• fifteen
Maj 2017, mieszkanie Joyce i Jasona
Stojąc przed mieszkaniem Joyce, Grace dochodziła do wniosku, że była fatalną przyjaciółką. W ciągu ostatnich miesięcy była pochłonięta tylko sobą, a później Jeremym i nawet nie zastanawiała się nad tym, jak czuje się Underwood. Trudno było uwierzyć w to, że minął już ponad rok, kiedy Joyce pochowała swoją córkę. Grace miała nadzieję, że jej przyjaciółka w jakiś sposób otrząsnęła się z tej straty, chociaż wiedziała, że coś takiego miało towarzyszyć jej już do końca życia.
Zapukała do drzwi mieszkania, a już po kilku sekundach stała twarzą w twarz z kobietą.
— Gratia! — Przywitała się radośnie Joyce. Zanim Grace zdołała jej odpowiedzieć, ta przyciągnęła ją do siebie i objęła swoimi ramionami. Stark odwzajemniła jej uścisk, rozumiejąc, jak bardzo brakowało jej towarzystwa. — Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że zgodziłaś się przyjść.
— To nic takiego, Joy — Grace uśmiechnęła się delikatnie. — Wiem, że w ostatnim czasie nie byłam najlepszą przyjaciółką...
— Ja też — przerwała jej Joyce. — Dlatego musimy to naprawić. Przecież, zawsze byłyśmy razem, pamiętasz?
— Jak mogłabym zapomnieć.
— Świetnie, a teraz wchodź, bo czeka na nas ciepła i niesamowicie smakowita herbata!
Joyce złapała swoją przyjaciółkę za rękę i pociągnęła do środka mieszkania. Grace zaśmiała się krótko, ale bez oporów dała się prowadzić. W międzyczasie próbowała zauważyć, czy w tym miejscu nastały jakieś zmiany i wcale się nie zdziwiła, gdy doszła do wniosku, że właśnie tak było. Kiedyś pustą, białą ścianę przemalowano na jasnozielony, wstawiono mały kominek, a na reszcie wolnego miejsca powieszono kilkanaście ramek ze zdjęciami. Z zainteresowaniem spoglądała na fotografię, a po chwili zaśmiała się, gdy na jednej rozpoznała ich stare wspólne zdjęcie. Obie były jeszcze nastolatkami, gdzie kompletnie się od siebie różniły. Joyce miała na sobie schludny szkolny mundurek, idealnie związane włosy i nieco zbyt duże okulary. Natomiast Grace tamtego dnia ubrała czarną, skórzaną miniówkę, koszulkę z logo ACDC i ramoneskę z ćwikami. Z mocnym makijażem i rudymi włosami wyglądała na wyjątkowo zbuntowaną nastolatkę.
— Tak sądziłam, że od razu zwrócisz uwagę na to zdjęcie — stwierdziła wesoło Joyce. — Pamiętam, że strasznie wtedy nienawidziłam tego, że kiedy ja ciągle musiałam chodzić w tych beznadziejnych mundurkach do liceum, ty mogłaś ubierać, co tylko chciałaś, będąc w MIT.
— Odbiłaś sobie na studiach — Grace szturchnęła swoją przyjaciółkę w bok. — Imprezowałaś gorzej niż ja.
— Bo ty wtedy nie byłaś jeszcze pełnoletnia — Joyce pokazała jej język. — Chociaż i tak wiem, że to wcale ci nie przeszkadzało. Jak nazywał się ten klub, w którym uwielbiałaś śpiewać karaoke?
— O nie, błagam, nie przypominaj mi o tym! — Zawołała z zażenowaniem Grace. — Akurat ten etap studiów chciałabym wymazać z pamięć.
— Och, nie bądź taka skromna! Ciągle gdzieś mam twoje nagrania, jak wymiatałaś na scenie. Poza tym ta twoja peruka, żeby nikt cię nie poznał i nie dowiedział się, że nie jesteś pełnoletnia, była genialna!
— To była wszystko twoja wina, bo to ty pomogłaś mi podrobić dowód.
— Ja nie wiem, o czym mówisz, Gratia! — Joyce zrobiła niewinną minę. — To są czyste oszczerstwa. Ja bym komukolwiek pomogła podrobić dowód? Przy okazji nie podrabiając go samej sobie? Wolne żarty!
Grace zaśmiała się wesoło, a Joyce od razu do niej dołączyła.
— Uwielbiałaś wtedy kombinować z włosami — zauważyła po chwili Joyce. — Widziałam na twojej głowie chyba wszystkie kolory tęczy, ale i tak najlepiej wyglądasz w czarnym.
— To były całkiem udane czasy. Czasami z chęcią bym się do nich cofnęła.
— Ale nie możesz. Poza tym ciągle nie mogę uwierzyć, że jeszcze wtedy nie wiedziałam o twoich magicznych mocach. Teraz z biegiem czasu rozumiem twoje dziwne zachowanie, gdy byłyśmy młode.
— Dziwne zachowanie? — Grace uniosła brew do góry.
— Wiesz, to nie były jakieś zauważalne rzeczy, ale ja zwracałam na nie uwagę. Bardzo często miałaś podkrążone oczy i wiem, że to przez chroniczne koszmary, ale nie rozumiałam, dlaczego ciągle je miewałaś. Teraz wiem, że nocami wracałaś do tego, co przezywałaś w trakcie porwania. Albo często drętwiałaś, gdy cię dotykałam, bo bałaś się, że coś mi zrobisz.
— Czemu nigdy ze mną o tym nie rozmawiałaś?
— Uznałam, że jeśli będziesz chciała, to sama mi powiesz, co jest grane — Joyce złapała ją za rękę. — Każdy z nas czasami musi mieć jakiś sekret, prawda?
Grace westchnęła ciężko, ale nie odpowiedziała.
— Zresztą jesteś moją przyjaciółką. Myślisz, że mogłabym się od ciebie odwrócić z takiego powodu?
— Nie, ale musisz przyznać, że w ostatnim czasie, nie poświęcałam ci tyle czasu ile powinnam.
— Jeśli ty przyznasz mi to samo — Joyce puściła jej oczko, a Grace parsknęła cicho. Po chwili jednak obie spoważniały. — Nasze życia zdecydowanie się pogmatwały i obie się zagubiłyśmy, ale może właśnie potrzebowałyśmy tej krótkiej przerwy, by zrozumieć, jak bardzo nam na sobie zależy?
— Kiedy zostałaś taką myślicielką?
— Skutek uboczny bycia po trzydziestce — Underwood uśmiechnęła się nieznacznie. — Gdy powiedziałaś mi o swojej ciąży, to... Cholernie ci tego zazdrościłam, a ból po stracie Elizabeth stał się jeszcze gorszy do zniesienia. Kiedy ochłonęłam, nie mogłam znieść tego, że w ogóle w ten sposób myślałam i jedyne czego pragnęłam, to by z tobą i twoim dzieckiem było wszystko w porządku. Nie zmienia to tego, że zostawiłam cię, gdy mnie potrzebowałaś, zwłaszcza że później sytuacja u was w zespole się skomplikowała, a Steve...
— Potrzebowałaś czasu dla samej siebie — Grace przerwała szybko swojej przyjaciółce, nie chcąc, by ta kontynuowała temat o Rogersie. — Nie możesz się za to obwiniać. Każdy radzi sobie z bólem na swój, własny sposób.
Ironicznie, czy to swego czasu nie Steve próbował mnie o tym przekonać?
— A ty jak sobie z nim radzisz?
— Wolałabym o tym nie rozmawiać.
— Dlatego wiem, że powinnyśmy — oznajmiła zdeterminowana Joyce. — Znam cię. Prawdopodobnie równie dobrze, co twój brat, więc nawet gdy nie odzywałyśmy się ostatnio do siebie, tak wiem, że cierpisz. Chcę się na coś w końcu przydać i proszę, porozmawiaj ze mną.
Grace odsunęła się od swojej przyjaciółki i usiadła na pobliskim fotelu. Milczała przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad słowami Joyce. W ostatnim czasie praktycznie wszyscy naciskali na nią, by skontaktowała się z Rogersem. Jedynymi osobami, które tego nie robiły, był Tony, Pepper i Rhodes, ale było to wyjątkowo logiczne, bo nie wiedzieli o tym, że miała numer do Rogersa. Nie chciała ukrywać takiej informacji przed swoim bratem, ale wiedziała, że tak będzie lepiej. Postanowiła, że Tony dowie się, gdy podejmie decyzję, by skorzystać z tego numeru, ale tylko wtedy.
Joyce zajęła miejsce naprzeciwko, a Grace spojrzała na nią ze zrezygnowaniem.
— Okłamał mnie, zostawił i porzucił naszego syna — powiedziała zgorzkniale. — Zapomniałam dodać, że razem ze swoim ukochanym przyjacielem, który odpowiada za moje porwanie, a przede wszystkim śmierć rodziców, pobili Tony'ego i zostawili na jakimś pustkowiu. Och, i zamiast spróbować się ze mną skontaktować, zostawił mi list i numer telefonu, bym to ja pierwsza się odezwała, bo – jak twierdzi Romanoff – chce mi dać trochę przestrzeni na przemyślenie wszystkiego, co się wydarzyło.
Chyba zaczynałam być zbyt zgorzkniała. I zdecydowanie zbyt mocno sarkastyczna.
— Śmierć rodziców? — Zdziwiła się Joyce. — To nie zginęli w wypadku samochodowym?
— Zostali zamordowani — wyjawiła z bólem. Ciągle miała problem z zaakceptowaniem faktu, że przez tyle lat nie znała prawdy, a ostatnia rocznica ich śmierci była wyjątkowo bolesna. Gdyby nie fakt, że nie mogła pić alkoholu, to 16 grudnia, tak jak zawsze skończyłaby pijana w towarzystwie Tony'ego. Tym razem pijany skończył tylko Tony. — Jeśli masz dla mnie jakieś złote rady, to nie krępuj się, z chęcią ich wysłucham.
— Rady żadnej nie mam, ale z chęcią walnę cię w ten pusty łeb, Rogers — Joyce uśmiechnęła się krzywo, a brunetka uniosła brew do góry, zaskoczona nagłym wybuchem swojej przyjaciółki. — Och, myślisz, że tego nie zrobię? Moja przyjaciółka zachowuje się jak kompletna idiotka, a ja próbuję coś zrobić, by w końcu zmądrzała.
— Słuchałaś mnie uważnie?
— Jak się użalasz nad sobą? — Zironizowała szybko, a Grace posłała jej chłodne spojrzenie. — Zachowujesz się jak kompletna idiotka, zdajesz sobie z tego sprawę? Rozumiem, że jesteś wściekła... Jesteś Starkiem, więc masz mega skomplikowany charakter i jesteś cholernie uparta, ale masz dobre serce i wiem, że od tygodni za nim tęsknisz. Co z tego, że wszystkie agencje wywiadowcze go poszukują? Jakby były, tak dobre, jak mówią, to dawno już by go namierzyli, ale on zawsze będzie o dwa kroki przed nimi. Okłamał cię? Zgadza się, ale to nie zwróci życia twoim rodzicom. Nie pozwól, by przeszłość definiowała i kształtowała twoją teraźniejszość.
Joyce zamilkła, a Grace była w zbyt wielkim szoku, by jakkolwiek skomentować słowa swojej przyjaciółki. Underwood wzięła kilka głęboki oddechów i przez cały ten czas była dokładnie obserwowana przez swoją przyjaciółkę. W takich sytuacjach jak ta, Grace rozumiała, dlaczego przyjaźniła się z Joyce. To ona zawsze potrafiła jej powiedzieć prosto w oczy, że zachowuje się jak głupia idiotka Dokładnie tak jak tym razem.
— Wybacz, trochę się uniosłam — odezwała się ponownie Joyce, tym razem spokojniej. — Jednak nie popełniaj mojego błędu, Grace. Nie daj bólowi przyćmić wszystko, co dla ciebie najważniejsze.
Grace nie odpowiedziała. Nie miała bladego pojęcia, czy zgadzała się z jej słowami, ale wiedziała, że musiała w końcu podjąć jakąś decyzję. Spojrzała na pierścionek zaręczynowy i złotą obrączkę, które ciągle znajdywały się na jej palcu.
Jakąkolwiek decyzję.
☆☆☆
Siedziba Avengers
— Jak wizyta u Joyce? — Zapytała radośnie Pepper, kiedy Grace wróciła do siedziby.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, było przywitanie się z Jeremym. Brunetka podeszła do maty, na której leżał chłopczyk i pocałowała go w czoło. Wydał z siebie kilka, niezrozumiałych dźwięków, ale na jego twarzy pojawił się dziecięcy uśmiech. Grace była pod wrażeniem, że Remy należał do wyjątkowo spokojnych dzieciaków. Był istnym aniołkiem i zdecydowanie nie odziedziczył tego po niej. Zwłaszcza że Tony nieraz opowiadał jej o tym, gdy znalazła się w domu po narodzinach, to była wyjątkowo krzykliwa przez kilka, dobrych miesięcy. Według niego to był jedyny okres, kiedy cieszył się z tego, że jednak ojciec wysłał go do internatu.
— Całkiem w porządku — odpowiedziała Grace, uśmiechając się do Jeremy'ego. Wbrew pozorom właśnie tak uważała. Joyce mogła się unieść i zwyzywać ją od idiotek za głupie postępowanie, ale później naprawdę miło spędziła z nią czas. Poza tym ciągle miała przed oczami tamto, pamiętne zdjęcie.
— Rozmawiałyście o czymś konkretnym?
— Wiesz, tak ogólnie o wszystkim — Grace wzruszyła ramionami. Pepper spojrzała na nią, ale wyglądało na to, że wierzyła w każde słowo. — Dziękuję, że zajęłaś się Remym.
— Nie musisz mi za to dziękować — blondynka się uśmiechnęła. — Jesteś głodna? Przygotowałam obiad, ale jak na razie oprócz nas nie ma tutaj nikogo.
— Jak to? — Zdziwiła się Grace, podchodząc bliżej swojej przyjaciółki. — Gdzie wszyscy?
— Tony ma jakąś ważną wideokonferencję i dopiero, co zaczęli, więc trochę to potrwa — zaczęła wyjaśniać blondynka, mieszając w garnku z sosem do makaronu. Stark od razu wyczuła, że Pepper tym razem postanowiła przygotować najzwyklejsze spaghetti.— James jest na sali treningowej i ćwiczy, a Vision znowu gdzieś zniknął.
— Chyba nawet wiem, gdzie jest — mruknęła pod nosem Grace. Chwyciła do ręki drewnianą łyżkę i skosztowała sosu, który przygotowała jej przyjaciółka, a potem spojrzała na nią z uśmiechem. — Albo poprawniej będzie, z kim.
— Wanda?
Grace skinęła głową. Odłożyła łyżkę do zlewu i zaczęła przygotowywać nakrycie dla dwóch osób na obiad. Zjedzenie ciepłego posiłku w towarzystwie Pepper nie było takie złe, zwłaszcza że przez ostatni czas w większości jej towarzyszem w trakcie obiadu był Jeremy. I to przeważnie on jadł, a ona uważała, by się nie zadławił i robiła wszystko, by było mu jak najlepiej, często zapominając o sobie i własnych potrzebach.
— Wiem, że Tony nie mówi tego na głos, ale jestem przekonana, że właśnie to podejrzewa.
— Nie podoba mu się, że Vision zaczyna znikać bez słowa — westchnęła Pepper.
Grace wcale nie była zaskoczona taką informacją. Od pół roku to Tony był liderem drużyny – o ile można było tak nazwać Iron Mana, Visiona, matkę z dzieckiem i połamanego Jamesa – więc chciał mieć kontrolę nad tym, co dzieje się w zespole. Niezapowiedziane i coraz częstsze zniknięcia Visiona wcale mu w tym nie pomagały.
— Nie dziwię mu się — Grace postawiła ostatnią szklankę na stole, a potem podsunęła dziecięce krzesełko do blatu. — Czuje się odpowiedzialny za to, co z nas zostało... Chce mieć pewność, że będzie mógł liczyć na wsparcie.
— Skoro o tym mowa — Pepper odwróciła się w stronę swojej przyjaciółki. — Myślałaś już o pełnym powrocie do drużyny?
— Masz na myśli, czy chcę wrócić na akcje? — Dopytała się Grace dla pewności, a blondynka skinęła głową. — Jeszcze o tym nie myślałam. Na razie oficjalnie ciągle jestem na urlopie rodzicielskim mimo tego, że czasami pojawiam się w klinice... Najpierw chcę wrócić do swojej starej kondycji, opanować kostium i to jak gra z moimi błyskotkami — Grace uniosła dwie ręce do góry, gdzie na jej nadgarstkach widniały dwie złote bransolety. — Jednak Tony nie będzie mnie do niczego przymuszał. Prędzej zrobi to Ross, który stwierdzi, że za mocno nadwyrężam cierpliwość wszystkich stu siedemnastu krajów.
— Sto siedemnaście krajów może się pocałować w porównaniu do małego Jeremy'ego, który ma prawo spędzić więcej czasu ze swoją matką.
Grace zachichotała, wzięła Jeremy'ego na ręce i we trójkę zasiedli do jedzenia. Brunetka najpierw nakarmiła synka, a kiedy ten był szczęśliwy i najedzony, wzięła się za swój obiad, w którego trakcie wesoło rozmawiała z Pepper. Zapewne trwało, by to dłużej, gdyby nie to, że Jeremy zrobił się śpiący i trzeba było go położyć.
W trakcie ostatnich miesięcy, Grace z zaskoczeniem stwierdziła, że jedną z niewielu rzeczy, które uspokajało Jeremy'ego i pozwalało mu szybciej zasnąć, był jej śpiew. Mimo studenckiego epizodu, gdzie, co piątek śpiewała karaoke, tak uważała, że nigdy nie była utalentowana w tej dziedzinie. O wiele bardziej preferowała grę na pianinie, jednak jej śpiew w jakiś sposób działał na Młodego, więc ona z tego korzystała. Wystarczało kilka minut, by chłopczyk zasnął.
Na zewnątrz powoli zaczynało się ściemniać, gdy Grace wzięła się za porządkowanie pokoju. Wszędzie walały się jej ubrania, albo te należące do Jeremy'ego lub jego zabawki. Z nudów zaczęła wszystko starannie układać, a kiedy skończyła, z zaskoczeniem stwierdziła, że minęła zaledwie godzina. Siadła na łóżku, zastanawiając się, co zrobić z wolnym czasem, który jej pozostał, gdy wróciła myślami do słów Joyce. Chciała, by jej przyjaciółka i wszyscy inni, którzy doradzali jej kontakt z Rogersem, byli w błędzie. Chciała, by to ona miała rację, ale nawet nie spostrzegła, gdy w jej dłoni znalazł się telefon. Tak, jakby podświadomie wiedziała, co powinna uczynić. Wybrała ikonkę kontaktów i zjechała na sam dół, gdzie znajdywały się te, które były podpięte do zabezpieczonej linii. Oprócz numeru do Steve'a był tam również kontakt do Clinta, z którego dosyć często korzystała, zwłaszcza, by porozmawiać z Laurą, która naprawdę dużo jej pomagała.
Zagryzła dolną wargę, spoglądając przez krótką chwilę na numer do Steve'a, a potem odrzuciła telefon na bok. Wstała z łóżka i podeszła do łóżeczka Jeremy'ego, by sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku.
— I co ja mam zrobić, co? — Wyszeptała cicho do śpiącego chłopczyka. Poprawiła jego kołderkę i westchnęła bezgłośnie. — Jesteś do niego taki podobny.
Remy machnął swoją rączką w trakcie snu, ale zaraz się uspokoił. Grace przyglądała mu się przez kilka minut, a gdy nic nie wskazywało na to, by chłopczyk się obudził, ponownie sięgnęła po telefon. Wzięła głęboki oddech i drżącą ręką wybrała numer do Steve'a. Nie miała bladego pojęcia, czy słusznie postępowała, ale chęć usłyszenia jego głosu po takim czasie, tym razem była o wiele większa niż jej strach. Przez chwilę nic się nie działo i jedyne, co słyszała to kilka sygnałów. Była już prawie przekonana, że nikt nie odbierze, że numer był już nieaktualny, kiedy usłyszała, tak znajomy i upragniony męski głos.
— Grace?
Poczuła, jak serce ma ochotę wyskoczyć jej z piersi, ręce drżą i wszystko działa przeciwko niej, kiedy z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Przyłożyła wolną rękę do ust, by stłumić swój szloch.
— Gracie, to ty? — Zapytał ze słyszalną troską, nadzieją i zmartwieniem w głosie.
— To ja — odezwała się w końcu, łamiącym głosem. — To ja, Stevie. Ja... Nie mogłam... Nie byłam w stanie zrobić tego wcześniej. Przepraszam, ale byłam tak wściekła na ciebie i na Tony'ego... Nie mogę zrozumieć czemu... Ale potem przyszedł na świat Jeremy i... Powinieneś tutaj być razem z nami, a jesteś gdzieś indziej i nawet nie wiem gdzie...
— To ja przepraszam, Grace — powiedział spokojnie, jednak brunetka wyczuła, jak prawie niezauważalnie drżał mu głos. Nie sądziła, że tylko jego głos był w stanie wywołać u niej, aż tak wielkie emocje. Po części żałowała tego, że w końcu do niego zadzwoniła, bo wiedziała, że kolejną noc przepłacze nad poduszką. Z drugiej jednak strony zdawała sobie sprawę, że potrzebowała jego obecności w swoim życiu. Jeśli nie było dane im spędzić nawet kilku minut w swoim towarzystwie, to musiała jej starczyć rozmowa przez telefon.
— Że nie powiedziałem ci o rodzicach... Za to, co stało się na Syberii, że zostawiłem was samych... To wszystko powinno wyglądać zupełnie inaczej, ale chciałem ci dać przestrzeń, byś sama zdecydowała.
Przez krótką chwilę żadne z nich się nie odzywało, próbując zrozumieć, że to naprawdę się działo i obydwoje słyszeli swój głos. To było jak sen.
— Wygląda tak, jak ty... Jeremy — odezwała się Grace. — Jest do ciebie bardzo podobny i...
— Wiem — przerwał jej, dokładnie wiedząc, co chciała powiedzieć. — Widziałem zdjęcia. Jest cudowny... Ja... Nie mogę uwierzyć, że jest nasz. I Jeremy, to naprawdę ładne imię. Pasuje do niego.
— Gdy rozmawialiśmy o imieniu, to nie mogliśmy się zdecydować i...
— Brzmi idealnie.
— Powinieneś być tutaj razem z nami. Albo my z tobą... Przecież moglibyśmy się spotkać.
— Nie zaryzykuję w ten sposób, Gracie — odezwał się stanowczo. Poczuła, jak kolejne łzy napływają do jej oczu i mimo starań nie była w stanie ich powstrzymać. — Ciągle zmieniamy miejsce, unikamy tłumów... Nie mogę skazać na taki sam los ciebie i naszego syna, a tym bardziej ryzykować, że ktoś mógłby nas zauważyć. Podpisałaś protokół i jeśli ktoś dowiedziałby się, że kontaktujesz się ze mną, to nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić konsekwencji, które by na ciebie nałożyli. Jeremy musi mieć przynajmniej jedno z nas.
— Steve, nie mów tak...
— Wszystko będzie dobrze, ukochana — uspokoił ją, jednak Grace nie była w stanie wierzyć w jego słowa. Jak mogło być dobrze? — Jeszcze będziemy razem, obiecuję ci to.
— Trzymam cię za słowo, Kapitanie.
— Wiesz przecież, że zawsze go dotrzymuję, pani Rogers — Grace zaśmiała się cicho, czując się tak, jakby nic się między nimi nie zmieniło. — Spóźnione wszystkiego najlepszego z okazji pierwszej rocznicy naszego ślubu. Wybacz, że nie mam dla ciebie żadnego prezentu. Poprawię się następnym razem.
— Kolejne obietnice — odpowiedziała nieco spokojniej. W jednej chwili zmienili ton swojej rozmowy, tak jakby zaraz mieli się ze sobą zobaczyć. Grace na to liczyła, ale wiedziała, że to nie było możliwe. Jednak takie małe kłamstwo, zdecydowanie pozwoli jej przeżyć kilka, kolejnych dni. — Muszę zacząć je spisywać.
— Gracie...
— Wiem, Steve — przerwała mu, starając się uśmiechnąć sama do siebie na myśl, że nawet po tylu miesiącach ciągle potrafili wiedzieć to, co chciało powiedzieć to drugie. — Ja też cię kocham i tęsknię.
— Muszę już iść — odezwał się niechętnie. — Odezwiesz się jeszcze, prawda?
— Tak, zdecydowanie.
— Tylko nie rób tego zbyt często, dobrze? Wiem, że to bezpieczna linia, ale nie chcę niepotrzebnie ryzykować. Obiecujesz być ostrożna?
— Obiecuję — zgodziła się Grace bez zająknięcia.
Steve rozłączył się bez pożegnania, a Grace odłożyła telefon na szafkę nocną. Podeszła do szafy, w której wciąż znajdywały się ubrania Rogersa, ciągle przesiąknięte jego zapachem. Sięgnęła po jedną z jego koszul, nałożyła ją na siebie, a potem położyła się do łóżka i schowała twarz w poduszkę, starając się stłumić swój płacz, by nie obudzić ich syna.
Rozmowa ze Steve'em wiele jej dała, ale jeszcze bardziej uświadomiła jej, ile razem tracili, kiedy nie byli obok siebie w każdy, kolejny dzień.
☆☆☆
◈ W tym tygodniu rozdział wcześniej, bo jutro kompletnie nie będę miała, jak go dodać. Grace w końcu zadzwoniła i mega się z tego cieszę, że się na to odważyła. Ona i Steve to moje ulubione OTP i będę to powtarzać jeszcze bardzo długo i do znudzenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top