Rozdział czterdziesty ósmy. Wojna w Italii.


Jestem piękna(...) Byłam piękna. Po prostu przeglądałam się w niewłaściwym lustrze. Patrzyłam w niewłaściwe oczy.

Maria Zdybska ,,Wyspa mgieł"

Stań razem z nami, spójrz naprzód, wznieś głowę
Tam za chmurami budzi się dzień nowy
Znów wieje nam historii wiatr
Niesie ku przyszłości
Nadzieję mam, już nadszedł czas
To dzieje się, dość ciemności już

Musical 1989 ,,Stań razem z nami"

https://youtu.be/Daf95EvcLmI


Eneasz chwilami wątpił, czy uda im się zebrać ludzi i czasami widmo wojny wydawało mu się nierealne, ale w końcu przyszedł dzień, gdy mieli wyruszyć z Lacjum i udać się do obozu wojskowego. Połączyli się już z wojskami Pallasa, syna Ewandera, więc mieli przewagę liczebną nad Rutulami.

Królowa Aminata konsekwentnie siedziała zamknięta w swojej komnacie, chociaż Eneasz obawiał się, że nie zakończyła swoich knowań i jeszcze pokaże, co potrafi. Natomiast Lawinia wyszła pożegnać swojego ojca i narzeczonego razem z Hippodameją i jej synkiem Trosem, nazwanym tak na cześć jednego z królów Troi.

— Dbaj o moją córkę, pani — poprosił ją Latynus. Najwidoczniej silna i optymistyczna osobowość Hippodamei rzucała się w oczy każdemu. — Potrzeba jej doświadczonej, wspierającej kobiety.

— Zadbamy o wszystko, panie. Nie lękaj się — poprosiła Hippodameja i z uśmiechem wskazała na Arycję i Lawinię.

— Nie winisz brata, że sprowadził cię do obcego królestwa i zostawił na łaskę losu? — zapytał Eneasz, ale odpowiedział mu kpiący śmiech. — Ale myślę, że kobiety tak naprawdę są bardziej zaradne od mężczyzn.

Hippodameja zaśmiała się z dumą, a królowa Arycja jej zawtórowała. Lawinia stała nieco z boku, spokojniejsza, ale też się uśmiechała. Eneaszowi udało się złapać jej spojrzenie i zauważył w nim wdzięczność. Po ich ostatniej rozmowie domyślił się, że Lawinia czuje się niedoceniona i zepchnięta na margines jako kobieta. Postanowił udowodnić jej, że jego podejście jest inne i przy nim będzie mogła się rozwijać.

Tymczasem Askaniusz ściskał na pożegnanie ciotkę i kuzyna. Eneasz obawiał się o syna, ale ten uparł się, by wziąć udział w walce. Ojciec miał nadzieję, że oznacza to przynajmniej częściową aprobatę dla jego małżeństwa. Musiał z nim o tym porozmawiać.

Teraz jednak zerknął jeszcze raz na Lawinię. W prostej różowej sukience, z jasnymi włosami opadającymi na ramiona, wyglądała tak delikatnie i uroczo, że opanowała go potrzeba, by się nią opiekować i chronić przed całym złem świata. Uświadomił sobie, że trwali w narzeczeństwie już jakiś czas, ale jeszcze nigdy jej nie pocałował. Nie była teraz na to odpowiednia chwila, więc tylko położył dłonie na jej ramionach i dotknął ustami jej czoła.

— Będę się modliła o twój szczęśliwy powrót, panie — szepnęła cicho.

— Dziękuję, księżniczko — odparł Eneasz, nie odsuwając się. — To naprawdę wiele dla mnie znaczy.

Eneasz cieszył się, że walki nie odbędą się w samym Lacjum. Nie chciał narażać miejsca, gdzie przyjęto go jak swojego, siostry, która tak ofiarnie za nim podążyła, a także biednej Lawinii. Miał nadzieję, że po ich rozmowie księżniczka zrozumiała, że nie jest winna wybuchu wojny i z ufnością spojrzy w przyszłość. Wydawała się spokojna i dojrzała. Wiele przeżyła, nie sprawiała wrażenie zniechęconej politycznym małżeństwem czy różnicą wieku. Zdawał sobie sprawę, że nie jest to kwestia jego uroku osobistego, po prostu uznała, że jest lepszy od Turnusa. Nie raziło to jednak jego męskiej dumy. Za sprawą Dydony doświadczył już, że gwałtowne namiętności potrafią niszczyć i ranić. Może lepiej jest budować przyszłość na szacunku i zaufaniu. Jego i Kreuzę wprawdzie połączyło romantyczne uczucie, ale byli też przyjaciółmi, rozumieli się i umieli ze sobą rozmawiać. Może nawet dzięki temu ich miłość była tak wielka.

— O czym myślisz, tato? — Głos Askaniusza wyrwał go z zamyślenia.

— O wojnie, mamie, Lawinii, Dydonie, o wszystkim — westchnął Eneasz. — O życiu.

— Czy naprawdę musisz się z nią żenić? — zapytał Askaniusz. — Ona mogłaby być twoją córką.

— Muszę. Są pewne rzeczy, które po prostu trzeba zrobić — odpowiedział Eneasz. — Nie mogę odpłacić się niewdzięcznością za dobroć Latynusa, a Lawinia potrzebuje mojej obrony. Poza tym to porządna dziewczyna. Chciałbym, żebyście się polubili.

Liczył, że w końcu doczeka się szczerej, głębokiej rozmowy z synem, ale w tym czasie podjechał do nich król Diomedes i zwrócił się lekko do Askaniusza:

— Chłopcze, nie martw się. Wkrótce sam zainteresujesz się kobietami. Ojciec na pewno nie będzie ci niczego zabraniał.

— Nie myślę o romansach — odparł sucho Askaniusz.

— Może to i lepiej — stwierdził Diomedes. — Za młodu się bawiłem i było wesoło, ale nie wróciłbym do tego. Znalazłem właściwą kobietę. Może tobie też się uda. — Teraz spojrzał na Eneasza. — Księżniczka Lawinia wydaje się przyjemna. Wolę kobiety o ciemniejszej urodzie, ale bez wątpienia jest ładna i urocza. Nieśmiała i skromna, ale ma jakiś błysk w oczach. Moja Kressyda była tak samo cicha, gdy poznaliśmy się pod Troją, ale z czasem pokazała, ile ma w sobie siły i odwagi. Po wojnie pomogła mi się odnaleźć w nowej rzeczywistości, dzięki niej się nie załamałem. Dobrze mieć u boku taką kobietę.

Eneasz uśmiechnął się. Też wierzył, że Lawinia będzie dla niego cennym wsparciem i gdy dostanie szansę, pokaże wiele mądrości i samozaparcia.

— Ja od tego mam ciotkę — skwitował tylko Askaniusz.

Na noc zatrzymali się w gaju przy miejscowości Caere. Rozbili obóz, zjedli kolację i zaczęli szykować się do snu. Eneasz postanowił, że przejdzie się po lesie. Nie był senny, wiele myśli kłębiło mu się w głowie i chciał je sobie uporządkować. Jednak gdy tylko trochę odszedł od namiotów, zobaczył przed sobą matkę.

Miała na sobie jasnoniebieską suknię przepasaną złotym pasem, a na plecy zarzuciła fioletowy płaszcz. Wyglądała delikatnie i subtelnie, ale w rękach trzymała coś, co w ogóle do niej nie pasowało – ciężką zbroję i tarczę.

— Ubłagałam Hefajstosa, żeby zrobił to dla ciebie — powiedziała. — Teraz na Olimpie opowiadają, że mu się oddałam, ale to głupota. Po prostu przemówiłam mu do sumienia.

— Dziękuję, mamo. Jesteś bardzo hojna — odpowiedział szczerze Eneasz i pozwolił się uścisnąć. Przejął od matki podarunek i ułożył na trawie.

— Spójrz na tarczę — poprosiła Afrodyta. Jej złote włosy wręcz oświetlały ciemny las. — Hefajstos wykuł na niej losy twoich potomków.

— Nie wiem, czy chcę na to patrzeć. Może lepiej nie znać swojego losu — stwierdził Eneasz i przywołał przed oczy twarz narzeczonej.

— A jak Lawinia? — Matka jakby wyczuła jego myśli. — Dobrze dla ciebie wybrałam?

— Jest bardzo dobrą, szlachetną dziewczyną. Zrobię wszystko, żeby była ze mną szczęśliwa.

— Zastanawiam się, jakim sposobem mam takiego mądrego syna. — Afrodyta przybliżyła do niego twarz i ucałowała go w policzek. — Ares i twoi bracia będą towarzyszyć ci w bitwie. O nic się nie martw.

— Skoro też wiesz coś o przyszłości tego narodu, słyszałaś, że jakaś kapłanka poda się za matkę jego dzieci? Nie denerwuje cię to?

— Nawet nie wiesz, synu, ile kobiet twierdzi, że posiadł je Zeus albo ten głupiec Apollo, żeby tylko ich dzieci nie nazywano bękartami. Mężczyźni uzurpują sobie prawo do rządzenia nami i naszymi ciałami, więc musimy sobie jakoś radzić. — Afrodyta wzruszyła ramionami i zaśmiała się. — Podczas wojny wiele przemyśleliśmy i utwierdziliśmy się w naszej więzi. Jestem pewna jego wierności.

— Cieszę się, matko. Cieszę się, że masz przy sobie kogoś, kto cię kocha i stawia na pierwszym miejscu.

— Ty też wkrótce będziesz miał kogoś takiego. Jestem o tym przekonana.

Eneasz uważał, że matka jest zbyt optymistyczna. Wątpił, by po przejściach z Turnusem Lawinia była szczególnie uczuciowo usposobiona. Uznał jednak, że dyskusja na ten temat nie ma sensu. W końcu każdy rodzic wierzył, że jego dziecko jest cudowne i podbije każde serce.

Lawinia nie mogła zasnąć. Przez większą część nocy tylko przewracała się bezsennie, rozmyślając o wszystkim, co działo się ostatnio. Chociaż jej dzieciństwo upływało pod znakiem tworzenia się królestw i granic, wspominała je jako spokojne i bezpieczne. Gdyby nie oschłość i złośliwość matki mogłaby uznać się za raczej szczęśliwą. Tymczasem teraz znalazła się w sytuacji rodem z makabrycznych opowieści. Niejako z jej powodu wybuchła wojna, a jej ojciec, narzeczony i wierni im ludzie mogli zginąć.

Ledwo zdążyła poznać Eneasza, ale w jakiś sposób przywiązała się do niego i stał jej się bliski. Był wobec niej miły i troskliwy, traktował ją z szacunkiem i wydawało się, że jest dla niego równorzędną partnerką. Lubiła z nim rozmawiać, jego towarzystwo kojarzyło jej się z ciepłem i ukojeniem. Nie chciała, żeby spotkało go coś złego.

Nie miała nawet z kim porozmawiać. Matka praktycznie się jej wyrzekła i uznała za wroga. W pałacu mieszkały wprawdzie inne kobiety, choćby Arycja i Hippodameja, ale wstyd jej było przyznać się, że własna rodzicielka jej nienawidzi i jest gotowa wydać ją w ręce zwyrodnialca.

Przy śniadaniu była blada i osowiała. Zmuszała się do popijania wody oraz przegryzania chleba z serem i pomarańczy. Najchętniej zamknęłaby się w komnacie i wpatrywała w sufit, ale czuła się w obowiązku dbać o gości, zwłaszcza że Aminata odmawiała uparcie schodzenia do nich.

— Bardzo tu przyjemnie — skomentowała królowa Arycja. — Tak lekko i jasno. A jakie macie piękne pola. Od razu chce się pojeździć konno.

— Jeśli masz na to ochotę, pani, zapraszam — zachęciła Lawinia. — W okolicy jest raczej bezpiecznie.

— Naprawdę? Dziękuję bardzo. — Arycja od razu poderwała się z miejsca. — Po ruchu z rana od razu czuję się lepiej, a teraz martwię się o syna.

— Bardzo dziarska z niej kobieta — skomentowała Lawinia, gdy królowa pobiegła się przebrać, a ona została sama z Hippodameją. — Chciałabym mieć tyle energii.

— Może tym urzekła swego męża. — Uśmiechnęła się siostra Eneasza. — W końcu jego matka była Amazonką. Ale ona ma trochę racji. Odrobina ruchu i świeżego powietrza dobrze zrobi każdemu. Pójdziemy na spacer?

Lawinia najchętniej zostałaby w domu i zamknęła się w czterech ścianach, ale od Hippodamei biło tyle ciepła i opiekuńczości, że nie miała serca jej odmówić. Odpowiedziała na jej uśmiech i przytaknęła.

Rzeczywiście widok świeżej, pachnącej trawy i kwitnących drzewek pomarańczowych czy jasnego italskiego nieba w połączeniu z rześkim powietrzem zadziałał na Lawinię kojąco. Nadal była smutna i zaniepokojona, ale przypomniała sobie też, jak piękne może być życie i jak kocha swój mały kącik. Musiała być silna i dzielna, aby stać na czele Lacjum i dbać o lud.

— Bardzo kocham to miejsce — wyznała Hippodamei. — Mam nadzieję, że ty, pani, i twój brat także je polubicie.

— Na pewno — zapewniła Trojanka. — Wszystkim nam bardzo brakuje czegoś, co można nazwać domem. I nie nazywaj mnie panią, księżniczko. W końcu jesteśmy prawie siostrami.

— Z chęcią. — Twarz Lawinii rozjaśniła się. — Ale i ty mów do mnie po imieniu.

Podały sobie ręce na znak sympatii i oddaliły się od murów Lacjum. Zgodnie z przewidywaniami Lawinii było cicho i spokojnie, echa konfliktu jeszcze tu nie dotarły. Ludzie obrabiali pola i zbierali owoce.

— Mam nadzieję, że nasi mężczyźni mają się dobrze i wkrótce do nas wrócą — westchnęła. — Nie chciałabym, żeby ktoś cierpiał w moje imię, choć wódz Eneasz zapewnił mnie, że wina leży wyłącznie po stronie Turnusa.

— Mój brat jest bardzo szlachetny i uczciwy. Będzie ci z nim dobrze. Bogowie są dla ciebie łaskawi.

— Tak. Cieszę się, że zostałam ocalona od małżeństwa z kimś, komu nie ufam i kogo się boję... Rozumiem realia polityki, nie oczekiwałam nigdy ślubu z miłości, ale chyba trzeba szanować małżonka i przynajmniej trochę go lubić.

— Oczywiście, że tak jest! — zapewniła gorąco Hippodameja. — W końcu będziecie dzielić życie i wspólnie działać dla dobra kraju. Musicie mieć wspólne cele i umieć ze sobą rozmawiać, a ty i mój brat chyba umiecie... — Zarumieniła się, jakby była młodą dziewczyną, a nie wdową i matką. — I wierzę, że z czasem zrodzi się między wami szczera miłość.

Lawinia poczuła, że także się czerwieni. W pewien sposób cieszyła się, że jej związek został zaaranżowany i nie musiała znosić rzeczy związanych z zalotami i rodzeniem się uczuć. To, co próbował zrobić Turnus, mocno odcisnęło się na jej sercu. Wiedziała, że nie wszyscy mężczyźni są tacy, ale straciła jakąkolwiek chęć do odkrywania miłości i namiętności. Odpowiadało jej również, że Eneasz widzi ich małżeństwo jako polityczne. Obawiała się, że nie umiałaby stać się żoną, która okazuje mężowi uczucia i zabiega o jego względy.

— Ja właściwie nie wiem, jak określić miłość — przyznała. Od Hippodamei biło tyle ciepła i szczerości, że uznała rozmowę z nią za jedyną okazję, by doznać kobiecego wsparcia. — Między moimi rodzicami jej nie było.

— Chyba dla każdego znaczy ona coś innego — stwierdziła Trojanka. — I nie zawsze odpowiada naszym wyobrażeniom. Ja i mój mąż przyjaźniliśmy się od dziecka, spędzaliśmy razem całe dnie i gdy dorośliśmy się, doszliśmy do wniosku, że nie wyobrażamy sobie życia bez siebie. Ale Eneasz długo tylko przyjaźnił się z bratem Kreuzy i nie widział w niej kobiety. Dopiero z czasem ją pokochał i zapragnął poślubić. Moi rodzice pobrali się z rozsądku, ojciec uznał, że potrzebuje żony i prawdziwej rodziny. Gdy byłam młodsza, zazdrościłam Eneaszowi i martwiłam się, że skoro ojciec miał wcześniej romans z boginią, to matka i ja byłyśmy dla niego tylko namiastką. Ale teraz myślę, że z czasem pojawiło się między nimi prawdziwe uczucie. Zawsze o siebie dbali i wspierali. Matka była dość oschła i surowa, ale wiedziałam, że mnie kocha i zawsze dbała, by nie spotykało mnie nic złego.

— Zazdroszczę ci — przyznała Lawinia.

Hippodameja popatrzyła na nią ze współczuciem. Pokazała się już jako kobieta wrażliwa i inteligentna, więc musiała dojrzeć, że Aminata nie była opiekuńczą matką. W końcu, jaka rodzicielka skazałaby swoje jedyne dziecko na ślub z niedoszłym gwałcicielem albo uwodziła narzeczonego córki? Lawinia nie rozumiała, dlaczego ,,mama" jej nie kocha, ale nie łudziła się już, że Aminata po prostu nie okazuje uczuć.

— Przykro mi, że nie wszystkie rodziny są szczęśliwe — odpowiedziała Hippodameja i przytuliła ją. Było to nagłe i impulsywne, ale Lawinia poczuła się z tym dobrze i bezpiecznie. — Ale wierzę, że teraz będzie coraz lepiej. Eneasz się tobą zaopiekuje. Będziecie mieli własne dzieci, a ty dasz im to, czego zabrakło ci w dzieciństwie.

Andromacha powoli zaczynała rozkoszować się każdym dniem. Neoptolemos najwidoczniej postanowił pogodzić się z żoną lub znalazł sobie inną nałożnicę, bo w ogóle nie wyrażał zainteresowania losem swojej ,,rodziny" w Epirze. Ich życie zaczynało powoli przypominać to, co zbudowali wcześniej. Helenos zajmował się zarządzaniem i rozbudową miasta, chłopcy uczyli się i bawili, ona doglądała służby i wraz z Bryzeidą przygotowywała się do narodzin kolejnego dziecka.

W jej sercu powoli budziła się miłość do tego rozkwitającego życia. Gdy znajdowała się daleko od Neoptolemosa, w pewnym sensie zapominała, że ma on coś wspólnego z tym nowym dzieckiem. Przecież starsi chłopcy już się jej z nim nie kojarzyli, nawet Pieli, który odziedziczył jego kasztanowe włosy. Zaczęła czerpać przyjemność z szycia szatek dla maleństwa, odczuwania jego kopnięć, nawet zdarzało jej się z nim rozmawiać.

Często też odwiedzała lary Hektora i Astianaksa. Zawsze wywoływało to w niej lekki przypływ bólu, ale nad wszystkim górowała wdzięczność, że doświadczyła ich miłości i miała możliwość kultywować ich pamięć. Czuła się wtedy, jakby przedłużała ich życie.

— Mam nadzieję, że jest wam dobrze tam, gdzie jesteście — szeptała, kładąc kwiaty na ołtarzu. — I że to, co powiedział mi Helenos o waszym bycie po śmierci, jest prawdą. Dzięki takiej wierze jest mi trochę lżej.

Poczuła, jak płód wierci się w jej łonie. Słyszała spekulacje, że przed poczęciem ludzkie dusze przebywają w tym samym miejscu, co zmarli, i sprawiało jej pewną przyjemność wyobrażanie sobie, że jej młodsze dzieci poznałyby już swojego przyrodniego braciszka i jej pierwszego męża, który na pewno zatroszczyłby się o nich tak samo, jak Helenos.

Wyszła na plac przed pałacem. Per miał ćwiczyć ze swoim opiekunem, ale najwidoczniej namówił go już do zakończenia obowiązków i zajął się zabawą z bratem.

— Słuchaj mnie — mówił, wkładając Pieliemu do ręki drewniany miecz. — Ja będę Achillesem, a ty Hektorem. Walczymy, tak?

— Nie lepiej pobawić się w coś wesołego? — zawołała do nich Andromacha.

Zaakceptowała to, że jej dzieci są potomkami Achillesa i Pergamos już był dumny z tego dziedzictwa. Wybaczyła też synowi Tetydy zabójstwo męża. Uwierzyła, że tego żałował i że oni wszyscy byli ofiarami tej strasznej wojny. Nie zmieniało to bólu, który ogarniał ją na wspomnienie dnia, gdy odebrano jej ukochanego.

— Ale my chcemy być bohaterami! — zaprotestował Per. — Oni tacy byli, prawda?

Andromacha pochyliła głowę, żeby synowie nie dostrzegli jej łez, i pogłaskała ich kolejno po włosach.

— Byli. Bawcie się grzecznie — poprosiła i usiadła na ławce obok Helenosa.

— Jak się czujesz? — spytał z troską mężczyzna.

— Dobrze. Nogi mi trochę spuchły, ale da się wytrzymać.

W tym czasie Per machał w stronę swojego brata drewnianym mieczem i wołał do niego: ,,No, połóż się", na co Pieli odkrzykiwał: ,,Sam się połóż!".

— Oni chyba nie do końca rozumieją, co powtarzają — powiedziała Andromacha bardziej do siebie niż Helenosa. — Wiedzą tylko, że był jakiś pojedynek dwóch wielkich wojowników.

— Mają na to czas — uspokoił ją Helen. — Ale są zafascynowani nimi obojgiem. Per woli bawić się w Achillesa, bo Bryzeida naopowiadała mu, że wygląda jak on. Ale pociesza Pieliego, że Hektor był najsilniejszy z Trojan i wszyscy traktowali go jak króla.

Andromacha przyjrzała mu się ostrożnie. W jego oczach też błyszczały łzy. Wspólna strata zdawała się zbliżać ich coraz bardziej, choć przecież Hektor nie żył od siedmiu lat. Wszyscy mieszkający w Epirze Trojanie wspominali go z czcią, ale tylko ich dwójka go znała i kochała.

— Pewnie Hektor i Achilles nawet by o tym nie pomyśleli, gdy stanęli do walki — westchnęła Trojanka. — Trochę boli mnie serce, gdy na to patrzę... A potem... Chce mi się trochę śmiać. — Uśmiechnęła się przez łzy. — Myślę, że tak się czują ludzie, którzy odzyskują wolność i pokój.

— Też tak myślę. Kiedy Grecy zdobyli Troję, wojna dla nas nadal trwała. Kończy się teraz.

Helenos ujął rękę Andromachy, ale od razu zmiarkował się i próbował ją puścić. Ona jednak ścisnęła mocno jego palce. Ciszę słonecznego popołudnia przerywały jedynie dziecięce śmiechy.

— Oni kiedyś będą mieli swoje dzieci i wnuki. Opowiedzą im o wojnie trojańskiej, ale dla następnych pokoleń nie stanie się to okazją do kłótni, kto miał rację. Wszyscy będą ich bohaterami.

— Ciekawe, co ludzie powiedzą o naszej wyprawie za kilka lat — powiedział Eneasz do towarzyszy przy ognisku. — Mam nadzieję, że nie postawią mnie w jednym rzędzie obok Parysa z Troi.

Zerknął na syna. Żałował, że nie są sam na sam. Domyślał się, że Askaniusz nie popiera narażania się dla Lawinii i bardzo pragnąłby wyznać mu swoje motywacje.

— Nie obrażaj sam siebie! — zaprotestował Diomedes. — Ten człowiek był chodzącą porażką.

— Rutulowie to barbarzyńcy — dodał Virbius. — Król Latynus dobrze zrobił, że odmówił im córki. Miał prawo to zrobić, a Lawinia była tylko narzeczoną, nie żoną jak Helena.

Eneasz uśmiechnął się z wdzięcznością. Cieszył się, że w oczach świata jego decyzja jest usprawiedliwiona. Tak naprawdę postanowił poślubić Lawinię po dowiedzeniu się, ile musiała wycierpieć z rąk Turnusa. Wiedział jednak, że mało kto by to zrozumiał, w oczach społeczeństwa kobieta miała być podporządkowana mężczyźnie. I tak nie odtrąciłby tej dziewczyny, czuł już się za nią odpowiedzialny, ale uspokoił go fakt, że sojusznicy akceptują to małżeństwo. Był wodzem, znał realia polityki i zdawał sobie sprawę, że jemu i Lawinii będzie żyło się łatwiej bez sprzeciwu otoczenia. I tak musieli zmagać się z oporem królowej Aminaty.

— O moją Kasję też wcześniej starał się inny mężczyzna, ale... nie był dla niej odpowiedni. To zmotywowało mnie do decyzji o ślubie — przyznał Helikaon. — Ale okazała się naprawdę wspaniałą kobietą i jesteśmy bardzo szczęśliwi. Wierzę, że z wami będzie tak samo.

— A nawet jeśli nie, to małżeństwo to sprawa polityczna. Od miłości są kochanki i kochankowie — skomentował jeden z Trojan.

Eneasz nie odpowiedział. Rozumiał, że tego typu myślenie jest uzasadnione, rzeczywiście przywódca powinien na pierwszym miejscu stawiać swój lud, ale małżeństwo także uważał za poważną sprawę. Postanowił, że nawet jeśli między nim i Lawinią nie pojawi się nic więcej niż przyjaźń i szacunek, będzie jej wierny i zadba o jej honor.

— Księżniczka Lawinia jest bardzo miła i urocza — zapewnił młodziutki Pallas. — Bawiliśmy się często jako dzieci. Cieszę się, że wyjdzie za porządnego człowieka. Mówią, że Turnus to straszny brutal.

Te słowa zmobilizowały Eneasza. Myśl, że przynajmniej jeden z żołnierzy w pełni zrozumiał jego postępowanie, nie tylko ze względu na rację stanu, dodała mu pewności siebie. Tak, Lawinia była dobra i szlachetna. Zasługiwała na ocalenie.

— Ja także o tym słyszałem — potwierdził. — Moi ludzie są dla mnie najważniejsi, ale przysięgłem księżniczce, że ją ochronię i traktuję to jako obowiązek mężczyzny. Mam nadzieję, że się zgadzacie.

Rozległy się głosy potakiwania. Eneasz poczuł wewnętrzny triumf.

— Zanim przystąpimy do walki, musimy sprawdzić siły wroga. Udam się na zwiady. Kto chce iść ze mną?

Turnus siedział w namiocie i zastanawiał się nad dalszymi działaniami. W jego sercu kipiały złość i gniew. Nie kochał Lawinii, nawet specjalnie mu się nie podobała. Wolał dojrzalsze kobiety, jego pierwszymi kochankami były ladacznice po trzydziestce lub starsze. Ale to Lawinia była córką najpotężniejszego italskiego wodza. Sprawiało mu przyjemność, że będzie mógł ją sobie podporządkować. A teraz to dziewczątko wystąpiło przeciwko niemu i wyobrażało sobie, że może o sobie decydować. Miał zamiar ją bardzo okrutnie ukarać.

Jednocześnie obawiał się wystąpić przeciwko Trojanom. Przez siedem lat słyszał wiele o ich wojnie z Grekami i choć ostatecznie mieszkańcy Illionu przegrali i stracili miasto, to wykazali się męstwem, a Eneasz podobno był synem Wenus. Jeśli musiał walczyć, potrzebował pewności zwycięstwa.

— Dlaczego tak siedzisz?

Usłyszał za sobą szorstki kobiecy głos. W pierwszej chwili pomyślał, że to Aminata. Matka Lawinii miała do niego ewidentną słabość i nie zdziwiłby się, gdyby w akcie desperacji porzuciłaby dla niego męża. Jednak gdy odwrócił głowę, zobaczył boginię Junonę.

— Eneasz opuścił obóz — powiedziała bogini. Stała spokojna i nieporuszona jak posąg. Nie łudził się, że Junona szczególnie go kocha. Wiedział o jej nienawiści do Wenus i domyślał się, że chodzi tu o spór kobiecy. — Teraz jest twoja szansa, by ruszyć do boju i wziąć to, co do ciebie należy.

Junona rozpłynęła się w powietrzu, a Turnus rozsunął wejście do namiotu i krzyknął:

— Ludzie! Czas na nas! Ruszamy na wroga.

Askaniusz ze zdziwieniem zauważył, że poczuł się swobodniej, gdy jego ojciec opuścił obóz. Kochał Eneasza, przez lata podziwiał go i uważał za wzór. Po śmierci Kreuzy byli w końcu zdani na siebie. Ale ostatnio coś się zmieniło. Mógłby obwiniać o to Lawinię, ale zdawał sobie sprawę, że to nieuczciwe. Już wcześniej chwilami dręczyła go zazdrość o pozycję ojca. On sam stał się już dorosły, niektórzy młodzieńcy w jego wieku już przewodzili swojemu ludowi, a on musiał stać w cieniu.

Oczywiście, nie życzył ojcu śmierci. Nadal bardzo go kochał i nie wyobrażał sobie bez niego życia. Pragnąłby tylko, żeby nie wydawał się tak idealny i niewzruszony i aby ich ludzie zobaczyli godnego wodza także w nim.

Ostrzył swój miecz i myślał o tym wszystkim, gdy usłyszał czyjeś ciężkie kroki. Podniósł głowę i zobaczył Pallasa.

— Askaniuszu! Rutulowie zmierzają w naszą stronę. Musimy zebrać ludzi i się bronić. Co powie twój ojciec, gdy się o tym dowie?

— Uspokój się — poprosił Askaniusz, choć w głębi serca sam się trząsł. — Jest nas wielu, mój ojciec nie jest niezniszczalny. Idę do króla Latynusa i poproszę o zebranie wojowników.

— Dziękuję. Ja będę zawsze stał u waszego boku — zapewnił Pallas.

Askaniusz uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu. Polubił tego niewiele starszego od siebie chłopaka, od którego biła dobroć i serdeczność. Pallas nie miał w sobie żadnej brutalności czy żądzy władzy. Walczył z poczucia obowiązku i lojalności wobec towarzyszy. Askaniusz tak widział swoich wujów, którzy zginęli z rąk Greków – Hektora czy Troilusa.

Król Latynus siedział w swoim namiocie i popijał kykeon. Askaniusz stanął przed nim na baczność. Jego towarzystwo budziło w nim niepokój. Władca Lacjum wydawał się mądrym i szlachetnym człowiekiem, szanował Trojan i uważał ich za równych sobie. Był jednak kolejną osobą, która spychała go w cień. I był ojcem jego przyszłej macochy, więc ich koneksje wydawały się Askaniuszowi dziwaczne.

— Królu — powiedział chłopak. — Rutulowie jadą w stronę naszego obozu. Pallas ich widział.

— Przeczuwałem, że nie mają honoru i dowiedzą się, że Eneasz nas opuścił. Żałuję, że próbowałem się z nimi układać. — Latynus potrząsnął głową. — Zwołamy ludzi i podążymy do boju. Jestem jeszcze dość mężny.

— Ja też będę walczył, panie. W zastępstwie mojego ojca — zapewnił Askaniusz.

— Ja też będę walczył, panie. W zastępstwie mojego ojca — zapewnił Askaniusz.

— Lepiej nie, chłopcze. Jesteś następcą Eneasza. Powinieneś się oszczędzać.

— Mój wuj Hektor też był następcą tronu, a mimo to ruszył do walki z Achillesem i jest nadal pamiętany przez wszystkich! Muszę być go godny.

Latynus znów potrząsnął głową, jakby miał go za bezbronne, naiwne dziecko.

— Skoro sobie tego życzysz. Śpieszmy się. Nie ma czasu do stracenia.

Potem wszystko działo się bardzo szybko. Askaniusz znalazł się w środku pola bitwy. Nigdy wcześniej nie brał udziału w prawdziwej walce, choć zdawał sobie sprawę, że jest to los każdego mężczyzny i poświęcał wiele czasu na ćwiczenia. Okazało się jednak, że zmaganie się dla poprawy kondycji z bliskimi ludźmi, w bezpiecznym otoczeniu, a w szczerym polu, naprzeciw tych, którzy pragnęli cię zabić, to coś całkiem innego. Askaniusz czuł, jak ogarnia go chaos. Machał mieczem we wszystkie strony, pragnąc pobić jak największą liczbę Rutulów, ale większość z nich odskakiwała i uciekała. Głowa bolała go od wrzasków zagrzewających do boju lub jęków bólu. Unoszący się pył sprawiał, że swędziało go w nosie. Wszystko wydawało mu się skrajnie nierealistyczne.

Nagle znalazł się naprzeciwko jednego z Rutulów, który od razu wymierzył z niego miecz. Askaniusz wyciągnął własną broń i próbował uderzyć w rutulskie ostrze, ale przeciwnik zrobił gładki unik i w jednej chwili prawie ugodził go w bok. Zanim jednak do tego doszło, obcy mężczyzna padł od strzały.

— Kto to? Wszyscy mamy miecze! — zawołał Askaniusz. Po chwili poczuł, że ktoś łapie go za ramię i wyprowadza z pola bitwy. Szarpał się, ale zdawało się, że nieznajomy przyssał go do siebie.

— Twoja babcia postanowiła powtórzyć numer z Parysem i poprosiła, żebym zabrał cię z pola bitwy — powiedział w końcu jego ,,obrońca". Askaniusz podniósł na niego głowę i zobaczył przed sobą bladego młodzieńca o złotych lokach.

— Jesteś Apollo... — wykrztusił.

— Zgadza się, najpiękniejszy z bogów. — Apollon potrząsnął głową, sprawiając, że włosy opadły mu na plecy. — Podczas wojny wspierałem Troję, więc choć twoja babka wiele razy mnie zirytowała, to zgodziłem się pomóc. W zamian za to ona ześle na Orestesa z Myken wspomnienia o jego ukochanej Hermionie.

— Chcę walczyć! — zaprotestował Askaniusz. — Nie jestem tchórzem jak Parys!

— Z Parysem to była inna sprawa. Sam rozpętał wojnę — stwierdził Apollo. — A twoja śmierć mogłaby spowodować upadek morałów Trojan i Latynów. Póki Lawinia nie urodziła twojemu ojca syna, jesteś jedynym następcą tronu i gwarancją, że Eneasz jest w stanie utrzymać ród. — Uniósł brew. — Naprawdę doceń moją pomoc, bo nasza kochana Afrodyta musiała długo mnie błagać. Wiele razy mnie poniżała i nazywała idiotą, jakby sama była orłem intelektu. Gdybyś nie był tak ładnym chłopakiem, może nie dałbym się przekonać.

Askaniusz przewrócił oczami, gdy bóg muzyki rozpłynął się w powietrzu.

,,Teraz będę musiał to jeszcze wyjaśnić Latynusowi, Diomedesowi czy Helikaonowi" pomyślał, opierając ręce na biodrach. ,,Mam nadzieję, że nie uznają mnie za tchórza".

Marzył o tym, aby wsławić się w bitwie i udowodnić, że jest wielkim wojownikiem, godnym swoich przodków. Ale argumentacja Apolla wydała mu się logiczna i uzasadniona. Nie był jeszcze prawdziwym żołnierzem, prawdopodobnie zginąłby z ręki Rutula. A on chciał żyć.

— Dość! — krzyknął Zeus i uderzył pięścią w stół. — Znowu skłócone kobiety zawracają mi głowę i niszczą wszystko! Wojna w Troi się skończyła, była cisza i spokój, ale tym się nudzi, więc zaczęły wymyślać.

— ,,Wymyślać"? — oburzyła się Afrodyta. — Próbuję ocalić moje dziecko i zapewnić mu dobrą przyszłość. Szkoda, że nie zrobiłeś tego samego dla Heleny — prychnęła i uniosła brew z pogardą.

Siedząca przy mężu Hera zaśmiała się ironicznie.

— To ty oddałaś ją jak zabawkę temu dzieciuchowi z Troi! Nie udawaj teraz hojnej i sprawiedliwej!

— Ale potem pomogłam jej pogodzić się z Menelaosem i są bardzo szczęśliwi — przypomniała Afrodyta. — Poza tym Parys był tylko głupcem. Ty chcesz oddać niewinną Lawinię brutalowi i okrutnikowi.

Rozejrzała się po sali, gdzie na rozkaz Zeusa zgromadzili się wszyscy główni bogowie. Liczyła, że wzruszy czyjekolwiek serce i ktoś wstawi się za jej synem. Przecież Eneasz był tak pobożny, nigdy nie zapominał o modlitwach i ofiarach.

— Zgadzam się z Afrodytą — odezwała się spokojnie Artemida. — Mnie także kobiety wzywają w modlitwach w dniu ślubu. Nie chciałabym błogosławić takiemu związkowi.

— Wieczna dziewica, a taka sentymentalna — zadrwiła Hera.

— Tylko ja mam tu prawo obrażać moją siostrę! — wrzasnął Apollo, a jego głos przypominał skrzypienie nienastrojonej harfy.

— Dość! — Zeus znów zastukał w stół. — Widzę, że każdy ma tu bardzo wyrazistą opinię, ale to do niczego nie prowadzi. Zatem słuchajcie uważnie. Zabraniam wszystkim bogom mieszania się w tę wojnę i losy Rzymu aż do czasu, gdy potomkowie Kartagińczyków nie wyruszą z zemstą. O wyniku dzisiejszej potyczki zadecyduje los. Nie obchodzą mnie wasze kłótnie ani uczucia.

Afrodyta zacisnęła pięści. Nienawidziła tej złośliwości Zeusa, który zawsze patrzył na wszystkich z góry i traktował ich, jakby nie dorastali mu do pięt. A przecież królem bogów został wyłącznie w wyniku przypadku[1]. Posejdon i Hades byli od niego znacznie mądrzejsi.

— Ares i nasi synowie mieli uczestniczyć w walkach — przypomniała. — Mam cofnąć dane słowo?

— Ares należy do Wielkiej Dwunastki i ma tu zostać — nakazał Zeus. — Dejmos i Fobos mogą iść.

Afrodyta z ulgą popatrzyła na swojego kochanka i ścisnęła jego ramię. Udział w walce ich synów sam w sobie nie zapewni zwycięstwa Eneaszowi, ale przynajmniej nie będzie patrzyła na to wszystko z myślą, że zostawiła własne dziecko samo sobie.

Rozmowa z Hippodameją dodała Lawinii nadziei i pewności siebie. Odrzucenie przez matkę sprawiło, że księżniczka zawsze czuła się gorsza i pozbawiona wsparcia, jakby musiała zasłużyć na uwagę i szacunek. Tymczasem okazało się, że ma wielu sojuszników. Los pobłogosławił ją kochającym i oddanym ojcem. Nowy narzeczony traktował ją z troską i lojalnością. Nie zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, ale obiecał, że będzie się nią opiekował, a ona mu ufała. Teraz okazało się też, że jego siostra z radością przyjmie ją do rodziny. Może przyszłość nie będzie więc taka ponura?

Coraz mocniej wierzyła w swoją sprawczość i że w przyszłości stanie się mądrą królową i godną przywódczynią swego ludu. Eneasz powiedział jej, że kiedyś ludzie sami będą wybierali kobiety, aby nimi rządzili, ale ona mówiła prawdę, gdy twierdziła, że sami wybieramy swój los. Skąd pewność, że nie można wpływać na przyszłość? Zatem powinna swoim przykładem pokazać, że niewiasta także może przewodzić i utorować drogę innym.

Dlatego starała się teraz, jak mogła dodawać otuchy mieszkańcom Lacjum i przekonywać ich, że są bezpieczni i Rutulowie zostaną pokonani. Na szczęście, większość z nich od razu uznała lud Turnusa za wrogi i wydawali się zadowoleni z sojuszu z Trojanami. W końcu Eneasz był synem bogini.

Wracała z przechadzki do pałacu dość zadowolona i uspokojona. Weszła na chwilę do kapliczki, by pomodlić się do Marsa-Aresa o powodzenie bitewne dla swoich oraz do bogini zwycięstwa, którą Grecy nazywali Tyche, a Latynowie Wiktorią. Potem postanowiła pójść do kuchni, aby porozmawiać ze służbą, ale zanim tam dotarła, na korytarzu zobaczyła swoją matkę.

— Jednak wyszłaś z komnaty — stwierdziła, starając się ukryć poruszenie.

— Owszem. Wierzę, że Turnus wkrótce tu przybędzie. Wyjdę go powitać — odparła lekko Aminata.

Lawinia zadrżała na myśl, że ten potworny człowiek mógłby tu wrócić. Już wcześniej traktował ją brutalnie i nie łudziła się, że zapomni o odrzuceniu. Gdyby dostała się w jego ręce, postarałby się, aby pożałowała każdego swego czynu. Nie rozumiała, jak własna matka może życzyć jej czegoś takiego.

— On nie wygra — powiedziała. Nie mogła okazać słabości przed Aminatą. To tylko wywołałoby jej pogardę. — Eneasz jest synem bogini. Jego ojczymem jest bóg Mars. Po jego stronie walczą wodzowie spod Troi. Turnus nie będzie miał z nim szans.

— Jesteś idiotką — prychnęła Aminata. — Nie rozumiem, jak można odrzucać tak cudownego mężczyznę.

— A ja nie rozumiem, jak możesz udawać, że nie widzisz, co on mi robił. Nie musisz mnie rozpieszczać, ale co za matka chce oddać dziecko zwyrodnialcowi?

— Gdybyś umiała go docenić, traktowałby cię lepiej. I nie łudź się, że twój Trojańczyk będzie bardziej delikatny.

Lawinia nie odpowiedziała. Wierzyła, że jest silna, ale taki dowód braku uczuć u matki za bardzo ją ranił. Zdawała sobie sprawę, że nie zyska miłości Aminaty, musiała więc unikać konfrontacji i rozmów, które wytrącałyby ją z równowagi. Musiała tak postępować w imię szacunku do samej siebie.

Skryła się w swojej komnacie, usiadła na łóżku i oparła głowę o ścianę. Powtarzała sobie, że matka jest zaślepiona i nie umie przewidywać konsekwencji działań. Jej wiara w Turnusa jest nieuzasadniona, to Eneasz ma przewagę. Ale uderzyło ją coś innego. Czy nowy narzeczony naprawdę też byłby w stanie ją skrzywdzić? Czy też będzie oczekiwał od niej, żeby mu się oddawała i go zaspokajała, nie patrząc na jej uczucia i chęci?

Nie, nie wierzyła w to. Eneasz już okazał jej wiele szacunku i zrozumienia. Sam zachęcał ją do czucia się prawowitą następczynią tronu. Może znała go krócej niż Turnusa, ale miała pewność, że na co dzień będzie dla niej dobry. Ale w nocy? Domyślała się, że to doświadczenie może być dziwne, w końcu pobierali się z przyczyn politycznych. Ale przecież tak dobry i łagodny człowiek nie użyłby przemocy wobec własnej żony.

Przyjrzała się wazie, którą trzymała w pokoju, a która przedstawiała taniec księżniczki Krety Ariadny i boga Dionizosa zwanego w Italii Bachusem. Mimo prostoty rysunku na ich twarzach i tak dało się zauważyć fascynację i pożądanie. Starsze kobiety opowiadały, że Ariadna została wykorzystana przez Tezeusza z Aten, który porzucił ją jak starą zabawkę. Na wyspie Nakssos odnalazł ją potem bóg wina i zabawy, pokochał i uczynił swoją żoną. Podobno gdy obcowali ze sobą, na świat spadały błogosławieństwa, a ziemia rodziła lepsze plony. Ariadna ze zdradzonej i poniżonej dziewczyny zmieniła się w kobietę, która sama decydowała o swojej namiętności i pragnieniach. Pokazała, że ,,słaba płeć" nie musi tylko ulegać mężczyznom.

,,Może ze mną też tak będzie?" pomyślała Lawinia. ,,Może zapomnę o tym, co chciał uczynić Turnus i nauczę się nie wstydzić mojego ciała, czerpać przyjemność z cudzej bliskości. To chyba nie może być tak złe...".

Ogarnęła ją dziwna ciekawość pomieszana z obawą, ale to drugie uczucie nie było tak obezwładniające jak wcześniej. Skoro już musiała porzucić swoje dziewictwo, cieszyła się, że przeżyje to z dobrym i troskliwym mężczyzną.

1. ,, A przecież królem bogów został wyłącznie w wyniku przypadku" – Po pokonaniu Kronosa jego trzej synowie ciągnęli losy, komu przypadnie jaka część świata.


Witajcie w rozdziale :) Liczę, że się spodobał i umilił Wam czas.

Jak już kiedyś wspominałam, obecnie podział perspektyw jest dla mnie trudny, bo bohaterowie są w różnych miejscach. Wątek Eneasza nie jest tak ważny jak Heleny czy Orestesa, ale dopełnia historię, więc uznałam, że poświęcę mu teraz więcej czasu, żeby zakończyć ten epizod i przejść do zemsty, na którą chyba wszyscy czekamy ;) Mam nadzieję, że to Was nie zrazi.

Kolejny rozdział prawdopodobnie zakończy wątek walki o Lawinię i wtedy poruszę jeden temat, dziś natomiast chciałabym wspomnieć o Remusie i Romulusie. Według mitów rzymskich Rea Sylwia, ich matka, miała romans z Marsem/Aresem, ale uznałam, że nie chcę znowu komplikować jego relacji z Afrodytą. Podejrzewa się, że w starożytności wiele kobiet mogło kłamać, że ojcami ich nieślubnych dzieci są bogowie, by uniknąć hańby, więc postanowiłam poruszyć ten problem.

Trzymajcie się i do następnego :)

Ps. Czy Wam też ten styczeń tak się dłuży?



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top