• twenty two
— Znam to spojrzenie.
Grace spojrzała na Jamesa i wywróciła oczami. Rhodey stał oparty o ścianę samolotu i z uwagą przyglądał jej się od samego początku rozmowy. Ona sama tylko przez krótką chwilę zastanawiała się, czy faktycznie tak bardzo było po niej widać, jak cała ta sytuacja ją dobijała, oraz że Tony był w cholernym błędzie, by oddawać jej dowództwo. Może jednak Rhodes znał ją już na tyle dobrze, że nie potrafiła przed nim udawać?
— Moje spojrzenie jest normalne — odezwała się spokojnie, zakładając ręce na klatce piersiowej.— Nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz.
— O Tonym, Avengersach... — mężczyzna robił ruch ręką, wskazując na resztę drużyny. Zauważyła, jak Steve ruszył się z miejsca, gdzie jeszcze chwilę wcześniej obydwoje siedzieli i udał się w stronę Sama, który pilotował samolot. — Pozbędziemy się tego przeklętego kamienia, jeśli będzie trzeba, to staniemy to walki, ale wszystko będzie...
— Nawet tego nie kończ, Rhodey — przerwała mu szybko, posyłając mu ostre spojrzenie. — Nie mów mi, że wszystko będzie dobrze, bo dobrze wiesz, że tym razem mamy do czynienia z zupełnie czymś innym. Mówimy o prawdopodobnym zlikwidowaniu połowy ludzkości, a to jakieś trzy i pół miliarda ludzi.
Rhodey położył dłoń na jej ramieniu.
— Damy radę. Widzisz? Cała drużyna tutaj jest.
— Nie cała — pokręciła głową. — Naprawdę się cieszę, że po takim czasie znów możemy tworzyć zespół, taki jak wcześniej, ale to nie zmienia faktu, że w tym momencie Tony jest gdzieś w pieprzonym kosmosie! Praktycznie sam! Bo kto z nim jest? Strange? Osoba, którą nikt z nas tak naprawdę nie zna. Peter? To tylko dzieciak. Ma wielkie serce i będzie z nas najlepszy, ale to ciągle dziecko.
— Ja też się o niego martwię — przyznał szczerze. Wiedziała, że tak było, bo Tony był jego najlepszym przyjacielem i jeśli ktoś potrafiłby zrozumieć, co teraz czuła to tą osobą mógłby być tylko Rhodes. Pepper też się martwiła, ale pojawiła się w ich życiu zdecydowanie później. James był przy Tonym praktycznie zawsze, tak samo jak Grace. — Nie ważne gdzie teraz jest, da sobie radę. Wiesz dobrze, że zawsze tak jest.
— Po prostu naprawdę się o niego boję — zamrugała kilka razy powiekami, starając się odgonić nadchodzące łzy. Była psychicznie wykończona. Nie miała siły na zmaganie się z perspektywą utraty brata, skutków ewentualnej porażki z kamieniem, a przede wszystkim faktem, że tylko kilka chwil dzieliło ją od spotkania z mordercą jej rodziców. To wszystko było dla niej za dużo. — Od kiedy stworzył skafander... Zawsze robiłam wszystko, by go chronić, bo wiedziałam, że jedyne, co będzie w stanie zrobić to sprowadzać na siebie niebezpieczeństwo. Kompletnie się nie myliłam, ale zawsze gdy coś się działo... Kiedy ktoś próbował go zabić lub zniszczyć zawsze przy nim byłam. Walczyłam przy jego boku, a później wspólnie leczyliśmy rany, popijając whisky i zastanawiając się nad nowymi technologiami. Byłam na helicarrierze, kiedy Fury poprosił go o pomoc z Tesseractem. Walczyłam w Nowym Jorku, kiedy ten idiota chciał popełnić samobójstwo, prawie zabijając przy tym i mnie. Przez niego dołączyłam do drużyny, a teraz nie mam nawet pojęcia, gdzie jest i jeśli będzie potrzebował pomocy, to nie będę w stanie mu jej udzielić.
— Chodź tutaj.
James rozłożył swoje ręce w stronę Grace, a ona wtuliła się w jego ramiona na krótką chwilę. To wcale ją nie uspokajało, ani nie dodawało nadziei na lepszą przyszłość, ale przynajmniej wiedziała, że nie jest w tym wszystkim sama. Rhodey był genialnym przyjacielem dla Tony'ego, a od dwóch lat przekonała się, że również i dla niej. Już od dawna traktowała go jak drugiego brata, ale w ostatnim czasie tylko bardziej się w tym utwierdzała.
Odsunęła się od swojego przyjaciela i uśmiechnęła nieznacznie. Miała wrażenie, że to wszystko to był jakiś cholerny sen. Wstanie i wszystko wróci do względnej normalności. Nie potrafiła cieszyć się z obecności starych przyjaciół, tak jak chciała, a jedne, co chodziło jej po głowie to obawa o nich wszystkich. Clint kiedyś jej powiedział, że była sercem tej drużyny – że bez niej ten zespół nie miał racji bytu. Sama uważała zupełnie inaczej. Wiedziała, że nie była nikim specjalnym, a jedyne, co miała to szczęście, że urodziła się w takiej, a nie innej rodzinie. Miała moce – ale za jaką cenę? Starała się ochronić jak największą ilość osób – jednak jak długo mogła to robić? Była mądra – najwidoczniej to była cecha dziedziczna Starków.
Jednak, czy była sercem drużyny? Osobą, która trzymała to wszystko razem? Nie była tego, taka pewna. Oczywiście nie raz ani nie dwa zastanawiała się nad tym, czy gdyby tamtego dnia była w Niemczech i stanęła pośrodku dwóch drużyn, to może nie doszłoby do całej tej sytuacji, która rozdzieliła ich na tyle czasu. Los chciał inaczej i jedyne, co mogła zrobić to zaakceptować ten fakt i spróbować ruszyć do przodu. Mimo wszystko, to wcale nie było łatwe.
Grace westchnęła ciężko, a potem poczuła, jak samolot obniża swój lot.
— Dolatujemy? — Zapytała z zaciekawieniem, wchodząc do kokpitu, gdzie Sam siedział za sterami samolotu, a Steve instruował go jaki kierunek ma obrać. Grace spojrzała przez okno i poczuła się zdecydowanie niepewnie, gdy zauważyła, że dzieliło ich tylko kilkanaście metrów, by wylądować na drzewie. — Jesteście pewni, że to dobry kierunek? Mamy uratować Visiona, a nie zabijać...
Zamilkła w połowie zdania, gdy zatrząsnęło samolotem. Złapała za uchwyt nad swoją głową, a kiedy ponownie wyjrzała przez przednią szybę, zauważyła, że wcale nie wylądowali na drzewie, a znaleźli się w najbardziej unowocześnionym mieście, jakie mogła sobie wyobrazić. Była pod niesamowitym wrażeniem. Próbowała sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej widziała coś takiego, ale nie musiała się długo nad tym zastanawiać, by znać odpowiedź. Nie widziała, a to sprawiło, że w jakiś sposób – pomimo nadchodzącego niebezpieczeństwa – była naprawdę podekscytowana samą perspektywą przebywania w takim miejscu.
Quinjet bez większych problemów wylądował, a po chwili cała drużyna znajdywała się na zewnątrz. Grace szła wraz ze Steve'em i Natashą na przodzie, Sam kroczył tuż za nimi wraz z Wandą i Visionem, a cały pochód zamykali Bruce i James, który tłumaczył coś temu drugiemu. Brunetka parsknęła cicho, kiedy usłyszała krótką wymianę zdań swoich przyjaciół na temat tego, czy Banner powinien ukłonić się przed królem Wakandy.
Och, chcę to zobaczyć.
— Wygląda na to, że zawsze za coś dziękuję — przywitał się Steve i wraz z T'Challą wymienili uścisk dłoni. Bruce przekonany o tym, że Rhodey nie robił sobie żartów, odchrząknął i ukłonił się przed królem.
— Co ty robisz, stary?
James uderzył Bruce'a w ramię, a Grace tym razem nie potrafiła się powstrzymać i zachichotała krótko.
— Przepraszam — odezwała się natychmiast, kiedy zauważyła, jak wszyscy na nią spoglądają, jakby co najmniej mówiła w innym języku.
— My tak tutaj nie robimy — T'Challa uśmiechnął się do zmieszanego Bannera, szybko jednak przeniósł swoje spojrzenie na Grace, która stała obok. — Mam nadzieję, że vibranium dobrze się sprawuje? Shuri ciągle obstawia, że sama skonstruowałaby bransolety o wiele lepsze niż te, które masz.
— Następnym razem oddam się w jej ręce — zgodziła się Grace z nieznacznym uśmiechem. — Poza tym z chęcią bym z nią popracowała, a i znam takiego, jednego niesfornego nastolatka, z którym twoja siostra na pewno znalazłaby wspólny język.
Mężczyzna skinął głową z uśmiechem, a potem wskazał ręką w stronę wejścia do pałacu.
— Jak dużego starcia mamy się spodziewać? — Zapytał, prowadząc ich do budynku.
— Bardzo dużego — odpowiedział z przejęciem Bruce. Banner próbował przedrzeć się bliżej króla, Grace nawet zrobiła mu przejście, ale ostatecznie i tak został w tyle. Brunetka spojrzała na niego i w ramach pocieszenia, poklepała go delikatnie po ramieniu.
— Co oddajesz nam do dyspozycji? — Zapytała Natasha, zwracając się do króla. Grace spojrzała z zainteresowaniem na mężczyznę, oczekując na odpowiedź.
— Moją Gwardię Królewską — zaczął wymieniać T'Challa. — Straż Graniczną, Dora Milaje i...
— Dobrze trzymające się stulatka — odezwał się inny głos, a Grace zamarła w jednym miejscu, przyglądając się temu, jak Steve witał się ze swoim starym przyjacielem. Wiedziała, że Barnes tutaj był – sam Steve jej o tym powiedział. Jak się okazywało posiadanie takiej wiedzy, wcale jej nie pomogło, bo w jednej chwili zapomniała o tym, gdzie i po co się znajduje, a jedyne, co słyszała to krzyki swoich rodziców, kiedy byli brutalnie mordowani.
Nie dam rady.
Przez krótką chwilę była pewna, że nie jest w stanie znieść jego obecności obok siebie. Jedyne, co powinna zrobić to zemścić się i czerpać z tego cholerną satysfakcję, ale nie mogła. Głos rozsądku, który mówił, że Barnes sam był w tym wszystkim ofiarą, wygrywał. To ciągle nie zmieniało tego, że trudno było jej zaakceptować fakt, że miała z nim ratować świat przed zagładą.
— Grace?
Spojrzała w bok, kiedy poczuła, jak ktoś kładzie rękę na jej ramieniu, co sprawiło, że wyrwała się ze swoich myśli. Na krótką chwilę. James posłał jej zaniepokojone spojrzenie, ale ona machnęła lekceważąco ręką.
— Dam sobie radę.
Skinęła głową i uśmiechnęła się do przyjaciela, w ten sposób dziękując mu za jego troskę. Rhodey przyglądał jej się przez krótką chwilę, aż w końcu odpuścił. Grace po części się z tego cieszyła, ale wiedziała, że jak nigdy wcześniej potrzebowała naprawdę mocnego wsparcia i miała wrażenie, że w tym momencie mogła liczyć tylko właśnie na niego.
— Chodźmy. Shuri już na was czeka — zadecydował w końcu T'Challa, prawdopodobnie wyczuwając nieco napiętą atmosferę. Grace nie zwracając najmniejszej uwagi na resztę, wyminęła dwójkę witających się przyjaciół i ruszyła w ślad za królem.
Chciała zapomnieć o tym, że zaledwie kilka metrów od niej stał zabójca jej rodziców, dlatego starała się skupić na samym otoczeniu, w którym się znalazła. Była naprawdę zafascynowana niezwykle wysoką technologią i żałowała, że Tony, ani Peter nie byli w stanie tego zobaczyć. Obydwoje by oszaleli z radości.
Uśmiechnęła się nieznacznie do siebie, na samą myśl o tym, że jej brat wraz z Parkerem mogliby się znaleźć w tym samym miejscu, co ona teraz. Jednak okoliczności, w których się tutaj znajdywała? Zdecydowanie wolałaby podziwiać widok na miasto bez perspektywy zagłady ludzkości.
Weszła do szklanej windy tuż za T'Challą i skierowała się do najbardziej oddalonego kąta. Kiedy wszyscy znaleźli się w środku, winda ruszyła do góry w szybkim tempie.
— Robi wrażenie, co? — Zapytał Sam, który znalazł się obok. Grace spojrzała na niego i skinęła głową.
— Jestem w stanie powiedzieć, że to pobija widok z Tower — odezwała się spokojnie, przypominając sobie widok ze starego wieżowca. — Żałuję, że Tony nie może tego zobaczyć.
— Podejrzewam, że twój idiotyczny brat podziwia równie znośne rzeczy w kosmosie — odpowiedział jej, szturchając Grace delikatnie w ramię. Brunetka zaśmiała się nieznacznie, wierząc w to, że Wilson miał rację.
— Obiecał mi pocztówkę, więc trzymam go za słowo.
— Tony zrobi wszystko dla swojej młodszej siostrzyczki.
— Och, mówisz to tak, jakbym była małym dzieckiem — oburzyła się szybko, a Sam zaśmiał się wesoło.
— Może zbyt długo przebywasz ze swoim synem, co? Powiadają, że z jakim przystajesz, to takim się stajesz.
— W takim wypadku nie powinnam z tobą przebywać w tym samym pomieszczeniu. Jesteś zbyt blisko mnie, Falcon — pokazała mu język, a potem zawołała do Natashy, która stała po drugiej stronie windy. — Nat? Nie chciałabyś przygarnąć jednego, kompletnie idiotycznego Avengersa?
— Mówisz o Wilsonie? — Blondynka odwróciła się w ich stronę, a Grace skinęła głową z jednoznacznym uśmiechem. — Nie ma mowy. Przez ostatnie dwa lata nie dawał mi spokoju praktycznie przez całe dnie i narzekał, że z nikim nie może żartować, tak jak z tobą. Oddam wszystko, by już tego nie słyszeć.
— Po pierwsze: ja wcale nie narzekam — odezwał się zbulwersowany, zwracając w stronę Romanoff. Natasha parsknęła rozbawiona, a wtedy i Sam zwrócił się ponownie do Grace. — Po drugie: dobra nie ma po drugie. Prawda jest taka, że tylko ty znasz się na żartach tak jak ja. Moglibyśmy w tym konkurować, ale oczywiście ja i tak bym wygrał.
— Skąd taka pewność?
— Gdyby nie te okoliczności to z chęcią bym się o to założyła — wtrąciła się Wanda, odwracając do rozmawiającej dwójki. — Doskonale pamiętam pojedynek Natashy i Grace. Jestem ciekawa, jak wyglądałby wasz.
— Przekonamy się, jak tylko pozbędziemy się tego przeklętego kamienia — zadecydował szybko Sam, a brunetka spojrzała na niego z uniesioną brwią.
— Przepraszam bardzo, ale ja też mam chyba coś do powiedzenia w tej sprawie?
— Nie. Kompletnie nic — Wilson wyszczerzył się szeroko.
— Jesteś jeszcze bardziej szurnięty niż wcześniej, Falcon.
— Uznam to za komplement, Reign.
— To była obelga.
— Och, łamiesz mi serce — Sam położył rękę na klatce piersiowej w miejscu, gdzie powinien znajdywać się jego najważniejszy organ, a Grace pokręciła z rozbawieniem głową.
Kiedy uniosła swoje spojrzenie do góry, zauważyła jak Barnes, który stał niedaleko Natashy, poruszył się niespokojnie, odwracając od niej swój wzrok. Westchnęła bezgłośnie i z ulgą przyjęła fakt, że winda w końcu się zatrzymała, a wszyscy zaczęli z niej wychodzić. Rozdzielili się w korytarzu z Barnesem, Wilsonem i Rhodsem, a reszta ruszyła wzdłuż, aż w końcu zatrzymali się przed dużymi, oszklonymi drzwiami.
W środku laboratorium – zdecydowanie o wiele lepiej wyposażonego i zaawansowanego technologicznie niż te, z których Grace mogła korzystać w siedzibie – czekała na nich Shuri. Nastolatka uśmiechnęła się wesoło i podeszła do grupy.
— Witam w moim małym królestwie — przywitała ich serdecznie. — Ironicznie, co nie, braciszku? Wakanda jest królestwem, a to jest moje, więc co, powinnam być królową?
— Shuri, to poważna sprawa — odpowiedział jej brat, ale na jego twarzy czaił się delikatny uśmiech.
— Przyznasz, że to było zabawne — zwróciła się do niego, jednak nie czekając na reakcje z jego strony, ruszyła w stronę reszty. — Połóżcie mojego pacjenta na stole. Zobaczymy, co uda nam się zrobić.
Vision ułożył się na wskazanym miejscu, a reszta obecna w pomieszczeniu stłoczyła się wokół niego.
— Struktura jest polimorficzna — odezwała się z zaskoczeniem Shuri, analizując dane, które otrzymała po skanie ciała Visiona i kamienia. Grace stała obok Bruce'a, gotowa, by w każdej chwili odpowiedź na jakiekolwiek pytania, czy wątpliwości nastolatki.
— Racja — potwierdził Bruce. — Musieliśmy łączyć każdy neuron niesekwencyjnie.
— Dlaczego po prostu nie przeprogramowaliście synaps, by pracowały zbiorowo? — Zapytała Shuri, jakby to było coś oczywistego. Grace wymieniła szybkie spojrzenie z Bannerem, a potem pomyślała o tym, że właśnie w tym momencie nie czuła się tak głupio, jak jeszcze nigdy wcześniej w swoim życiu.
— Ponieważ... O tym nie pomyśleliśmy?
— I ty brałaś w tym udział? — Nastolatka spojrzała na Grace, a ta skinęła jedynie głową. — Jestem pewna, że zrobiliście, co mogliście. Patrząc na to, jak wyposażone jest wasze laboratorium...
— Nie wiem, czy w tym momencie czuję się bardziej urażona twoją uwagą, czy jednak dumna z tego, co dokonaliśmy w Tower — skomentowała Grace, a Shuri uśmiechnęła się do niej niewinne.
— Dasz radę? — Wtrąciła się Wanda, a w jej głosie dało się słyszeć niepokój.
— Tak — zgodziła się dziewczyna. — Jednak tutaj jest ponad dwa kwintyliony neuronów. To nie jest łatwe zadanie i najmniejszy błąd może spowodować nieprzewidywalne skutki. Potrzebuję czasu, bracie.
— Jak dużo? — Zapytał Steve, spoglądając wyczekująco na nastolatkę.
— Ile tylko możesz — odpowiedziała mu natychmiast Shuri. Grace przejechała palcem po dolnej wardze, a wtedy w całym pomieszczeniu odezwał się cichy, alarmujący dźwięk. Stark zwróciła swój wzrok na T'Challę oraz Okoye, która stała obok mężczyzny.
Kobieta przesunęła jeden z kamieni w swojej bransolecie na wewnętrzną część dłoni, uaktywniła go, a już po chwili dało się zauważyć hologram przedstawiający Ziemię.
— Coś wleciało w atmosferę — poinformowała Okoye,
Grace jako pierwsza podeszła do wielkiego okna, by zobaczyć jak coś – statek kosmiczny – z niewyobrażalną prędkością zbliża się do centrum miasta.
— Kapitanie, mamy problem — poinformował Sam, a po chwili wszyscy podeszli do okna, kiedy statek wylądował na barierze ochronnej i od razu został zniszczony. Grace miała ochotę odetchnąć z ulgą, ale zaraz usłyszała głos Jamesa w słuchawce.
— Kolejne lądują poza kapsułą!
Miała ochotę zakląć, gdy zauważyła, że było tak jak mówił Rhodey. Kolejne statki kosmiczne lądowały poza barierą ochronną, niszcząc wszystko, co napotkały na swojej drodze. Przyłożyła jedną dłoń do brzucha, czując bolące skurcze i starając się je opanować. W tym momencie nie mogła zwątpić w swoje zdolności, jednak wiedziała, że jeszcze nigdy wcześniej nie bała się, tak bardzo jak w tym momencie.
— Nie mamy czasu — odezwał się Vision, powoli i z trudem podnosząc się ze stołu. — Musimy zniszczyć kamień.
— Vision, wracaj na stół — rozkazała Nastaha, zwracając się w jego stronę.
— Zatrzymamy ich — zgodził się T'Challa, powoli kierując się w stronę wyjścia. Grace ostatni raz wyjrzała przez okno, a potem na krótką chwilę jej wzrok spotkał się ze spojrzeniem Steve'a, który wydawał ostatnie polecenia Wandzie. — Ewakuujcie miasto, włączcie wszystkie systemy obronne i dajcie mu jakąś tarczę!
T'Challa wskazał ręką na Rogersa i wyszedł z pomieszczenia w towarzystwie swojej Gwardii Królewskiej. Grace odsunęła się w końcu od szyby i ruszyła za resztą, kiedy niespodziewanie poczuła delikatny, ale stanowczy dotyk na swoim przedramieniu.
— Uważaj na siebie — poprosił Steve, przyglądając się jej przenikliwie. — Bądź ostrożna i...
— Ty też — przerwała mu w połowie, wiedząc, co dokładnie chciał powiedzieć. — Będzie dobrze. Sam tak mówiłeś.
— Zgadza się — blondyn skinął głową, a potem zamilkł na krótką chwilę. Przez cały czas nie puszczał swojej ręki z ramienia Grace, ani nie odwracał od niej swojego wzroku. Zresztą, ona robiła to samo. Przyglądali się sobie, tak jakby widzieli się po raz pierwszy w życiu, a jednocześnie zdawali sobie sprawę z tego, że to mogło być ich pierwsze i jedyne spotkanie.
Grace wiedziała, że jeśli miała dzisiejszego dnia umrzeć, to musiała zrobić jedną, jedyną rzecz, o której marzyła od momentu, w którym ponownie go ujrzała. O której śniła prawie co noc przez ostatnie miesiące. To była jedna chwila. Moment, w którym żadne z nich nie zwróciło uwagi na to, że jeszcze sekundę wcześniej przyglądali się sobie nawzajem, a już później się całowali.
Mocno.
Namiętnie.
Do utraty tchu.
Tak jakby świat, który znali miał się skończyć w momencie, gdy się od siebie odsuną.
Wiedzieli, że pokonanie nowego wroga będzie trudne i tym razem może nie obyć się bez ofiar.
Jednak obydwoje mieli nadzieję.
Małą iskierkę, która mówiła i utwierdzała ich, że wszystko będzie dobrze.
Żadne z nich nie mogło się bardziej mylić.
☆☆☆
◈ Kto oglądał już dwa pierwsze odcinki WandaVision? Dajcie znać, bo z chęcią wymienię się wrażeniami!
Co do rozdziału, to wybaczcie, że dopiero teraz. I straszna wiadomość - do końca części zostały tylko dwa rozdziały 😱😱
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top