• one

Styczeń 2016, Nowy Jork

Grace nie mogła uwierzyć w to, że ten dzień naprawdę nadszedł.

Od samego rana była cała zestresowana i musiała to przyznać, ale nawet na końcowych egzaminach w MIT nie czuła takiego stresu, jak w dzień własnego ślubu. Co prawda Joyce i Laura tłumaczyły jej, że to normalne, ale to w żaden sposób nie pomagało. Przez cały ranek ciągle przejmowała się tym, czy sukienka na pewno będzie na niej leżeć, czy włosy będą odpowiednio ułożone, czy makijaż będzie pasował do reszty, kwiaty nie zwiędnął, a co najważniejsze Steve nie zostawi ją samą przed ołtarzem.

Szybko potrząsnęła głową. Z tego wszystkiego, ta ostatnia myśl była najmniej prawdopodobna.

— Widzę to, jak się stresujesz — powiedziała Joyce, głaszcząc się po swoim widocznym brzuchu. Szatynka była w szóstym miesiącu ciąży i zdecydowanie promieniała. I była szczęśliwa. — Weź kilka głębokich oddechów. Wdech i wydech. Wdech i wydech. No dalej, Gratia! Nie pomogę ci, jeśli nie będziesz ze mną współpracować.

— To nie ty za godzinę masz wyjść za cholernego Kapitana Amerykę!

— Tak, ale ja jestem w ciąży i masz się mnie słuchać, bo wiesz, że hormony na mnie działają podwójnie i jestem nieprzewidywalna. Równie dobrze mogę walnąć cię w twój pusty łeb, byś się w końcu pozbierała.

Grace spojrzała z przerażeniem na swoją przyjaciółkę, a widząc jej poważną minę, zdała sobie sprawę, że Joyce wcale nie żartowała. Underwood zrobiła okrężny ruch palcem, a Stark posłuchała się swojej przyjaciółki i z powrotem odwróciła do lustra. Natasha zaszła ją od tyłu i zapięła wisiorek – ten sam, który kiedyś dostała na urodziny od Steve'a, z którym nigdy się nie rozstawała.

— Wszystko gotowe, Grace — Romanoff uśmiechnęła się do niej w lustrze, łapiąc za ramiona. — Powiem to tylko raz, więc doceń to. Wyglądasz przepięknie. Steve zakocha się w tobie jeszcze bardziej o ile to w ogóle możliwe.

Rudowłosa miała rację. Grace z podziwem patrzyła na swoje odbicie i, mimo że w każdy, możliwy sposób akceptowała swoje ciało, tak teraz naprawdę miała problem z tym, by rozpoznać się w lustrze. Włosy, które skróciła jeszcze przed Bożym Narodzeniem, były upięte w luźnego koka, do którego przyczepiono krótki, ale delikatny welon. Makijaż idealnie podkreślał kolor jej oczu, a suknia... Była olśniewająca. Zakochała się w niej od pierwszej sekundy, w której ją zobaczyła. Uszyta z delikatnego w dotyku jedwabiu, posiadała długie, koronkowe rękawy oraz dosyć głęboki dekolt. Jednak największą furorę robiło wycięcie na plecach w kształcie litery V. Grace naprawdę miała problem, by zrozumieć, że to ona stała przed lustrem w dniu swojego ślubu z mężczyzną, którego kochała ponad życie.

— Żałuję, że moja matka nie jest w stanie tego zobaczyć na własne oczy — mruknęła Grace bardziej do siebie niż do pozostałych kobiet. Była pod wielkim wrażeniem tego, jak wyglądała i na sekundę zapomniała o całym stresie. Przez krótką chwilę pomyślała o swoich rodzicach.

Czy byliby dumni i szczęśliwi widząc mnie teraz?

— Jest z tobą i widzi wszystko — odpowiedziała niespodziewanie Joyce, a Grace posłała jej delikatny uśmiech. Stark złapała ją za rękę, a potem wyciągnęła drugą, przywołując do siebie Natashę.

— Dziękuję wam za to wsparcie — powiedziała, mrugając szybko oczami, by się nie rozpłakać. — Gdyby nie wy to prawdopodobnie byłabym jeszcze bardziej zestresowana.

— To w ogóle możliwe? — Zażartowała Nat, szturchając przyjaciółkę w ramię. Kobiety zaśmiały się krótko, a po chwili szybko się uspokoiły. — Tylko broń boże nie płacz! Makijażystka naprawdę się postarała, więc nie każ nam tego poprawiać!

— Już nie płaczę — zakomunikowała Grace, uśmiechając się do rudowłosej. Rozmowę kobiet przerwało pukanie do drzwi, a po chwili do środka wszedł Tony w swoim najlepszym czarnym garniturze. Z kieszeni jego marynarki wystawała czerwona chusteczka w tym samym kolorze, co krawat. Mężczyzna zamarł w pół kroku, spoglądając na swoją młodszą siostrę z szokiem wypisanym na twarzy.

— Gracie... — wyjąkał po chwili. Tony nie opuszczał swojego wzroku z Grace, prawdopodobnie szukając odpowiednich słów, by wyrazić to, jak bardzo był pod wrażeniem. — Boże, wyglądasz... Przepięknie. Zastanów się dobrze, czy na pewno chcesz tak wyjść, bo Rogers może zapomnieć słowa swojej przysięgi, jak tylko cię zobaczy.

— Dziękuję — Grace uśmiechnęła się uroczo do swojego brata. — Czas na nas?

— Mamy jeszcze chwilkę — Tony pokręcił głową, a potem spojrzał na pozostałe dwie kobiety. — Czy mogłybyście...? — Nie musiał kończyć swojego pytania, bo Joyce i Natasha natychmiast zmyły się z pokoju, zostawiając w środku samych Starków.
— Wybacz, że wypraszam twoje przyjaciółki, ale chciałem chwilę pobyć tylko z tobą.

— Czekałam, aż o to poprosisz. Usiądziemy? — Grace wskazała ręką na łóżku w swoim starym pokoju w Tower, a potem usiadła na nim wraz z Tonym. Przez krótką chwilę obydwoje milczeli, kiedy Grace wyciągnęła rękę i złapała dłoń swojego brata. Jego obecność koiła jej wszystkie nerwy. — Myślisz, że wszystko będzie dobrze?

— Nie mam bladego pojęcia, księżniczko — Tony odpowiedział bez wahania, ściskając ją delikatnie za rękę. — Jednak ze wszystkim sobie poradzimy, prawda? Tak jak zawsze to robiliśmy.

— Tony... — brunetka spojrzała na niego. Mężczyzna zrobił to samo, a ich oczy spotkały się ze sobą. — Czy mój ślub... On niczego nie zmienia pomiędzy nami? Ciągle będę twoją ulubioną osobą na świecie?

— Nie wiem, co musiałoby się stać, by było inaczej — mężczyzna uśmiechnął się do niej. — Grace, jesteś moją młodszą siostrą. Jedyną rodziną, jaką posiadam i nikt, nigdy tego nie zmieni. Zawsze tutaj będę dla ciebie.

— Kocham cię, braciszku — Grace objęła go ramionami i przytuliła do siebie. Tony szybko odwzajemnił jej uścisk i trwali w tej pozycji przez krótki czas. — Żałuję tylko, że rodzice nie mogą być tutaj razem z nami.

— Jestem pewien, że byliby z ciebie dumni — powiedział zdecydowanie. Tym razem to Tony ujął jej dłonie w swoje i pocałował w każdą z nich. — Jesteś piękną, mądrą i zdecydowaną kobietę. Gdziekolwiek teraz są, to mogę się założyć, że matka ociera łzy ze wzruszenia, a ojciec wypina dumnie pierś i chwali się wszystkim swoim zmarłym koleżką, że jesteś jego córką.

— Może spotkał tam Elvisa Presleya — odezwała się całkiem poważnie. — Wyobraź sobie – Howard Stark rozmawiający z Królem Rock'n'Rolla. Całkiem niezłe połączenie, nie sądzisz?

Mężczyzna zaśmiał się wesoło, a Grace szybko do niego dołączyła. Wyobrażenie sobie takiej sceny było łatwiejsze, niż sądziła, jednak brunetka szybko spoważniała. Minuty mijały, a to oznaczało, że tak zwana godzina zero, nieuchronnie się zbliżała. Nie chciała jeszcze spoglądać na zegarek. Pragnęła posiedzieć trochę dłużej w towarzystwie swojego brata i tak po prostu spędzać z nim czas. Tak jak za starych, dobrych czasów.

— Z wielką chęcią posiedziałbym z tobą jeszcze dłużej — powiedział po krótkiej chwili. Tony spojrzał na zegarek, a potem odwrócił swój wzrok na nią. — Mimo wszystko chyba nie chcesz się spóźnić na własny ślub, prawda?

Kobieta skinęła głową. Podniosła się z łóżka, sięgnęła po mały bukiecik białych oraz czerwonych róż, a potem dała się poprowadzić Tony'emu na taras widokowy Tower. Przez długi czas zastanawiali się, gdzie powinni zorganizować całą ceremonię, jednak gdzie będzie im lepiej urządzić tak ważny dzień, jak nie w Tower, z którą wiązało się wiele, dobrych wspomnień? Dlatego przy użyciu sporej ilości gotówki taras widokowy zamienił się w miejsce na ceremonię, a sala - w której kiedyś urządzono przyjęcie, po którym zaatakował Ultron – została przystosowana do imprezy na dwadzieścia osób. Grace oprócz Tony'ego nie miała żadnej, innej rodziny, a Peggy przez swój stan zdrowia nie była w stanie przyjechać i świętować z nimi tego dnia. Steve był w podobnej sytuacji, bo wszyscy, na których mu zależało należeli do Avengers.

Grace trzymała mocno dłoń swojego brata, kiedy ten wyprowadził ją na taras. Tym razem zamontowano specjalnie oszklony dach oraz ogrzewacze, by nikomu nie było zimno w trakcie ceremonii. Na samym środku tarasu, ustawiono dwa rzędy drewnianych krzeseł z ozdobnym, miękkim obiciem. Między siedzeniami rozłożono biały dywan wzdłuż, którego ułożono kilka szklanych wazonów z wodą, po której pływały zapalone świeczki. Była pod wrażeniem tego, jak to miejsce się zmieniło, ale szybko o tym zapomniała, kiedy na końcu przygotowanego pomieszczenia stał Steve w idealnie dopasowanym, granatowym garniturze.

Zaraz obok niego znajdywał się Sam jako jego drużba, a po drugiej stronie stała Joyce. Jednak wzrok Grace skupiał się tylko na jednej osobie. Idąc po dywanie w stronę Steve'a, cały jej wcześniejszy stres zniknął i jeszcze nigdy wcześniej nie była niczego pewna, jak tego, że za kilka minut zostanie panią Rogers. Steve przyglądał jej się jak oczarowany. Grace zauważyła, jak blondyn otarł dłonią swój policzek prawdopodobnie z powodu pojedynczych łez, a ona sama uśmiechnęła się najlepiej, jak tylko umiała.

— Opiekuj się nią — wyszeptał Tony do Steve'a, kiedy oddawał jej dłoń mężczyźnie. Stark pocałował swoją siostrę w policzek, a potem usiadł w pierwszym rzędzie tuż obok Pepper.

Wtedy też, cała ceremonia się rozpoczęła.

Grace nie pamiętała do końca, co mówił do nich kapłan. Przez cały czas nie potrafiła oderwać swoje wzroku od Steve'a. Będąc małą dziewczynką, zupełnie inaczej wyobrażała sobie dzień swojego ślubu. Jednak teraz, kiedy naprawdę on nastąpił, nie mogło być lepiej. Miała zostać żoną mężczyzny, którego naprawdę kochała. Był z nią Tony i wszyscy najbliżsi przyjaciele, którzy od dawna byli dla niej jak rodzina. Było idealnie.

— Nigdy nie sądziłem, że taki dzień, jak dziś kiedykolwiek nastąpi — zaczął swoją przysięgę Steve, trzymając ręce Grace w swoich i nie opuszczając swojego spojrzenia. — Przed serum byłem tylko chorowitym chłopakiem, który nawet nie myślał o założeniu rodziny. Potem wylądowałem w lodzie, a kiedy się obudziłem, okazało się, że świat, który znałem, kompletnie się zmienił. Przez długi czas czułem się samotny, dopóki nie poznałem ciebie — Steve ścisnął mocniej jej dłonie, a Grace uśmiechnęła się uroczo. — Kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy, w żaden sposób nie dałaś po sobie poznać tego, że wiesz kim, dokładnie jestem, a potem, gdy tak naprawdę się poznaliśmy... Ciągle nie zwracałaś na to uwagi. Byłaś przy mnie, kiedy tego potrzebowałem, a nawet wtedy, gdy nie chciałem ryzykować twojego życia. Nie ważne co się działo, to mnie nie opuściłaś i każdego dnia przekonuje się w tym, że to nigdy nie nastąpi. Grace obiecuję cię chronić do końca mojego życia. Nie pozwolę, by ktokolwiek cię skrzywdził, bo nie potrafiłbym znieść tego, że cierpisz. Obiecuję cię kochać do ostatniego dnia i jeszcze dłużej. Chcę przeżyć resztę życia tylko z tobą. Wspólnie.

Grace przetarła palcem dolną powiekę, ocierając zbierające się tam łzy. Słuchając jego słów, czuła się tak, jakby znajdywała się poza czasem i przestrzenią. Był tylko Steve i jego przepełnione miłością spojrzenie. Kobieta wzięła głęboki oddech, a potem zorientowała się, że to jej kolej nadeszła, by złożyć przysięgę.

— Znałam cię od dziecka, Steve — zaczęła spokojnie, czując, jak delikatnie drży jej głos. Jeśli Grace stresowała się jakąś częścią tej ceremonii najbardziej, to był to właśnie moment składania przysięgi. Przez wiele dni miała problem, by cokolwiek napisać, a co dopiero, by to powiedzieć na głos. Zwłaszcza że nigdy nie była dobra w mówieniu o uczuciach. — Najpierw z opowieści ojca, które swoją drogą czasami były cholernie przydługie — zebrani zaśmiali się krótko, a Grace miała kilka sekund, by przypomnieć sobie, to co chciała mu powiedzieć. — Jednak dopiero kilka lat temu, tak naprawdę cię poznałam. Od samego początku podświadomie wiedziałam, że jest w tobie coś interesującego... Coś, co nie pozwoliło mi przejść obok ciebie obojętnie i popatrz. do czego to doprowadziło. Stoimy tutaj przed wszystkimi naszymi bliskimi, obiecując sobie nawzajem, że będziemy się kochać i wspierać do końca życia. Za wszelką cenę postaram się dochować tej obietnicy, a wiesz dobrze, że nigdy nie łamię danego słowa. Wiem, że nie zawsze wszystko będzie w porządku, ale jak długo będę przy tobie, to nie będzie miało żadnego znaczenia. Ponieważ cię kocham i mam nadzieję, że dostaniemy, tak dużo wspólnego czasu, jak to tylko możliwe, bo nie wyobrażam sobie dnia, w którym mogłoby cię przy mnie nie być. Tylko przy tobie wiem, że niczego mi nie brakuje i mam wszystko, na czym kiedykolwiek mi zależało.

Steve uśmiechnął się wzruszony, a Grace zauważyła, jak w jego oczach zalśniły łzy. Kapłan skinął głową i zabrał głos, by oficjalnie przypieczętować ich małżeństwo. Obok niego stanął Cooper, który trzymał w rękach małą, srebrną tackę, gdzie znajdywały się złote obrączki. Rogers sięgnął po pierścionek jako pierwszy.

— Ja Steven, biorę sobie ciebie Grace za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę, aż do śmierci — Steve założył obrączkę na palec Grace, tuż pod pierścionkiem zaręczynowym, a potem złożył pocałunek na jej dłoni.

— Ja Grace — zaczęła brunetka, sięgając po drugą obrączkę. — Biorę ciebie Steven za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nie opuszczę cię, aż do śmierci.

Tym razem to Grace założyła obrączkę na palec mężczyzny. Nie minęła sekunda, kiedy Steve nachylił się nad nią i złożył długo wyczekiwany pocałunek na ustach brunetki. Grace szybko go odwzajemniła, kładąc dłoń na jego policzku i ciągle nie mogąc uwierzyć, że właśnie została jego żoną. Steve niespodziewanie przerwał ich pocałunek. Przyciągnął Grace do siebie, odchylił ją do tyłu i w rytm śmiechów oraz wiwatów ze strony przyjaciół, po raz kolejny złączył ich usta.

☆☆☆

Po gratulacjach wszyscy udali się do specjalnie przygotowanego pomieszczenia, gdzie miało odbyć się małe przyjęcie. Wszyscy wesoło rozmawiali i śmiali się nawzajem z żartów, a Cooper i Lila w tym samym czasie ciągle biegali po całym piętrze, będąc pod wielkim wrażeniem wszystkiego, co tylko rzuciło im się w oczy. Steve i Grace zajęli miejsce u szczytu stołu, a brunetka z uśmiechem stwierdziła, że to naprawdę była jej rodzina.

Wszyscy byli zajęci swoim posiłkiem, kiedy niespodziewanie ze swojego miejsca wstał Tony. Zastukał nożem o kieliszek szampana, zwracając uwagę wszystkich na swoją osobę. Grace spojrzała na swojego brata, zastanawiając się nad tym, co ten będzie chciał powiedzieć.

— Powinienem wygłosić jakąś piękną mowę, w której powiem, jak wspaniałą osobą jest Grace — zaczął Tony całkiem poważnie, ale jego uśmiech zdradzał wszystko. — Jednak każdy w mniejszym lub większym stopniu zdaje sobie sprawę z tego, że Grace to czarująca, pewna siebie, mądra i kochająca osoba. Nawet ty Nick to przyznasz bez oporów — Stark wskazał ręką na ciemnoskórego mężczyznę, który z nieznacznym uśmiechem skinął głową, a reszta zaśmiała się na słowa Tony'ego. — No, ale nikt nie zna tej czarnej, mrocznej, nastoletniej wersji Grace, którą widziały tylko trzy osoby. Ja, mój najdroższy Rhodey i świrnięta przyjaciółka mojej siostry — Joyce zrobiła oburzoną minę i krzyknęła coś do Tony'ego o tym, że sam jest świrnięty, a potem pozwoliła mu dokończyć. Tony wyciągnął pomniejszony panel z kieszeni spodni, włączył go i po chwili pojawił się hologram ze zdjęciami. Grace uśmiechnęła się na widok pierwszej fotografii, która przedstawiała ją jako małą, prawdopodobnie pięcioletnią dziewczynkę. Obydwoje z Tonym siedzieli na dywanie, młodsza wersja jej brata próbowała jej coś tłumaczyć, a ona tak po prostu była odwrócona do niego plecami i obrażona założyła ręce na klatkę piersiową. — Widzicie? Od najmłodszych lat nikogo się nie słuchała — Tony kliknął panel, a zdjęcie zmieniło się na inne. Tym razem miała może jakieś dwanaście lat, kolorowe włosy, mocny makijaż i wytartą koszulkę z napisem Led Zeppelin. — Ooo, to właśnie ta Gracie, o której mówię. Strach się bać — brunetka zaśmiała się głośno, dołączając do całej reszty.

Tony co chwila zmieniał zdjęcia, dodając do każdego z nich swój komentarz. Grace przyglądała się fotografiom, czasami mając wrażenie, że niektórych z nich kompletnie nie pamiętała. Wśród prezentacji Tony'ego były przede wszystkim jej własne zdjęcia z czasów liceum i studiów, ale znalazło się również kilka z nim samym, Joyce, czy Jamesem. Niespodziewanie obok Grace pojawiła się Lila. Dziewczynka wyciągnęła ręce do kobiety, a brunetka natychmiast posadziła ją na swoich kolanach, objęła w pasie i pocałowała w czoło.

— Okres liceum i studiów już za nią, jednak nie myślcie, że moja siostra przestała być pokręcona — Tony przesunął po raz kolejny palcem po panelu, a Grace prawie zakryła twarz z zażenowania, spoglądając na zdjęcie, które wyświetlił hologram. Fotografia przedstawiała ją samą z dużą kartką w ręku, a na niej narysowano koślawe serce i wpisano Nick Fury na zawsze w moim sercu. Grace dokładnie pamiętała tamten wieczór, kiedy kilka dni po walce w Nowym Jorku spędzała czas z Tonym i obydwoje upijali się do nieprzytomności. Przy okazji kompletnie się wygłupiali i robili tysiące zdjęć, które nigdy nie miały ujrzeć dziennego światła.

— Na całe szczęście pojawił się Rogers — zdjęcie ponownie się zmieniło, tym razem na to, które przedstawiało ją i Steve'a, kiedy całowali się na tarasie Tower, a za nimi można było dojrzeć fajerwerki. Grace zmarszczyła brwi, doskonale przypominając sobie rok, w którym zrobiono to zdjęcie, ale nie miała bladego pojęcia, że ono kiedykolwiek istniało. Spojrzała na Steve'a, który uśmiechnął się do niej znacząco i od razu zrozumiała, że on wiedział o tej fotografii.

— Skąd...? — Zapytała szeptem, jednocześnie słuchając swojego brata.

— Pepper — wyjaśnił krótko. Przerzucił rękę przez oparcie krzesła, na którym siedziała, a potem przejechał delikatnie palcami po jej ramieniu.

— To, co chce powiedzieć — zaczął ponownie Tony, odkładając panel na stół. Jego wzrok spoczął na parze młodej, do której uśmiechnął się serdecznie. — Grace, zawsze będziesz moją siostrą. Będę cię bronić za każdym razem, kiedy wpadniesz w kłopoty. Przez całe życie mieliśmy tylko siebie, ale teraz wiem, że możesz liczyć na pomoc i wsparcie również ze strony Steve'a. Jesteś z nim szczęśliwa, a to dla mnie zawsze będzie najważniejsze – twoje szczęście. Za Grace i Steve'a!

Tony uniósł swój kieliszek do góry, tak jak zrobiła to reszta. Grace upiła łyk swojego wina, a potem szybko wstała i podeszła do Tony'ego, by mocno go uściskać. Nie potrzebowali żadnych dodatkowych słów, bo każde znało się na wylot i wiedzieli, co myśli i czuje to drugie. Mężczyzna pocałował swoją siostrę w czoło i odprowadził na jej miejsce.

Długo nie posiedziała, kiedy nadszedł czas na pierwszy taniec. Steve poprowadził ją na środek prowizorycznego parkietu, a po chwili z głośników wydobyła się delikatna muzyka. Rogers chwycił ją pewnie w swoje ramiona, a Grace dała się poprowadzić. Kobieta nie potrafiła oderwać swojego wzroku od blondyna. W swoim nowym garniturze wyglądał naprawdę przystojnie, a może nawet jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Grace naprawdę nie potrafiła uwierzyć w to, że została żoną tego mężczyzny i czuła się jak najszczęśliwsza osoba na świecie. Już wcześniej potrafiła sobie wyobrazić ich wspólne życie razem, ale teraz to nie było już tylko marzenia. To działo się naprawdę.

Będąc w jego ramionach, Grace wiedziała, że byli dla siebie stworzeni. Mimo jakichkolwiek wątpliwości w to, że nigdy nie będzie w stanie zastąpić Peggy... Była pewna, że teraz w ogóle nie musiała tego robić. Steve kochał ją za to, że była Grace Stark, a nie że upodobniała się do Peggy.

— O czym pani myśli, pani Rogers? — Zapytał spokojnie, spoglądając na brunetkę.
W jego niebieskich oczach odbijało się światło lamp w pomieszczeniu, ale przede wszystkim Grace skupiała się na tym, że błyszczała w nich miłość i oddanie.

— O nas — Grace uśmiechnęła się, a potem dała się okręcić dookoła własnej osi. Szybko wróciła w jego ramiona, prawie na niego wpadając. — Jak za starych, dobrych czasów, panie Rogers?

— Stare na pewno, ale te dobre jeszcze nie minęły — odpowiedział jej szybko. — Chociaż widzę jeden minus w naszym ślubie — Grace prawie zamarła słysząc jego słowa. Steve milczał przez krótką chwilę, a kiedy ponownie się odezwał, brunetka miała ochotę go uderzyć w ramię. — Nie nazywasz mnie już swoim Kapitanem.

— Jesteś niemożliwy — parsknęła szybko. Uśmiechnęła się zadziornie, zbliżając swoje usta do jego ucha. — Kapitanie Rogers.

— Jednak ciągle mnie kochasz — zauważył sprytnie, zbliżając swoją twarz do jej.
— I jesteś skazana na mnie już do końca życia.

— Nie mam bladego pojęcia, jak to przeżyję — Grace zażartowała, a już po chwili poczuła, jak Steve po raz kolejny tego dnia złożył na jej ustach szalony pocałunek. 

☆☆☆

◈Mamy i pierwszy rozdział. Cholera, nie wierzę, że zaczynamy trzecią część. NO PO PROSTU NIE WIERZĘ. Ale czekam na Wasze reakcje i oczywiście za tydzień wleci dwójeczka. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top