6. Brat
Kenneth:
Przyznam to i przed sobą, i przed Wami: nigdy nie potrafiłem znieść obecności swojego brata. Uważałem, że facet był arogancki, złośliwy – wręcz niewarty zaufania – no i przede wszystkim nie odczuwał czegoś takiego jak respekt czy szacunek. Nie doceniał ciężkiej pracy naszych rodziców, nie hamował swoich wrednych i ubliżających odzywek przed nauczycielami lub osobami, które były od niego starsze. Mimo to moje małe, ośmioletnie ja uważało go za autorytet. W końcu wiecie, mój starszy brachol był odważny, przystojny, wygadany... Nie widziałem jego wad. Był tym, kim chciałem być w przyszłości, ale... po jakimś czasie coś poszło nie tak jak powinno. Z tygodnia na tydzień, Andrew – ponieważ tak się nazywał – robił się coraz bardziej zgryźliwy i wredny. Coraz rzadziej bywał w domu, a gdy już wracał, najczęściej pijany lub naćpany, zamykał się we własnym pokoju i nikt nie miał pojęcia, co się tam dzieje. Aż w końcu, po pięciu latach jego karygodnego zachowania, zrobił coś, co odcisnęło w mojej psychice piętno. I nie, wcale nie wyolbrzymiam.
Miałem wtedy trzynaście lat, a zachowaniem Andrew było na tyle źle, że nasi rodzice zastanawiali się nawet nad wyrzuceniem go z domu. Ja, pomimo mojego wcześniejszego zachwytu nad bratem, również byłem tego zdania. Nachalna i bezwstydna obecność Andrew była dla nas uciążliwa, ponadto nie raz jednak przejechałem się na nim i nad czymś, co nazywane było "braterską miłością". Mój brat zwyczajnie tego nie posiadał. Nie czuł kompletnie niczego ani do rodziców, ani do mnie. Byliśmy dla niego "złem koniecznym"... chociaż nie. Jedynym uczuciem, które mu przy nas towarzyszyło, była tylko i wyłącznie pogarda. Gardził nami wszystkimi za... tak naprawdę za nic. Nikt nigdy nie dowiedział się, dlaczego tak było i miałem dosyć poważne podejrzenia, że pogarda Andrew była najzwyczajniejszym w świecie kaprysem.
Pewnego dnia, po raz pierwszy przyprowadził ze sobą do domu przyjaciela – jedyną osobę, która tolerowała go takim, jakim był, i vice versa. James – bo tak miał na imię – był wysokim, rudym chłopakiem z licznymi piegami na nosie. Najczęściej przyjmował postawę niczym–nie–przejmującego–się luzaka, a swoim irytującym, lekceważącym uśmieszkiem doprowadzał do białej gorączki nie tylko mnie.
Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie – a raczej przerażenie – gdy podczas jednej z licznych nocy, gdy zostawałem sam w domu i siedziałem na kanapie, grając w gry video – bo nasi rodzice byli na "kolacji", zostawiając dom pod moją opieką; nie było sensu zostawiać tego Andrew, bo i tak by to zlał ciepłym moczem – duża, znajoma ręka zasłoniła moje usta i nos, przez co z trudem mogłem złapać oddech. Przy uchu usłyszałem głos Jamesa, który sprawił, że po kręgosłupie przeszły mnie dreszcze.
– Młody, jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak napalony na jakiegoś małolata – wymruczał zalotnie, ale byłem tylko i wyłącznie przerażony. Nie miałem zielonego pojęcia, co James chciał mi zrobić, a nie wydawało mi się, iż starszy mężczyzna miał w ogóle zamiar przestać. Jego druga ręka powędrowała do mojego rozporka i zachłysnąłem się powietrzem. Oddychałem coraz szybciej, powoli wpadając w panikę. Nie mogłem się ruszyć, byłem zbyt sparaliżowany strachem. Z drugiej strony byłem jednak gotów zacząć krzyczeć, zrobić cokolwiek, byleby James przestał.
Wtedy usłyszałem zdenerwowany głos mojego brata. Odebrałem go z ogromną ulgą, bo ręka rudzielca zamarła w miejscu.
– Stary, co ty odpierdalasz...?! – Gdy usłyszałem w jego głosie złość, wręcz wściekłość, w głębi duszy ucieszyłem się, iż brat nareszcie zaczął się o mnie martwić, troszczyć...
– Twój brat jest uroczy, wiesz? Chciałbym go zerżnąć – usłyszałem i poczułem, że szklą mi się oczy. Spojrzałem błagalnie w stronę brata, ale ten kompletnie nie zwracał na mnie uwagi, wlepiając – teraz lekko rozbawiony – wzrok w przyjaciela.
– Mamy robotę, a ty chcesz mi brata gwałcić. Pojebało cię do reszty. Idź se lepiej zwal i widzimy się przed domem. Mamy mało czasu – dodał jeszcze, po czym wyszedł. James odchrząknął, odsunął się ode mnie i wbiegł po schodach na górę.
Zwyczajnie nie wiedziałem, jak się po tym zachować. Miałem kompletną pustkę w głowie, tym bardziej, że mój własny brat, który... cóż, powinien mi pomóc, a przynajmniej zrobić coś w tym kierunku, miał na mnie wywalone. Nie przejął się nawet tym, że byłem totalnie przerażony i szukałem u niego pomocy.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, zdałem sobie sprawę, iż tamta "pustka" nie była wcale "pustką". To było rozczarowanie, a ja po prostu nie znałem określenia na tamto uczucie.
Krótko po tym, cały roztrzęsiony, wyszedłem z domu. Chciałem pójść do przyjaciółki, ale w końcu skończyło się na tym, że do czwartej nad ranem spacerowałem w pobliskim miasteczku, nie chcąc napotkać na swojej drodze ani Andrew, ani Jamesa. Potrzebowałem się... uspokoić? Nie, to raczej było coś innego. Musiałem oswoić się z ostateczną myślą, że dla mojego brata jesteśmy tylko niepotrzebnym bagażem. No cóż, ale wciąż był moim bratem. Mimo tego, że moje nastawienie do niego zmieniało się diametralnie, wciąż łączyła nas pewna więź. Co prawda osłabiona przez jego wybryki, ale zawsze jakaś. Dlatego byłem zazdrosny o Jamesa – co z tego, że zacząłem go nienawidzić i robiłem to do dziś – za to, że Andrew wolał swojego przyjaciela, a nie mnie. A to ja powinienem być jego priorytetem.
Tak, zawiodłem się na nim, jednak teraz tego nie żałuję.
Wracając, gdy w końcu postanowiłem wrócić do domu, z daleka zauważyłem odgłosy karetki oraz migoczące, czerwono–niebieskie światła. Coś się kroiło i za chwilę miałem się przekonać, co.
Okazało się, że nasz dom – oraz połowa trzypiętrowego bloku, w którym mieszkaliśmy – zostało podpalone. Straciliśmy wszystko, na co nasi rodzice pracowali przez trzynaście lat. Niestety, odszkodowanie nie było w stanie przywrócić nam poprzedniego życia. Sytuacji nie ułatwiało też to, że właśnie wtedy wykryto u mnie tę chorobę. Miesiąc po tym mój ojciec popełnił samobójstwo, nie napisawszy żadnego listu pożegnalnego, zostawiając mamę samą. Na mnie nie mogła polegać, bo już wtedy krążyłem po szpitalach, dając się leczyć każdemu lekarzowi, który był chorobą zainteresowany. Miałem tego dość, a moja mama jeszcze bardziej, bo tułała się po szpitalach razem ze mną.
A wiecie, co było najlepsze?
Że po Andrew nie został nawet ślad. A James? James wysłał mi SMS-a z przeprosinami, a potem wyprowadził się z miasta. Tyle ich widziałem – i szczerze mówiąc, byłem z tego zadowolony.
Nie rozumiałem więc, czemu postanowił wrócić po trzech latach. Nie było mu dobrze tam, gdzie przez ten cały czas przebywał? Jakim w ogóle prawem śmie wracać po tym, co zrobił?! I czemu nie zrobił tego rano, tylko musiał pojawić się akurat teraz, gdy chciałem posunąć do przodu sprawę z Jacksonem?
Pewnie potrzebował pieniędzy i postanowił przyjechać do rodziców, prosić, albo – biorąc pod uwagę jego... usposobienie – zażądać małej pożyczki. Jestem tylko ciekawy jak zareagował na to, iż nasz ojciec nie żyje, głównie przez niego.
***
– Co ty tutaj robisz, Andrew? – zapytałem złowrogo, mrużąc wściekle oczy. Mężczyzna siedział w fotelu Tracey, popijając kawę, którą przygotowała dziewczyna – prawdopodobnie z grzeczności. Siedział tak... nonszalancko, jakby właśnie przyszedł w odwiedziny do kogoś bliskiego. Na mój widok uśmiechnął się cynicznie, a ja miałem ochotę mu przywalić. Co z tego, że ani razu tego nie zrobiłem. – Uciekłeś, a teraz chcesz wrócić? A może przyszedłeś po pieniądze? Jesteś gnidą, wiesz? Przez ciebie nasz ojciec popełnił samobójstwo, a ty zlałeś to ciepłym moczem, jeszcze masz czelność z powrotem pojawić się w naszym życiu?
– Daj se siana, młody – westchnął ciężko, podnosząc się ze swojego miejsca i odkładając filiżankę na stolik stojący obok. – Jesteś, kurwa, hipokrytą. Masz pretensje do mnie, że uciekłem, podczas gdy sam spierdoliłeś ze szpitala. Zdajesz sobie sprawę, co przeżywa nasza matka? To jest już szczyt, napr–
– A co ty możesz wiedzieć o naszej matce, co? – przerwałem mu. Chciał wpłynąć na moje wyrzuty sumienia, bardzo dobrze znałem tę zagrywkę. Ba, sam ją stosowałem, jeszcze w szpitalu. Przydawała się, gdy chciałem wymusić różne rzeczy od pielęgniarek – i najczęściej działało. – Czy ty wiesz jak się czuła, kiedy została z tym wszystkim sama? Jak ja się czułem, kiedy wpadła w depresję i trwała w niej przez ponad półtora roku? Nie masz żadnego prawa do prawienia mi wyrzutów, bo sam nie jesteś lepszy!
– Ech... Co się z tobą stało przez te trzy lata, Kenny? – wymruczał, a we mnie zawrzało. Nienawidziłem tego skrótu. A szczególnie, gdy wymawiał go on, w dodatku z taką... obcesowością. – Czyżbyś zaczął się nareszcie buntować? Już myślałem, że ten moment nie nadejdzie.
– Bo nie nadszedł – odparłem. – Ja tylko miałem dosyć tego, że wciąż trzymali mnie w szpitalu i nie pozwalali robić nawet najprostszych... – urwałem, po czym wziąłem głębszy oddech. – A właściwie to dlaczego ja się tobie tłumaczę?– mruknąłem do siebie, po czym podszedłem do niego i spojrzałem hardo w oczy. – Jeśli już osiągnąłeś swój cel, to możesz teraz łaskawie wypierdalać z mojego życia – warknąłem.
Andrew zagwizdał wyzywająco.
– No proszę, takie brzydkie słowa w niewinnych usteczkach Kenny'ego? – powiedział z przesadnie udawanym zaskoczeniem. Mimowolnie zawarczałem, a on zaśmiał się mi prosto w twarz. – Poza tym... Kenny, to jest buntowanie się. Nie zaprzeczysz temu. Nie chcesz się podporządkowywać woli naszej kochanej matki, bo zwyczajnie cię to wkurwia – szepnął konspiracyjnie, po czym w jednej chwili stało się coś dziwnego.
Andrew dłońmi ścisnął moją szyję tak mocno, że w jednej chwili straciłem oddech. Popchnął mnie gwałtownie na ścianę tak, że jęknąłbym przez zderzenie z zimną powierzchnią, ale nie miałem takiej możliwości, w końcu nie mogłem oddychać, a co dopiero mówić. Jak przez mur usłyszałem spanikowany pisk Tracey, ale wzrok skupiłem na oczach Andrew. Płynęła z nich tak czysta pogarda i nienawiść, że ciarki przeszły mi po plecach. Zbliżył swoje usta do mojego ucha, a ja poczułem jego oddech na karku. Tak cholernie zacząłem się bać. Jak jeszcze nigdy w życiu. Bałem się, że moje serce tego nie wytrzyma i coś mi się stanie. Nie chciałem tego; teraz, gdy Jackson i ja się do siebie zbliżamy, stracenie tego progresu byłoby marnotrawstwem.
– Nie myśl sobie, braciszku, że obchodzi mnie ta twoja przypadłość. Chodzi mi tylko o jedno i ty już dobrze wiesz o co. Jeśli mi to dasz, może dam spokój twojemu kochasiowi – syknął, a ja, łapczywie próbując złapać oddech, zamarłem. Skąd... skąd on wiedział o Jacksonie?! – Co, myślałeś, że nie wiem, iż jesteś pedałem? Przecież to było oczywiste. A ja tak kurwa bardzo nienawidzę pedałów, że nawet sobie tego nie wyobrażasz. Najchętniej coś bym teraz z tobą zrobił, ale jesteś mi potrzebny. Dlatego może będziesz grzecznym chłoptasiem i zrobisz to, co ci powiem, dobrze, mój mały? – wyszeptał, po czym pocałował delikatnie moje czoło. Prychnąłem chrapliwie i wbiłem wzrok w jego oczy.
– Pierdol... się...– wydusiłem i splunąłem na jego twarz. Potem poczułem, jak uścisk na mojej szyi się zwiększa, a mi coraz trudniej złapać oddech. Po chwili, która zdawała być się pieprzoną wiecznością, podczas której Andrew posyłał mi nienawistne spojrzenia, nareszcie straciłem przytomność.
***
Witam!
Ten rozdział był z perspektywy Kennetha, jak zresztą zauważyliście. Ciekawie mi się go pisało, nie powiem... Tym bardziej, że dla niego opowiadanie o swojej przeszłości nie jest łatwe, co automatycznie sprawia, że dla mnie też jest to trudne.
Ale w każdym razie napisałam go, jakoś mi wyszedł, ponad 1800 słów, nie jest źle, ale mogło być lepiej. Następny chapter powinien być dłuższy, tego możecie być pewni. Nie spodziewajcie się go jednak szybko, bo mam rolę do nauczenia się na pamięć, a jestem główną postacią w przedstawieniu. No cóż, takie życie.
Mam nadzieję, że ten rozdział Wam się spodobał i zostaniecie na dłużej.
Do napisania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top