• twenty

Siedziba Avengersów

— Więc ty i Steve wzięliście ślub? I macie syna?

Dopytywał Bruce, układając sobie w głowie, wszystkie informacje, które usłyszał. Po powrocie do bazy Avengersów – nowej, co było pierwszym (a może kolejnym?) zaskoczeniem dla Bannera – Grace udała się do ambulatorium, gdzie opatrzono jej ranę na głowie i przeprowadzono wszystkie badania. Kostium monitorował jej funkcje życiowe, ale nie mógł zastąpić lekarzy. Na szczęście okazało się, że nic groźnego jej nie dolegało, a ból głowy miał ustąpić z końcem dnia. O ile Ross nie będzie w żaden sposób irytujący.

Później ona, Bruce i Rhodes usiedli w salonie, starając się znaleźć rozwiązanie do zaistniałej sytuacji.

— Tak, no trochę cię nie było, Brucie. Dużo się pozmieniało.

Grace wypiła łyk ze swojej herbaty, starając się zapanować nad drżącymi dłońmi. Atak, który miał miejsce kilka godzin temu oraz fakt, że jej brat zniknął gdzieś w kosmosie bez jakiegokolwiek wsparcia, powodował, że była cała zestresowana. Bała się, że tym razem to było coś o wiele większego niż do tej pory. Walczyli z Lokim i jego armią – o ironio, również kosmitów – pokonali go. Kiedy Ultron się usamodzielnił i miał wizję zagłady świata – tak samo udało im się go pokonać. Ale teraz? Miała wrażenie, że tym razem nie pójdzie im tak łatwo. Zwłaszcza po tym czego dzisiaj doświadczyła. Razem z Tonym i Peterem walczyła przeciwko szaremu Shrekowi, a miała wrażenie, że żadna z ich broni mu nie szkodziła.

— To akurat na dobre, prawda? — Bruce spojrzał na Rhodesa, który siedział obok, a ten pokręcił głową, że to nie jest najlepszy moment, by odbywać taką rozmowę. — Nie na dobre?

— Protokół pomieszał nam szyki — westchnęła ciężko. — Jednak Ross jest jego fanatykiem i z największą przyjemnością ogłosił Steve'a, Natashę, Wandę, czy Sama kryminalistami. Dlatego to było takie ważne by nie dowiedział się o twojej obecności w bazie. Już i tak wystarczy mi, że muszę z nim rozmawiać, nie chcę dodatkowo tłumaczyć twojego ponownego pojawienia.

— Tak, to rozumiem, ale nie o tym mówiłem, Grace — mężczyzna spojrzał na swoją przyjaciółkę z oczekiwaniem. Brunetka nie spodziewała się, że Bruce będzie, aż tak bardzo uparty, by dowiedzieć się kompletnie wszystkiego. — Co jest między tobą, a Steve'em?

— To skomplikowane — mruknęła z przekąsem. Odstawiła pusty kubek na stolik w salonie i zamilkła na krótką chwilę, zastanawiając się nad pytaniem swojego przyjaciela. Po raz pierwszy nie miała bladego pojęcia, jak powinna opisać relację, w której znajdywała się razem z Rogersem. Byli małżeństwem na odległość? Tak jak związki? Ale nawet ludzie będący w związkach na odległość spotykają się ze sobą. A oni? Grace ostatni raz widziała Steve'a w dzień wylotu do Wiednia, a to miało miejsce prawie dwa lata temu. Mieli ze sobą sporadyczny, telefoniczny kontakt, ale w nie tak dawno mocno się pokłócili i od tamtej pory nie rozmawiali ze sobą. Właściwie to Grace początkowo przestała z nim rozmawiać. Steve dzwonił do niej co jakiś czas, ale za każdym razem ona odrzucała jego połączenia.

Później nawet to się skończyło, a jedyne co im zostało to krótkie, tekstowe wiadomości o tym jak rósł Jeremy. Nic więcej.

— Wiesz, że wszystko da się uprościć, prawda?

— Bruce...

— Nie, czekaj — przerwał jej szybko. — Wybacz, ale czy to nie ty byłaś osobą, która kilka lat temu mówiła, że każdy wybuch da się powstrzymać, albo przynajmniej osłabić?

— Tak, ja — zgodziła się brunetka, przypominając sobie tamten czas na helicarrierze, gdy przed sobą mieli do stoczenia walkę z Lokim. Czy, gdybym wtedy wiedziała, jak to wszystko się potoczy, to poszłabym tą samą ścieżką? — Nie rozumiem, do czego zmierzasz.

— Do tego, że to ty zawsze byłaś osobą, która próbowała łagodzić lub kompletnie wyeliminować konflikt w tej drużynie — zauważył Bruce. — Dlatego nie rozumiem, co tak bardzo wpłynęło na twoje zachowanie...

— No dobra, powiem ci!

Podniosła głos już nieco zirytowana. Rozumiała zachowanie Bruce'a i może nie powinna się unosić, ale wszystkie emocje, które w niej drzemały przez cały dzisiejszy dzień, eksplodowały w najmniej odpowiednim momencie. Ona sama czuła, że odpowiedzialność, która na niej spoczęła, zbyt mocno ją przytłaczała. I nie dawała sobie sama rady.

— Steve bez oporów nie powiedział mi o tym, że jego ukochany przyjaciel zabił moich rodziców. Ukrywał to praktycznie przez większość czasu, od kiedy się znaliśmy... A co potem się stało? Kiedy sytuacja zrobiła się dosyć gorąca to, zamiast trzymać się na uboczu, zająć się swoją nieprzytomną żoną w ciąży, to postanowił udowodnić, że wszyscy się mylą, a kiedy prawda wyszła na jaw? Co zrobił? Razem z Barnesem prawie pobili na śmierć Tony'ego, a jedyne co od niego usłyszałam to, że „musiał tak zrobić" i zwykłe „przepraszam". Coś takiego nie zrekompensuje mi tego, że zostałam sama z dzieckiem, a on stał się tylko mężem i ojcem na telefon!

— Grace...

— To chyba wystarczająco wyjaśnia, dlaczego nasza relacja stała się tak skomplikowana — Grace zaczerpnęła głośno powietrze i schowała twarz w dłonie. Kiedy poczuła, jak ktoś dotknął ją w ramię, prawie natychmiast się odsunęła. Dopiero po chwili zauważyła, że to James chciał ją pocieszyć, ale w tym momencie wcale tego nie potrzebowała. Jedyne czego chciała to spokoju i obecności Tony'ego obok siebie. I Steve'a. — Od praktycznie dwóch lat go nie widziałam, Bruce.

— Wybacz, nie chciałem — Bruce odezwał się ze skruchą, a ona westchnęła bezgłośnie.

— Nie masz za co przepraszać. Nie wiedziałeś — odpowiedziała mu spokojniej, jednak wstała ze swojego miejsca, a potem spojrzała na dwójkę towarzyszących jej mężczyzn. — Powinniśmy trochę odpocząć. Wykorzystajmy to, póki jesteśmy w stanie.

☆☆☆

— Jak wygląda sytuacja? — Zapytał Ross zza swojego biurka. Grace tylko przez krótką chwilę zastanawiała się, co miała do stracenia, by zaryzykować – powiedzieć, żeby sekretarz stanu pocałował się w tyłek i wyłączyć video konferencję. Osobiście, za dużo. — Ciągle brak śladu Visiona?

— Satelity straciły go gdzieś nad Edynburgiem — wyjaśniła spokojnie Grace, pochylając się nad panelem z danymi. Tak właściwie to szukała tylko wymówki, by nie spoglądać na najbardziej znienawidzonego przez nią mężczyznę w ostatnim czasie.

— W skradzionym Quinjetcie z czwórką najbardziej poszukiwanych przestępców — podsumował sekretarz stanu, nawet nie spoglądając na dwójkę Avengersów. Grace zacisnęła mocniej palce u dłoni, którą nie trzymała panelu i praktycznie od razu poczuła uspokajający dotyk Jamesa na swojej ręce. Nie, żeby miało to pomóc.

— Wie pan, że są oni przestępcami tylko dlatego, że to pan postanowił ich tak nazwać? — Wtrącił się do rozmowy Rhodey. — Gdyby nie chodziło o protokół, Vision już by tutaj był.

— Jeśli się nie mylę, ty też to podpisałeś, Pułkowniku — odpowiedział z przekąsem Ross. Hologram sekretarza stanu wstał ze swojego miejsca, a potem zbliżył się do Grace i Jamesa.

— Ma pan rację — zgodził się spokojnie James. — I zapłaciłem za to ogromną cenę.

— Jakieś ponowne przemyślenia? — Zapytał ironicznie starszy mężczyzna i spojrzał na poddenerwowaną Grace. — Może pani? Musi być pani bardzo zadowolona ze zbliżającego się spotkania z mężem kryminalistą.

— Umieram z niecierpliwości — odezwała się sarkastycznie Grace, a potem zrobiła krótką przerwę i spojrzała zimno na Rossa. — Panie sekretarzu.

Miała go dosyć, a video konferencja trwała może dwie minuty. Chciała mieć to jak najszybciej z głowy, ale jednocześnie pragnęła, by trwało to jak najdłużej, bo wiedziała, że potem nastąpi coś, czego obawiała się od wczorajszego dnia. Kiedy panele pokazały, że Vision włączył swój nadajnik i przesłały jego lokalizację, którą był Edynburg, Grace wiedziała, że tylko kilka godzin dzieli ją od ponownego spotkania ze swoim mężem i resztą przyjaciół – o ile ciągle mogła ich tak nazywać. Miała szczerą nadzieję, że tak.

Ten czas minął zbyt szybko, a rozmyślanie nad tym, jak potoczy się to spotkanie, spędzało jej sen z powiek. W nocy praktycznie nie spała, co chwilę mając wrażenie, że Jeremy się ciągle budził, kiedy tak naprawdę spał jak aniołek. To ona była już przewrażliwiona. Odłożyła panel na stół, a po chwili usłyszała zbliżające się kroki. Kiedy się odwróciła, zobaczyła, jak Steve szedł z Natashą obok siebie, za nimi kroczyła Wanda oraz Vision, którego podtrzymywał Sam.

Miała wrażenie, że serce wypadnie jej z piersi, kiedy na krótki moment jej wzrok spotkał się z tym, który należał do Rogersa. W jednej chwili wszystko straciło sens. Grace zapomniała o video rozmowie z sekretarzem stanu, przestała przejmować się obecnością przyjaciół, a tym bardziej nadchodzącym zagrożeniem ze strony Thanosa. Był tylko Steve i jak bardzo nienawidziła siebie za to, że jej własne ciało ją zdradzało, tak nie mogła zaprzeczyć temu, że nogi praktycznie się pod nią ugięły, gdy go zobaczyła.

Wyglądał jednak inaczej, a to sprawiało, że przypomniała sobie o wszystkim, co się wydarzyło w przeciągu ostatnich miesięcy. Przypomniała sobie, że stracili tyle czasu i teraz bardzo trudno będzie im wrócić do tego, co mieli kiedyś – o ile to w ogóle było jeszcze możliwe. Jednak nic nie zmieniało tego, że sam jego widok przywołał stare uczucia, a Grace jedyne, co chciała zrobić to wpaść w jego ramiona i chociaż na krótką chwilę poczuć się ponownie tak bezpiecznie, jak czuła się tylko przy nim.

Poza tym broda dodawała mu jakieś dwieście dodatkowych procent do bycia seksownym i zastanawiała się, czy to on, jej moce, czy po prostu w pomieszczeniu zrobiło się niesamowicie gorąco.

— Panie sekretarzu — odezwał się Steve, a Grace cieszyła się, że właśnie stała oparta o stolik, bo inaczej już dawno leżałaby jak kłoda na podłodze.

— Świat jest w niebezpieczeństwie — zaczął Ross, zwracając się do przybyłej grupy, aż w końcu zatrzymał się przed Rogersem. — I sądzisz, że wszystko zostało wybaczone?

— Nie szukam wybaczenia — powiedział zdecydowanie Steve, nie odwracając swojego wzroku od sekretarza stanu. — I nie zamierzam pytać o pozwolenie. Ziemia właśnie straciła swojego obrońcę, a my zamierzamy walczyć. Jeśli stanie nam pan na drodze, będziemy walczyć i z panem.

Ross prychnął pod nosem, a potem odwrócił się od Rogersa i zwrócił do Rhodesa.

— Aresztuj ich — rozkazał mężczyzna i po chwili cała konferencja video się zakończyła. Grace odetchnęła z widoczną ulgą, a kiedy uniosła swój wzrok do góry, zauważyła, jak Rogers był jeszcze bliżej niej niż chwilę temu. Jej serce przyśpieszyło, zapomniała jak się oddycha, a ręce zaczął niespodziewanie drgać, kiedy ponownie usłyszała jego głos, który wypowiadał jej własne imię.

— Grace...

— Steve — odpowiedziała natychmiast, nie odwracając swojego spojrzenia od tego, które należało do niego. Wpatrywała się w jego niebieskie oczy przez krótką chwilę i na nowo – po prawie dwuletniej przerwie – miała wrażenie jak w nich tonie. Chciała powiedzieć coś więcej, ale język ugrzązł jej w gardle, a jedyne, co była w stanie zrobić to otworzyć usta, by wziąć cichy, ale głęboki oddech. Czuła jak jej ciało woła o nawet najmniejszy dotyk z jego strony, ale ona sama nie zrobiła zupełnie nic, a Steve również stał w swoim miejscu, tak jakby oczekiwał, że to ona wykona pierwszy krok. Może powinnam.

— To trochę krępujące — usłyszała cichy szept Sama i to spowodowało, że odwróciła swój wzrok od swojego męża. Grace spojrzała na Wilsona i przybrała delikatny uśmiech.

— Jest krępująco, bo wyglądacie okropnie — zażartowała, a potem podeszła do pozostałych, by się z nimi przywitać. — Nie sądziłam, że będzie tak źle, że nawet Natasha postanowi przefarbować się na blond.

— Cóż, nie były to pięciogwiazdkowe hotele — odpowiedział jej Sam. Wilson uśmiechnął się do niej, a potem puścił ramię Visiona, który złapał się Wandy i uściskał Grace serdecznie.

— Wydawało mi się, że mówiłam ci, byście na siebie uważali — odezwała się Grace, zwracając do Visiona.

— Wiedziałaś, że się widujemy? — Zapytała z zaskoczeniem Wanda, a brunetka skinęła głową.

— Udawanie przed Tonym, że nie mam bladego pojęcia, z kim podziewa się Vis, nie było łatwym zadaniem — wyjaśniła Grace, a już po chwili znajdywała się w ramionach Wandy, witając się z dziewczyną.

To nie było żadnym zaskoczeniem dla Grace, że witając się ze wszystkim, naprawdę rozumiała, jak bardzo ich brakowało w jej życiu.

— Ja uważam, że wyglądacie świetnie — odezwał się niepewnie Bruce, wychodząc zza pobliskiej ściany. Wszyscy odwrócili się w jego stronę, spoglądając z zaskoczeniem na samą jego obecność. Grace spojrzała na Natashę i mogła tylko się domyślać, co w tym momencie działo się w jej głowie, ale miała wrażenie, że Romanoff na widok Bannera, poczuła praktycznie to samo, co ona, gdy spoglądała na Rogersa.

— Okej, znowu zrobiło się niezręcznie — mruknął Sam, a Grace w duchu przyznała mu rację.

— Jak bardzo nie chciałabym przerywać tego momentu i cieszyć się z tego, że znów jesteśmy razem — zaczęła spokojnie Grace po krótkiej chwili, skupiając uwagę całej reszty na sobie. — Tak musimy porozmawiać.

Steve skinął głową w jej stronę, a kiedy ruszyła do jednego ze stołów w pomieszczeniu reszta zrobiła to samo. Grace uruchomiła hologramy, które przedstawiały kosmitów, z którymi wcześniej walczyli – szarego Shreka i Voldzia z Nowego Jorku oraz dwójkę nieznajomych z Edynburga. Dla takich chwili dziękowała, że jednak żyła w XXI wieku i miała nieograniczony dostęp do monitoringu praktycznie na całym świecie.

Wszyscy ustawili się przy stole i jedynie Vision stanął przy oknie, podpierając się ściany.

— Zapewne wrócą — stwierdził prosto Rhodey, kiedy wszyscy opowiedzieli o swoich starciach z Dziećmi Thanosa. Grace miała ochotę prychnąć na to, jak sami siebie nazywali. To było jeszcze głupsze, niż gadka, którą chciał strzelić im Voldzio o radowaniu się z własnej śmierci.

— I znajdą nas z łatwością — powiedziała nieco wystraszona Wanda. Stark wcale jej się nie dziwiła. Sama bała się jak cholera i tylko udawała silną i niewzruszoną tym, co się działo.

— Potrzebujemy każdego. Gdzie jest Clint? — Zapytał Bruce, rozglądając się po zebranych.

— Po całej tej sytuacji z Protokołem, on i Scott poszli na układ z Rossem — wyjaśniła mu Natasha. — To ciężka sytuacja dla ich rodzin.

— Kim jest Scott?

— Ant-Man.

— Czyli jest Ant-Man i Spider-Man?

— Okej, dobra skupmy się — zadecydowała Grace, przerywając ich dyskusję. — Brucie, mówiłeś, że Thanos ma największą armię we Wszechświecie i nie spocznie, dopóki nie dostanie...

— Kamienia Visiona, tak — zakończył za nią Banner.

— Więc, musimy go chronić — stwierdziła prosto Natasha, a Grace prychnęła, słysząc jej słowa.

— Wybacz, Nat, ale twój pomysł jest cholernie bezsensowny — powiedziała zirytowana. — Jak to sobie wyobrażasz? Będziemy chronić Visiona przez dzień i noc? Jak długo?

— Tak długo, jak to potrzebne...

— Nie możemy tego zrobić! — Grace spojrzała na pozostałych, którzy najwidoczniej nie podzielali jej zdania. — Nie widzicie tego, prawda? Jedyną opcją, by powstrzymać Thanosa, jest niedopuszczenie, by zdobył wszystkie Kamienie. Strange nie chciał się zgodzić, by zniszczyć Kamień Czasu ze względu na słowo, które dał, rozumiem to. Naszą jedyną możliwością jest zniszczenie tego, który ma Vision. Nie ma innej opcji.

— Grace, to nie wchodzi w grę! — Sprzeciwiła się natychmiast Wanda. — Zniszczenie Kamienia spowoduje, że Vision umrze!

— Uważam, że Grace ma rację — odezwał się w końcu sam zainteresowany i zwrócił się do reszty drużyny. — Myślę, że jeśli wystawimy go na działanie potężnego źródła energii, czegoś podobnego, do jego własnej struktury... To możliwe, że jego złożoność molekularna może się rozpaść.

— Tak samo jak i ty — odpowiedziała mu natychmiast Wanda. — Nie rozmawiamy na ten temat.

— Zniszczenie kamienia jest jedynym sposobem, żeby upewnić się, że Thanos go nie zdobędzie — Vision złapał twarz Wandy w swoje ręce i ściszył swój głos. — Tylko ty masz siłę, by tego dokonać.

Grace zagryzła dolną wargę. Rozumiała ich sytuację, naprawdę. Sama próbowała postawić się na miejscu Wandy i zastanowić nad tym, jaką decyzję podjąć. Móc żyć ze swoim ukochanym, ale skazać na zagładę połowę ludzkości? Wybrać większe dobro, ale samemu być nieszczęśliwym? Teoretycznie matematyka była prosta, ale gdy w grę wchodziły uczucia, to wszystko się komplikowało.

— Nie handlujemy życiem, Vision — odezwał się Steve, kręcąc głową.

— Kapitanie, siedemdziesiąt lat temu, poświęciłeś się, żeby uratować miliony — odpowiedział mu Vision. — Powiedz mi, jaka jest różnica?

— Taka, że możesz mieć wybór — wtrącił się niespodziewanie Bruce, a Grace spojrzała na niego z zainteresowaniem, zresztą tak, jak reszta grupy. — Twój umysł jest stworzony z połączenia kilku jaźni. JARVISA, Ultrona, Tony'ego, Grace, mnie i kamienia. Wszyscy oni tworzą jedność, każde uczy się od innego.

— Masz na myśli, że Vision to nie tylko kamień?

— Jeśli zabierzemy kamień to wciąż zostanie całkiem spora część Visiona — zakończyła za Bannera, Grace. — To właśnie chciałam wam powiedzieć. Myślałam o tym i jak dla mnie jest to możliwe w jakieś siedemdziesiąt procent.

— Naprawdę możemy to zrobić? — Zapytała Natasha, a Stark skinęła głową.

— To się da zrobić — zgodził się Bruce, ale po chwili westchnął ciężko. — Jednak na pewno nie my z Grace i zdecydowanie nie tutaj.

— Lepiej znajdźmy szybko kogoś, kto może to zrobić — odezwał się James. — Ross będzie miał małe problemy z akceptacją takiego pomysłu.

— Nikt nie powiedział, że będziemy to robić za jego pozwoleniem — wtrąciła szybko Grace. — Grozi nam zagłada świata na skalę nieporównywalną do niczego, co miało miejsce wcześniej... On siedzi sobie w swoim gabinecie i podpisuje nic nieznaczące papierki, a to nam każe odwalać za niego czarną robotę. Mam dosyć bycia jego pluszowym misiem i tym razem zrobimy to tak, jak należy. Jak kiedyś.

— Myślę, że znam takie jedno miejsce — powiedział Steve, a Grace skinęła głową.

— Mogą nas zaatakować w każdej chwili — powiedziała Stark, zakładając ręce na klatce piersiowej i zwracając się do reszty. — Musimy się pośpieszyć i być gotowi. Niech każdy weźmie wszystko, co potrzebuje. Za pięć minut spotykamy się w Quinjetcie.

Wszyscy zgodzili się z rozkazami Grace i rozeszli się w swoje strony. Brunetka wykorzystała chwilę zamieszania i zbierając całą swoją odwagę, którą posiadała, podeszła do Steve'a. Wydawało jej się, że tylko na to czekał, bo w porównaniu do reszty ciągle zajmował to samo miejsce, co wcześniej.

— Grace... — blondyn uniósł rękę, by dotknąć jej twarzy, ale w ostatnim momencie zrezygnował z takiego ruchu. Grace poczuła ogromny zawód z tego powodu, jednak miała nadzieję, że nie dała po sobie tego poznać. Jeśli mieli pięć minut tylko dla siebie, to musiała zrobić coś, co już dawno powinno mieć miejsce. Nie mogła stracić tego czasu na kłótnie i otwieranie starych ran.

— Pójdziesz ze mną? — Poprosiła, spoglądając mu w oczy. — Jeśli to faktycznie może być walka naszego życia, to musisz kogoś poznać.

Rogers skinął głową, a potem pozwolił, by zaprowadziła go do ich starej, wspólnej sypialni.

☆☆☆

◈ Ja bym nie zrobiła niespodzianki i nie wrzuciła nowego rozdziału wcześniej? Cieszcie się i radujcie spotkaniem Grace i Steve'a, bo ta dójka to jedno wielkie uwielbienie. Przy okazji wiadomość dla zainteresowanych - na moim profilu pojawiła się nowa książka, też w uniwersum Marvela, tym razem skupiająca się na strażnikach. Na razie tylko jest playlista i obsada, bo resztą zajmę się na koniec przyszłego miesiąca, jak tylko uporam się ze wszystkimi końcowo semestralnymi zaliczeniami na uczelni. 

Tymczasem cieszcie się ostatnimi godzinami tego dziwnego 2020 roku i szczęśliwego 2021! 🥳

I dzięki @PaniShirbert za pomysły na nazwę shipu. Grave kompletnie mnie urzekło 😂

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top