• three
Kwiecień 2016, siedziba Avengers
Grace była załamana, kiedy okazało się, że jej najlepsza przyjaciółka straciła swoje pierwsze, wyczekiwane dziecko. Joyce urodziła, ale mała Elizabeth była martwa już w momencie, kiedy przyszła na świat. Rogers próbowała zrozumieć medyczny bełkot lekarzy, których sama zresztą zatrudniała, jednak najważniejsze było dla niej to, że jej najlepsza przyjaciółka cierpiała i przeżywała prawdopodobnie najgorszą tragedię w swoim życiu. Nie wiedziała, w jaki sposób mogła jej pomóc, ale starała się być dla niej wsparciem, jakie potrzebowała. Nie kłamała jej prosto w oczy, że rozumiała, co czuje – nie mogła, skoro sama nigdy czegoś takiego nie przeżyła.
— Znam to spojrzenie — powiedział Steve, odrywając się od swojego szkicownika. Obydwoje siedzieli w kuchni i popijali popołudniową herbatę. Grace nie była w humorze do długich rozmów, zwłaszcza po wcześniejszym spotkaniu z Joyce i dziękowała wszystkiemu za to, że trafiła na tak wyrozumiałego mężczyznę, jakim był Steve. Od momentu, w którym tylko wróciła do siedziby, wiedział, że coś się stało, zaproponował herbatę i czekał, aż sama zacznie mówić. Problem polegał na tym, że to miało miejsce prawie dwie godziny temu.
— Nie wiem, co mam robić, Steve — wyznała w końcu. Odsunęła od siebie nietkniętą, zimną herbatę i spojrzała na swojego męża. — To moja przyjaciółka, a ja nie umiem jej pomóc.
— Musisz dać jej trochę czasu — poradził spokojnie, a Grace wiedziała, że miał rację. To jednak nie zmieniało tego, że czuła się cholernie bezsilna. — Joyce musi się uporać na swój sposób ze stratą.
— Tylko że ona chce uporać się z tym sama — westchnęła ciężko. — Odsuwa od siebie wszystkich. Nie rozmawia z rodzicami, Jasona praktycznie unika, a mnie... Zwyzywała i wyrzuciła ze swojego mieszkania. Nie mam bladego pojęcia, jak z nią postępować. Chcę jej pomóc, ale...
— Joyce sama musi chcieć tej pomocy — zauważył mądrze Steve. Brunetka skinęła głową, zgadzając się z nim. — Jednak nie możesz odpuścić, Grace.
— To ironiczne — prychnęła niespodziewanie. — Jej imię w grubym skrócie oznacza radość i szczęście, a jedyne, co teraz odczuwa to cierpienie.
Steve zamilkł na krótką chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć. Oblizał swoje wargi, a potem wyciągnął rękę na stół i złapał Grace za dłoń.
— Nic nie dzieje się bez powodu, ukochana — odezwał się, delikatnie pieszcząc palcami jej nadgarstek. — Jestem pewien, że znów będzie szczęśliwa.
— Mam nadzieję, że masz rację — Grace uśmiechnęła się nieco rozluźniona, a potem nachyliła się w jego stronę. — Co rysujesz?
— Ciebie — wyjaśnił, podsuwając do niej szkicownik, gdzie na otwartej stronie widniał niedokończony rysunek jej samej. Za każdym razem, gdy spoglądała na dzieło wykonane przez Steve, była pod ogromnym wrażeniem tego, jak idealnie potrafił przenieść rzeczywistość na papier.
— Dlaczego nie rysujesz niczego innego?
— Ponieważ nie ma nic piękniejszego na tym świecie niż ty. Jesteś moją muzą.
— Jesteś cholernie czarujący, wiesz? — Zachichotała krótko. — Kiedyś uznałabym taki tekst za wyjątkowo ckliwy i zbyt przereklamowany.
— W takim razie mogę się cieszyć z tego, że już tak nie uważasz — Grace skinęła głową. Wstała ze swojego miejsce, okrążyła kuchenną wyspę i stanęła przed Steve'em. Położyła ręce na jego ramionach, a on natychmiast chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie.
— Ty to zmieniłeś — wyznała szczerze, wplatając jedną dłoń w jego włosy. — Jak całe moje życie. Do końca życia nie będę w stanie odpowiednio ci za to podziękować.
— Wystarczy, że już zawsze będziesz obok — poprosił, głaszcząc kciukami jej zakryte biodra.
— O to nie musisz się martwić — Grace pochyliła się nad swoim mężem i złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. Steve szybko go odwzajemnił i trwali w tym przez krótki czas, aż w końcu odsunął się od niej niespodziewanie. Brunetka zmarszczyła brwi, ale nie pytała o nic, kiedy chwilę później blondyn wstał ze swojego miejsca. Chwycił do jednej ręki swój szkicownik, drugą złapał Grace, a potem poprowadził ją do ich wspólnej sypialni.
☆☆☆
Dom Tony'ego i Pepper
Kilka dni później, Grace parkowała swój ukochany samochód przed drewnianym domkiem nad jeziorem. Brunetka cieszyła się, że Tony i Pepper mieli miejsce tylko dla siebie. Sięgając pamięcią to ich ostatnim, prawdziwym domem była willa w Malibu, która od dobrych, kilku lat nie istniała. Czasami nawet zastanawiała się nad tym, czy jej nie odbudować, ale wiedziała, że w najbliższym czasie i tak by tam nie zamieszkała. Zbyt wiele zobowiązań miała w Nowym Jorku, by tak po prostu na nowo zamieszkać w Kalifornii. Poza tym teraz nie mogła już podejmować takich decyzji sama.
Weszła na ganek i uniosła rękę, by zapukać do drzwi, kiedy te same się otworzyły, a w progu stanął Tony.
— Jesteś za wcześnie — Powiedział podekscytowany, przytulając ją na powitanie. — Myślałem, że się spóźnisz jak zawsze i nie jesteśmy nawet w połowie gotowi.
— Z chęcią wam pomogę — zaproponowała radośnie. Grace odłożyła swoją torebkę i skórzaną kurtkę na wieszaku w przedpokoju i pozwoliła się poprowadzić swojemu bratu. To nie było tak, że nie znała tego miejsca – wręcz przeciwnie. Po prostu tym razem dom Tony'ego już nie należał w pełni również i do niej. Co swoją drogą było dziwne, bo przez długi czas była przyzwyczajona do tego, że jego pokój znajdywał się dosłownie kilka metrów od jej. Mimo że mieszkali osobno już jakiś czas, tak ciągle trudno było jej się z tym pogodzić. — Musicie mi tylko powiedzieć, co dobrego przygotowujecie?
— To nasza słodka tajemnica — odezwała się wesoło Pepper. Blondynka wytarła dłonie w fartuszek, a potem przywitała się z Grace całusem w policzek. Brunetka uśmiechnęła się, bo wyglądało na to, że sprawy między tą dwójką wracały do normy. — Potrzebuję jeszcze chwilę, by wszystko było gotowe. Może pójdziecie na spacer, a ja wszystko dokończę, co wy na to?
— Myślę, że to świetny pomysł — zgodził się Tony. Złapał Grace za rękę i praktycznie siłą pociągną do tylnego wyjścia z budynku. Kobieta zdążyła jedynie wzruszyć ramionami i usłyszeć krótki śmiech Pepper, kiedy na powrót znalazła się na świeżym powietrzu. — Dobrze zrobi nam trochę czasu tylko we dwójkę.
— Nie powinniśmy wrócić do środka i pomóc Pepp? — Zapytała niepewnie Grace, wskazując na zamknięte drzwi do kuchni. — Czuję się trochę nieswojo z myślą, że ona została tam sama.
— Da sobie radę — odpowiedział Tony, lekceważąc praktycznie wszystkie obawy swojej siostry. Grace zmrużyła oczy z myślą, że może się myliła i sprawy między Tonym a Pepper wcale się nie poprawiły. — Gdzie podziałaś swojego Kapitana, co? Wydawało mi się, że obydwoje przyjedziecie.
— Steve musiał pojechać na misję. Dostaliśmy cynk o niedobitkach HYDRY i razem z Natashą oraz Visionem to sprawdzają — wyjaśniła szybko Grace. — Czy między tobą, a Pepper wszystko wróciło do normy? Znam cię Tony i nawet dla ciebie takie zachowanie jest dziwne.
— Jakie zachowanie?
— Ignorowanie i lekceważenie?
— Wydaje ci się — Tony machnął ręką, zatrzymując się przy drewnianym podeście tuż przy jeziorze. Mężczyzna spojrzał na swoją siostrę, która przyglądała mu się podejrzanie. — Nie patrz tak na mnie. Gdyby działo się coś poważnego, to już byś o tym wiedziała.
— Właśnie mam wrażenie, że za nic byś mi się do tego nie przyznał — mruknęła cicho Grace. — Nie będę na ciebie naciskać, ale wiesz, że gdyby coś się działo, to jestem tutaj dla ciebie? Możesz na mnie liczyć nie ważne, co by się miało dziać.
— Gracie, doskonale to wiem — Tony objął swoją siostrę ramieniem, a potem pocałował ją w czoło. — Podoba mi się to miejsce, tak swoją drogą.
— Fakt, wasz dom ma swój urok. Chociaż cholernie mi do ciebie nie pasuje. Kiedy mówiłeś, że rezygnujecie z Tower, bo chcecie zamieszkać w jakimś przyjemnym miejscu, to nie sądziłam, że zdecydujecie się na coś takiego.
— Tak, ja chyba też nie sądziłem, że nadaje się do czegoś takiego — przyznał szczerze. — Ale co mi szkodzi? Nie należę do Avengers, bo oddałem drużynę w całkiem dobre ręce. Chyba jestem już za stary na ratowanie świata.
— Tony...
— Mówię serio, sis — przerwał jej szybko. — Naprawdę korzystam z tego, że nie muszę żyć ze świadomością tego, że w każdej chwili będziemy musieli wspólnie znowu o coś walczyć. Nie podoba mi się to, że ty ciągle z tego nie zrezygnowałaś, ale akceptuję twoją decyzję. Każdy z nas ją podjął, prawda? Jednak każdemu z nas należy się to, tak zwane proste życie. Rodzina, stabilizacja... Ty już zrobiłaś jeden krok do przodu i nawet nie masz bladego pojęcia, jak się cieszę, że w końcu jesteś w pełni szczęśliwa. Zawsze tego dla ciebie pragnąłem.
— Wiem — Grace pocałowała swojego brata w policzek. — Ale pamiętasz, że jak dla mnie to wcale nie jesteś taki stary, co nie? Trzynaście lat różnicy to prawie nic. Niektóre twoje laski było nie raz młodsze ode mnie.
— Młoda, zamknij się — Tony szturchnął ją ramieniem w bok, a brunetka zaczęła się śmiać. Mężczyzna szybko do niej dołączył i dopiero po chwili obydwoje się uspokoili. — Chodźmy sprawdzić, czy Pepper jednak nie potrzebuje nasze pomocy.
Rodzeństwo udało się z powrotem do kuchni, gdzie Pepper kończyła przygotowywanie obiadu. Tony został przy swojej dziewczynie, pomagając jej w ostatnich czynnościach, a Grace w tym samym czasie nakryła do stołu. Na blacie ustawiła dwa proste świeczniki po dwóch stronach wazonu ze świeżymi kwiatami. Zapaliła świece, a kiedy wszystko było już gotowe, do pomieszczenia weszła Pepper z Tonym, niosąc dania na dzisiejszy obiad. Grace uśmiechnęła się pod nosem, kiedy po zapachu od razu rozpoznała sławną lasagne Pepper oraz kilka rodzajów warzyw. Tony wyciągnął na stół butelkę czerwonego wina, rozlał alkohol do kieliszków, a potem zasiedli do obiadu.
Grace przez cały posiłek uważnie obserwowała pozostałą dwójkę, jednocześnie delektując się jedzeniem. Tony mógł ją zbywać i udawać, że wszystko było w porządku, ale ona wiedziała swoje. Doskonale ich znała, wiedziała, jak się zawsze do siebie odnosili. Niby zachowywali się normalnie, ale wydawało się, że cholernie udają. Tak jakby wszystko miało zniknąć w momencie, kiedy ona sama wsiądzie do auta.
Wszystko wyglądało nieco dziwne i Grace sama już nie wiedziała, co ma o tym myśleć, bo przez cały obiad wesoło rozmawiali, śmiali się i żartowali. Tak jak zawsze. Martwiła się o Tony'ego i Pepper, bo pragnęła ich szczęścia, a dla niej pasowali do siebie idealnie. Tyle lat się znali, najpierw tylko na poziomie relacji firmowych, ale potem z czasem wszystko nabrało innego tempa. Może za bardzo to wszystko brała do siebie i powinna poczekać, ale jak na Starka przystało, nigdy nie była zbyt cierpliwą osobą.
— Okej, koniec tego — powiedziała zdecydowanie. Grace oparła brudne sztućce o talerz z niedojedzonym posiłkiem i spojrzała uważnie na pozostałą dwójkę, która zamilkła w jednym momencie. — Albo powiecie mi, co jest grane, albo stąd wychodzę. Znam was nie od dziś. Niby normalnie się zachowujecie, ale widzę, jak się przed czymś powstrzymujecie. Powiecie mi, o co chodzi, czy mam zgadywać?
Para nie odezwała się ani słowem. Uśmiechy szybko zeszły z ich twarzy i sam fakt, że nawet na siebie nie spojrzeli, uświadomił Grace w tym, że miała całkowitą rację.
— Czyli zgaduję — westchnęła ciężko brunetka. — Pokłóciliście się o coś? Pepper spędza za dużo czasu w Stark In? Tony znowu zachowuje się jak kretyn...
— Doceniam twoją troskę o nas — przerwała jej spokojnie Pepper. — Ale bez urazy, to nie jest twoja sprawa. Sami sobie poradzimy z naszymi problemami.
— To była ostatnia rzecz, którą powinnaś teraz powiedzieć — mruknął cicho Tony, kierując swoje słowa tylko do Pepper, ale Grace doskonale go usłyszała. Sięgnęła po kieliszek z winem i natychmiast wypiła resztkę alkoholu. Żałowała, że prowadziła, bo w tym momencie potrzebowała zdecydowanie większą ilość alkoholu i na pewno coś mocniejszego.
— Rzecz w tym, że wcale nie musicie. Mogę być waszym terapeutą. Kto widział najwięcej związków Tony'ego w całym życiu? Ja! Kto obserwował was, jak próbujecie do siebie dotrzeć przez tyle czasu, a ciągle się w dziwny sposób wymijaliście? Ja! Nie rozumiem, dlaczego nie chcecie, chociaż spróbować sobie pomóc.
— Sis, mówiłem ci już coś o tym — wtrącił się mężczyzna. — Nie masz czym się przejmować. Sami damy sobie radę, a ty powinnaś zająć się swoimi sprawami.
— Nie przekonam was w żaden sposób? — Zapytała zrezygnowana Grace. Chciała dobrze, naprawdę. Próbowała tylko pomóc najlepiej, jak tylko umiała, ale rozumiała, że ta dwójka sama musiała do siebie dotrzeć. I powinni zrobić to jak najszybciej. — Dobrze, ale możecie mi obiecać, że cokolwiek jest między wami, to naprawicie to?
— Postaramy się — zgodziła się Pepper. Grace uśmiechnęła się nieznacznie do przyjaciółki, a potem złapała się za brzuch, kiedy poczuła jak wszystko to, co do tej pory zjadła, wraca do jej gardła. Brunetka skrzywiła się, przykryła usta dłonią i czym prędzej poleciała do najbliższej łazienki.
Nie miała bladego pojęcia, co się z nią działo, zwłaszcza że jeszcze nigdy wcześniej nie zaszkodziło jej nic, co przygotowywała Pepper. Wino też wykluczała, bo wypiła raptem jeden kieliszek. Wolała nie myśleć o innych możliwościach, ponieważ za każdym razem, gdy to robiła, do jej głowy przychodziła tylko jedna myśl, którą była zbyt przerażona, by mogła okazać się prawdą.
Kiedy wyszła z łazienki, musiała zmierzyć się z dwoma, zaniepokojonymi spojrzeniami.
— Gracie, wszystko w porządku? — Zapytał Tony, podchodząc do swojej siostry. — Co to było?
— Nie wiem, musiałam się czymś zatruć — odpowiedziała szybko, a potem spojrzała na Pepper. — Na pewno nie u was na obiedzie, bo tutaj wszystko było pyszne i bardzo mi smakowało. To musi być coś ze śniadania, które robił Sam.
— Skoro Wilson dorwał się do kuchni, to wcale nie jestem zaskoczony, że coś ci zaszkodziło — zażartował Tony, a Grace skinęła odruchowo głową. — Dasz radę wrócić do siedziby?
— Myślę, że powinieneś ją odwieźć — zaproponowała Pepper, nie opuszczając swojego czujnego wzroku z przyjaciółki. Grace zastanawiała się, czy Potts, tak samo, jak ona myślała o tym samym, czy już po prostu zaczynała panikować. — Nie wypiłeś dużo, chociaż nawet to nie robiłoby zbytniej różnicy dla ciebie. Odwieziesz Grace jej autem, a potem wrócisz tym samym, albo którymś z siedziby. I tak większość należy do was...
— Pepper, to genialny pomysł — Tony zgodził się od razu. Pocałował swoją ukochaną w policzek, a Grace mimo wszystko uśmiechnęła się na ten widok. Może właśnie potrzebowali jakiegoś zewnętrznego bodźca, by zacząć się ze sobą dogadywać? — Weź tylko swoje rzeczy i możemy jechać.
— Tony, to naprawdę...
— Nie puszczę cię samej, sis — przerwał jej stanowczo.
Brunetka westchnęła bezgłośnie. Wróciła po swoją torebkę, wyciągnęła kluczyki do auta i przekazała je Tony'emu. Po pożegnaniu z przyjaciółką opuściła dom wraz ze swoim bratem, a już po chwili byli w drodze do nowej siedziby Avengersów.
☆☆☆
◈ Czekam na Wasze reakcje apropo nowego rozdziału! Od siebie chciałam tylko powiedzieć, że kolejny rozdział pojawi się dopiero za dwa tygodnie, bo jadę na wakacje i nie będę miała dostępu do komputera. Ściskam Was mocno!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top