraszając tym samym sen brata. Po chwili obaj głośno krzyczeli i machali rękami.

Andromacha wzięła Peliego i położyła go sobie na ramionach, a potem usiadła na łóżku i posadziła Pera na kolanach. Tuliła ich powoli do siebie, podśpiewywała proste słowa kołysanki, a między nimi szeptała:

— Spokojnie, spokojnie. Nie zostawię was z tym draniem.

Orestes po raz kolejny obudził się w środku nocy. Od czasu ucieczki z Myken regularnie dręczyły go koszmary, a on za każdym razem przyjmował to jako dowód, że naprawdę jest słaby i nie nadaje się do niczego. Mężczyzna w końcu powinien być twardy i nie załamywać się.

Ten sen był gorszy niż wcześniejsze. Nie nawiedzały go wyłącznie przypadkowe wspomnienia o matce, ojcu i Ajgiście. Owszem, znów widział zakrwawionego Agamemnona i triumfującą Klitajmestrę, ale także wyrocznię delficką, która kazała mu zabić swą rodzicielkę. A potem zobaczył jasnowłosego, pięknego młodzieńca, który powiedział: ,,Masz odzyskać tron w Mykenach. Musisz pozbyć się uzurpatorów".

Orestes usiadł na łóżku i spojrzał przez okno. Na niebie królował wielki, błyszczący księżyc, znak Artemidy. Miał wrażenie, że sama bogini patrzy na niego i coś mu nakazuje. A może to był jej brat Apollo.

— Nie zrobię tego! — krzyknął. — Nawet jeśli to sprzeciwianie się bogom! Nie chcę zostać potworem!

1. Kimmeryjczycy – lud, który po wojnie Zeusa z tytanami odmówił czci bogom olimpijskim, za co Zeus strącił ich do Hadesu. W ich kraju znajdowało się wejście do tej krainy. Być może byli inspirowani Kimerami – ludem zamieszkującym niegdyś współczesny Krym i Ukrainę, który potem wyruszył na Bliski Wschód.

2. Megara – pierwsza żona Heraklesa, córka Kreona, a więc kuzynka króla Edypa. Została zamordowana przez własnego męża, gdy Hera zesłała na niego szał, przez co zaatakował żonę i dzieci, pewny, że to jego wrogowie. Występuje jako postać drugoplanowa w moich ,,Wyrokach Gwiazd".


Hej, witajcie w kolejnym rozdziale, pierwszym w tym roku akademickim :)

Ponieważ wróciłam na studia i przez większość dnia jestem sama, postaram się znowu wrócić do publikacji, co tydzień. Te problemy prywatne, o których wspominałam, nie zniknęły, więc możliwe, że czasem przeszkodzą mi okoliczności ,,psychiczne", ale mam nadzieję, że wszystko będzie szło ku lepszemu i uda mi się dla Was często publikować.

Jak może wiecie, jest to mój ostatni rok na studiach, więc mówię tu niestety tylko o czasie jakoś do zimy - wiem, że potem będę musiała mocniej wziąć się za pisanie magisterki, dlatego mogę mieć przerwy i chciałabym pisać teraz jak najwięcej.

Jeśli chodzi o ten rozdział i przedstawione w nim wydarzenia, to rozmowy Odyseusza w zaświatach są w gruncie rzeczy dość wierne mitologii i obrazowi z ,,Odysei", zmieniłam tutaj tylko nieco chronologię plus poruszyłam temat ,,zepsucia" Neoptolemosa, co nie pojawia się w ,,oryginale" i tam Odyseusz tylko go chwali.

A co do samego Neoptolemosa, to o jego relacji z Hermioną opowiem więcej w kolejnym rozdziale, ale chciałabym krótko wspomnieć o Andromasze. W jednym z pierwszych rozdziałów wspominałam, że chociaż niektórzy traktują ją jako taką ,,strażniczkę patriarchatu", która poddała się Neoptolemosowi, to w rzeczywistości nie jest to tak jednoznaczne i w ,,Andromasze" Eurypidesa kobieta wyraźnie mówi, że dzieje się jej krzywda, nie jest specjalnie szczęśliwa z powodu bycia nałożnicą i nawet życzy swojemu oprawcy śmierci, natomiast bardzo kocha swoje dziecko (tam ma tylko jedno) i nie chce go utracić. Można więc przypuszczać, że jej pozorna uległość brała się z obaw, że wówczas Neoptolemos rozdzieli ją z kolejnym synem, a pamiętajmy, że w tamtych czasach dziecko należało do tego rodzica, który miał więcej władzy, czyli zazwyczaj mężczyzny. Dlatego ja też poszłam tym tropem.

Rozdział z dedykacją dla   - dziękuję za nadrobienie i wszystkie komentarze <3

Mam nadzieję, że się Wam podobało :) W kolejnej części wracamy do Sparty :)



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top