Rozdział czterdziesty piąty. Chwile szczerości.
Edit u góry powstał na bazie obrazu Johanna Tischbeina ,,Menelaus und Helena".
Proszę o trochę miłości dla tej grafiki, dawno nie byłam tak wizualnie dumna z czegoś :)
Ten rozdział jest nieco dłuższy niż poprzednie, więc zrozumiem, jeśli ktoś z Was będzie czytał na raty :)
Czasem człowiek dokonuje w życiu wyboru, a czasem to wybór stwarza człowieka.
Gayle Forman ,,Zostań, jeśli kochasz"
Wszystko jest ciemne
To więcej, niż możesz znieść
Ale łapiesz promienie słońca
Świecące
Świecące na twoją twarz
Twoją twarz
Och, jesteś w moich żyłach, nie mogę sie ciebie pozbyć
Och, jesteś wszystkim, co smakuję, w nocy w moich ustach
Och, uciekłaś, bo nie jestem tym, czego szukałaś
Och, jesteś w moich żyłach, nie mogę sie ciebie pozbyć
Andrew Belle ,,In my veins"
https://youtu.be/GSYnOeO5rdk
Kressyda delikatnie stąpała po piasku. Starała się nie szurać sandałami, bojąc się, że mimo późnej pory jeden z wojowników lub służących może ją zauważyć. Od czasu do czasu rozlegał się szum wiatru lub skrzekot nocnych ptaków, co na tle cichej nocy wzbudzało w niej niepokój. Dobrze, że przynajmniej niebo było rozgwieżdżone i oświetlało jej drogę.
Gdy znalazła się w docelowym miejscu, ostrożnie wyciągnęła rękę i odsunęła wejście do namiotu. Serce uderzało jej mocno pod suknią. Modliła się, by nie ukazał jej się jakiś niewolnik, który potem rozpowiedziałby wszystko jej ojcu. Na szczęście, ledwo przekroczyła próg, ujrzała przed migoczącą w blasku świecy twarz Diomedesa.
— Nikt cię nie widział? — zapytał młodzieniec i ujął ją za ręce.
— Chyba... nie — wydusiła Kressyda.
Oczywiście, w czasie choroby Diomedesa nie zdołała ukryć przed ojcem swojego niepokoju i specjalnej troski o rannego. Kalchas domyślił się, że jest w nim zakochana, ale ze względu na stan mężczyzny łaskawie nie odzywał się i zapewne czekał, aż książę zadeklaruje się i albo oficjalnie odtrąci jego córkę albo poprosi o jej rękę. To pierwsze oczywiście w ogóle nie wchodziło w rachubę. Para spotykała się codziennie, wymieniając pocałunki i uściski, a dzisiejszego popołudnia zapędzili się w tym tak dalece, że musieli odrywać się od siebie, zanim ktoś by ich przyłapał i powiadomił o wszystkim zaniepokojonych rodziców.
— Pożądam cię tak mocno, że zapominam o całym świecie, najdroższa — wyszeptał wtedy Diomedes wprost do ucha wybranki.
— Ja ciebie też bardzo — odpowiedziała cicho Kressyda. Na myśl o ukochanym krew pulsowała jej mocniej i tym razem nie musiała się do niczego zmuszać. — Chcę należeć tylko do ciebie.
— Obawiam się, że w tej chwili nie jest to najlepszym pomysłem. — Diomedes odsunął od niej ręce. — Ale jeśli po zmroku zechcesz mnie odwiedzić, będę uradowany.
— Zechcę. — Kressyda popatrzyła na niego ciepło. — Mama i tata wcześnie chodzą spać.
Oboje byli tak roznamiętnieni i przepełnieni entuzjazmem, że nawet nie pomyśleli o wcześniejszym poinformowaniu o swoim związku rodziców Kressydy, co z pewnością wiele by ułatwiło. Lekkie poczucie zakazania i ukrywania się dodawało ich spotkaniom nastroju i żarliwości. Młoda dziewczyna była pochłonięta myślami o tym, jak wielkie ma szczęście i jak bardzo czuje się kochana. Od czasu do czasu nawiedzały ją jednak wspomnienia nocy z Troilusem, które zaczynało się od satysfakcji z uwolnienia się z tej relacji i przekonania, że teraz będzie inaczej, a kończyły się wyrzutami sumienia. Powinna zachować dziewictwo dla kogoś, kogo naprawdę kochała. Gdyby rodzina Diomedesa dowiedziała się o jej przeszłości, na pewno nie uznałaby jej za godną.
— To dobrze. W końcu będę musiał powiedzieć twoim rodzicom, że cię kocham, ale na obecną chwilę bawi mnie to ukrywanie — zażartował Diomedes i ujął jej twarz w dłonie.
Pocałował ją czule i delikatnie, by po chwili pogłębić pocałunki i uczynić je bardziej namiętnymi. Posadził ją powoli na łóżku, jednocześnie rozsznurowując szarfę przepasającą suknię dziewczyny. Kressyda przesunęła rękami po jego torsie i wtuliła się w ukochanego całym ciałem. Nagle jednak odsunęła głowę i wyszeptała:
— Nie będziesz żałował?
— Dlaczego miałbym żałować? Wiesz, jak długo o tobie marzyłem?
— Bo nie jestem... nieskalana...
Kressyda odsunęła się lekko i objęła ramionami. Niczego tak bardzo nie żałowała, jak romansu z Troilusem. Chciała wierzyć, że w trakcie rozłąki książę utwierdził się w przekonaniu, że jest złą kandydatką na żonę i nigdy po nią nie przyjdzie. Wątpiła, by jej sumienie przeżyło konfrontację z nim. Oboje tylko ucierpieli przez siebie nawzajem, a ona nie mogła teraz oddać się w pełni komuś, kogo sama wybrała. I wiedziała, że powinna obwiniać tylko siebie. Troilus był honorowy i do niczego jej nie zmuszał, a gdyby miała w sobie trochę silnej woli, wuj Pandarus uległby jej zdaniu i nie namawiałby jej do tego narzeczeństwa i jego konsumpcji.
— Byłem wściekle zazdrosny o tego Trojanina — przyznał Diomedes i pogłaskał ją po twarzy. — Ale teraz wiem, że jesteś moja i nie żywię złości. Miałaś przecież prawo się pomylić. Ja też nie jestem, jak to nazwałaś, ,,nieskalany". Zawsze uważałem, że wymaganie od kobiet czegoś, co odpuszcza się mężczyznom, jest wyjątkowo zabawne.
— Naprawdę tak sądzisz? — Kressyda nie dowierzała własnym uszom. W końcu od wyjścia z Troi obawiała się, że jej rodzice zmuszą ją do ślubu z kimś, kto odkrywszy jej brak dziewictwa, zemści się w okrutny sposób. Tyche była dla niej naprawdę dobra. — Nie przeszkadza ci to?
— A tobie nie przeszkadza to, co opowiadał o mnie Ters, gdy pierwszy raz się zobaczyliście? — odparł z ironią Diomedes.
— Cóż... Gdy to usłyszałam, byłam bardzo zraniona i zazdrosna. Uznałam, że skoro mogłeś mieć każdą inną, ja będę dla ciebie nikim... — wyznała, czerwieniąc się, Kressyda.
— Jak widzisz, jesteś dla mnie wszystkim. — Diomedes nachylił się i musnął jej usta. — Co powiesz na to, żeby zaakceptować naszą przeszłość i upewnić się, że nie będziemy mieć już żadnych osobnych wspomnień?
Kressyda poczuła silny ucisk w gardle. Chciałaby jednocześnie płakać ze wzruszenia i śmiać się radośnie. Naprawdę spotkało ją wielkie szczęście. A ona była idiotką, wierząc, że mogłaby być szczęśliwsza z kimś innym niż Diomedes.
— Niczego innego nie pragnę — powiedziała i przysunęła się do niego.
— A więc jestem na twoje rozkazy. — Uśmiechnął się mężczyzna i ułożył ją na łóżku, po czym zaczął okrywać pocałunkami jej twarz, usta i szyję.
Kressyda objęła go mocno i wpiła paznokcie w jego kark. Nie myślała już o tym, że Diomedes mógłby kiedykolwiek zapragnąć kogoś innego, że jest dla niego za pospolita, za chuda i za śniada. Teraz wierzyła, że zostali sobie przeznaczeni i nikt nie da rady stanąć między nimi. Przybycie do tego obozu było najlepszym, co spotkało ją w życiu.
Troilus tymczasem naprawdę myślał o powrocie narzeczonej i nawet prosił Pandarusa, aby pomógł mu sprowadzić ją do Troi, ale wuj uznał, że dziewczyna ma prawo spędzić czas z rodzicami i poprosił księcia o kilka tygodni zwłoki.
— Tęsknisz za swoją czarnulką? — zapytał pewnego razu Deifobos, widząc ponury nastrój brata. — Nie martw się. Wojna się skończy, wygnamy Greków i będziesz mógł ją do siebie sprowadzić. A do tego czasu możesz się jakoś rozerwać. W mieście jest wiele ładnych twarzy.
— Jak możesz tak mówić? — oburzył się młodszy z braci. — Kressyda jest moją narzeczoną i jej nie zdradzę.
— Przecież nie musi się dowiedzieć, a ty masz swoje potrzeby i prawo do zaspokajania ich — odparł Deifob. — Powinieneś poćwiczyć, jeśli chcesz zadowolić żonę w noc poślubną.
— Zamilknij, nie chcę słuchać tych obrzydlistw! — Troilus tracił cierpliwość. Nie rozumiał, dlaczego Deifobos jest tak cyniczny i przedmiotowo patrzy na kobiety. Czy nie potrzebował odrobiny miłości i czułości? Jego dusza zadowalała się rozpustą z dziewkami służebnymi?
— Pewnego dnia pożałujesz – stwierdził Deifobos i uniósł brew. — Parys też kiedyś był tak romantycznie nastawiony do Heleny i widzisz, jak go potraktowała? Teraz na szczęście mu przeszło.
Troilus jedynie westchnął ze smutkiem. Słowa brata niepokoiły go, ale nie w sprawie dochowywania wierności ukochanej. To przecież Parys, powołując się na zdobycie Heleny, poradził mu, jak zdobyć serce Kressydy. Tymczasem jego rzekomo płomienna miłość okazała się pustą wydmuszką. Najpierw zdradził żonę z nierządnicą, a gdy ta zniknęła mu z oczu, zamiast starać się odpokutować swoje czyny, zaczął spędzać czas na piciu z Deifobosem, a Troilus kilkakrotnie zdążył już zauważyć, jak komnatę Aleksandra opuszczają pracujące w pałacu dziewczęta. Sześć lat wcześniej Parys nazywał Helenę swoją miłością i deklarował dla niej wszelkie poświęcenia. Teraz mówił wprost, że trzyma ją wyłącznie ze względu na jej boskie pochodzenie. Czy jego porady naprawdę mogły dać dobry skutek? Może i jego związek zakończy się równie nieszczęśliwie, co w przypadku brata.
Napiętą sytuację na dworze nieco rozpogodziła decyzja Polikeseny, która podczas jednej z sympozjonów z udziałem wszystkich żon i dzieci Priama, ogłosiła, że nie pragnie wychodzić za mąż i prosi o zgodę na zostanie kapłanką Artemidy.
— Poświęcę moje dziewictwo w imię służby dla ojczyny i rodziny. Będę modliła się o rychły koniec wojny, a jeśli zwyciężymy, do końca życia oddam się dziękczynieniu — oznajmiła piętnastoletnia dziewczyna. Jej jasnozielone oczy lśniły żarem szczerej wiary.
Widząc wzruszenie córki, Priam powstał ze swojego miejsca i dotknął jej ramion w czułym ojcowskim geście.
— Cieszę się, że tak wybrałaś, dziecko. Mam nadzieję, że bogowie w podzięce będą nam sprzyjali.
Znajdująca się po drugiej stronie stołu Helena przyglądała się temu z niedowierzeniem. Życzyła samego dobra Poliksenie i uważała, że każda kobieta ma prawo zrezygnować z życia rodzinnego i poświęcić się bogom. Priam jednak wydawał się niezadowolony i zawstydzony z powodu niechęci do małżeństwa Kasandry. Dlaczego więc tak łatwo przyjął decyzję Poli, a nawet był z niej dumny?
— To bardzo proste — wyjaśniła Kasandra, gdy po uczcie stały na korytarzu oparte o filary. — Ojciec jest oddany bogom i uważa, że bez nich nic nie ma prawa się układać. Myślę, że gdyby jego starsze rodzeństwo przeżyło, sam zostałby kapłanem. Jest bardzo szczęśliwy, że Pola podziela jego przekonania. Bierze to za znak, że dobrze ją wychował. W moim przypadku nie miało sensu udawanie, że tak bardzo uwielbiam kult Apolla. Wszyscy rozumieli, że wstępuję do świątyni, by nie wyjść za mąż... i nie być wiecznie narażoną na zdrady męża. Ojciec zgodził się, ale w duchu uważał to za świętokradztwo. A gdy ,,zwariowałam"... utwierdził się w przekonaniu, że to kara od bogów za wstąpienie do służby z nieczystych pobudek, a potem opuszczenie jej. — Westchnęła.
— Nie zasłużyłaś na to — odpowiedziała Helena. — Ja byłabym dumna z takiej córki jak ty. Chciałabym, żeby Hermiona wyrosła na kogoś podobnego do ciebie.
— A ja jej tego nie życzę. Oznaczałoby to, że będzie bardzo nieszczęśliwa.
Dalszą rozmowę kobiet przerwało głośne stąpanie po posadzce. Gdy odwróciły głowy, ujrzały przed sobą Deifobosa.
— Umawialiśmy się, że ograniczycie kontakty. — Spojrzał na krewniaczki złowrogo.
— Trudno planować ucieczkę na środku korytarza — zadrwiła Helena, na chwilę zapominając, że właśnie zdradziła się z dawnymi planami. — Rozmawiamy o Poliksenie. Mamy nadzieję, że czeka ją radość ze służby.
— A ja mam wrażenie, że wszyscy w tej rodzinie zwariowali z tym celibatem — prychnął Deifobos. — Hektor powinien trzymać cały harem, ale woli ulegać Andromasze, Helenos nie spotyka się z nikim, choć mógłby, o tej wariatce nawet nie ma co mówić... — Skrzywił się w stronę Kasandry. — Teraz Poliksena składa śluby dziewictwa, a Troilus zachowuje się, jakby zrobił to już dawno. Ja i Parys musimy działać za was wszystkich — dodał i zaśmiał się, co wzbudziło w Helenie odruch obrzydzenia.
Dwa tygodnie później odbyło się zaprzysiężenie Polikseny na kapłankę Artemidy. Dziewczyna stała przy ołtarzu w centrum smukłej świątyni o błyszczących ścianach podtrzymywanych przez proste kolumny doryckie. Jej złote włosy były rozpuszczone i opadały na jasną szatę z długimi rękawami. Stojąca obok stara kapłanka wyciągnęła nóż zza pasa i podała go księżniczce. Poliksena ujęła więc kosmyk włosów i obcięła go sprawnym ruchem, po czym położyła na ołtarzu. Po chwili starsza kapłanka podpaliła go pochodnią. Gdy płomienie unosiły się do nieba, zaintonowano modlitwę:
,,Artemido, celna łuczniczko, sypiąca strzałami!
rozmiłowana w szale i łowach, rozpędzająca troski,
Szybkonoga, zapalona łowczyni, nawiedzająca nocą,
Darząca łatwym porodem, wychowująca młodzież
Która zamieszkujesz górskie knieje, o wspaniałej postaci;
Polująca na rącze jelenie, łowczych psów opiekunko,
Napełnij zdrowiem nasze ciała, niech z radością cię sławią".
— Przyjmij mnie na służbę, czcigodna bogini — powiedziała z uwielbieniem Poliksena. — Przyrzekam całym życiem służyć twojej chwale.
Ślubowaniu przyglądał się tłum zgromadzonych na czele z rodziną nowicjuszki. Priam wzruszony opierał się na ramieniu Hektora i obdarzał córkę dumnym spojrzeniem. Po jego drugiej stronie stała królowa Hekabe ze skromnie złożonymi rękami. Obok niej znajdowali się Helenos i Kasandra. Najstarsza księżniczka życzyła w duchu siostrze, by wybór drogi kapłańskiej dał jej więcej radości niż jej.
Nagle pociemniało jej przed oczami, a oddech przyśpieszył. Ścisnęła brata za rękę, co nie uszło jego uwagi. Nachylił się do siostry, chcąc dyskretnie zapytać ją o powód takiego zachowania, ale Kasandra już go nie widziała ani nie słyszała.
Miała przed oczami tę samą świątynię, ale w nocy. Niebo rozświetlały miliony małych gwiazd, ale to nie one przykuwały uwagę, ale wielka łuna ognia dymiąca nad miastem. Poliksena stała przy ołtarzu z rozwianymi włosami, ściskając mocno spódnicę od sukienki.
— Nie macie prawa atakować świątyni! — krzyknęła w stronę zbliżającego się do niej mężczyzny w zbroi. — Artemis was za to przeklnie!
— Bogowie przeklinają tych, którzy nie mszczą swoich rodziców — odparł z cynicznym uśmiechem wojownik. Był bardzo młody, mógł mieć jakieś czternaście czy piętnaście lat, ale na jego brzoskwiniowej twarzy widniał już lekki zarost. Jasnobrązowe włosy kręciły się lekko, stercząc na wszystkie strony.
— Nie zabiłam go. Nawet go nie znałam. Nie chciałam tej wojny — szepnęła Poliksena, cofając się lekko w stronę ołtarza. Wyciągnęła dłoń i ujęła coś, co na nim leżało. Był to mały, lśniący nóż.
— Kasandro. — Wieszczka usłyszała w końcu zaniepokojony głos brata. — Co ci się stało? Widziałaś coś? — dopytywał z troską Helenos.
— Widziałam. — Skinęła głową jego bliźniaczka. — Ale wiesz, że to na nic nie wpłynie.
Uniosła wzrok do góry i posłała modlitwę do pani lasów Artemidy. Błagała, by Poliksena sięgnęła po nóż, aby wysłać do zaświatów swojego oprawcę, nie siebie.
Po zaprzysiężeniu Polikseny odbyła się uczta, wystawna i pełna radości, ale ze względu na duchowy wymiar dzisiejszego wydarzenia pozbawiona znacznej ilości alkoholu czy występów tancerzy, gdyż mogłoby to prowokować ,,nieskromne myśli".
Parys był niezadowolony, że nie może bawić się na swój sposób, ale zachęciło go to do kolejnej próby pojednania z Heleną. Gdy skończył się sympozjon[1] , udał się do komnaty żony. Na jego szczęście, znajdowała się w niej sama.
— Czego chcesz? — zapytała chłodno Helena. — Powiedziałam, że prędzej się zabiję, niż pozwolę ci znowu mnie dotknąć i zdania nie zmieniłam.
— Przestań! — krzyknął Parys. — Jesteśmy małżeństwem, bogowie nas połączyli... Rozumiem, że cię zraniłem, ale ty też nie raz traktowałaś mnie bez szacunku, a mimo to chcę ci wybaczyć i się pogodzić.
— Ty nic nie rozumiesz. — Spartanka pokręciła głową. — Nie chodzi mi wcale o twoją zdradę. Owszem, upokorzyło mnie to, ale nie mam zamiaru płakać z tego powodu po nocach. Gardziłam tobą już od dawna. Porwałeś mnie, zabrałeś od domu i rodziny, a potem wywołałeś wojnę, która obciążyła moje sumienie, i nawet nie przyjąłeś za to odpowiedzialności. Zamiast walczyć, chowasz się w pałacu, przez co ludzie nas obgadują i uważają za hipokrytów. Ale ciebie to nie interesuje, a rodzina królewska cię chroni. Cały wstyd spada więc na mnie.
W jej głosie mieszały się złość, pogarda i rozpacz. Wiele razy powtarzała w myślach zarzuty wobec Parysa, a czasem udawało się je wypowiedzieć w obecności Kasandry czy Klimene. Teraz jednak w pełni oskarżyła winowajcę jej wszystkich cierpień i poniżeń. Napełniało ją to siłą i przekonaniem, że nie jest już bierna, teraz będzie walczyć z Parysem i zabiegać o swoją niezależność do samego końca. Skoro nie mogła się od niego uwolnić, mogła zrobić wszystko, by pokazać, że nie jest po stronie tchórzliwego księcia i ma własne motywacje. W tym wszystkim jednak nie potrafiła odpędzić się od goryczy wspomnień. Na nowo przeżywała to uczucie bezradności, gdy pojęła, że ją porwano i cierpienie oddalenia od męża i córki. Zastanawiała się, czy Parys zauważy, jak zaszkliły się jej oczy.
— Może i cię porwałem, ale sama zgodziłaś się na nasz związek. Do niczego cię nie zmusiłem — odparł książę.
— A gdybym nadal odmawiała? — Helena przechyliła głowę. — Wypuściłbyś mnie?
Nie wiedziała, co pragnie usłyszeć. Gdyby Parys przytaknął, oznaczałoby to, że w pewien sposób ją szanuje i przez ostatnie sześć lat nie była wyłącznie zabawką. Ale wówczas okazałoby się, że miała wybór i mogłaby teraz być w Sparcie z Menelaosem i Hermioną. W takim wypadku sama odcięła się od rodziny i nie zasługiwała na powrót i szczęście.
Parys przez chwilę milczał, by nagle wrzasnąć z mocą:
— Zostałaś mi przeznaczona przez Afrodytę! Miałem prawo cię zdobyć!
,,A więc miałam rację. Nigdy nie pozwoliłby mi odejść" zrozumiała Helena i spuściła głowę.
— Dlaczego mnie nie pokochałaś? — dopytywał Trojanin. — Sama bogini miłości splotła nasze losy, jesteśmy sobie pisani... Naprawdę wolisz Menelaosa? Niby dlaczego? Bo potrafi rąbać głowy ludziom na polu bitwy?
— Nic nie rozumiesz — stwierdziła z westchnieniem Helena. Następnie przeszła kawałek po komnacie i stanęła przy ścianie, opierając się o nią. Skrzyżowała ręce na piersiach i przemówiła. — Podziwiam i szanuję Menelaosa, bo jest odważny i silny. — Serce ścisnęło się jej na samo wspomnienie o mężu. — Jestem z niego dumna, bo ma honor i nigdy nie zostawiłby towarzyszy na pastwę losu. Ale nie dlatego go kocham. Mówiłeś mi wiele razy, że jestem najpiękniejszą kobietą na ziemi. On nie potrzebował mi tego mówić, bo kiedy na mnie patrzył, tak się czułam. Najpiękniejsza i najważniejsza. Wiedziałam, że zrobi dla mnie wszystko i jestem najcenniejszą istotą w jego życiu. Mogłam być przy nim sobą i mówić, co myślę, bo wiedziałam, że mnie zrozumie. Kiedy czułam się źle, sama jego obecność dodawała mi sił. Wyszłam za niego, bo mnie szanował i liczył się z moją wolą. Nigdy mnie do niczego nie zmuszał, zaakceptowałby nawet odrzucenie, jeśli byłabym szczęśliwsza bez niego... Sprawił, że czułam się na właściwym miejscu i wiedziałam, że zawsze będę mieć przy sobie kogoś, dla kogo jestem ważna. I może nie zostałam mu przeznaczona, ale czy to nie piękne, jeśli ktoś kocha cię tak mocno, że jest w stanie przeciwstawić się bogom i Mojrom?
— Afrodyta nie powiedziała mi, że tak go kochasz... — rzekł drżącym głosem Parys. Po raz pierwszy od ich spotkania wydał się Helenie niepewny i pokorny.
— Najwidoczniej Afrodyta nie wie wszystkiego o miłości. — Wzruszyła ramionami Helena. — Posłuchaj, Parysie... Przepraszam, że cię oszukałam. Źle postąpiłeś, ale ja mogłam wybrać dobrze i nie udało mi się. Byłoby ci lepiej beze mnie. I wierzę, że byłbyś wówczas lepszym człowiekiem.
,,Właściwie i on jest tu ofiarą" pomyślała. ,,Bogini wmówiła mu, że ma obowiązek sięgnąć po zaszczyty i wybraną dla niego kobietę... Podczas gdy on może szczęśliwszy byłby w górach, swobodny i nieskrępowany. Teraz zyskał żonę, która nim gardzi i nigdy nie da mu miłości, a on nie ma siły się jej pozbyć, bo uważa, że wówczas straciłby chwałę. Afrodyta zaszkodziła nam obojgu".
— Gdybyś umiała się zachować, byłbym dobry i dla ciebie... — odpowiedział Parys, ale w jego głosie nie było już buty. — Skoro wolisz odległego Menelaosa, to zostawiam cię, abyś mogła w spokoju o nim myśleć — zakończył ironicznie i wyszedł z komnaty.
Diomedes z zachwytem wpatrywał się w uśpioną twarz kochanki i jej rozsypane na poduszce czarne włosy, które przeczesywał z czułością. Jeszcze kilka tygodni temu mógł tylko marzyć, że kiedyś będą ze sobą tak blisko. Teraz spędzali każdą noc w swoich ramionach.
— Kochanie, musisz wstać — powiedział w końcu niechętnie i potrząsnął jej ramieniem. — Nie możesz tu zostać do rana.
— Co się stało? — Kressyda leniwie otworzyła oczy i je przetarła.
— Zbliża się ranek. Powinnaś wrócić do siebie, bo jeśli twoi rodzice zobaczą, że nie ma cię w namiocie, będziesz miała kłopoty.
— Tak, dobrze... — zgodziła się sennie Kressyda. — Daj mi tylko chwilkę, muszę się rozbudzić — poprosiła i przesunęła się na krawędź łóżka. — Ostatnio ciągle się nie wysypiam i jestem bardzo senna. Dzisiaj, a właściwie już wczoraj, położyłam się po obiedzie i obudziłam dopiero wieczorem, a teraz i tak jestem zmęczona.
— Może to przez nasze spotkania. — Diomedes podniósł głowę i opierając się na ramieniu, popatrzył na dziewczynę. — Jeśli chcesz, rozstaniemy się na kilka nocy, żebyś mogła wypocząć.
— Nie, nie chcę — zaprotestowała Kressyda i przysunęła się do mężczyzny. — Przeciwnie, wolałabym nigdy stąd nie odchodzić. — Wtuliła się ufnie w jego tors.
— Już niedługo, kochanie — obiecał Diomedes, znów bawiąc się jej włosami. — Kiedy zabiorę cię do Argos i w ogóle nie będziemy wychodzić z łoża.
Kressyda uśmiechnęła się i uniosła głowę, by go pocałować.
Po krótkiej chwili oderwali się od siebie i pośpiesznie ubrali, a Kressyda skierowała się do wyjścia. Diomedes odprowadził ją poza namiot i przycisnął mocno do siebie na pożegnanie.
— Uważaj na siebie — poprosił i pocałował ją namiętnie. — Zobaczymy się już za kilka godzin.
Kressyda skinęła głową i pocałowała go po raz kolejny. Oboje byli tak zajęci sobą i wykradaniem pojedynczych chwil bliskości, że nie zauważyli młodego, ubranego w ciemny płaszcz mężczyzny, który przyglądał im się zza krzaków.
Kressyda otuliła się wełnianą chustą i ruszyła w kierunku własnego ,,domu". Stąpała cicho i co jakiś czas rozglądała się, czy żaden z Greków nie wyjdzie na zewnątrz i nie przyłapie jej na nocnych wycieczkach. Gdy zobaczyła, jak drogę zstępuje jej mężczyzna ubrany w płaszcz, prawie krzyknęła ze strachu. Kiedy jednak przyjrzała mu się bliżej, zauważyła, że nie ma przed sobą helleńskiego dowódcy, a własnego narzeczonego, Troilusa.
— Bogowie, miejcie nade mną litość — wydusiła, a następnie zasłoniła usta dłońmi.
— Przyszedłem, żeby zabrać cię do Troi, do domu — powiedział ze smutkiem Troilus. Jego zielone oczy patrzyły smutno i ponuro. W nocnej scenerii, gdy małe płatki śniegu opadały na jego płaszcz, wyglądał jak wysłaniec bogów śmierci. — A zastałem cię czulącą się do naszego wroga.
— To może jest twój wróg, ale nie mój — odparła Kressyda. — Wasza wojna jest niesprawiedliwa. Twój brat porwał Helenę i przetrzymuje ją bezprawnie...
— Jakoś nie słyszałem, żeby próbowała uciec! — przerwał jej Troilus. — A poza tym, co to ma do rzeczy? Nie odpowiadam za czyny mojego brata! Zdradziłaś mnie, bo Parys postępuje niegodnie?
— Nie, oczywiście, że nie — zaprzeczyła młoda kobieta. Nie chciała przecież go ranić. Uważała Troilusa za dobrego, miłego człowieka. Cóż on był winien, że się pomyliła i wmówiła sobie miłość do niego? — Po prostu... Nie kocham cię. Wybacz. Powtarzałam sobie, że muszę cię kochać, bo jesteś dla mnie taki opiekuńczy i chcesz się ze mną ożenić... Ale tylko to sobie wmawiałam. Tak naprawdę kocham Diomedesa.
Troilus cofnął się, jakby został nagle uderzony w brzuch. Mimo to Kressyda mogła dostrzec jego oczy, które nabiegły krwią i wpatrywały się w nią z rozczarowaniem. Skrzywdziła go. Przez swoją bierność i brak rozsądku złamała czyjeś serce. Ale przecież nie mogła wyrzec się własnych uczuć i pójść za kimś, kogo nie kochała.
— Wuj przekonywał mnie, że jesteśmy sobie przeznaczeni, więc w końcu w to uwierzyłam... — kontynuowała ciszej. — Ale tak naprawdę nie czułam do ciebie tego, co ty do mnie. Byłam głupią młódką i nie wiedziałam, jak odmówić. Przepraszam. Nie oczekuję, że mi darujesz, ale wierzę, że będziesz szczęśliwszy beze mnie.
— Mówiłaś, że mnie kochasz, że jestem dla ciebie wszystkim... Oszukałaś mnie, oszukałaś... — powtarzał w osłupieniu Trojanin. — Wystarczyło, że zniknąłem ci z oczu, a ty rzuciłaś się w ramiona człowiekowi, którego dopiero co poznałaś!
— Nieprawda, bardzo długo się broniłam i chciałam wierzyć, że mam obowiązek do ciebie wrócić — oburzyła się Kressyda. — Ale co mam teraz zrobić? Przykro mi, że sprawiłam ci ból, ale przecież nie wrócę z tobą do Troi, skoro cię nie kocham. Wtedy nam obojgu byłoby źle.
— Niech bogowie cię pokarzą — odezwał się po niezręcznym milczeniu Troilus, po czym odwrócił się i pobiegł w stronę murów Troi.
— A ja chcę, żeby ci błogosławili! — zawołała za nim Kressyda. Nie winiła księcia. Miał prawo poczuć się zdradzony i porzucony. Nie zachowała się w stosunku do niego uczciwie. Teraz gardziła sobą za to, że udawała miłość do niego, ale nie mogła cofnąć czasu.
Szybkim krokiem doszła do rodzinnego namiotu i na palcach weszła do wyznaczonego jej i oddzielonego zasłoną ,,pokoiku". Gdy leżała już w łóżku, z głową przytuloną do poduszki, rozpłakała się głośno.
Z samego ranka Troilus udał się do domu Pandarusa, z którym wczoraj ustalili, że Kressyda powinna wrócić do Troi. Zastał go zadowolonego przy śniadaniu.
— Witaj, książę — przywitał się starszy z mężczyzn, jednocześnie przeżuwając chleb z miodem. — Gdzie moja bratanica?
— Nie przyszła — odpowiedział sucho Troilus. — Znalazła sobie greckiego kochanka i woli zostać z nim.
— Och, przykro mi... — wydukał Pandarus i wbił wzrok w talerz. — A taką była skromną dziewczynką...
— Teraz już nie jest. Wymyka się z nim na schadzki po nocach — odparł ze złością książę.
Pandarus pogrążył się w zamyśleniu. Oczywiście, było mu żal porzuconego narzeczonego, ale był młody i przystojny, więc na pewno jeszcze nie raz się zakocha i odkocha. Znacznie bardziej martwił się o los swojej małej dziewczynki.
— Mam nadzieję, że on potraktuje ją należycie, a jeśli nie, to mój brat srogo się na nim zemści — powiedział bardziej do siebie niż do Troilusa.
— A ja mam nadzieję, że bogowie ich pokarzą za moje cierpienie... Wiesz, co ona mi powiedziała? Że nigdy tak naprawdę mnie nie kochała, ale wmówiła to sobie, bo namawiałeś ją, żeby za mnie wyszła. Wykorzystaliście mnie oboje! — Syn Priama dyszał gniewem. Z trudem łapał oddech, a jego ręce mimowolnie zaciskały się w pięści.
— Przykro mi, chłopcze. Rzeczywiście, zależało mi na tym, żeby Kressyda zyskała bezpieczeństwo jako twoja żona — przyznał Pandarus ze wstydem. — Ale widziałem, że ją kochasz i byłem przekonany, że będziecie razem szczęśliwi. Pomyliłem się, przyznaję.
— Zniszczyłeś mi życie! — oskarżył go Troilus. — Wepchnąłeś mi ją do łoża jak sutener, nie swat!
,,Nie porównuj mojej bratanicy do nierządnicy" chciał zaprotestować Pandarus, ale powstrzymał się. Sam przeżył w swoim życiu zawody miłosne i wiedział, że w takich sytuacjach trzeba pozwolić nieszczęśnikowi pocierpieć.
Tymczasem Kressyda nie mogła znaleźć sobie miejsca. Bała się wychodzić z namiotu i spotykać z Diomedesem, bo wówczas czułaby, że buduje własne szczęście na nieszczęściu Troilusa. Ale jak mogłaby teraz odrzucić i zranić kogoś, przy kim czuła się naprawdę ważna i kochana?
Z nerwów rozbolała ją głowa i od rana męczyły ją dreszcze. Nie uszło to uwagi jej matki, która w pewnym momencie usiadła obok niej na łóżku i objęła ją lekko ramieniem.
— Dlaczego jesteś taka smutna, kochanie? Pokłóciłaś się z Diomedesem?
— Nie... Tylko źle się czuję. Chyba zbliża się moje krwawienie miesięczne — odparła Kressyda. Wiedziała, że to kłamstwo, ale zawierało w sobie ziarnko prawdy. Jej krwawienie już dawno powinno nadejść.
— W takim razie poszukam ci jakichś ziół na bóle — zaproponowała Prakseda i podeszła do stołu.
— Pomogę ci — zasugerowała Kressyda i podniosła się. Jednak wówczas zakręciło jej się w głowie i padła na kolana.
— Bogowie! — wykrzyknęła Prakseda i podbiegła, by pomóc córce się podnieść. — Dziecko, co ci się stało? Połóż się... — poprosiła i usadziła Kressydę. — Nie powinnaś tak reagować na kobiece przypadłości.
Kressyda nie odpowiedziała. Zapomniała już nawet o Troilusie, bo ból i słabość tak ją dręczyły, że mogła tylko z trudem łapać oddech i cicho płakać.
— Co w tym niezwykłego? — przekonywała samą siebie. — Może nigdy wcześniej nie słabłam, ale ostatnio boli mnie brzuch i piersi tak jak zawsze wcześniej.
W tym momencie i twarz Praksedy pokryła się bladością. Kobieta ścisnęła mocno rękę córki i wyszeptała:
— A kiedy ostatnio krwawiłaś?
— Nie pamiętam... Jakiś tydzień po wyjściu z Troi. Nigdy tego nie liczę, bo i tak mój cykl księżycowy jest nieregularny.
Prakseda nie odpowiedziała, tylko przeniosła rękę na brzuch dziewczyny i zaczęła mocno uciskać jej łono, co wywołało w Kressydzie cichy pisk.
— Mamo, przestań, to tylko wszystko pogorszy...
Prakseda gwałtownie wstała i zaczęła chodzić po namiocie. Kressyda z niepokojem przyglądała się matce. Nie była medyczką, ale po spędzeniu szesnastu lat z kapłanem Apolla znała się na niektórych dolegliwościach. Czy rozpoznała u niej jakąś groźną chorobę?
— Czy ja umrę, mamo? — zapytała przerażona Kressyda.
— Myślę, że będziesz miała dziecko, córeczko — wyznała w końcu jej matka.
Diomedes siedział przed namiotem razem ze Stenelem, Odyseuszem i Menelaosem i wspólnie popijali kykeon. Ich lekka rozmowa została przerwana, gdy Stenel zauważył na horyzoncie nadchodzącego Kalchasa, za którym biegły żona i córka:
— Ktoś idzie nas odwiedzić i nie wygląda na zadowolonego.
— Co? Przecież ja mu nic nie zrobiłem — obruszył się Diomedes, po czym przypomniał sobie nocną rozmowę z Kressydą i przed oczami pojawiły mu się obrazy kochanki przyłapanej na wracaniu do namiotu przez ojca.
— Mówiłem ci, że nie powinieneś tak otwarcie uwodzić dziewczyny, której ojciec jest cały czas w pobliżu — westchnął Odyseusz. — Ale ty oczywiście mnie nie słuchałeś.
Diomedes zignorował tę uwagę i wyszedł na powitanie wróżbicie. Na jego widok rozłożył ręce i powiedział:
— Czym mogę ci służyć?
— Już mi się wysłużyłeś! — krzyknął ze złością Kalchas. — Dziecko moje niewinne zhańbiłeś!
— Tato, nie mów tak! — zaprotestowała Kressyda, czepiając się ramienia matki.
Przyglądała się ojcu z przerażeniem i zastanawiała się, czy nie powinna wyznać mu prawdy i powiedzieć, że to Troilus był jej pierwszym kochankiem. Zapewne Kalchas rozwścieczyłby się jeszcze bardziej i podobnie jak jej były narzeczony uznałby ją za kobietę lekkiego prowadzenia, ale może dzięki temu bardziej obwiniłby ją niż Diomedesa. Potem najpewniej umieściłby ją w jakiejś świątyni i zmusił do ślubów czystości.
— Wybacz mi, że zawiodłem twoje zaufanie. — Diomedes przybrał pokorny wyraz twarzy. — Powinienem najpierw poprosić cię o jej rękę, ale zawsze liczyłem się ze zdaniem i uczuciami Kressydy.
— To prawda — potwierdziła ochoczo dziewczyna.
— Kressyda jest dzieckiem i ma prawo nie myśleć, ale ty wykorzystałeś jej niewinność i skazałeś ją na hańbę! — oskarżył Diomedesa kapłan, po czym chwycił go za tunikę.
Książę Argos zdawał sobie sprawę, że mógłby łatwo obronić się przed starszym mężczyzną i powalić go na ziemię, ale nie chciał pobić ojca ukochanej kobiety. Wyrwał się jedynie Kalchasowi i odchodząc kilka kroków w tył, zapewnił:
— Nie skazałem jej na hańbę. Chciałem cię już dawno zapytać, panie, czy zgodzisz się na nasz ślub.
— Nie wiem, czy oddawać córkę komuś niegodnemu zaufania — stwierdził Kalchas i znów podążył w jego stronę. Tymczasem kilku Greków wyszło ze swoich namiotów i z zaciekawieniem przypatrywało się całej scenie.
— Zawsze muszę ratować ludzi przed ich głupotą — stwierdził zgryźliwie Odyseusz, po czym wystąpił na środek i zasłonił Diomedesa. — Czcigodny kapłanie! — zwrócił się do Kalchasa. — Ten człowiek to moja prawa ręka. Nie możesz go zabić.
— Nie zrobię tego, bo spotkałaby mnie kara, chociaż mu się należy za krzywdę Kressydy — odparł Kalchas.
— Tato! — zawołała jego córka. — Nie możesz tak mówić o ojcu mojego dziecka — poprosiła ze łzami w oczach.
— Dziecka? — powtórzył ze zdziwieniem Diomedes, a Kressyda wykorzystując nieuwagę ojca, podbiegła do ukochanego i wtuliła się w niego mocno. — Dlaczego mi nie powiedziałaś?
— Bo dowiedziałam się przed chwilą i zanim zdążyłam ci wszystko wyznać, przyszedł ojciec, matka uznała, że nie będzie go okłamywać i tak się to skończyło... — zachlipała Kressyda, opierając głowę na jego ramieniu.
— Nie kazałam mu robić awantury na cały obóz. — Prakseda wzniosła wzrok do góry. — Ty sam zrobiłeś nam mnóstwo wstydu — rzekła oskarżycielsko do męża.
— Uspokójmy się — poprosił Menelaos i odsunął się od namiotu, stając tak, że znajdował się między Diomedesem i Kressydą a Kalchasem trzymanym za ramię przez Odysa. — Jako drugi dowódca tej wyprawy czuję się w obowiązku zażegnać spór. Przykro mi, panie, że honor twojej rodziny został naruszony. — Spojrzał na Kalchasa. — Jestem pewien, że Diomedes cię za to przeprosi. Z tego, co jednak zrozumiałem, twoja córka nie została zniewolona, nie jest też mężatką, więc nie wydarzyło się nic, co zasługiwałoby na napiętnowanie. Diomedes przed chwilą powiedział, że planowali ślub, więc reputacja twojej córki nie została zagrożona.
— Ale zrobił to bez mojej zgody! — przypomniał Kalchas.
— I tak musisz jej udzielić, jeśli chcesz ocalić dobre imię naszego dziecka, drogi mężu — przypomniała mu żona.
Diomedes nagle odsunął od siebie Kressydę, po czym złapał ją za dłoń i powiedział poważnie, patrząc na Kalchasa:
— Czy oddasz mi Kressydę za żonę, panie? Obiecuję, że będę o nią dbał. Po ślubie może razem z matką odpłynąć na jednym z moich statków do Argos, żeby jej i dziecka nie spotkało nic złego przez wojnę. Mój dziad i matka na pewno przyjmą ją z otwartymi ramionami.
— Jak masz zamiar wziąć tu ślub, skoro nie masz odpowiednich kapłanów? — odparł z niechęcią Kalchas.
— Ty przecież nim jesteś, z braku innego wyboru możesz nas połączyć! — oburzył się Diomedes. — A jeśli nie, to porwę jakiegoś z sąsiednich miast lub wiosek. Nie pozwolę, żeby moje dziecko było nazywane bękartem.
Kalchas zerknął na drżącą córkę. Teraz toczyła się walka nie tylko o jej szczęście, ale i dobre imię. Był wściekły na mężczyznę, który uwiódł Kressydę i najchętniej już nigdy by go nie oglądał, ale jeśli nie zaakceptowałby go jako zięcia, jego wnuk rzeczywiście stałby się bękartem, a córka miałaby opinię ladacznicy. A przecież musiał ją chronić.
— Zgadzam się — odpowiedział w końcu.
Kressyda była jedną z tych dziewcząt, które marzą o hucznym weselu. Gdyby została w Troi i poślubiła syna Priama, prawdopodobnie by je miała. Z rytualną kąpielą w rzece Skamander, w szkarłatnej szacie, z długimi hymnami do Hery, Artemidy i Afrodyty. Teraz czekała ją skromna modlitwa ojca i złożenie kosmyka włosów na ołtarzu, a matka pośpiesznie dopasowywała dla niej swoją własną suknię ślubną.
— Gdy wojna się skończy i wrócę do Argos, zrobię ci prawdziwe wesele, z ucztą i pieśniami — obiecał Diomedes, kiedy siedzieli wieczorem w jego namiocie i trzymali się za ręce.
— Nie musisz. Teraz jestem szczęśliwsza. — Potrząsnęła głową narzeczona. — Gdybym wyszła za Troilusa, zawsze czułabym, że czegoś mi brakuje...
Nadal żałowała byłego ukochanego i modliła się, by znalazł szczęście i kobietę, która pokocha go bardziej niż ona. Nie obwiniała się jednak za miłość do Diomedesa. Jego postawa, gdy dowiedział się o dziecku, utwierdziła ją w przekonaniu, że dobrze wybrała. Chociaż żadne z nich tego nie planowało, od razu się nią zaopiekował i obronił ją przed ojcem. Gdyby go odtrąciła, żałowałaby tego do końca życia.
— Dziękuję, że nie powiedziałeś ojcu... o mojej utracie dziewictwa. Nie wiem, czy by mi to wybaczył. Sama nie jestem z siebie dumna.
— Spokojnie. Mężczyznom takie przypadki z których nie są dumni, zdarzają się znacznie częściej. — Diomedes mrugnął do dziewczyny i pogłaskał ją po policzku. — Żałuję tylko, że nie spędzimy miesiąca miodowego razem. A kiedy wojna się skończy, dziecko nie będzie mnie poznawało.
— Opowiem mu o tobie i na pewno będzie cię bardzo kochało — szepnęła Kressyda. — A wojna nie potrwa chyba dwudziestu lat — dodała cicho i przytuliła się do jego ramienia, podnosząc głowę tak, aby dobrze widzieć twarz ukochanego. Musiała ją dobrze zapamiętać, żeby każdej nocy przez najbliższe miesiące wyobrażać sobie, że on jest z nią. Zawsze współczuła kobietom, które rozstawały się z mężami na lata i uważała za najgorszy koszmar, nie móc tyle czasu zobaczyć najdroższego człowieka. Nie wierzyła, by ona mogła znieść taką próbę. Ale teraz chciała być dzielna dla dobra dziecka.
— Mój ojciec razem z wujem Polinejkesem okupowali Teby kilka tygodni... Ciekawe, czy gdyby dowiedzieli się o wojnie trojańskiej, podziwialiby nas czy wyśmiewali — westchnął z nostalgią Diomedes. Był najmłodszym z greckich dowódców i przez sześć lat nie poczuł się ani trochę mniej młodzieńczy. Dzisiaj jednak pomyślał, że upływający czas przygniótł i jego. — Ale nie smućmy się — poprosił Kressydę i pogłaskał czule jej brzuch. — Przynajmniej będziemy mieli mu o czym opowiadać.
Tydzień później Kressyda i Prakseda opuściły na zawsze brzegi Troi. Młodsza z kobiet nawet sobie tego nie uświadamiała, zbyt przejęta spotkaniem z rodziną męża i przyszłymi narodzinami dziecka. Jej matka natomiast powtarzała sobie, że od kilku lat i tak podejrzewali z mężem, że ich ojczyzna zostanie zrównana z ziemią. Może lepiej się stało, że ona nie będzie na to patrzeć.
— Pamiętaj o nas, tato — odezwała się przymilnie Kressyda do Kalchasa przy pożegnaniu. — Mam nadzieję, że do naszego kolejnego spotkania mi wybaczysz. I jeszcze jedno... Zadbasz, by wuj Pandarus przeżył wojnę, prawda?
— Poproszę o łaskę dla niego i mam nadzieję, że popłynie z nami do Argos — przyrzekł wróżbita, a jego głos mimowolnie zadrżał ze wzruszenia. Szybko więc dodał. — W końcu chyba mu obojętne, gdzie będzie błaznował.
Kressyda uśmiechnęła się z wdzięcznością i podeszła do Bryzeidy, która również przyszła ją pożegnać.
— Kiedy wojna się skończy, przyjedziecie do nas i poznasz moje dziecko — oznajmiła. — Na pewno cię polubi.
Miała wrażenie, że przyjaciółka nagle się zasmuciła, ale musiało to być chwilowe, bo już po chwili Bryzeida uśmiechnęła się i przytuliła ją ciepło. Kressyda nie mogła już zobaczyć, że gdy jej statek zniknął za horyzontem, branka wróciła do swojego namiotu ze zgaszoną twarzą i łzami na rzęsach.
— Tak bardzo przejęłaś się wyjazdem tej Trojanki? — zapytał z zaskoczeniem Achilles, gdy zobaczył ją po powrocie. — Przecież znałyście się jakieś dwa, trzy miesiące. Chociaż Diomedes potrzebował nawet mniej, żeby zaciągnąć ją do łoża...
— Lubiłam ją, ale cieszę się, że odjechała — odparła Bryzeida i usiadła na krześle. — W Argos będzie bezpieczna i w spokoju urodzi dziecko... Ale ja po prostu jestem podła i jej zazdroszczę! — krzyknęła z rozpaczą, a krople łez spłynęły po jej policzkach.
Zdumiony Achilles podniósł się ze swojego miejsca i uklęknął przy niej.
— Mynes miał rację. Muszę być bezpłodna, skoro nie udało mi się począć przez trzy lata... Gdybym żyła z nim dłużej, po śmierci mojego ojca pewnie by mnie odprawił... — rzekła boleśnie, a Achilles poczuł, jakby zadawała mu pytanie, czy on nie ma zamiaru tego zrobić.
— Ale on już nie żyje, a ja nigdy cię nie porzucę... — szepnął, głaszcząc ją po rękach. — Mam przecież syna, on będzie moim następcą. Kocham go, ale nigdy nie marzyłem o gromadce dzieci. Ty jesteś ważniejsza i nie zrezygnowałbym z ciebie z takiego powodu. — Ujął jej dłonie i pocałował je.
Bryzeida zamrugała, nie dowierzając nawet, że ktoś tak ją traktuje. Była pewna, że przez ostatnie lata zapomniała o pierwszym mężu i uwolniła się od poczucia bycia gorszą. Dziś jednak to wróciło. Oczami wyobraźni mogła zobaczyć, jak w przyszłości ludzie w Tesalii będą szeptać za jej plecami, że nie potrafi dać Achillesowi potomka i postrzegać to jako wielką hańbę. Jednak jej ukochany pocałował ją w ręce, wykonując znak czci i hołdu, jakby była bardziej godna chwały od niego. Kiedy zostali kochankami, przez pierwsze noce niedowierzała, że ktoś może traktować ją z namiętnością i czułością, dotykać jej ciała, jakby było czymś cennym, patrzeć na nią z zachwytem i powtarzać, że jest piękna. Teraz nie wierzyła, że mogła być ceniona.
— Ja też kocham Neoptolemeosa — powiedziała. — Nigdy go nie widziałam, ale dzięki listom i rozmowom z tobą, czuję, jakby był moim dzieckiem. Ale nie wiem, czy on uzna mnie za matkę. A lud z Tesalii z pewnością tego nie zrobi.
— Lud Tesalii zniósł odejście mojej matki i byłej żony, więc pewnie będzie przeszczęśliwy, że w końcu ma jakąkolwiek kobietę w pałacu — stwierdził Achilles. — A jeśli ktokolwiek potraktowałby cię lekceważąco, będzie miał do czynienia ze mną. A jeśli brakowałoby ci wychowania dziecka... jest przecież wiele sierot porzucanych na ulicy i możemy przygarnąć jakieś, tak jak król Polibos przygarnął Edypa.
— Jesteś dla mnie za dobry. — Głos Bryzeidy drżał i się łamał.
— Jestem bardzo złym i egoistycznym człowiekiem, ale dzięki tobie mogę być odrobinę lepszy. Nie pozbawisz mnie chyba możliwości tego?
— A co mogę w imię tego zrobić? — Bryzeida wypuściła puściła ręce Achillesa i pogłaskała go po twarzy. Nie rozumiała, jak mogła kiedyś się go bać.
— Teraz możesz mnie pocałować.
1. Sympozjon – druga część greckiej uczty, po głównym posiłku, poświęcona dyskusjom i piciu wina.
Przepraszam, że rozdział był tak długi (i tak ucięłam parę fragmentów), ale naprawdę chciałam już zamknąć te wątki i móc przejść do finału, więc zrezygnowałam z dzielenia go. Mam nadzieję, że czytało się Wam dobrze mimo wszystko.
O kolejnym rozdziale zdradzę tylko, że będzie w całości dział się poza Troją ;)
Ponieważ w tym momencie zakończyliśmy przygodę z mitem o Troilusie i Kressydzie, pozwolę sobie na krótkie podsumowanie i wyjaśnienie. Bardzo często Kressyda i jej romans z Diomedesem są ukazywani negatywnie. Szekspir przedstawia to jako przykład kobiecej niestałości i zwodzenia mężczyzn, porównując ją do Heleny, o której wcześniej w sztuce sam Diomedes wyraża się o jako zhańbionej kobiecie, dziwiąc się, że zarówno Parys, jak i Menelaos chcą mieć ją za żonę. Z kolei swatający Troilusa i Kressydę Pandarus zostaje na końcu przeklęty przez księcia i napiętnowany jako... sutener.
Jednak na podstawie mojej wiedzy mogę powiedzieć, że jest trochę bardziej łagodna interpretacja - miłość Troilusa i Kressydy była skazana na porażkę, bo była niedojrzała. Książę bezmyślnie próbował namówić ją do związku poprzez wuja, a ona odpowiedziała na jego uczucie nie dlatego, że je odwzajemniała, ale ponieważ nie wiedziała, jak zareagować. Ja też poszłam tym tropem z dwóch powodów:
1. Osobiście trudno mi się dziwić, że Kressyda wybrała Diomedesa. Jego rozrywkowy styl bycia to głównie mój wymysł (na takie pomysły się wpada, jak zajęcia są o ósmej rano i tworzysz teorie do mitów), ale w większości tekstów, chociażby w ,,Iliadzie", jest jednym z głównych i bardziej rozbudowanych wojowników greckich. Z kolei Troilus zawsze był dla mnie dość nudną, bezpłciową postacią, dodatkiem do starszych braci. Diomedes miał więcej życia i charyzmy, no i w ogóle miał jakieś cechy charakteru.
2. Uznałam, że przyda się odmiana po wszystkich wątkach miłosnych, gdzie pierwsze uczucie okazuje się tym właściwym, jak w przypadku Heleny, Penelopy czy Andromachy. Nie każdy za pierwszym razem wybiera dobrze, zwłaszcza w wieku nastoletnim, i dla mnie to, że Kressyda była niedojrzała, jej nie skreśla. Skoro była w wieku przygotowującym do małżeństwa, miała zapewne jakieś 14-17 lat i to było jej święte prawo. W tamtych czasach nie istniały randki, jeśli para coś do siebie czuła i nie było wielkich przeszkód, bardzo szybko dochodziło do zaręczyn i trudno mi uwierzyć, żeby wszystkie tak szybko dobrane związki między ludźmi, którzy mieli niewiele okazji do rozmowy, kończyły się szczęśliwymi małżeństwami (dobrze pokazuje to Tołstoj w ,,Wojnie i pokoju"). Oczywiście, wiele dziewcząt w starożytności mogło być dojrzalsze i poważniejsze niż ich współczesne rówieśniczki, ale na pewno nie wszystkie i wierzę, że mogły zdarzyć się przypadki takie jak u Kressydy - szybkiego związku z kimś, bo skoro się sobie podobamy, to musi być ślub, a potem rozczarowania, bo okazuje się, że to było tylko zauroczenie i w ogóle do siebie nie pasujemy. Mam nadzieję, że to Was przekonuje.
Co do dalszych losów Kressydy, to jak wspominałam, jej postać wyodrębniła się dopiero w średniowieczu, a wcześniej była tożsama z Bryzeidą, więc nie wiadomo, co się z nią stało po rozstaniu z Troilusem, gdyż w oryginalnym micie drugą żoną Diomedesa zostaje włoska księżniczka. Doszłam jednak do wniosku, że przyda się jakaś para z happy endem, a biorąc od uwagę, że Kressyda była córką kapłana, pochodziła z dobrego rodu, trudno mi uwierzyć, że Diomedes mógł nie planować z nią ślubu.
Dziękuję bardzo za przeczytanie (i że musieliście tyle czekać - ten tydzień był dla mnie dość szalony i stresujący). Obiecuję, że następne rozdziały będą krótsze!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top