• eight

Lipiec 2016, siedziba Avengersów

Minął miesiąc od wydarzeń w Lagos i życie w siedzibie, wróciło do względnej normalności. O ile nie oglądało się codziennych wiadomości, które ciągle wspominały incydent z Nigerii i wątpiły w to, by Wanda miała jakiekolwiek prawa do przynależenia do drużyny. Wypominano drużynie samowolkę, brak ponoszenia konsekwencji za działania i nawet Grace oberwało się za to, że również – jak Wanda – narażała na niebezpieczeństwo cały świat, a przy okazji postanowiła zacząć się rozmnażać. Kiedy usłyszała to po raz pierwszy, popłakała się, a Steve musiał długo ją uspokajać i powtarzać, że nie jest bezużyteczna. Koniec końców jakoś udało się ją do tego przekonać, ale od tamtego momentu jej radość z bycia w ciąży, gdzieś się ulotniła. Po raz pierwszy od kilku lat czuła się kompletnie niepotrzebna i zbędna dla wszystkich. Sprawę, odrobinę poprawiły kontrolne badania i wieść o tym, że spodziewają się synka. Grace miała wrażenie, że nigdy nie zapomni szczęścia oraz dumy wypasanej w niebieskich oczach Rogersa. Tylko to w jakiś sposób poprawiło jej humor, a cała reszta drużyny zaczęła już wymyślać imiona odpowiednie dla ich dziecka. Natasha nawet założyła się z Samem, że młody dostanie przynajmniej jedno imię po niej. Grace odrzucała taką myśl, bo sama miała zupełnie inny pomysł. Może to było za wcześnie na takie myślenie, ale od kiedy Natasha dowiedziała się pierwsza o jej podejrzeniach, a potem zaprowadziła ją do lekarza, to wiedziała, że Romanoff będzie odpowiednią matką chrzestną ich syna.

Krew naszych rodaków skropiła obcą ziemię. Nie tylko z powodu działań przestępców, lecz wskutek obojętności tych, którzy przysięgli ich powstrzymywać. Zwycięstwo kosztem niewinnych nie jest zwycięstwem.

Król Wakandy nawoływał...

Steve wyciszył i zastopował transmisję wiadomości, a potem westchnął ciężko i odwrócił się w stronę drzwi w gabinecie. Grace opierała się o szklaną ścianę, trzymając rękę na swoim, coraz większym brzuchu.

— Sprawa nie cichnie, Steve — odezwała się z trudem Grace. Zaczynała się naprawdę bać, że w końcu ktoś pozamyka ich wszystkich za to, co robili. Gdyby to była inna sytuacja, może wcale by się tym nie przejęła, ale teraz, kiedy była w ciąży nie myślała już tylko o sobie. — Mam dziwne wrażenie, że to dopiero początek.

— Nie możemy już na to w żaden sposób wpłynąć — powiedział, przejeżdżając palcami po zmęczonych oczach. Mimo radości, którą odczuwał z informacji o tym, że spodziewają się syna, Grace wiedziała, że ciągle był przygnębiony tym, co się stało i obwiniał tylko siebie. — Nie zwrócimy życia tym ludziom.

— Wiem.

Grace skinęła głową. Wymienili ze sobą znaczące spojrzenie, gdy usłyszeli przyciszony odgłos włączonych wiadomości, a potem udali się do pokoju Wandy. Dziewczyna siedziała na łóżku i wysłuchiwała wszystkich oszczerstw, które dziennikarze kierowali w jej stronę.

Steve sięgnął po pilot, który leżał na komodzie i wyłączył wiadomości.

— To moja wina — wyznała szczerze Wanda. Grace westchnęła bezgłośnie i usiadła obok dziewczyny, a Steve przyglądał im się, ciągle stojąc przy drzwiach.

— Nieprawda — odezwał się natychmiast Rogers. W tej sytuacji nikt nie mógł brać pełnej winy tylko na siebie.

— Słuchaliście uważnie? Wszyscy są bardzo konkretni w swoich oskarżeniach — mruknęła Maximoff, odwracając głowę w ich stronę.

— Powinienem był wcześniej zauważyć tę bombę, Rumlow powiedział Bucky i w jednej chwili znów byłem szesnastolatkiem z Brooklynu — westchnął Steve. Mężczyzna zaczął do nich podchodzić, a Grace posłała mu szybkie spojrzenie, chciała powiedzieć, że to wcale nie była prawda i Rogers był, tak samo niewinny. Jego stanowcze spojrzenie sprawiło, że postanowiła nic na razie nie mówić.

Grace westchnęła bezgłośnie, przypominając sobie ich rozmowę na ten temat, zaraz po tych krwawych wydarzeniach. Od tamtego czasu minął miesiąc i brunetka miała nadzieję, że prędzej, czy później każde z nich nauczy się żyć z tym, co się stało. Bez ciągłego obwiniania siebie.

— Zginęli ludzie — Steve zajął miejsce po drugiej stronie Wandy. — Wina spada na mnie. W tej pracy... Próbujemy ocalić, kogo się da. Nie zawsze to oznacza, że wszystkich. Jeśli pozwolimy, by to nas przytłoczyło, następnym razem może nie być kogo ratować.

— Nie możecie czuć się w pełni odpowiedzialni za to, co się stało — odezwała się spokojnie Grace. — To Rumlow chciał zabić tych niewinnych ludzi. Wanda, chciałaś dobrze. Nikt nie był w stanie przewidzieć, co się stanie.

Brunetka chwyciła za rękę młodszą dziewczynę, a Steve skinął do niej głową w podziękowaniu, że postanowiła go wspierać przy rozmowie z Maximoff. Zresztą, nie było innej opcji.

Niespodziewanie przez ścianę w pokoju przeszedł Vision, a Grace podskoczyła ze strachu, kiedy maszyna się przed nimi zmaterializowała.

— O Boże, nie strasz mnie tak! — Zawołała, przykładając rękę do szybko bijącego serca. Wzięła kilka szybkich oddechów i dopiero po chwili uznała, że w miarę się uspokoiła.

— Vis, rozmawialiśmy o tym! — Powiedziała nieco zirytowana Wanda.

— Tak, ale drzwi były otwarte, więc zakładałem, że... — zaczął Vision, ale przerwał na krótką chwilę, orientując się, że takie tłumaczenia wcale mu nie pomagały. — Kapitan Rogers chciał wiedzieć, kiedy przyjedzie pan Stark.

— Dziękuję — Steve skinął głową. — Zaraz przyjdziemy.

— Wyjdę drzwiami — Vision wskazał ręką na wyjście z pokoju i ruszył w tamtą stronę, kiedy zatrzymał się w ostatnim momencie i odwrócił do pozostałej trójki. — Mamy też gościa.

— Kto to taki? — Zapytała Grace z zainteresowaniem.

— Sekretarz stanu — wyjaśnił Vision i zniknął.

Rogersowie wymienili ze sobą zaniepokojone spojrzenie, a potem ruszyli za robotem. Wanda zrobiła to samo, jednak szybko ich wyprzedziła na korytarzu.

— Nie podoba mi się to — mruknęła brunetka pod nosem. — Nadal nie rozumiem, dlaczego prezydent wybrał akurat Rossa na sekretarza stanu. Jest lepszy niż Pierce, ale...

— Znasz go?

— Osobiście, nie — Grace pokręciła głową. — Bruce mi o nim opowiadał. Przez jakiś czas współpracowali ze sobą, akurat wtedy, kiedy wojsko próbowało odtworzyć serum, które ci podano. Od tamtego czasu, Ross za wszelką cenę chciał złapać Hulka, ale ten ciągle mu się wymykał. Był nietykalny dla niego nawet wtedy, gdy dołączył do Avengersów i podejrzewam, że to dotknęło go najbardziej.

— Czyli jednym słowem mamy kłopoty.

Steve westchnął ciężko. Otworzył drzwi do pomieszczenia konferencyjnego i wpuścił do środka Grace. W sali znajdywali się wszyscy, łącznie z Tonym, który siedział na krześle nieco dalej od reszty. Do pełnego składu Avengersów brakowało tylko Clinta, Bruce'a i oczywiście Thora,

Rodzeństwo przywitało się szybko ze sobą, a potem Grace zajęła miejsce tuż obok swojego męża. Sekretarz stanu pojawił się sekundę później. Starszy, siwiejący mężczyzna przywitał się krótko i oschle, a później oddelegował swojego asystenta pod ścianę.

— Pięć lat temu miałem atak serca w trakcie gry w baseball — zaczął opowiadać sekretarz stanu. Ross złączył ze sobą dwie dłonie i zrobił zamach, by zademonstrować najpopularniejszy ruch w baseballu. Mężczyzna wyprostował się i zwrócił swój wzrok na drużynę. — Okazało się, że to najlepsze, co mogło mnie spotkać, bo po trzynastogodzinnej operacji i potrójnym bajpasie zrozumiałem coś, czego nie nauczyło mnie czterdzieści lat w armii: perspektywę. Świat ma dług wobec Avengersów Walczyliście dla nas. Ochranialiście nas i ryzykowaliście własnym życiem. Jednak, choć wielu ludzi widzi w was bohaterów, niektórzy mówią raczej o samowoli.

Grace wiedziała, że całe to gadanie miało tylko odwlec najgorsze. Przez krótki czas była naprawdę w stanie uwierzyć, że rząd nie każe im ponieść konsekwencji tego, co się stało w Lagos, ale obecność Rossa bardzo szybko zmieniła jej nastawienie. Od samego początku podejrzewała, że cała drużyna będzie musiała za to odpowiedzieć. Mogła mieć jedynie nadzieję na to, że te konsekwencje nie będą na tyle poważne, by ktokolwiek mógł wylądować w więzieniu.

— A jak pan, by nas określił? — Zapytała uprzejmie Natasha.

— Jako niebezpiecznych? — Odpowiedział natychmiast Ross. W pomieszczeniu zapadła kilkusekundowa cisza, aż w końcu mężczyzna na nowo zabrał głos. — Jak pani, by nazwała grupę amerykańskich, obdarzonych siłą jednostek, które ignorują suwerenne granice, udając się w dowolne miejsca świata oraz najwidoczniej nie przejmują się następstwami?

Ross sięgnął po pilota do telewizora, a potem stanął bokiem do stołu, przy którym siedzieli Avengersi. Na ekranie urządzenia pojawiła się czarno-biała mapa z kilkoma, zaznaczonymi na żółto miejscami.

— Nowy Jork — na telewizorze pojawił się krótki film, który przedstawiał relację z bitwy o miasto. Na środku ulicy latała ogromna bestia, do której strzelali żołnierze, a Hulk skakał z budynku na budynek. Ludzie krzyczeli i uciekali w obawie o swoje życie. Grace westchnęła bezgłośnie, dokładnie przypominając sobie tamten, okropny dzień. — Waszyngton — obraz szybko się zmienił na starą siedzibę S.H.I.E.L.D. i trzy lotniskowce, które spadały do wody. Zatopione helicarriery tworzyły ogromne fale, które zalewały i topiły ludzi w pobliżu wybrzeża. — Sokovia — relacja z walk ponownie się zmieniła. Tym razem na ekranie pokazano unoszące się do góry miasto oraz zapadające budynki, które powodowały okropne zniszczenia. Brunetka zamrugała kilka razy oczami, przyglądając się temu, ilu osób nie udało im się uratować w trakcie walk. Co prawda, powinno działać stwierdzenie, że kilka ofiar w porównaniu do setki uratowanych to nic, ale to nie pomagało. Grace czuła, jak łzy powoli zbierają się pod jej powiekami i nie wiedziała ile jeszcze będzie w stanie znieść. — Lagos.

Film na telewizorze ponownie się zmieniły. Dym, który był wywołany ładunkiem wybuchowym, rozprzestrzeniał się po budynku. Przy wejściu pracowały wszystkie służby ratunkowe. Rogers odwróciła wzrok od ekranu urządzenia, nie będąc w stanie na to dłużej patrzeć.

— Wystarczy — zadecydował Steve, który jako jedyny nie dał po sobie poznać, jaki wpływ miał na niego film zaprezentowany przez sekretarza stanu. Ross wyłączył prezentację i ponownie zwrócił się do zebranych.

— Przez ostatnie cztery lata działaliście beż żadnego nadzoru. Świat nie może dłużej tolerować takiego stanu rzeczy. Jednak myślę, że mamy rozwiązanie — mężczyzna odwrócił się do swojego pomocnika, który podał mu gruby plik kartek. Wygląda jak jedna z moich książek na MIT. Ross położył skrypt na stole i jako pierwsza otrzymała go Wanda. — Porozumienie, podpisane przez sto siedemnaście państw. Stanowi, że Avengersi przestają być prywatną organizacją — Ross ruszył się ze swojego miejsca, okrążając powoli drużynę. Maximoff podała księgę w stronę Jamesa, a ten otworzył ją na pierwszej stronie. — Zamiast tego, będą działać pod nadzorem komisji z ramienia ONZ. Tylko i wyłącznie wtedy, gdy uzyskają zgodę na działanie.

— Avengersi mieli zwiększyć bezpieczeństwo — odezwał się Steve, kiedy sekretarz stanu zatrzymał się tuż obok niego. Blondyn uniósł swoje pewne spojrzenie na drugiego mężczyznę. — Uważam, że nam się udało.

— Proszę mi powiedzieć Kapitanie... Wie pan, gdzie przebywają Thor albo Banner? — Ross zwrócił się bezpośrednio do Rogersa. Grace nie potrafiła się powstrzymać: prychnęła głośno, a sekretarz stanu spojrzał na nią, prawie morderczym wzrokiem.

— Jeśli chodzi o Thora — zaczęła, nieco lekceważącym tonem. — Podejrzewam, że przebywa w swoim domu. Na pewno słyszał pan o Asgardzie, prawda? A Bruce? Interesuje się pan nim tylko, dlatego, że ciągle wymyka się sprzed pańskich rąk.

— Proszę zważać na słowa, pani Rogers — powiedział ostrym tonem sekretarz stanu. — Inaczej mogę zapomnieć o pani wyjątkowym stanie. Chyba nie chce pani urodzić za kratami?

— Grozi mi pan? — Grace szybko się wyprostowała i zarejestrowała to, jak Tony poruszył się niespokojnie na swoim krześle. Steve otwierał usta, by coś powiedzieć, ale brunetka dała mu znak, że nie ma potrzeby i sama sobie poradzi. Mimo wszystko jej ręka automatycznie powędrowała do jej brzucha, tak jakby samym tym gestem miała zamiar uchronić dziecko przed każdym niebezpieczeństwem.

— Tylko ostrzegam — odezwał się oschle, a kobieta spięła się i poczuła, jak adrenalina oraz jej moce zaczynają buzować w jej żyłach. Mężczyzna odwrócił się i wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, jednak Grace musiała zacisnąć mocno swoje dłonie, by go nie zaatakować, na co miała naprawdę wielką ochotę. Steve szybko złapał ją za rękę pod stołem, a ona ścisnęła jego dłoń i wzięła kilka głębokich oddechów, zanim się uspokoiła. — To na jawności i bezpieczeństwu opiera się świat. Wierzcie mi, że idziemy na kompromis.

— Są zatem pewne warunki — stwierdził Rhodey, wskazując ręką na protokół.

— Za trzy dni w Wiedniu odbędzie się szczyt ONZ, który ratyfikuje porozumienie — Steve odwrócił głowę do Tony'ego, a ich spojrzenia się spotkały na krótką chwilę. Grace miała nieodparte wrażenie, że jej brat wiedział o tym już od jakiegoś czasu. Co lepsze, że już miał wyrobione zdanie na temat tego porozumienia. — Naradźcie się.

Ross i jego pomocnik zaczęli wychodzić, kiedy zatrzymał ich głos Natashy.

— A jeśli nie spodoba się panu nasza decyzja?

— Przejdziecie w stan spoczynku — wyjaśnił mężczyzna. Romanoff uśmiechnęła się krzywo, aż w końcu Ross opuścił pomieszczenie.

☆☆☆

Grace miała dosyć.

Przewidziała to, że sprawy cholernie się skomplikują, ale nie sądziła, że będą musieli żyć pod kluczem. Bo do tego właśnie prowadził protokół. Kontrola, brak własnego zdania i decyzji.

Kiedy dołączałam do Avengersów nie zgadzałam się na coś takiego.

Po spotkaniu z Rossem cała drużyna opuściła pomieszczenie i wszyscy przenieśli się do bardziej komfortowego miejsca. Grace usiadła na fotelu w salonie, czując niesamowitą ulgę, kiedy mogła oprzeć plecy o coś miękkiego. Steve zajął miejsce na szczycie szklanego stołu, przeglądając protokół, a Tony leżał na kanapie, zakrywając twarz swoimi rękami. Reszta zajęła wolne miejsca, które zostały i tylko James oraz Sam stali za Rogersem i kłócili się o to, kto ma rację. Grace zamknęła oczy, kiedy poczuła, jak dokucza jej okropna migrena od tych dyskusji. Prawdopodobnie, gdyby nie Vision, który postanowił zabrać głos, Rhodey i Wilson w tym momencie leżeliby obezwładnieni na podłodze.

— Mam pewne równanie — zaczął spokojnie Vision. — Od kiedy pan Stark ogłosił, że jest Iron Manem, liczba obdarzonych mocą osób systematycznie rośnie. Jednocześnie na świecie wzrosła także liczba potencjalnych zagrożeń.

— Twierdzisz, że to nasza wina? — Zapytał Steve, spoglądając na Visiona i słuchając go uważnie.

— Sugeruję przyczynowość — wyjaśnił, przerywając na krótki moment. Grace otworzyła oczy, ignorując nasilający się ból głowy i spojrzała na Visiona. — Siła sprzyja podejmowaniu wyzwań. Wyzwania pobudzają konflikty. A konflikty... rodzą katastrofę. Dlatego nadzór jako koncepcja nie może zostać ot tak zignorowany.

— Boom — odezwał się zadowolony Rhodes. Wymienił szybkie spojrzenie z Wilsonem, jednak Sam już się nie odezwał.

Grace nie wiedziała, co ma o tym wszystkim sądzić. Z jednej strony wiedziała, że Vision miał rację. Stanowili wyzwanie dla każdego, kto odważyłby się z nimi walczyć. Razem byli praktycznie niepokonani, nawet w obliczu największego niebezpieczeństwa, czego dowiedli już nie jeden raz. Jednak jednocześnie, zdawała sobie sprawę z tego, co oznaczało zgodzenie się na warunki. Prędzej, czy później w oczach rządu mogliby stać się kryminalistami.

— Tony — odezwała się Natasha, spoglądając na Starka, a ten niechętnie ściągnął z twarzy swoją rękę. Wtedy Grace wiedziała, że jej brat już podjął decyzję, której nie miał zamiaru zmieniać. — Jesteś dziwnie małomówny.

— Dlatego, że podjął już decyzję — stwierdził Steve. Wymienił z nią krótkie spojrzenie, a potem przeniósł swój wzrok na Tony'ego.

— Jak ty mnie dobrze znasz — zironizował Tony, podnosząc się ze swojego miejsca. — A tak właściwie to mam elektromagnetyczną migrenę — Grace westchnęła bezgłośnie, kiedy Tony podszedł do kuchennej wyspy i sięgnął po kubek, by przygotować sobie coś do picia. — Na miłość boską, kto zostawił fusy po kawie w zlewie?

Brunet wsypał kilka łyżek kawy do kubka, a potem wyciągnął telefon komórkowy z kieszeni spodni i położył go w koszyku na pieczywo. Stuknął palcem w ekran, by go powiększyć, a po chwili ukazało się zdjęcie młodego i uśmiechniętego, czarnoskórego chłopaka.

— A to Charles Spencer — odezwał się z udawanym zaskoczeniem, wskazując na zdjęcie. — Świetny dzieciak. Skończył inżynierię komputerową, średnia 3,6. Dorabiał na boku i chciał pracować w Intelu. Jednak najpierw postanowił popracować nad duszą, zanim pochłonie go praca za biurkiem. Chciał zobaczyć świat, być pomocnym. Nie pojechał do Vegas, jak ja bym zrobił. Nie wybrał Paryża jak Grace. Amsterdam, czy Sztokholm też brzmią świetnie. Postanowił spędzić lato, budując domy w Sokovii — brunet zbyt mocno zamknął ekspres do kawy, a Grace opuściła swój wzrok na własne ręce, spodziewając się tego, jaki był koniec tej historii. — Chyba chciał zrobić coś dla świata. Nie dowiemy się, bo zwaliliśmy na niego budynek.

Tony wziął łyk kawy, a potem odłożył kubek na blat. Skierował się w stronę reszty, ale ostatecznie zatrzymał się kilka kroków przed drużyną. Opierał się plecami o kuchenny blat i założył ręce na klatce piersiowej.

— Nie ma tu miejsca na dyskusje — powiedział stanowczo. — Ktoś musi sprawować kontrolę. Zgodzę się na każdą jej formę, bo jeśli nie zaakceptujemy pewnych granic, to nie będziemy lepsi od bandziorów.

— Tony, gdy ktoś ginie na twojej warcie, nie poddajesz się — odpowiedział mu spokojnie Steve. Jeśli Grace chwilę temu doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Tony podjął swoją decyzję, tak teraz wiedziała, że Steve zrobił dokładnie to samo. Co gorsza... były one od siebie różne i nie wyobrażała sobie, by miała wybrać tylko jedną stronę. Zbyt dobrze wiedziała, jak mogłoby to się skończyć i nie potrafiła tego zaakceptować.

— Kto tu się poddaje?

— My, jeśli zrzekniemy się odpowiedzialności za własne czyny. Ten dokument zrzuci winę na kogoś innego.

Wracamy do poczucia winy i wyrzutów sumienia.

— Wybacz, Steve — wtrącił James, przerywając na chwilę, tak jakby szukał odpowiednich słów, by opisać całą sytuację. — To, co mówisz, jest niebezpiecznie aroganckie. Mówimy o ONZ. Nie o Radzie Bezpieczeństwa, S.H.I.E.L.D,, czy HYDRZE.

— Nie — zgodził się z nim Steve, ale szybko zmienił swoje nastawienie, próbując przekonać Jamesa do swoich racji. — To jednak sprowadza się do ludzi i poglądów, a te się zmieniają.

— Dlatego tu jestem! — Odezwał się ponownie Tony. Schował ręce do kieszeni swoich spodni i ruszył do miejsca, gdzie siedział Steve. — Kiedy dotarło do mnie jakie szkody wyrządza nasza broń, zamknąłem fabryki.

— Tony, ta sama broń była wykorzystywana przez wojsko — zauważyła Grace, wtrącając się do rozmowy, jednak została zignorowana, co wcale ją nie zaskoczyło. Atmosfera w pokoju była coraz bardziej napięta i nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić.

— To była twoja decyzja! — Podniósł głos Rogers. — Jeśli to podpiszemy, stracimy prawo do wyboru. Co, jeśli wyślą nas tam, gdzie nie chcemy walczyć? — Powiedział już spokojniej, zwracając się do całej reszty. — Albo będziemy chcieli gdzieś pomóc, ale nam nie pozwolą? Bezpieczeństwo wciąż spoczywa w naszych rękach.

— Tak czy inaczej to porozumienie wejdzie w życie — stwierdził Tony. Grace wiedziała, że to była prawda. Teraz mieli przynajmniej wybór, a następnym razem mogli zostać go kompletnie pozbawieni. — Grace, co ty o tym sądzisz?

Brunet spojrzał na swoją młodszą siostrę, a kobieta westchnęła ciężko. Obawiała się tego pytania. Nie chciała się głośno wypowiadać, dopóki nie poukłada sobie tego wszystkie w głowie. Liczyła na trochę więcej czasu, ale w tym momencie mogła o tym zapomnieć.

— Uważam, że racja leży pośrodku — zaczęła niepewnie, co chwilę spoglądając to na swojego męża to na brata. — Podpisując porozumienie, zostaniemy pozbawieni możliwości wyboru. Jednak nie podpisując? Zrobią z nami, co chcą — Grace zagryzła dolną wargę, oczekując jakiejś reakcji ze strony dwóch, najważniejszych mężczyzn w jej życiu. Obydwoje uważnie jej słuchali, jednak tylko Tony posłał jej nieznaczny uśmiech. Steve przyglądał się Grace, praktycznie siedząc nieruchomo na krześle. — Gdyby to miało miejsce jakiś czas temu, to naprawdę nie przejmowałabym się żadnym konsekwencjami... Od kilku miesięcy i tak nie jestem dyspozycyjna w drużynie, a to się nie zmieni przynajmniej przez najbliższy rok, więc...

— To nie jest odpowiedź na pytanie — odezwał się Steve. Brunetka zauważyła, jak w dłoniach ciągle trzymał protokół od Rossa i przez krótką chwilę miała ochotę spalić ten plik kartek.

— Nie oczekujcie ode mnie, że powiem wprost, którą stronę zajmuję — odpowiedziała stanowczo. — Obydwoje wiecie, że tego nie zrobię. Przynajmniej, dopóki nie przemyśle wszystkiego na spokojnie.

W pokoju nastąpiła cisza. Wszyscy zastanawiali się nad tym, jaką decyzję należało podjąć. Grace, Steve i Tony nie spuszczali ze siebie swoich spojrzeń, a atmosfera w pokoju stała się bardziej napięta. Grace zdawała sobie sprawę z tego, że tym razem pogodzenie Tony'ego oraz Steve'a i znalezienie jakiegoś złotego środka może okazać się niemożliwe.

Fury, ty skurczybyku. Gdzie się podziewasz, kiedy jesteś potrzebny?

— Może Tony ma rację — Natasha przerwała ciszę panującą w pokoju. Grace spojrzała ze zdziwieniem na swoją przyjaciółkę, jednak nie mogło się to równać z zaskoczeniem wypisanym na twarzy Tony'ego. — Z jedną ręką na kierownicy, wciąż można skręcić.

— Czy to nie ty kazałaś rządowi pocałować nas w dupę? — Zapytał ironicznie Sam, pochylając się w jej kierunku.

— Po prostu patrzę na to szerzej — wyjaśniła spokojnie Romanoff. — Trzeba załagodzić sytuację i odzyskać zaufanie.

— Niech ktoś mnie poprawi, ale chyba się przesłyszałem — powiedział żartobliwie Tony, zwracając się do Natashy. — Czy ty właśnie przyznałaś mi rację?

— Cofam to.

— O nie, nie — pokręcił głową. — Już się nie wykręcisz. Dzięki tak swoją drogą. Skoro Wdowa się zgadza, uważam sprawę za zamkniętą.

— Och, nie zniosę tego dłużej — odezwała się ponownie Grace, podnosząc się z fotela. — Jestem zmęczona tą dyskusją i muszę odpocząć. Jutro do tego wrócimy. 

☆☆☆

◈ To teraz robimy małą ankietę i sprawdzimy, co uważacie apropo strony, którą Grace wybierze. A może ktoś myśli, że kopnie to wszystko w cholerę i ucieknie? 😏😏 Czekam na Wasze odpowiedzi, a nowy rozdział standardowo za tydzień!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top