Prolog. Obietnica.


Dwie dusze jedną są istotą,

Więc w czas rozłąki się nie zmienią:

Jak wyklepane w drucik złoto,

Nie przerwą się, lecz rozprzestrzenią.

Są dwie, lecz dwie tak jak ramiona

Cyrkla podwójne; twoja dusza,

Jak igła unieruchomiona,

Jednak wraz z moją się porusza.

John Donne


Jeden przychodzi i ten jeden odchodzi,
więc jesteśmy po drugiej stronie drogi,
szeptem, szeptem
powiedziałaś: chodźmy, chodźmy do domu
biorąc cały nasz czas, jechaliśmy
przez miasto, gdzie dorośliśmy
nasze historie i zdjęcia
Och, pozwalamy im odejść, pozwolić iść do domu
och, widziałem twoje rosnące piękno
gdzie wszystko blaknie, ty świecisz na złoto
nasza miłość będzie legendą
jeśli pozwolimy jej pójść, pozwolimy jej pójść do domu

Dave Baxter ,,Whispers"

https://youtu.be/SAI2P9PeNsM



Hermiona stała przed oknem w mykeńskiej komnacie i spoglądała na jasny brzeg, w który spokojnie uderzały morskie fale. Uwielbiała morze, jego piękno i potęgę oraz szum, który kołysał ją do snu. Czuła, że w Sparcie będzie jej tego bardzo brakować.

Podniosła wzrok i rozejrzała się po komnacie, która już jakiś czas temu zmieniła wystrój z dziecięcego na bardziej ,,kobiecy". Spędziła w tym miejscu osiem lat i chociaż spotkało ją tu wiele cierpień i nieprzyjemności, to na swój sposób znalazła tu dom, dorosła tu i poznała swoją wartość. Tu nawiązała przyjaźnie, a w końcu także zrozumiała, czym jest miłość. Nie była w Mykenach całkiem obca, w końcu jej dziadowie budowali to miasto.

Ale Sparta także była gniazdem jej przodków, jej ojczyzną. Wierzyła, że tam także będzie jej jak w domu, zwłaszcza gdy spotka się z rodzicami.

,,A w końcu wrócę tu jako żona Orestesa, gdy rządy ciotki przeminą" pomyślała. ,,Będę miała dwa domy. To szczęście."

Wtem do jej komnaty weszła ciotka Klitajmestra. Od czasu, gdy dowiedziała się o zakończeniu wojny trojańskiej, chodziła przygaszona i podenerwowana. Musiała rozumieć, że jej szczęście dobiega końca. Hermionie nawet było jej żal. Ciotka okropnie traktowała swoje dzieci, a razem z Ajgistem w końcu doprowadziliby Mykeny do ruiny, ale nie wiedziała, czy zasłużyła na straszny koniec, jaki zazwyczaj czekał niewierne żony.

— Wracasz do Sparty. W końcu będziesz miała gdzie mówić, że jesteś następczynią tronu. — W głosie Klitajmestry była ironia, ale bez nienawiści.

— Tam może będą traktować mnie poważnie. — Wzruszyła ramionami Hermiona.

— Możesz nie popierać moich działań, ale nadal jestem twoją ciotką, siostrą twej matki. Nigdy nie życzyłam ci źle. — Hermiona nie odpowiadała, więc Klitajmestra postanowiła kontynuować. — Liczę, że póki Agamemnon i twoi rodzice nie wrócą... Nie będziesz opowiadać w Sparcie o tym, co się tu dzieje.

Klitaja chyba wątpiła, czy takie wybiegi by coś dały. Teraz gdy wojna dobiegła końca i ludzie zaczną wracać do domów, wiadomość o jej bigamicznym małżeństwie musi rozejść się po Grecji.

— A co jeśli zostanę wtedy oskarżona o zdradę? — zapytała Hermiona.

— Dorastających panienek nie oskarża się o zdradę. Ludzie rozumieją, że mogą się bać — stwierdziła Klitajmestra.

,,Ja się nie boję. Niczego" pomyślała Hermiona.

— Cóż, to już i tak nie ma znaczenia — powiedziała w końcu królowa Myken. — Wóz spartański czeka przed pałacem, podobnie jak służba z tobołkami. Moje dzieci przyjdą się z tobą pożegnać, ja już nie wyjdę. — Przez chwilę Klitajmestra przestępowała nerwowo z nogi na nogę, by w końcu wyciągnąć rękę do siostrzenicy i powiedzieć. — Bywaj zatem. Powodzenia w Sparcie. Zapal za mnie wota przy grobach moich rodziców.

— Zapalę — zgodziła się Hermiona i uścisnęła rękę ciotki. Potem Klitajmestra wyszła z komnaty.

Hermiona przez kilka minut chodziła w samotności po pokoju, dopóki nie zjawili się w niej Orestes, Elektra i Chrysotemis.

— Przyszliśmy cię pożegnać. — Elektra powtórzyła słowa matki. — Ajgist nie pozwolił przyjść swoim dzieciom.

Hermiona pokiwała głową. Właściwie było jej przykro, że nie może zobaczyć się z młodszymi kuzynami, że żyją w rozbracie. I że zostawia swoich przyjaciół na pastwie matki i ojczyma, którzy ich nie kochali, gdy ona wraca do domu, do miejsca, gdzie będzie uwielbianą dziedziczką.

A co jeśli jej matka tak naprawdę patrzy na nią tak, jak ciotka Klitajmestra na swoje dzieci?

— Mamy prezenty! — Głos Chrysotemis przerwał jej rozważania. — Ja uplotłam ci jedną bransoletkę, a Taida drugą — powiedziała i wręczyła kuzynce dwie plecione bransolety. Nie były specjalnie ozdobne ani urzekające, ale na ich widok Hermionie zrobiło się ciepło na sercu.

— Ja mam dla ciebie naszyjnik — powiedziała Elektra i wyjęła z fałd sukni wisiorek z jasnoniebieskim oczkiem. — Dostałam od matki na czternaste urodziny. Nie chcę go nosić, a myślę, że i ona wolałaby, żebyś ty go miała.

Hermiona pozwoliła zapiąć sobie podarunek. Rzeczywiście, ciotka mogła jej nie kochać, ale na pewno nie darzyła jej taką nienawiścią jak swoje dzieci.

— Ja też coś dla was mam, też od serca — odpowiedziała i wręczyła Chrysotemis swoją starą bransoletkę z lambdą, godłem Sparty. — A ty, Elke... — Uśmiechnęła się do starszej kuzynki. — Chcę, żebyś wzięła do swojej komnaty moją wazę z obrazem Medei, którą wuj Ajgist zamówił mi, gdy miałam dwanaście lat. Pamiętam, jak strasznie się z nim o to kłóciłam. Jeśli nie uznał, że szukam inspiracji do wymordowania całych Myken, zapewne utwierdził się w przekonaniu, że jestem wariatką.

Zaśmiała się, chociaż tak naprawdę czuła głównie żal. Nie chodziło o głupią wazę, ale że czegoś oficjalnie jej zabroniono, jakby była nierozumną istotą, która nie może nawet decydować o tym, co chce trzymać we własnej komnacie. A potem wuj zakpił z jej autorytetów, stwierdził, że to, kim chce być, jest złe i niemoralne.

Ale w Sparcie będzie inaczej. Tam kobiety są równe mężczyznom.

— Dziękuję! — zawołała Elektra i uściskała kuzynkę. — Wiem, ile dla ciebie znaczyła i czego była symbolem.

— Bycia odważną — odparła Hermiona. — To ci się przyda.

Do oczu Elektry napłynęły łzy. Próbowała odwrócić od nich uwagę, rzucając przekornie:

— Jeśli to ja doznam inspiracji i w końcu zabiję Ajgista i matkę, będziesz mnie mieć na sumieniu.

— Siostro, nie powinno się tak mówić! — upomniała ją Chrysotemis.

— Nie powinno się doprowadzać drugiego człowieka do tego, że chce cię zabić — przerwał im Orestes. — Dacie mi dojść do słowa?

— Damy — przytaknęła Elektra. — Już wychodzimy. — Objęła ostatni raz Hermionę i wyprowadziła Chrysotemis z komnaty.

Hermiona uświadomiła sobie, że jej młodsza kuzynka chyba właśnie dowiedziała się o związku jej i swojego brata. Ale mimo lojalności i miłości do matki Chrysotemis nie była przeciwko rodzeństwu i na pewno ich nie wyda. Elektra wszystko jej wytłumaczy.

Kiedy zostali sami, Orestes ujął jej ręce i popatrzył na nią z miłością. Przez kilka lat codziennie widywała te oczy, wtedy, gdy były wesołe, smutne, rozgniewane i w końcu rozkochane w niej. Dzielili wszystkie bóle i radości dnia codziennego, jakby już byli małżeństwem, jakby byli nim od dziecka. Teraz mieli się rozstać na nieokreślony czas. Oczywiście, to wszystko skończy się szczęśliwie. W końcu ponownie się spotkają, wezmą ślub i będą razem rządzić. Ale Hermiona i tak miała wrażenie, że serce jej pęka.

— Kocham cię — szepnęła. — Zawsze będę.

Nie chciała słuchać żadnych podszeptów, że jest za młoda i jej uczucia mogą się zmienić. Ona wiedziała, że jej miłość jest wykuta w kamieniu.

— Ja też cię kocham. — Orestes pochylił się i pocałował ją w czoło. — Może już za kilka miesięcy zostaniesz moją żoną.

— A jeśli nie? — odważyła się zapytać Hermiona. — Jeśli coś się wydarzy i nasi ojcowie nie wrócą tak wcześnie, jeśli coś się stanie... — Umilkła. Nie mogła myśleć o śmierci ani własnych rodziców, ani wuja Agamemnona.

— Zawsze znajdę sposób, żeby się z tobą połączyć — odpowiedział Orestes. Jego twarz była poważna i skupiona. Przywykł do spodziewania się najgorszego. — Hermiono — wypowiedział jej imię stanowczo, ale i czule. — Cokolwiek się stanie, znajdę sposób, żebyśmy byli razem. Nigdy z ciebie nie zrezygnuję. Przyjdę po ciebie, tak jak twój ojciec po matkę.

Potem pochylił się i pocałował ją, mocno i gwałtownie, jakby chciał zawrzeć w tym wszystkie uczucia, których w najbliższym czasie nie będzie mógł jej okazywać. Hermiona przytuliła się do niego i trzymała mocno za szyję, próbując rozpaczliwie zatrzymać wszystko, co zdobyli.


Uznałam, że skoro mam pomysł, to nie ma co zwlekać z drugą cześcią i oto jest ;) Mam nadzieję, że prolog Was zaciekawił i zachęcił.

Ważna rzecz: we wstępie wspominałam, że mogą się tu pojawić drastyczne tematy, takie jak morderstwa i gwałty. Natomiast teraz chciałabym dodać, że postacie też będą postępować nie do końca moralnie i nie będą jednoznacznie dobre albo złe - postać, która teoretycznie jest pozytywna i do polubienia, może robić rzeczy, które same w sobie są złe i nie można ich zwyczajnie usprawiedliwić. Nie chcę Wam narzucać żadnych osądów moralnych, od tego jesteście, jako czytelnicy, natomiast chcę Wam pokazać swoją perspektywę i skłonić do jakichś refleksji. Dlatego żeby nie było nieporozumień: kiedy Orestes mówi, że nie powinno się doprowadzać innych ludzi do tego, że chcą nas zabić, to nie znaczy, że przekonuję Was, że ktokolwiek zasługuje na śmierć, tylko że w umysłach pewnych ludzi takie myśli mogą się pojawić i do czego to może doprowadzić. Nie chcę nikogo wybielać, tylko jeśli już samodzielnie skłonić Was do myślenia, czy czasami za łatwo nie oceniamy innych. Oczywiście, są to też tematy, które powinny czytać osoby już dojrzalsze i potrafiące krytycznie myśleć.

Mam nadzieję, że to zrozumiałe :) Nie mogę obiecać, kiedy pojawi się pierwszy rozdział, bo mam jeszcze trochę nauki plus inne projekty, ale postaram się publikować w podobnych terminach, co pierwszy tom :)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top