Rozdział pięćdziesiąty szósty. Wybrańcy bogów, część 1.
Nasze życie należy do nas i zależy od nas. Dostajemy je jako wspaniały dar i wykorzystujemy tak, jak potrafimy. Bogowie dają nam różne możliwości. Sami wybieramy drogę, którą idziemy, i sami nadajemy znaczenie naszym dniom.
Ewa Kassala ,,Hatszepsut"
Obawiam się, że będę musiała za to umrzeć
Jest tu wściekłość, terror i choroba
Walczę, bo muszę
Walczę za nas, byśmy poznali prawdę
Nie ma wystarczająco długiej liny, by mnie związać
Nie ma wystarczająco taśmy, by zamknąć mi usta
Kamienie, które rzucacie, mogą sprawić, bym krwawiła
Ale nie zatrzymam się, dopóki nie będziemy wolni
Dzikie serca nie mogą być złamane
P!nk ,,Wild Hearts Can't Be Broken"
https://youtu.be/OL4LNg-iyY4
— Wiesz, do jakich wniosków doszedłem, Parysie? — zapytał Deifobos, przechylając się na fotelu w stronę brata.
Parys siedział naprzeciwko i popijał wino. Jego kochanka Filomela składała ubrania i układała je w skrzyni. Lubił mieć ją przy sobie, bo zawsze mu schlebiała i była dumna, że zwrócił na nią uwagę, w przeciwieństwie do innych niewdzięcznych kobiet.
— Do jakich? — zapytał znudzony książę.
— Hektor nie żyje, a ty jesteś najstarszym żyjącym synem Priama...
Deifob uśmiechnął się tajemniczo. Parys powoli zaczynał rozumieć, co brat chce mu powiedzieć, ale zanim zdążył się wyrazić, do komnaty wszedł Helenos.
— Polidamos wzywa na ćwiczenia. Grecy od wczoraj nie przestają oblegać murów, chyba uznali, że nasza żałoba się skończyła — poinformował kapłan.
— Już idziemy — odparł Deifobos. — Chociaż Parys jako następca tronu mógłby odmówić.
— Jaki następca tronu? — Helenos spojrzał na nich rozszerzonymi oczami. — Jest nim Astianaks.
— Astianaks jest dzieckiem, nie umie jeszcze sprawować władzy i może nie dożyć dorosłości, a nawet jeśli, nie wiadomo, czy będzie na tyle dorosły, żeby rządzić, gdy nasz ojciec umrze — mówił prędko Deifobos. — Rozsądniej jest uznać, że Parys zostanie królem.
— Naprawdę tak myślisz? — W głosie Parysa radość mieszała się z obawą. Miał szansę zostać królem wielkiego, potężnego królestwa. Zyskać to, co obiecywała mu Hera, a co utracił, wybierając ślub z Heleną. Pamiętał jednak, dlaczego odrzucił tę propozycję. Zdawał sobie sprawę, że rządzenie to nie tylko bogactwo i ludzie na twoich usługach, ale także obowiązki i mnóstwo pracy. Dotąd odpowiadała mu rola młodszego księcia, który nic nie musi, a wszystko może.
— Parysie, nie obraź się, ale wychowałeś się poza dworem, nie masz potrzebnej wiedzy. — Helenos z trudem hamował gniew na braci. — Astianaks od dziecka jest przyuczany do roli króla, a jeśli ojciec umrze wcześniej, znajdziemy dla niego dobrych regentów.
Zaciskał pięści, wypowiadając to, po części ze złości, ale także na znak determinacji i obietnicy. Przysiągł Hektorowi, że będzie dbał o jego rodzinę. Teraz czuł się odpowiedzialny za Andromachę i Astianaksa trochę tak, jakby to on był ich mężem i ojcem.
— Dobrze, dobrze. — Machnął ręką Parys. — Ja i tak nie chcę być królem. I nie wiem, czy Trojanie zaakceptowaliby Helenę jako królową.
— Prawdopodobnie nie, a przecież jest twoją własnością i jej nie odprawisz — przyznał Deifobos. — Czasem żałuję, bo nie mamy z nią lekko, ale przynajmniej jest ładna. Na twoim miejscu czasem bym sobie z nią ulżył, czy jej się to podoba, czy nie.
,,On jest okropny i ordynarny" skomentowała w myślach Filomela, który skończyła już układanie szat i zajęła się ścielaniem łóżka. ,,O kobietach nie powinno się tak mówić. Ale Helena chyba na to zasłużyła, skoro najpierw porzuciła męża i córeczkę dla księcia Parysa, a teraz tak źle go traktuje".
— Do niczego mi to niepotrzebne — stwierdził Parys. — Mówiłem ci to wiele razy. Co z tego, że Helena ma ładną twarz, skoro jest zimna jak lód, leżała tylko bez ruchu i nawet mnie nie dotknęła?
— To zaiste problem — przyznał Deifobos. — Ale nie martw się, nasza Fila też jest całkiem ładna... — Zerknął kpiąco na służącą. — Chociaż mogłabyś przypudrować te piegi, Laodike na pewno ci pomoże.
Filomela zaczerwieniła się, przez co jej włosy zdawały się jeszcze bardziej rude. Miała nadzieję, że kochanek stanie w jej obronie i każe bratu zostawić ją w spokoju, ale Parys nawet na nią nie spojrzał.
— Dość, nie mam ochoty tego wysłuchiwać! — krzyknął Helenos. — Helena nie ma obowiązku spełniać każdej twojej zachcianki, Parysie, i wiesz, że to ty źle ją potraktowałeś! A my już od pięciu minut powinniśmy być na placu treningowym.
W nocy Parys leżał obok nałożnicy i zastanawiał się nad słowami, które powiedział mu Deifobos. Ze smutkiem przyznał przed samym sobą, że pogardliwymi słowami o Helenie próbował przekonać nie młodszego brata, ale także siebie. Owszem, Helena nigdy nie okazywała mu żadnego pożądania, ale dopóki nie dowiedział się, że woli Menelaosa i nie nawiązał romansu z inną kobietą, w ogóle mu to nie przeszkadzało. Najważniejsze, że miał do dyspozycji jej piękne ciało. Ze wstydem stwierdził, że jego żal z powodu tej utraty nie minął.
Zerknął na Filomelę, która próbowała zasnąć, przytulona do poduszki. Miała regularne rysy, zgrabną figurę, a rude włosy wyróżniały ją z tłumu, ale musiał przyznać Deifobosowi rację, że nie dorównywała urodą Helenie i miała zbyt dużo piegów. Niemniej, trwała przy nim od roku, była wierna i oddana. Nie odmawiała mu siebie i nie fantazjowała o innych mężczyznach.
— Filu, nie śpij... — Potrząsnął jej ramieniem. Dziewczyna otworzyła rozespane oczy. — Filu, czy ja jestem dobrym kochankiem?
— Tak, panie — zapewniła służąca, a potem ziewnęła.
— Prawda? I jestem najpiękniejszy na świecie, sama Afrodyta tak powiedziała. Jestem jej ulubionym śmiertelnikiem — rzekł niepewnie, bo ostatnio rzadko odczuwał opiekę boskiej patronki. — Ale Helena w ogóle mnie nie doceniała, nawet nie reagowała na moje pocałunki, a przecież tak ją uwielbiałem. Ciekawe, czy dla Menelaosa też była taka oziębła. — Skrzywił się z niesmakiem. — Tylko krzyczała na mnie, że nie szanuję ludzi, że jestem tchórzliwy i podobno zniewieściały... A tyle kobiet o mnie marzy!
Filomela resztkami świadomości poczuła smutek i upokorzenie, że ktoś chwilę po nasyceniu nią swoich żądz, żali się jej na inną kobietę. Była jednak tak zmęczona, że potrafiła tylko zamknąć oczy i znów opaść na poduszkę.
— Filu, nie śpij! — upomniał ją Parys. — W ogóle mi nie współczujesz.
— Współczuję ci, panie, ale jest już późno i chciałabym zasnąć. Jutro muszę wcześnie wstać, bo obiecałam dziewczętom, że razem umyjemy schody.
— To ty nie będziesz ich myła, nikt ci nic za to nie zrobi.
— Nie, panie! One będą mnie wytykać palcami!
Parys podniósł się z pozycji leżącej i oparł o poduszki, po czym potrząsnął jeszcze raz ramieniem Filomeli i zmusił, by na niego spojrzała. Następnie dotknął palcami jej podbródka i powiedział chłodno:
— Filomelo, czy opinia jakichś brudnych niewolnic jest dla ciebie ważniejsza niż moje samopoczucie?
— Nie, panie! — zaprzeczyła rudowłosa. — Ja po prostu...
— A więc zachowuj się zgodnie ze swoimi słowami — odparł Parys. — Mam do ciebie zaufanie, zwierzam ci się. Wybrałem cię spośród setek kobiet, które czekają, żeby wejść do mojego łoża, bo wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz. W tym pałacu nikt mnie nie szanuje – własna żona mnie obraża, rodzeństwo uważa mnie za idiotę, a lud plotkuje, że jestem winien wojny, chociaż ja tylko postąpiłem w zgodzie z wolą bogów. Mam tylko ciebie, rozumiesz? Musisz dbać o moje samopoczucie, rozumiesz?
— Tak, panie... — zapewniła cicho Filomela. Nie wiedzieć czemu, łzy zalśniły w jej oczach.
— I tak ma być. — Uśmiechnął się. — Wybrałem cię, bo wierzyłem, że będziesz na każde moje słowo i spełnisz każde me marzenie. I jeśli nie chcesz mnie zranić, tak będziesz postępować. Jak powiem ci: ,,Krzycz", ty masz zapytać: ,,Jak głośno?".
Klitajmestra spacerowała po komnacie dziennej i obserwowała nowe wazy zamówione przez jej męża. Z zadowoleniem stwierdziła, że nie przedstawiały tylko Tiestesa jako prawowitego króla Myken, ale także Tantalosa i małego Agatosa przyjętych na Pola Elizejskie. Postrzegała to jako dowód, że ukochany szanuje jej przeszłość i wspólnie z nią dzieli żałobę. Naprawdę miała szczęście, że go spotkała.
W końcu jej wzrok zatrzymał się na jednej, na której namalowany był Agamemnon jako wielki zdobywca miasta, potomek bogów. Wizerunek nie był wierny, ale Klitajmestra i tak wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Nie pamiętała, dlaczego nikt nie usunął z pałacu wizerunków Agamemnona. Prawdopodobnie dlatego, aby przesadnie nie gorszyć opinii publicznej, ale przecież lud i tak w końcu się dowie, że król nie zginął na wojnie... i że ona i Ajgist go zgładzą.
,,Nie będę teraz o tym myśleć" postanowiła Klitaja. ,,Zajmę się tym, gdy wojna się skończy i ten drań wróci".
Z korytarza usłyszała kroki – jedne ciężkie i głośne, drugie lekkie i delikatne, należące do dziecka. Odgoniła od siebie wspomnienia narzuconego małżeństwa i wyszła na powitanie swojego prawdziwego, ukochanego męża i syna.
Aletes skończył już siedem lat, był zręczny i dość wysoki. Po ojcu odziedziczył ciemne włosy, które teraz sięgały mu prawie do ramion, bardzo jasną cerę oraz czarne oczy, a po niej delikatniejsze, prawdziwie arystokratyczne rysy.
— Dzień dobry, mały mężczyzno — powitała go matka. — Czego się dzisiaj nauczyłeś?
— Prawie powaliłem tatę, prawda? — Chłopiec spojrzał na Ajgista z dziecięcą naiwnością.
— Tak było — przytaknął ze śmiertelną powagą. — Jesteś w końcu przyszłym królem.
Wesoła buźka Aletesa posmutniała.
— Orest mówi, że to on nim jest i że jego ojciec był największym królem Grecji. Mówi, że jego tata wróci i da nam nauczkę, ale to nieprawda, tak? — dopytywał, prawie podskakując. — Porwały go Erynie, prawda?
,,Będę musiała się z kimś policzyć" pomyślała Klitajmestra, myśląc o bucie starszego syna. Do tej pory starała się wychowywać Aletesa i Erigone w niewinności, trzymać ich z dala od rodzinnych sporów, chociaż Ajgistos uważał to za niepotrzebne. Teraz przyznała mu rację. Jeśli jej syn w przyszłości miał zostać królem Myken, już teraz musiał być pewny swojej mocy i nauczyć się walczyć o władzę. W przeciwnym razie nigdy nie będzie bezpieczny.
— Posłuchaj mnie... — Klitaja uklękła przy dziecku i ujęła jego rączki. — Agamemnon to najgorszy, najbardziej niegodziwy człowiek, jaki chodził po tej ziemi. Już raz przybył z daleka i zabrał koronę twojemu dziadkowi. On ukradł to królestwo, tak ukradł, chociaż to gałąź Tiestesa miała władać. Przez niego nie żyje twój starszy, przyrodni brat, Agatos. Boimy się z tatą, że kiedyś naprawdę wróci i znowu będzie chciał nas stąd wyrzucić, ale my się nie damy. I ty też nie. Dorośniesz i zasiądziesz na tronie, naprawdę przywracając to, co on nam odebrał.
— Tak będzie, mamo. — Aletes pokiwał głową z powagą. — Zrobię to dla ciebie — obiecał i zarzucił jej ręce na szyję.
Klitajmestra uśmiechnęła się przez powoli napływające do oczu łzy i odwzajemniła uścisk. Jak mogła kiedyś nie chcieć, żeby Aletes się urodził?
Elektra, Hermiona i Chrysostemis siedziały w dziennej komnacie i grały w kości, a Taida siedziała obok i liczyła punkty. Orestes spacerował nerwowo po pokoju, co ostatnio zdarzało mu się coraz częściej. Hermiona od czasu do czasu odrywała się od gry i podnosiła na niego zasmucone oczy. Powinien tryskać energią, w końcu zaręczył się z nią i rysowała się przed nimi wspólna przyszłość. Tymczasem młodzieniec wciąż musiał zmagać się z problemami niepewnej pozycji na dworze.
W pewnym momencie do komnaty wszedł Jannis i ukłonił się przed zebranymi.
— Witajcie, panie. — Skłonił głowę do trzech księżniczek, posyłając Elektrze pokorne spojrzenie. Ona nawet nie zwróciła na to uwagi. — I ty, panie. — Spojrzał na Orestesa. — I ty, zapomniałem, jak masz na imię... — przyznał, patrząc na dwunastoletnią niewolnicę o ciemnobrązowej skórze i czarnych kręconych włosach.
— Taida — odpowiedziała dziewczynka bez cienia wyrzutu. Wielbiła Jannisa od dnia, gdy zobaczył ją po raz pierwszy z Chrysostemis i przez pomyłkę uznał, że ona również jest księżniczką. Wiedziała, że pomyślał tak, bo jako córka książęcej mamki, miała lepsze i ładniejsze stroje niż większość wiejskich dziewczyn, ale nie zmniejszyło to jej sympatii do nowoprzybyłego.
— Bardzo ładne imię, ale niecodzienne — odpowiedział chłopak, tłumacząc się.
— Egipskie — wyjaśniła Tais. — Pochodzi od bogini Izydy.
— Czy masz do nas jakąś sprawę? — odezwała się Elektra, zanim Taida zdążyła opowiedzieć Jannisowi całe dzieje swojej rodziny od dnia, gdy jej babkę przywieziono z Kraju Kusz do Myken.
— Tak — przypomniał sobie Jannis. — Królowa Klitajmestra prosi cię do swojej komnaty, panie — powiedział do Orestesa.
— Czyżbym miał szykować się na egzekucję? — spytał z ironią Orestes.
Hermiona zacisnęła pięści i krzyknęła do niego z niepokojem:
— Nawet tak nie mów!
— On ma rację — stwierdziła chłodno Elektra. — Za każdym razem, gdy matka na mnie patrzy, myślę, że powinnam zlecić szykowanie mojego grobu.
,,Moja biedna księżniczka" pomyślał ze współczuciem Jannis. ,,Dlaczego królowa tak nienawidzi własnych dzieci? Wszyscy w pałacu milczą na ten temat".
— Jeśli będziemy mili i grzeczni dla mamy, ona na pewno będzie nas kochać — rzekła nieśmiało Chrysostemis. — Dlaczego zawsze tak ją denerwujesz, Elke? Ona potem chodzi zła i krzyczy na wszystkich...
Elektra już otwierała usta, żeby skarcić siostrę, ale zamilkła. Niech jej mała siostrzyczka jeszcze wierzy, że ma szansę na matczyną miłość i troskę. Świadomość, że nigdy się tego nie zyska, powodowała zbyt wielką pustkę i chłód w duszy.
Orestes wszedł do matczynej komnaty i zastał tam Klitajmestrę siedzącą przy stole z Ajgistosem. Na jego widok oboje wstali. Mimo że byli mężczyzną i kobietą i w ogóle siebie nie przypominali, w tej chwili wyglądali jak bliźnięta – ich spojrzenia były tak samo surowe, a wyrazy twarzy zacięte. Nawet stali podobnie, z mocno złączonymi nogami i rękoma opartymi o krzesła.
— Czego ode mnie chcieliście? — zapytał bez ogródek młodzieniec.
— Czy to prawda, że opowiadałeś Aletesowi, że jesteś prawdziwym następcą tronu Myken i że twój przeklęty ojciec kiedyś tu wróci? — spytała ostro Klitajmestra. Ton jej głosu wyraźnie wskazywał, że i tak ma już odpowiedź w głowie i nie dopuści innej.
Tego dnia królowa miała na sobie błękitną suknię odsłaniającą ramiona i dekolt, które zakryła długim naszyjnikiem z również niebieskich kryształów. Ten kolor podkreślał jej nietypowe w Grecji złote włosy, jasną cerę i szafirowe oczy. Gdy Orestes patrzył na matkę, uderzyło go, że odziedziczył po niej wiele cech i naprawdę było widać, że jest jej synem. Szkoda, że ona o tym zapomniała. W drugim momencie uświadomił sobie, jak bardzo Klitajmestra przypomina swoją siostrzenicę Hermionę (i zapewne też jej matkę), chociaż to wszystko, co w jej przypadku budziło strach i chłód, w Hermionie było ciepłe i kochane.
— Odpowiedz matce! — Donośny głos ojczyma wyrwał go z zamyślenia.
— Nie powiedziałem mu tego! — zaprzeczył Orest. — Myślicie, że lubię, kiedy zamykają mnie w lochu na cały dzień albo batożą? Że zaryzykowałbym sprowadzenie na siebie gniewu z powodu jednego dziecka?
— Aletes twierdzi, że opowiadasz takie rzeczy i zaprzeczasz jego prawom do tronu... — Klitajmestra nadal wpatrywała się w niego zimno i beznamiętnie, jakby był obcym dla niej człowiekiem.
— Może... mówiłem coś takiego do Elektry i on to usłyszał... — przyznał niechętnie Orestes. Wiedział, że dla matki i wuja będzie to tak samo złe. — Chyba mam prawo rozmawiać z siostrą.
— Masz prawo rozmawiać z każdym, ale nie o rzeczach, które celują w dom panujący! — krzyknęła Klitajmestra.
Orestes wziął głęboki oddech. Dla swojego własnego dobra powinien pokornie przyjąć reprymendy, przeprosić i odejść. Ale coś w głębi duszy mu nie pozwalało. Był księciem, przyszłym królem, synem wielkiego Agamemnona. Musiał udowodnić, że jest silny i godny tronu.
— Możecie okłamywać całe królestwo, ale przede mną nie zaprzeczycie, że mój ojciec żyje i wróci do domu, o ile nie padnie pod Troją! A wtedy zostaniecie ukarani! Tak samo wiecie, że jestem prawowitym następcą tronu!
— Nie, mój drogi. — Ajgist pokręcił głową. — Prawowitym następcą jest syn obecnie panującego króla. Czyli mój.
Orestes zadyszał ciężko, patrząc na wuja. Czuł obrzydzenie na widok jego nienaturalnie wydłużonej głowy, jakiej nie widział u żadnego z ludzi, małych oczek i siwizny pojawiającej się na włosach. Nie wiedział, czy Ajgistos naprawdę był taki brzydki, czy po prostu zatruł go swoim okrucieństwem wobec niego.
— Nie jesteś królem, tylko uzurpatorem! Przejąłeś królestwo mojego ojca i uwiodłeś jego żonę, ale wkrótce twój czas się skończy! — wykrzyknął prosto w twarz ojczyma.
— Twój ojciec, zwyrodnialec, zamordował mi brata! — Ajgist podbiegł do niego z uniesioną pięścią. — A ty jesteś taki sam!
Zamachnął się, by uderzyć pasierba, ale Orestes złapał jego rękę i obezwładnił. Ajgistos mógł być starszy, ale nie odbywał żadnych ćwiczeń fizycznych, miał słabe, nieumięśnione ciało i siedział w pałacu przez większą część dnia. Mimo to król nie zrezygnował z chęci ukarania bratanka i złapał go za tunikę, próbując powalić go na ziemię. Orestes odepchnął go mocno. Nie na darmo trenował od szóstego roku życia, od kiedy uświadomił sobie, że jego miejsce w Mykenach jest zagrożone.
— Ty brutalu! — wrzasnęła na niego matka. — Chciałeś zabić własnego wuja!
— Po prostu go odepchnąłem! — odparł Orestes. ,,Ale żałuję, że nie poważyłem się na więcej" pomyślał, zanim zdążył się przerazić własnymi chęciami.
Wyszedł z komnaty, trzaskając drzwiami. Nie czekał na karę. Odkryta siła dodała mu pewności siebie – trudno jest bić i więzić człowieka, który podejmuje walkę i uderza na ciebie z pięściami. Obawiał się tylko o Elektrę, która nie miała przewagi fizycznej nad swoimi oprawcami.
Gdy wrócił do komnaty dziennej, zastał tam tylko Hermionę, która siedziała oparta o kanapę i czytała jakiś spisany poemat. Na jego widok podniosła się z miejsca i objęła go.
— Wszystko dobrze? Nic ci nie zrobili? — zapytała z niepokojem.
— Nie, raczej ja im zrobiłem — odpowiedział Orestes. — I nie wiem, czy chciałem taki być... — Widząc pytające spojrzenie błękitnych oczu ukochanej, takich samej jak u jego matki, dodał. — Ty jesteś jedynym, co dobre w moim życiu, tylko ty...
Grecy próbowali oblegać mury Troi i dostać się do miasta, ale ponieśli porażkę i musieli na chwilę się wycofać. Nie tracili jednak nadziei, że lada dzień wojna się skończy, tak samo, jak ich oddalenie od domów.
— Troja miała stać, dopóki żyją Hektor i Troilus. Teraz nie ma już żadnego z nich — powiedział Achilles po powrocie do Bryzeidy, ale w jego głosie nie było już triumfu ani satysfakcji.
— Może nie wszystkie przepowiednie są dobre — odpowiedziała cicho kobieta. — W końcu, gdyby Parys nie uwierzył, że Helena jest mu przeznaczona, żadnej wojny by nie było.
Achilles posmutniał jeszcze bardziej, a Bryzeida poczuła, jak ściskają ją wyrzuty sumienia. Po rozmowie z Priamem ukochany nadal był dla niej czuły i troskliwy, przekonany, że tylko ona trzyma go przy zmysłach, ale ogarnęło go jeszcze większe zniechęcenie niż po śmierci Patroklesa. Nie mówił, co jest tego powodem, a ona nie naciskała, ale domyślała się, że dręczą go wyrzuty sumienia i zwątpienie w sens walk.
— Ale wtedy byśmy się nigdy nie spotkali i tkwiłabym w związku z tym potworem — dodała, chcąc pocieszyć narzeczonego. Złapała go za rękę.
— Mógłbym przyjechać do Lyrnessus z jakąś sprawą i cię uwieść — odparł Achilles. Jego oczy nadal były ponure, ale przynajmniej się do niej uśmiechnął.
— Nie opierałabym się — zapewniła Bryzeida i pocałowała go. ,,I wątpię, by Mynes chciał wywołać wojnę i opuścić ciepłą świątynię, żeby mnie odzyskać" dodała w myślach. Prawie nie pamiętała już twarzy zmarłego męża.
— Pod twoją nieobecność przyszedł list od Neoptolemeosa — oznajmiła po chwili. — Nie otwierałam go.
Achilles rozjaśnił się na tę wiadomość, po czym ujął leżący na stole kawałek papirusu i odczytał go na głos:
Drogi ojcze!
W dniu dzisiejszym opuszczam na jakiś czas ojczyznę i udaję się na wyspę Skyros, żeby zobaczyć się z moją matką. Nie mam na to ochoty, gdyż nie widziałem jej od wielu lat i nie tęsknię za jej widokiem, nigdy też do mnie nie pisała, ale mój ojczym z jakiegoś powodu chce mnie widzieć i ćwiczyć ze swą armią. Dziadek namówił mnie, żebym się zgodził, bo podobno w wieku czternastu lat wypada podróżować i poznawać świat. Wolałbym ruszyć do Ciebie pod Troję, ale dziadek nie chce o tym słyszeć. Może jeśli Ty byś do niego napisał, zgodziłby się.
Mam nadzieję, że jesteś w dobrym zdrowiu. W Tesalii już opowiadają, że zabiłeś Hektora, najpotężniejszego z Trojan, i jesteśmy z Ciebie bardzo dumni. Nie wiem, co będę musiał zrobić, żeby Ci dorównać, ale przyrzekam, że będziesz zadowolony. Babka Tetyda nie pokazuje się u nas. Chyba nie tęskni za dziadkiem, a za mną nie przepada – dziadek uważa, że to dlatego, iż przypominam jej matkę, chociaż wolałbym być podobny do Ciebie.
Ucałuj ode mnie Bryzeidę i powiedz jej, że mamy nadzieję, że czuje się już dobrze. Gdy byłem w Tesalii, codziennie paliliśmy z dziadkiem wota za Wasz szczęśliwy powrót oraz duszę księcia Patroklesa. W Skyros postaram się czynić to dalej.
Ślę pozdrowienia dla Ciebie i Bryzeidy.
Kochający Cię syn Neoptolemos
— Chcesz, żeby tu przybył? — zapytała Bryzeida po wysłuchaniu. Jej serce zadrżało. Byłaby szczęśliwa, gdyby jej ,,chłopiec" zjawił się tutaj i mogłaby udawać, że jest jego prawdziwą matką i we troje tworzą rodzinę.
— Tęsknię za nim i chciałbym go zobaczyć, ale nie pozwolę, żeby tak młody człowiek udał się na wojnę. Neoptolemos ma dopiero czternaście lat — odparł Achilles. — Nie chcę mu jeszcze zabierać niewinności.
— Przecież niektórzy wojownicy byli dokładnie w tym wieku, gdy tu przybyli... — zauważyła delikatnie Bryzeida.
— Ale nie byli moimi synami... — Achilles zamyślił się na chwilę. — Biedny Neoptolemos. Spotkanie z matką nie będzie dla niego łatwe, Deidameia nigdy nie wykazywała macierzyńskich uczuć. Mam wrażenie, że mój chłopiec jest twardy i nie przepada za kobietami, bo w każdej widzi odtrącającą go matkę. — Potrząsnął głową. Prosił Tetydę, żeby odwiedzała Tesalię i zajmowała się Neoptolemosem, ale nimfa nie przepadała za towarzystwem byłego męża, a i wnuk nie budził w niej tak ciepłych uczuć, jak syn. Żałował, że nie może popłynąć z Bryzeidą do pałacu i sprawić, że to ona otoczy jego syna matczyną opieką. Kiedyś wierzył, że wychowają go razem, ale teraz chyba było już za późno. — Po wojnie będziemy musieli o tym pomówić... Jeśli przeżyję.
— Nie waż się myśleć inaczej! — zaprotestowała branka. — Jesteś nam potrzebny.
— Każdy jest komuś potrzebny — odparł sentencjonalnie Achilles i ponownie ujął jej rękę. — Mogę cię o coś prosić? Jeśli jednak zginę, spotkaj się z moim ojcem i synem. Powiedz im to, co mówiłem do ciebie. I dbaj o Neoptolemosa, dobrze?
,,Sam możesz o niego dbać" chciała powiedzieć Bryzeida, ale słowa nie mogły przejść jej przez usta. Skinęła więc głową, po czym pocałowała dłoń ukochanego.
— Będę go traktować jak własnego syna — obiecała. — A teraz pójdę poprosić służbę, żeby zrobili kolację i przygotowali kąpiel dla ciebie. Musisz się orzeźwić.
— Kocham cię... — szepnęła Bryzeida i pocałowała skórę na ramieniu Achillesa. — Mój najdroższy...
Achilles pochylił głowę i ucałował jej włosy. Bryzeida cieszyła się, że nawet jeśli jego melancholia nie odchodziła, nie odsunął się od niej po raz kolejny. Przeciwnie, starał się nie odstępować jej na krok, obcował z nią z jeszcze większą namiętnością i zachłannością niż na początku ich związku. Jakby liczył, że więź z nią utrzyma go na powierzchni życia. Miała nadzieję, że tak właśnie będzie. Bała się, że inaczej wyrzuty sumienia całkowicie dobiją Achillesa i w końcu świadomie poszuka śmierci.
,,Bogowie, pozwólcie nam wrócić i żyć w pokoju" modliła się każdego dnia i każdej nocy. Nie dostawała żadnych odpowiedzi.
— Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Nie poradziłabym sobie na tym świecie — dodała teraz i przytuliła się mocniej do kochanka, splatając ich nogi ze sobą.
— Poradziłabyś sobie. — Achilles nagle odsunął od niej twarz. — Musisz być silna i widzieć inne wartości w życiu. W końcu ja w każdej chwili mogę zginąć i nie chcę, żebyś spędziła resztę życia na płaczu.
— Czy ty chcesz zginąć? — odważyła się zapytać Bryzeida. Miała nadzieję, że mrok nocy ukryje zalękniony wyraz jej oczu. — Uważasz, że twoje życie stało się zbyt ciężkie, a ja swoje muszę znosić?
Żałowała głęboko, że okazała ukochanemu niechęć, gdy zobaczyła, co zrobił z ciałem Hektora. Może gdyby potraktowała go ze wsparciem i zrozumieniem, nie czułby się tak źle i wybaczyłby sobie łatwiej.
— Nie, nie! — zaprzeczył Achilles. — Ja chcę żyć! Chcę zobaczyć świat, w którym zapanuje pokój. Chcę zabrać cię do Tesalii i pokazać nasz pałac. Chcę uściskać ojca i patrzeć, jak się starzeje. Chcę na nowo poznać syna i kiedyś trzymać na kolanach moje wnuki — spróbował zażartować. — Ale wolę być przygotowany na wszystko. Wojna uświadomiła mi, jak nietrwałe i kruche jest życie śmiertelnika. Matka uważa, że jestem niezniszczalny, ale czy Hektor też nie miał taki być? — Westchnął.
— Nadal myślisz o jego śmierci? — domyśliła się Bryzeida. Nie wypuszczała mężczyzny z objęć. Musiał wiedzieć, że tutaj jest jego miejsce, nie w krainie zmarłych.
— Tak. To dziwne, przez dziesięć lat byliśmy wrogami, a teraz ogarnia mnie taka żałoba, jakbym był jego najlepszym przyjacielem... — przyznał Achilles. Utkwił wzrok w suficie namiotu, jakby liczył, że zobaczy tam gwiazdy i jedną z nich będzie twarz księcia Troi. — Nie zrobił mi nic złego. Nie chciał zabić Patroklesa. A ja potraktowałem go jak najgorszego zbrodniarza. Czy mam prawo jeszcze nazywać się człowiekiem?
Bryzeida nigdy nie słyszała, by jej narzeczony brzmiał tak skromnie i niepewnie. Łzy napłynęły jej do oczu. Chciałaby wziąć cały jego ból i przenieść na siebie.
— To, że widzisz, co zrobiłeś źle, świadczy o twoim człowieczeństwie — powiedziała cicho i pogłaskała go z troską po klatce piersiowej. — Agamemnon czy Idomeneus nie mieliby takich refleksji.
— Może masz rację. Nie wiem, co bym zrobił bez twojej wiary we mnie — szepnął Achilles i znów ją pocałował. — Ale od tamtego czasu mam nieustanne wrażenie, że muszę dokonać czegoś, co odkupiłoby moje winy, udowodniłoby, że mam duszę i honor...
— Oddałeś Priamowi ciało Hektora — przypomniała branka. — Myślę, że dla jego rodziny to znaczy bardzo wiele. I jestem pewna, że książę w zaświatach już ci wybaczył.
Achilles poczuł, jak płacz zatyka mu głos. Schował twarz we włosach Bryzeidy i wziął głęboki oddech, rozkoszując się zapachem jej skóry. Nie uważał, by łzy były niemęskie, ale ta sytuacja napełniała go nieokreślonym wstydem.
— Hektor miał żonę, podobno bardzo ją kochał. Nie wziął sobie żadnej nałożnicy, chociaż miał prawo. Doczekali się syna, który wyrośnie bez ojca.
— Mam nadzieję, że bogowie dadzą im ukojenie — zapewniła Bryzeida i było to całkowicie szczere. — Ale ich strata bardziej jest winą Parysa, który naraził kochające się pary, żeby wziąć sobie kobietę, którą i tak zdradza. Kressyda opowiadała mi, że miał romans z jakąś prostytutką.
— Nie możemy składać na Parysa odpowiedzialność za wszystkie nasze czyny. Rodzimy się z wolną wolą... chociaż filozofia każdego dnia próbuje nas przekonywać, że zależymy tylko od bogów...
— W takim razie niech nasze kolejne czyny będą dobre i szlachetne, ale nie obwiniajmy się o to, co już minęło... — poprosiła Bryzeida i pogłaskała go po twarzy. — Żyj dla mnie. Dobrze? — Spojrzała na Achillesa z nadzieją.
— O niczym innym nie marzę — zapewnił wojownik, ujął jej rękę i pocałował. Nie opuszczał go jednak niepokój, że los nie będzie dla nich tak łaskawy.
— Wojna trwa już dziesięć lat — mówiła Afrodyta, spacerując po swojej komnacie. — Dla nas to nie tak dużo, ale śmiertelnicy stracili już wiele czasu. Uważam, że trzeba zrobić wszystko, by ją zakończyć. I, oczywiście, sprawić, by zwycięstwo przypadło Trojanom.
Zatrzymała się i przybrała wyprostowaną postawę. Jasne włosy opadały jej swobodnie na plecy, a dekolt zdobił złoty naszyjnik. Nosiła dziś półprzezroczystą, fioletową suknię obwiązaną piaskową chustą. W innych sytuacjach jej wygląd byłby zmysłowy, ale wiedziała, że potrafi też wzbudzić strach i posłuch i takie wrażenie chciała zrobić na siedzących przed nią bogach, którzy popierali Troję. Byli to Ares, ich dwaj synowie, Artemida i Apollo.
— To będzie trudne — powiedziała Artemis, stukając paznokciami o oparcie kanapy. — Dwaj najwięksi wojownicy Troi nie żyją. Zostali im zwyrodnialcy i maminsynki.
— Nie wszyscy! — upomniała ją twardo Afrodyta. — Czyżbyś nagle zmieniała stronę?
— Ja nie zmieniam strony, ja tylko zauważam trudności. — Druga bogini wzruszyła ramionami.
— Trzeba doprowadzić do śmierci Achillesa, po prostu — odezwał się Ares. — Wtedy wszystko stanie się prostsze.
— Mądre słowa, ale prosiłabym o konkretny plan, jak to uczynić— odparła Afrodyta.
— Ktoś z nas może to zrobić — zasugerował Dejmos. — Babka Hera się zdenerwuje, ale w końcu jej przejdzie.
— Wolałbym jednak, żeby to był ktoś ze śmiertelnych. Wtedy będzie można powiedzieć, że to sprawa wojny między nimi, jeśli Zeus także się rozzłości — rzekł siedzący dotąd w milczeniu Apollo. — Na pewno znajdzie się ktoś godny, na przykład Eneasz.
Afrodyta zbladła. Oczywiście, uważała, że jej syn jest wielkim wojownikiem godnym zabicia syna Tetydy... ale zawsze istniała wtedy obawa, że to Achilles zwycięży. Wspierał go sam Zeus. A ona nie zniosłaby przedwczesnej śmierci dziecka i tego, że do niej doprowadziła.
— Nie narażę mojego syna — powiedziała i zacisnęła zęby.
— Dlaczego? — zdziwił się Apollo. — Przecież to ty doprowadziłaś do wojny, bo tak bardzo potrzebne ci było jakieś głupie złote jabłko. Kobiety są jednak niemądre.
— Dobrze ci radzę, nie obrażaj jej! — zagroził Ares, prawie zrywając się z kanapy. Synowie dali znak, że chętnie podążą za nim.
— Oni mają rację, bracie, poza tym nie udawaj takiego mądrego i dalekowzrocznego — stwierdziła Artemida. — Gdyby na tym jabłku było napisane ,,dla najpiękniejszego", pewnie ty wywołałbyś nam wojnę. — Zaśmiała się z własnego żartu.
— To więcej niż pewne — dodała Afrodyta. — Zatem przestańmy wspominać, a zajmijmy się tym, co dzieje się teraz.
Apollo zmarszczył brwi. Był czczony przez większość miast w Grecji, codziennie płynęły do niego modły z wielkich świątyń. Kiedyś wróżono mu nawet, że to on powinien zostać następcą Zeusa. Tymczasem na Olimpie traktowano go z lekceważeniem, bo zajmował się sztuką i dbał o wygląd bardziej niż większość mężczyzn.
Ale on im jeszcze pokaże. Sam zapewni Trojanom zwycięstwo i nie potrzebuje do tego żadnych histerycznych bogiń.
Chyba wyszedł kolejny przejściowy rozdział, ale ja traktuję go jako wstęp do tego, co wydarzy się w kolejnym, czyli następnego dużego zwrotu akcji w historii (domyślacie się, o czym mówię?).
Mam nadzieję, że wątek Klitajmestry i stosunku jej dzieci do niej i jak zmieniają się pod tym wpływem, wyszedł naturalnie. Opieram się w dużej mierze na przeczytanej przeze mnie ostatnio książce terapeutki Susan Forward ,,Matki, które nie potrafią kochać" i artykułów ze stron psychologicznych, ale sama nie mam żadnego wykształcenia czy doświadczenia w tej kwestii, więc jeśli ktoś z Was je posiada i widzi tu błędy, to proszę, piszcie. Bardzo nie chciałabym olewać kwestii związanych z ludzką psychiką, bo wiem, że w ten sposób można skrzywdzić osoby, które naprawdę takie coś dotknęło.
Chciałabym także skorzystać z okazji i zaprosić Was do uczestnictwa w konkursie ,,Szepty przeszłości" organizowanego przez grupę @-papierowi , gdzie jestem patronem i prawdopodobnie będę oceniać część prac. Zadaniem jest napisanie shota w temacie święta zmarłych. Mam nadzieję, że znajdziecie chwilę, by wpaść!
Trzymajcie się i do kolejnego rozdziału!
Ps. Rozdział z dedykacją dla - dziękuję, że nadal tu jesteś.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top