Rozdział trzydziesty drugi. Strzała Erosa.


W ostatniej scenie pojawia się fragment o zabarwieniu erotycznym - nie jest mocny, ale wiem, że niektórzy nie życzą sobie czytać takich rzeczy.



Świat jest dziś istotnie pełen grozy i wiele miejsc tonie w ciemnościach, ciągle jednak istnieje piękno, a chociaż we wszystkich krajach miłość zmieszana jest z bólem, może tym bardziej potężnieje.

J. R. R. Tolkien ,,Władca Pierścieni. Drużyna Pierścieni"



Kiedy przychodzi miłość

Nigdy nie będziesz już taki sam

Przeraża cię

Ale jednak masz nadzieję, że zostanie na zawsze

Kiedy przychodzi miłość

W końcu jest ktoś, by dla niego płakać

Ktoś za kogo chętnie umrę

Ktoś, kto jest całkowicie żywy

Nie mogę uwierzyć w spokój, jaki czuję

Prawie jakby nie był prawdziwy

Nawet jeśli umrę, miłość przetrwa

Deth Note: The Musical ,,When Love Comes"

(Jeśli kojarzycie mangę i anime pod tym samym tytułem, to tak: musical powstał na podstawie mangi. Jest produkcji japońskiej, ale ja udostępniam wersję angielską. Polecam go bardzo zarówno fanom musicali, jak i kultury azjatyckiej, ponieważ jest tak różnorodny, że każdy znajdzie coś dla siebie. W drugim tomie szykujcie się na spam nim.)


Afrodyta błądziła po szkatułce z klejnotami, biorąc do ręki kolejne naszyjniki i bransoletki, a potem je odrzucając. Na jej twarzy co chwila wyraz podziwu mieszał się ze zniesmaczonym skrzywieniem.

— To jest za ciężkie, nieodpowiednie dla młodej dziewczyny... To nie pasuje do brunetki... Perły sprowadzają smutek, a przynajmniej ludzie tak uważają...

— Mamo, przeszkadzam ci? — Usłyszała za sobą czyjś głos.

— Och, to ty, Erosie. — Odwróciła się bogini. — Chcę podarować coś z biżuterii dla narzeczonej Eneasza i przekazać jej to przez niego, bo ona podobno wstydziłaby się ze mną rozmawiać. — Posmutniała na myśl, że nie może stać przy rodzonym synu w dniu jego ślubu. Nawet gdyby on i Kreuza tego chcieli, nie byłoby rozsądne, aby ukazywała się w mieście, na które zesłała wojnę. A obawiała się, że i tak młoda para tego nie chce. — Nie mogę się zdecydować. Potem do ciebie przyjdę.

— Rozmawiałem z ojcem — kontynuował Eros, nie zważając na niechęć matki. — Jest na ciebie obrażony. Uważa, że żadnym z nas nie przejmowałaś się tak jak Eneaszem... — Niepewność w jego oczach wskazywała, że Ares użył mniej uprzejmych słów.

— Jest na mnie obrażony od kilkunastu lat, przywykłam do tego. — Skrzywiła się. — Do tego on podle kłamie. Przecież wiesz, że was głęboko kocham, prawda? — Ujęła twarz syna w ręce i popatrzyła na niego z czułością.

— Wiem, mamo, ja też cię kocham — zapewnił bożek miłości. — Ale nie o to chodzi. Nie uważasz, że czas pogodzić się z ojcem? Na pewno byłoby wam lepiej.

— Ależ ja chciałam się z nim pogodzić, to on nie chciał pogodzić się ze mną. — Wzruszyła ramionami. — Nie liczył się z moimi uczuciami, uniósł się urażoną dumą, naraził moje dziecko, stając po stronie Menelaosa... — W niebieskich oczach Afrodyty pojawiły się łzy. — Nie mogę mu teraz wybaczyć.

— Chciałaś, żeby się poświęcił dla twojego dziecka z kimś innym, to zrozumiałe, że w pierwszej chwili był wściekły! — krzyknął Eros. — Gdybyś spokojnie z nim pomówiła, już dawno bylibyście po jednej stronie.

Afrodyta pokręciła głową. Kochała swego pierworodnego, nie chciała łamać mu serca, ale nawet z tego powodu nie potrafiła przebaczyć i wyciągnąć dłoni na zgodę do kogoś, kto wprost wystąpił przeciwko jej dziecku, kto dodawał greckim żołnierzom siły i zapału do walki, żeby mogli skrzywdzić jej Eneasza...

— Nie, kochany. — Pokręciła głową. — Nie będę z nim spokojnie mówić. Wybacz mi, ale nie dam rady. — Pocałowała syna w policzek. — Błagam, nie wiń mnie.

Zrezygnowany Eros oddał pocałunek matce i udał się w stronę własnych komnat.

— Nie osiągnąłem nic — powiedział po wejściu do pokoju, po czym usiadł z westchnieniem na szerokiej leżance wybitej niebieskim puchem. Wpatrywało się w niego pięć czujnych par oczu.

— Trudno, krótka strata — skomentował jego młodszy brat Anteros[1]. — Za kilka dni ja spróbuję.

— Tak, z pewnością ci się powiedzie — ironizował Eros. — Tak tylko przypominam, że jesteś bogiem nieodwzajemnionej miłości.

— I co z tego? Jestem też synem mamy.

— Mama powie ci, że cię kocha i jesteś dla niej bardzo ważny, tak samo, jak pozostałe jej dzieci, i dlatego nie może wyciągnąć ręki do kogoś, kto, w jej opinii, naraża jej syna. — Eros streścił słowa Afrodyty. — A potem ona się zorientuje, że jesteśmy w zmowie.

— A ja i Dejmos nadal będziemy stać po przeciwnych stronach — westchnął siedzący między braćmi Fobos. — Myślicie, że to dobry przykład dla pokoleń żołnierzy?

— Nikt wam nie kazał słuchać Afrodyty — odezwała się żona Erosa, Psyche, ale bracia mieli na ten temat inne zdanie.

— Nie możesz po prostu wypuścić w matkę i ojca swoje strzały? — zapytał Dejmos, opierając głowę na rękach.

— To tak nie działa. — Eros przewrócił oczami. — Gdybym spróbował nakazać komuś miłość, w końcu zmieniłaby się ona w przekleństwo. Mogę próbować tylko rozniecać tę, która już istnieje. Dzisiaj się nie powiodło, najwidoczniej macierzyńskie uczucia mamy są silniejsze.

Nagle zauważył uniesioną do góry małą, szczupłą dłoń. Należała ona do jego córki Hedone[2]. Młoda boginka szczebioczącym głosem zapytała:

— A może ja spróbuję je rozniecić? Może mi się uda!

— Nawet nie próbuj! — skarciła ją matka. — Narobisz tylko kłopotów i Zeus się zirytuje.

Hedone przybrała obrażoną minkę, po czym przesiadła się obok ojca i opierając się na jego ramieniu, mówiła słodkim głosikiem:

— Pozwolisz mi? Pozwolisz?

— Nie ma mowy. — Eros zmierzwił jej włosy i odsunął od siebie. — Wątpię, byś potrafiła wzbudzić w kimś łagodną, stałą miłość.

Hedone prychnęła i z naburmuszeniem splotła ręce.


Kilka dni później odbywał się planowany ślub Kreuzy i Eneasza. Wielu Trojan spodziewało się więc przynajmniej dwudniowego zawieszenia broni, chociaż Hektor jako główny dowódca nie podzielał ich entuzjazmu. Grecy musieli być zmęczeni wojną jeszcze bardziej niż oni, skoro przez trzy lata żyli w namiotach, z dala od wygód pałacowych. Wątpił, by przepuścili jakąkolwiek okazję do szybkiego zakończenia wojny. Dlatego książę nakazał, by część wojska nieustannie czatowała na murach. Nie mógł pozwolić sobie na wejście Hellenów do miasta, gdy wszyscy będą pijani.

— Ojciec uważa, że źle zrobiłem i że oni też mają prawo cieszyć się zaślubinami Kreuzy — zwierzył się żonie po tym, jak służący pomógł mu już założyć odświętny ciemnobłękitny chiton i wyszedł z komnaty.

— Nie wiem, co myśli twój ojciec. — Andromacha bezradnie rozłożyła ręce. — Ale tłumaczyłeś mi, dlaczego się na to zdecydowałeś i co mogłoby nas spotkać, gdyby Grecy weszli do miasta... — Zadrżała na samą myśl. — I ja ci ufam. Król też powinien, skoro powierzył ci dowodzenie wojskiem.

— Nie wątpię, że tak jest. Myślę, że ojciec nie zna się szczególnie na wojnie. Jego młodość upłynęła pod znakiem pokoju, nigdy nie zajmował się armią w większym stopniu, niż to było konieczne. Może Parys ma to po nim.

Westchnął ciężko, uświadamiając sobie, że od trzech lat bezustannie usprawiedliwia swoją rodzinę, nawet przed własną żoną. Chyba jednak głównie próbował przekonać siebie, że jego rodzice i rodzeństwo są mądrzy i szlachetni. Gdyby zaczął myśleć o nich źle, przede wszystkim czułby się źle sam ze sobą, jako wyrodny syn i brat. Nie mógł jednak wciąż przymykać oczu na rzeczy, które mogły zagrozić całemu królestwu. Przecież lud Troi był pod ich opieką. Byli za nich odpowiedzialni, na tym powinna polegać władza królewska. Obawiał się jednak, że jest osamotniony w takich poglądach.

— Sądzę jednak, że póki ojciec sprawował pełną władzę nad wojskiem, był odpowiedzialny — powiedział w końcu. — Na pewno nie był taki jak Parys. On chciałby, żeby nałożono mu wieniec laurowy na głowę i chwalono za odwagę, ale brzydzi się krwią i potem... Uważa, że mam wobec niego nieludzkie wymagania i sam jestem zbyt brutalny.

— To nieprawda! — zawołała z oburzeniem Andromacha. Podeszła bliżej męża i przytuliła się do jego ramienia. — Jesteś dobrym, wrażliwym człowiekiem. — ,,To cechy, których Parys nie posiada" dodała z pogardą w myślach. — Inaczej bym cię nie pokochała.

Hektor uśmiechnął się i pocałował żonę we włosy.

— Parys pewnie też uważa, że jestem dobry. Prędzej zarzuca mi, że próbuję uczynić go takim jak ja. Ale to nieprawda. Popatrz na Helenosa... — rzekł z nagłą mocą, co sprawiło, że Andromacha uniosła głowę z zapytaniem w oczach. — On nie lubi wojny. Gdy z nim rozmawiam, często mówi mi, że nie może pogodzić się z tym, że człowiek ma prawo pozbawiać życia drugiego człowieka... — Książę westchnął ze smutkiem. — Mimo to walczy w każdej bitwie, bo wie, że jako książę ma obowiązek czuwać nad bezpieczeństwem ludzi. Dla ich dobra zmaga się z sumieniem i myślę, że jest to znacznie większe wyrzeczenie niż w przypadku Parysa, który boi się ubrudzić... Wszyscy nasi żołnierze szanują i cenią Helenosa, chociaż nie jest tak rozmiłowany w walce jak, chociażby, Troilus.

— Najważniejsze jest być dobrym człowiekiem — uznała Andromacha. — Wtedy można być też dobrym mężem, królem czy żołnierzem.

Małżonkowie uśmiechnęli się do siebie i uścisnęli swoje ręce. Życie na dworze było wystarczająco wymagające i przysparzające wielu zmartwień, a wojna i codzienne zagrożenia sprawiły, że przez cały czas małżeństwa nie zaznali tak naprawdę ani jednej w pełni spokojnej chwili. Mimo to i tak uważali się za najszczęśliwszych ludzi na świecie. Mieli w końcu siebie, codzienne poczucie miłości i wsparcia drugiej osoby, świadomość, że są dla siebie najważniejsi. Dzięki temu wszystko inne wydawało się do zniesienia.

— Jak zwykle musiałem zacząć ,,smęcić", jak mówi Deifobos — zaśmiał się lekko Hektor. — Chodźmy już. Obiecuję, że na weselu będę wesoły i zrobię wszystko, żeby cię zabawić.

Skierował się w stronę drzwi, ale Andromacha złapała go za ramię i przytrzymała.

— Zaczekaj chwilę. Chciałam ci powiedzieć wieczorem, ale skoro jesteś smutny, to może cię pocieszę... — Popatrzyła na niego znacząco. — Dziś rano rozmawiałam z medykiem...

Hektor przyjrzał się uważnie ukochanej, próbując upewnić się, czy zrozumiał sens jej słów. Widząc pytanie w jego oczach, Andromacha uśmiechnęła się radośnie i skinęła głową.

— Najdroższa moja! — wykrzyknął mężczyzna i chwycił ją w ramiona, po czym obsypał jej twarz i usta pocałunkami. — Nie pocieszyłaś mnie. Sprawiłaś, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem w tym grodzie.


— Nie jestem pewna, panie, czy powinieneś iść. — Bryzeida zwróciła się do Achillesa. — Co, jeśli ktoś zrani cię w to samo miejsce, co ostatnio? Twoja skóra jeszcze się nie zagoiła...

— Mam lekką bliznę, może goić się jeszcze wiele tygodni — stwierdził wojownik. Próbował podnieść się z ławy, na której siedział, ale Bryzeida przytrzymała go. — Nie chcesz chyba, żebym przez ten cały czas siedział w namiocie? Przecież cały czas obóz mnie wyśmieje!

— Ech, mężczyźni! — krzyknęła nagle dziewczyna i puściła jego ramię. — Wszyscy gotowi bylibyście rzucić się z urwiska, żeby tylko inni was podziwiali! — Odsunęła się urażona na drugi koniec ławy.

Achilles mimowolnie roześmiał się, zaskoczony takim wybuchem stanowczości u swojej branki. Zazwyczaj skromna i cicha, ostatnimi czasy coraz częściej odnosiła się do niego jak do równego sobie, chociaż nie tracąc swojego spokoju i łagodności. Być może było to spowodowane ostatnimi dniami, gdy ranny i osłabiony był w pewnym sensie zdany na jej opiekę i czujność. Zrozumiał, że wcześniej, mimo że w żaden sposób jej nie skrzywdził, musiała się go bać. Teraz najwidoczniej poczuła się pewniej i pojęła, że mogą żyć w harmonii, a nie podległości. Miał nadzieję, że zaufanie Bryzeidy okaże się trwałe, bo czerpał przyjemność z jej obecności i pragnął, by była przy nim naturalna.

— Nie powinno się śmiać z ludzi, którzy się o ciebie martwią... — powiedziała z żalem dziewczyna.

— Nie śmieję się z ciebie, tylko do ciebie, może być? — zapytał przymilnie Achilles, choć w duchu zadrwił z własnych słów. Podobnie on i jego ojciec mówili do małego Neoptolemeosa. — A teraz przestań się dąsać i pomóż mi włożyć zbroję, dobrze? — Podniósł się i wyciągnął do niej rękę.

Bryzeida westchnęła z ubolewaniem, ale wstała z ławki i podążyła za nim. Delikatnymi, sprawnymi ruchami zapinała naramiennik, od czasu do czasu przypadkowo przejeżdżając palcami po skórze mężczyzny. Achilles musiał powstrzymać się, żeby nie westchnąć w błogości. Cieszył się, że dziewczyna już się go nie wstydzi i nie odwraca głowy, gdy tylko widzi kawałek nagiego ciała, ale wtedy przynajmniej mógł sobie wmawiać, że peszy ją nie tylko dlatego, że jest jej obcy. Nie chciał, żeby spoglądała na niego ze spokojem i obojętnością, jak na przedmioty i drzewa. Pragnął, żeby jej piwne oczy mgliły się na jego widok, żeby drżała w jego obecności tak jak on przy niej.

— Dziękuję — szepnął, kiedy się od niego odsunęła, po czym uniósł głowę i spojrzał na nią uporczywie.

Nie rozumiał, jak mógł być tak głupi i wcześniej się jej wyrzec, myśleć, że jest mu niepotrzebna. Teraz, gdyby losy świata zależały tylko od jego humoru, nie poszedłby bić się za Agamemnona czy Menelaosa, ale zostałby z nią. Odgarnąłby niesforne kosmyki, które opadały jej na policzek, pogładziłby jej gładką skórę, powoli schodząc z twarzy na ramiona. Ogarnął go silny dreszcz na myśl, że mógłby zsunąć z niej suknię, i aż się otrząsnął. Bryzeida musiała to dostrzec, ponieważ zapytała:

— Wszystko w porządku, panie? Czy naprawdę dobrze się czujesz? Mogę coś dla ciebie zrobić?

,,Możesz mnie pocałować, ale wątpię, byś miała ochotę" pomyślał z ironią Achilles.

— Zrobiło mi się trochę zimno, chyba jednak boję się Hektora. — Uśmiechnął się z wymuszeniem i mrugnął do niej. — Lepiej już pójdę.

Wyciągnął rękę, odruchowo chcąc ją uściskać lub pogłaskać, ale oszołomiony wzrok kobiety przywołał go do porządku. Skinął głową i wyszedł.


Eros stał oparty o balustradę Olimpu i spoglądał na rozciągające się przed nim miasta.

Od dnia, gdy jako mały chłopiec wyglądał stąd na świat śmiertelników, wiele się zmieniło. Królestwa, które wówczas były wielkie i sławne, podupadły. Młode pary, którym lubił się przyglądać, zestarzały się albo umarły. Mimo to nie odczuwał przemijania tak mocno, jak powinien. Życie na Olimpie płynęło inaczej, a bogowie wierzyli, że na wszystko mają czas. Dlatego nie tylko jego ciało się nie zestarzało i pozostało ciałem dwudziestoletniego młodzieńca, ale również jego duch wciąż był pełen energii i żywotności. Żałował, że ludzie nie mają tyle czasu, by dokładnie smakować każdą chwilę, ale może w królestwie Hadesa wcale nie jest im gorzej niż na ziemi i mogą tam stać się podobni bogom, nawet jeśli nie osiągają ich wielkości?

Ale nawet jeśli po tamtej stronie czekała ich radość i chwała Pól Elizejskich, to sama śmierć była czymś bolesnym i często upokarzającym. Pamiętał, jak cierpiał, myśląc, że będzie musiał patrzeć, jak jego ukochana Psyche odchodzi. Nie mógł winić matki, że ona chciała ocalić przed takim losem Eneasza.

Jego rozmyślania przerwało energiczne stukanie sandałów w posadzkę. Po chwili zobaczył przed sobą Hedone. Jego córka była spokojna i zamyślona, co rzadko się zdarzało.

— Patrzysz na babcię? — spytała z niepokojem. Ojciec otoczył ją ramionami.

— Tak, ale nie rób takiej smutnej miny. Przecież nikt jej nie zabije. I nie nazywaj jej babcią, bo będzie zła. — Próbował ją rozbawić, ale boginka nawet się nie uśmiechnęła.

— A dziadek walczy po stronie Greków? — dopytywała.

— Przecież wiesz! — zawołał Eros. — Nie przejmuj się tym tak bardzo. W końcu się pogodzą. W końcu nie minęło nawet dwadzieścia lat, odkąd ojciec obraził się na nią za urodzenie Eneasza, a pełny spór trwa dopiero trzy lata.

— To dla ciebie jest mało?

Hedone była oburzona, ale on tylko pogłaskał ją po włosach i odparł dobrotliwie:

— Tobie się wydaje, że to długo, bo jesteś młodziutka. Kiedyś potraktujesz to, jak mgnienie oka.

Hedone nie odpowiedziała, tylko przytuliła się do niego mocniej. Eros wpatrywał się z czułością w swoją ,,małą dziewczynkę", w jej różaną, okrągłą buzię, ogromne zielone oczy i kasztanowe włosy, które wdzięcznie opadały na szczupłe ramiona. Ona nie została stworzona do smutku i zamartwiania się.

— Wiesz, co zrobimy? — szepnął do niej. — Będziemy tu stać i patrzeć, jak wszyscy się biją. Może potem jakiś artysta to namaluje albo wyrzeźbi. W niektórych miastach stoją posągi mojego ojca, gdy odpoczywa po bitwie, a mały ja siedzę u jego nóg i go obserwuję[3]. Chciałabyś takie coś zobaczyć?

— Jeśli w ten sposób ukoiłbyś jego gniew, to owszem — stwierdziła lekceważąco Hedone. — Podobno przynosisz tylko miłość, czyż nie?

— Kto wie, może to coś pomoże — odparł Eros. Nie wiedział, czy bardziej chce uspokoić ją, czy siebie.


W tym czasie Afrodyta rzeczywiście krążyła po polu bitwy w postaci młodego jasnowłosego trojańskiego wojownika. Chciała znaleźć się jak najbliżej Eneasza i otoczyć go opieką, ale w gwarze wojennym została oddzielona od syna i mogła mieć jedynie nadzieję, że jej chłopiec jest bezpieczny, a ona dodając jego rodakom energii i zapału, ocali miasto i sprawi, że będzie mógł tam dożyć końca swoich dni.

Była wiecznie młoda i silna, ale zdecydowanie nie została stworzona do wysiłku fizycznego i nawet używając iluzji, nie mogła nic poradzić na bolące mięśnie i urywany oddech. Nie znosiła bitewnego wrzasku, tłoku i spoconych ciał, przez które robiło się jej niedobrze. Gdyby Ares nie wystąpił przeciwko niej, poprosiłaby go, żeby zajął jej miejsce u boku Eneasza, ale on wolał wspierać Mykeńczyków i Spartan. Złość i poczucie zdrady przepełniało jej serce.

— Mamo, to nie jest miejsce dla ciebie. — Poczuła, jak Fobos kładzie jej rękę na ramieniu. — Wracaj na Olimp. Ja się tym zajmę.

— Nie będziesz mi mówił, co mam robić! — krzyknęła. — Nie zostawię ciebie i Eneasza samych, gdy po stronie Greków stoją twój ojciec, brat i ta suka Atena.

Fobos westchnął i wiedząc, że nie przekona matki, skrzyżował oręż z jednym z wojowników achajskich. Tymczasem Afrodyta pobiegła dalej. Pragnęła dostać się do Eneasza, a jeśli nie miało być to jej dane, znaleźć się jak najbliżej tych Greków, którzy mogli zaszkodzić jej dziecku.

Nagle ujrzała przed sobą około dwudziestoletniego mężczyznę o półdługich ciemnych lokach i przystojnej twarzy okolonej dwudniowym zarostem. Na jego zbroi znajdował się znak królestwa Argos. To był Diomedes, syn nieszczęsnego Tydeusa, który zginął podczas wojny w Tebach. Ulubieniec Ateny, o którym mówiono, że jest drugim najdzielniejszym żołnierzem greckim po Achillesie. Gdyby znalazł się naprzeciwko młodziutkiego, szczupłego Eneasza, mógłby zabić go w jednej chwili.

Bogini wyciągnęła rękę, by osłabić wojownika i odebrać mu witalność. Ponieważ była pod postacią pacholęcia, wyglądało to, jakby wymierzyła w Diomedesa miecz. Książę zamachnął się więc w jej stronę i wbił srebrne ostrze w jej bok.

Afrodyta zawyła z bólu, a osłabiona iluzja ukazała jej kobiecą postać w lekkiej różowej sukni. W oczach Diomedesa przez chwilę widać było zdziwienie, ale musiał szybko domyślić się, kogo zranił, bowiem przerażenie szybko zastąpiła duma. Do śmierci będzie się chwalił, że zaatakował boginię.

Uśmiechnął się z satysfakcją i pobiegł w stronę innych walczących, a Afrodyta skuliła się z bólu. Nie mogła umrzeć, ale mogła krwawić i cierpieć. Nie wiedziała, czy bardziej dokucza jej poniżenie, czy fizyczna rana.

— Matko, jesteś ranna... — Fobos dobiegł do niej i pozwolił, by oparła się na nim. — Musisz wracać na Olimp i iść do Pajeona[4].

— Poradzę sobie, jestem nieśmiertelna — odparła lekceważąco Afrodyta, jednak po chwili chwycił ją kolejny paroksyzm bólu i krzyknęła przeraźliwie.

Gdy uniosła załzawione oczy, dostrzegła biegnącą ku niej męską sylwetkę odzianą w szkarłatną zbroję.

— Ares... — wyszeptała w niedowierzeniu. Zastanawiała się, czy przyjdzie triumfować i śmiać się z niej.

— Skoro tak, to ja... poszukam Eneasza... — wydusił Fobos i zniknął z pola widzenia matki.

Zanim zdążyła za nim zawołać i go skarcić, Afrodyta zobaczyła, jak Ares znajduje się przy niej, unosi ją za ramiona i przyciska do siebie.

— Co się stało? Bardzo cię boli? — pytał z troską i strachem w oczach. Afrodyta uczepiła się go.

— Boli potwornie, a moja sukienka zaraz cała przesiąknie krwią... Zranił mnie syn Tydeusa. Nie sądzę jednak, by cię to obchodziło — prychnęła.

Ares nie zwrócił na to uwagi. Przytulił ją mocniej i schował twarz w jej włosach, po czym zaczął szeptać:

— Przepraszam, że cię naraziłem. To już się nie powtórzy, nigdy. Pomszczę cię.

— Naprawdę? — Złotowłosa przyjrzała mu się z niedowierzeniem.

— Zrobię wszystko, co w mojej mocy — odpowiedział bóg i pocałował ją w czoło. — Wracaj na Olimp, a ja znajdę tego drania.

Afrodyta pokiwała głową, ale nie spełniła polecenia, tylko wolnymi krokami poszła za Aresem, nie przestając obejmować się w boku.

— Za chwilę znowu zobaczysz ojca — powiedział bóg wojny, stając przed Diomedesem w swojej własnej postaci wysokiego, barczystego mężczyzny o czarnych włosach i w olimpijskiej zbroi, tak aby nikt nie miał wątpliwości, z kim mają do czynienia.

Oczy Diomedesa błysnęły determinacją. Uderzył mieczem o ostrze Aresa. Pchał energicznie i z werwą, jakby w ogóle nie obawiał się tego, że ma przed sobą boga.

,,Arogancki idiota" pomyślała z pogardą Afrodyta, przypatrując się zajściu. Serce biło jej mocniej, gdy Diomedes wypychał Aresa z pola walki, a wypełniało się nadzieją, gdy to jej kochanek górował nad śmiertelnikiem. Zaciskała ręce mocniej z każdym świstem i szczękiem wydawanym przez miecze. Gdy zobaczyła, że Grek chwyta Aresa za ramię i przebija go, krzyknęła jeszcze głośniej niż wówczas, gdy to ona została zraniona.

Gdy dobiegła do niego, Diomedesa już nie było. Objęła mocno ukochanego i pogładziła go po twarzy.

— Jak śmiał... Jak śmiał... — powtarzała z rozpaczą.

— Będzie się przechwalał, że wygrał z bogiem wojny, a ja zostanę pośmiewiskiem całego Olimpu... — Ares się skrzywił. Przypomniał sobie jednak, że obejmowana przez niego talia Afrodyty broczy krwią, więc dodał szybko. — Zemścimy się kiedy indziej. Teraz musimy iść do Pajeona.


Greccy żołnierze wracali do swoich namiotów, rozmawiając o wygranej bitwie. Stary Nestor wyszedł im na powitanie i został przywitany informacją, że Diomedes zranił dwoje bogów.

— Przed wypłynięciem wróżbici mówili, że na tej wojnie będą walczyć ludzie i bogowie. — Starzec pokiwał głową z namaszczeniem. — Kto pomyślał, że dożyję takich czasów...

— Nie ma się czym martwić! — zawołał z dumą Diomedes. — Dopóki macie mnie nie musicie się przejmować. W końcu pokonałem dwoje bogów. — Jego twarz promieniała radością i satysfakcją.

— Myślę, że każdy z nas potrafiłby pokonać Afrodytę — zadrwił Ajaks.

— Nie będę wam umniejszał. — Diomedes uniósł brew z niechęcią. — Ale nie zaprzeczycie, że pokonałem też Aresa — dodał z pychą. Wagi tego nikt nie mógł zakwestionować.

— Tak, pokonałeś, przyjacielu. — Odyseusz poklepał go po ramieniu. — Opowiadaj nam o tym, ile tylko chcesz, ale może najpierw się umyj.

— I miej nadzieję, że bogowie ze złości nie odmówią ci swoich łask — odezwał się ironicznie Agamemnon.

— Jacy? Ares i Afrodyta? — zapytał Diomedes. — Jego się nie boję, mam jeszcze błogosławieństwo Ateny. A co do Afrodyty... Myślisz, że z taką twarzą potrzebuję jakiejś pomocy?

Nikt nie odważył się temu zaprzeczyć. Kiedy wszyscy zbliżali się już do obozu, Patrokles podszedł bliżej Achillesa i zapytał:

— Mogę pójść do ciebie? Dawno nie rozmawiałem z Bryzeidą.

— Wieczorem — odparł krótko Achilles. — Teraz wolałbym się doprowadzić do porządku.

W ostatnim czasie nie lubił przebywać w tym samym czasie z branką i przyjacielem. Nie podejrzewał, że Patrokles mógłby zostać jego rywalem i uwieść Bryzeidę. Obawiał się jednak, że jako człowiek, który doskonale go znał, mógłby łatwo odgadnąć, że jego stosunek do dziewczyny uległ zmianie i przez swój nadmierny entuzjazm nieopatrznie zdradzić tajemnicę.

Kiedy wszedł do siebie, Bryzeida siedziała w kącie i coś wyszywała. Uśmiechnął się do niej łagodnie i powiedział:

— Nie musisz się tak kryć, nawet gdy mnie nie ma. Czuj się tu jak u siebie.

— Może nie lubię wielkich przestrzeni — odpowiedziała nieśmiało Bryzeida.

— Musisz się przyzwyczaić. Chciałaś przecież, żebym zabrał cię ze sobą do Tesalii. Pałac jest duży i obszerny — zażartował wojownik. — Chciałbym się umyć.

Bryzeida skinęła głową i zabrała się za grzanie wody. Następnie postawiła przed nim balię. Nie wyszła z namiotu, co jednak niespecjalnie pocieszyło Achillesa, bo usiadła na ławce przy stole i w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Przez głowę przeszła mu myśl, że mógłby poprosić ją, żeby mu asystowała, ale nie zrobił tego. Nie chciałby potem zobaczyć w jej oczach strachu, nad którego zniknięciem pracował tak długo.

,,Ale właściwie, dlaczego sądzę, że ona nie może być moja?" pomyślał podczas zmywania krwi z ciała. ,,Przecież nie muszę jej zniewalać, nie jestem chyba aż tak odstręczający, na bogów! Przebywamy ze sobą przez większość dnia. Dlaczego tak trudno mi uwierzyć, że Bryzeida mogłaby się we mnie po prostu zakochać? Muszę się tylko trochę bardziej postarać." Kłopot polegał na tym, że żyjąc obok niej przez tyle czasu, coraz bardziej nie mógł zapanować nad swoim pragnieniem i wątpił, czy da radę czekać.

Wyszedł z balii i zaczął się ubierać. Gdy zakładał krótką tunikę, zauważył, że Bryzeida co jakiś czas rusza głową i wpatruje się w niego niepewnie. Przepełniła go nagła nadzieja. Może wcale nie jest w tak fatalnej sytuacji. Może i ona czasem zastanawia się, co by było, gdyby zdecydowała się zostać jego kochanką.

— Wytrę z szafek, strasznie się to zakurzyło — powiedziała Bryzeida, gdy zauważyła, że Achilles też się jej przypatruje. Podniosła się i zaczęła szukać szmatki do sprzątania.

On nie potrafił jednak pozbyć się iskierki, która zapaliła się w jego wnętrzu. Może wcale nie jest za późno i nie musi na nic czekać? Przecież już w momencie przybycia do obozu Bryzeida była gotowa mu się oddać. Oczywiście, mówiła o tym ze strachem, ale Achilles uważał, że to wynik jej pierwszego małżeństwa. Mynes na pewno nie obchodził się z nią należycie i obrzydził jej mężczyzn. Po godzinie w jego ramionach zapomni o tym draniu i będzie żałowała, że opierała się wcześniej.

,,Zwyczajnie podejdę do niej i powiem, że chcę, aby była moja. W końcu to ja jestem tu panem" postanowił. Poprawił szatę i stanął za Bryzeidą, która energicznie myła skrzynkę, gdzie trzymali jedzenie. Pogłaskał ją delikatnie po szyi, zachwycając się dotykiem kobiecej skóry. Za chwilę ona cała będzie jego, a potem zaśnie spokojnie przytulona do niego. Ta myśl napełniła go nie tylko pożądaniem, ale też ciepłem i czułością.

— Za ciężko pracujesz, nie wymagam tego — szepnął. — Masz prawo do odpoczynku i przyjemności.

Bryzeida odwróciła się do niego i odparła skromnie:

— Pozwól mi pracować, panie. Lubię czuć, że ktoś mnie potrzebuje.

Jej głos i spojrzenie były proste i niewinne. Nawet jego gest nie uświadomił jej, co miał na myśli. Achilles odczuł ogromny wstyd. Widział teraz w sobie największego brutala, który chciał wykorzystać samotność kobiety zdanej tylko na niego. Nie miał prawa wymagać od niej, żeby była jego kochanką. Oddałaby mu się tylko z bezradności i poczucia obowiązku, a on nie różniłby się niczym od pospolitego gwałciciela.

— Zatem nie przeszkadzam ci — odpowiedział. — Idę do Patroklesa.

Pragnął wierzyć, że ma jeszcze czas, że w końcu dobrocią i łaskawością przekona Bryzeidę, że nikt nie zadba o nią lepiej. Musiał ją zwyczajnie uwieść.


Afrodyta delikatnie szarpnęła za klamkę i uchyliła drzwi tak, aby nie wzbudzić hałasu. Miała szczęście, że podłogi na Olimpie nigdy nie były brudne i mogła chodzić boso.

Wszędzie panował mrok, ale nawet teraz dostrzegała, że komnata boga wojny urządzona była w prostszy i bardziej surowy sposób niż inne boskie pokoje. Ściany także były lśniąco białe, ale zdobiło je jedynie jedno malowidło przedstawiające bitwę i smoka. Filary były szare i czarne, a na podłodze rozłożono mały dywan w kolorze krwi.

,,Wątpię, by kiedyś pozwolił mi urządzić to miejsce po swojemu" pomyślała sarkastycznie Afrodyta i stanęła przy łóżku. Chrząknęła lekko, co na szczęście musiało obudzić boga, gdyż przekręcił się w jej stronę i uniósł głowę.

— Co ty tu robisz? — zapytał rozespany.

— Przyszłam podziękować. Dziękuję, że stanąłeś w mojej obronie. Może na to nie zasłużyłam.

— Przykro mi, że do tego doszło — odpowiedział Ares. — Gdybym nie stanął po przeciwnej stronie, pewnie by cię tam nie było i nie zostałabyś zraniona. Gdy to zobaczyłem, miałem wrażenie, że to ja cię skrzywdziłem.

Afrodyta spuściła głowę ze wstydem, świadoma, że przecież tak właśnie myślała na polu bitwy. Że nie musiałaby iść tam samodzielnie, gdyby kochanek nie odmówiłby jej pomocy. I pewnie rzeczywiście by nie poszła, ale to nie miało znaczenia.

— Nigdy mnie nie skrzywdziłeś, pomogłeś mi — zapewniła łamiącym się głosem. — To głupie, ale dopiero wtedy chyba zrozumiałam, że mnie kochasz... A przynajmniej mam taką nadzieję. Nie zasługuję na to, bo byłam dla ciebie okropna.

Ares odgarnął kołdrę i dał jej znać, że może położyć się obok. Bogini uczyniła to, ale pozwoliła sobie tylko nieśmiało dotknąć jego ręki.

— Wiem, że gdy poprosiłam cię o pomoc dla mojego nieślubnego syna, było to dla ciebie upokarzające. Ale wiedziałam, że tylko wtedy byłby całkowicie bezpieczny, a zbyt go kocham, żeby skazywać go na zagładę... i to z mojej winy. — Westchnęła. — Wiem, że jego narodziny były dla ciebie bólem. Nie powinnam cię zdradzać. Nigdy nie kochałam Anchizesa, to była głupia zachcianka i próżność... Ale nie mogę wyrzec się własnego dziecka. Jest moim światem i skoro musi zostać śmiertelnikiem, to chcę, żeby jego dni były spokojne i szczęśliwe.

— Już rozumiem. — Ares uniósł rękę i pogłaskał ją po policzku. — To było egoistyczne z mojej strony wymagać, byś myślała inaczej... i uważać, że nie zależy ci na samym Eneaszu. — Pochylił się i pocałował ją we włosy. — Zapomnijmy o tym. W końcu mamy przed sobą jeszcze wiele wieków.

— Wybaczysz mi? — upewniła się złotowłosa. Kiedy mężczyzna pokiwał głową, przytuliła się do niego ufnie. — Nie zawiedziesz się na mnie. Nigdy już cię nie skrzywdzę. Przysięgam na rzekę Styks. Kocham cię.

— Wiem.


Achilles powtarzał sobie, że jeszcze nic nie jest stracone i uda mu się zdobyć upragnioną kobietę, ale optymizm i tak go opuścił. Przez cały następny dzień unikał Bryzeidy i nie chciał z nią rozmawiać. Nie wiedział, czy bardziej boi się tego, że w razie wyznania swoich uczuć, zrobi jej krzywdę czy zostanie upokorzony, ale okrutnie go to dręczyło. Nie bawiła już go myśl, że Menelaos czatuje trzy lata pod bramą Troi dla kogoś, kto go zdradził. Miał wręcz wyrzuty sumienia z tego powodu, skoro on stanowił jeszcze bardziej beznadziejny przypadek, szalejąc na punkcie dziewczyny, która od początku miała go za nic.

— Wszystko w porządku, panie? — spytała go następnego wieczoru Bryzeida, widząc, że Achilles w ogóle nie zwraca na nią uwagi i z nią nie rozmawia. — Mogę coś dla ciebie zrobić?

— Nic, co by pomogło. — Padła odpowiedź.

Zatroskana branka usiadła obok mężczyzny na łóżku i delikatnie dotknęła jego ramienia.

— Wiem, że w pełni nie rozumiem twoich zmartwień, panie, ale chciałabym pomóc. Na miarę moich możliwości. Czy to ma związek z Neoptolemosem?

Achilles potrząsnął głową i odsunął się od niej. Najchętniej kazałby jej pójść precz, ale wtedy by ją zasmucił, a to na pewno nie poprawiłoby jego nastroju.

— Nie chcę cię niczym obarczać. Możesz zająć się czymś, co cię zabawi.

— Oznaczałoby to, że nie mam serca — stwierdziła stanowczo Bryzeida. — Jeśli nie chcesz powiedzieć mi wprost, panie, to może chociaż daj znać, czy nie da się zrobić czegoś, żebyś przestał się zamartwiać? Może zawołam księcia Patroklesa. — Ponieważ Achilles nie odpowiadał, złapała go za rękę i dodała. — Wierzyłam, że... trochę mnie lubisz, panie. Chciałabym, żebyś miał do mnie zaufanie.

Czując dotyk jej dłoni, Achilles odniósł wrażenie, że pali go cała skóra. Nigdy nie odnosił się w ten sposób do żadnej kobiety. Deidameia była jego młodzieńczym, głupim zauroczeniem. Rzucili się w swoje ramiona w szale namiętności, zanim jeszcze potrafili określić nawzajem cechy charakteru drugiej osoby. Po rozstaniu uznał, że nie zależy mu na poważnym związku i świadomie wybierał kobiety, którym zależało na szybkim zaspokojeniu swoich pożądań. Nie interesowało go, co będą myśleć o nim po latach. Teraz denerwował się jeszcze mocniej niż w przypadku Deidameii. I naprawdę zależało mu, żeby Bryzeida nie żałowała niczego związane z nim. Nie potrafił jednak zapanować nad tym, że w jej obecności, jego krew płonęła jak lawa.

,,Niech się dzieje, co chce" pomyślał. ,,Może jeśli dostanę ostateczną odprawę, to mi przejdzie".

Objął dziewczynę w talii, przyciągnął do siebie i pocałował namiętnie. Spodziewał się, że Bryzeida natychmiast wyrwie się i może nawet w akcie desperacji go spoliczkuje, ale ona po pierwszym zdziwieniu wtuliła się w niego i oddała pocałunek. Rozochociło go to jeszcze bardziej, ale cały czas pamiętał o obawach, że Bryzeida może mu ulec z poczucia obowiązku. Zignorował więc pragnienie, by kontynuować czułości i odsunął ją od siebie.

— Zrobiłam coś nie tak, panie? — Branka popatrzyła na niego z zawodem. — Starałam się... sprawić ci przyjemność.

— Udało ci się — odpowiedział Achilles, biorąc głęboki oddech. — Ale nie chcę nic na tobie wymuszać. Jeśli czujesz się do czegoś zobowiązana, to się mylisz. Możesz powiedzieć, że mnie nie chcesz, a nie będę cię w żaden sposób nagabywał.

— A co jeśli ja chcę? — wyszeptała Bryzeida. W jej ciemnych oczach Achilles dostrzegł coś na kształt oczekiwania.

— W takim razie chodź do mnie. — Objął ją ponownie i przycisnął usta do jej ust.

Głaskał ją delikatnie po włosach, a później po twarzy, powtarzając sobie w myślach, że to wszystko należy do niego i tylko niego. Zsunął z niej górę sukni i zaczął całować jej szyję i ramiona, jednocześnie pieszcząc po kolei każdy skrawek jej ciała. Chciał poczuć i całkowicie uzmysłowić, że Bryzeida jest jego i to wszystko dzieje się naprawdę.

Kobieta początkowo nie pozostawała mu dłużna, ale gdy ułożył ją na posłaniu, zesztywniała i zdjęła ręce z jego ramion.

— Powiedziałaś, że chcesz... — Achilles spojrzał na nią uważnie.

— Chcę. Tylko... Boję się, że sobie nie poradzę— wykrztusiła ze wstydem Bryzeida. —

— Jak to? Byłaś zamężna. Masz to za sobą.

— Tak, ale... — Bryzeida spuściła oczy. — Nie z kimś na kim mi naprawdę zależało.

Achilles uśmiechnął się i musnął delikatnie jej usta.

— Ja też nie — odpowiedział, głaszcząc jej talię. — Nauczymy się razem.


1. Anteros – syn Aresa i Afrodyty, bóg miłości nieodwzajemnionej oraz rodzącej się miłości u młodych chłopców.

2. Hedone – córka Erosa i Psyche, bogini zmysłowej miłości oraz radości i przyjemności. Od jej imienia pochodzi słowo ,,hedonizm".

3. ,, W niektórych miastach stoją posągi mojego ojca, gdy odpoczywa po bitwie, a mały ja siedzę u jego nóg i go obserwuję." – Inspiracja posągiem ,,Ares Ludovisi", który przedstawia Aresa z małym Erosem u stóp. Oczywiście nie chodzi o tą konkretną rzeźbę, bo powstała ona już w czasach starożytnego Rzymu, ale kto wie, może nie była jedynym tego typu przedstawieniem.

4. Pajeon – lekarz na Olimpie.



Rozdział wyszedł strasznie przelukrowany, więc jeśli ktoś nie lubi takich klimatów, mogę obiecać, że następny będzie o wiele bardziej dramatyczny XD

Co do zawartych tu wydarzeń – scena, kiedy Diomedes zranił Aresa i Afrodytę jest zaczerpnięta z ,,Iliady". Ares miał początkowo stać po stronie Greków, ale kiedy zobaczył, że Diomedes zaatakował jego ukochaną, zmienił ,,barwy" i stanął w jej obronie (za co później został znienawidzony przez własną matkę). Wątek z wcześniejszym sporem pary jest jednak moją inwencją.

Mam nadzieję, że relacja Achillesa i Bryzeidy wyszła dobrze, zwłaszcza że tutaj akurat muszę przyznać, że trochę wygrał sentyment do wizerunku przedstawionego w popkulturze. Aczkolwiek nie do końca, bo akurat w tym względzie film ,,Troja" wcale nie jest jakiś bardzo niezgodny z mitologią. Wiem, że na różnych forach pojawiają się spekulacje, że Achilles raczej traktował Bryzeidę jako ,,epizod" i swoją własność i jeśli ktoś tu kochał, to ona (taka wizja jest po części prezentowana w heroidach Owidiusza - Bryzeida nazywa Achillesa swoim mężem i chce do niego uciec, natomiast on nie robi nic, żeby się z nią połączyć). Jednak w ,,Iliadzie" Achilles podczas rozmowy z Menelaosem nazywa Bryzeidę żoną i twierdzi, że planował wziąć z nią ślub i ją kochał. Co więcej, Bryzeida wraca do Achillesa jeszcze przed śmiercią Patroklesa, więc nie jest tak, że swoim buntem odsunął ją od siebie.

Wiem, że obecnie taka relacja nasuwa raczej skojarzenie z syndromem sztokholmskim i zgadzam się, że jak najbardziej wszelkie wątki miłosne przedstawiające porwanie jako początek pięknego związku są toksyczne, ale tutaj naprawdę się starałam, żeby wszystko było jak najbardziej ,,zdrowe" i poprawne. Będę wdzięczna, jeśli wyrazicie swoją opinię (i czy końcówka nie wyszła jak harlequin).

Dedykacja dla mania2610 , która jest największą fanką tego shipu - teraz czekam na Twoją wersję.

A na koniec możecie sobie posłuchać dwóch piosenek, które w mojej głowie są ,,hymnami" dla shipów Ares i Afrodyta oraz Achilles i Bryzeida.

https://youtu.be/62llzl7iKkE

https://youtu.be/vmWUUPl8DD4

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top