5. Wizyta

– Stary... zjebałeś na całej linii – skwitował kolejną opowieść Jacksona Owen, kręcąc głową z dezaprobatą. – Chociaż nie lubię Ally, to jej współczuję. No weź, zostawiłeś ją z dzieciakiem i uciekłeś... uciekniesz do jakiegoś faceta...

– Chłopaka, Owen, chłopaka. On ma tylko szesnaście lat – wtrącił Jackson słabym głosem.

– Jeszcze gorzej. Uciekniesz do niego, a znając ciebie i twoją nieodpowiedzialność, pewnie jej nawet nie pomożesz. Nie jestem po jej stronie, ale patrzę na tą sprawę obiektywnie. Jak miała się nie wkurwić? Ty też byś się wkurwił.

– Dzięki, kurwa, to mnie na pewno pocieszy – jęknął bezradnie Jackson, chowając twarz w dłoniach.

– Jakby w ogóle miało cię pocieszać – prychnął tylko.

Blondyn doskonale zdawał sobie sprawę, że Owen – jak zwykle zresztą – miał rację. Ba, sam uważał się za nieczułego skurwysyna, jednak po cichu miał nadzieję, że przyjaciel powie mu jakieś słowa otuchy, że sobie poradzi z tym problem, że... sam już nie wiedział. Ale znał go od dziecka, czego się po nim spodziewał?

– To chociaż poradź mi, co mam zrobić – burknął blondyn.

- Hmm... Na twoim miejscu... co ja bym zrobił... – Odetchnął głęboko, zamknął oczy i siedział w takiej pozie przez kilka chwil. Jackson obserwował go, podatny na każdy dźwięk, który miał się wydobyć z gardła chłopaka. – Cóóóż... – zaczął po kilku sekundach. – Dalej bądź skurwielem, przeruchaj tego... Kenneth'a, a potem po prostu do niej wróć i pomóż jej wychować dziecko. Nie mówię, że musisz ją kochać, bo skoro chcesz zgodzić się na seks z facetem, to raczej już nie czujesz do niej tego samego, co wcześniej. Ba – powiem więcej. Stajesz się gejem, mój drogi kolego. A skoro Ally najprawdopodobniej już o tym wie, to sama nie powinna zmuszać cię do miłości. Tak swoją drogą, to trzeba było inwestować w gumki, skąpcze – podsumował, a kącik jego ust niebezpiecznie zadrżał.

– No kurwa, przecież inwestowałem! Inwestowałem w chuj! Nie chciałem dopuścić do wpadki, a – o ironio – dopuściłem! Nawet nie wiem, kiedy to się stało! – wyrzucił z siebie wściekle Jackson, po czym z głuchym jękiem opadł na stół.

– Stary, to może ona cię w chuja robi?

***

Wstydził się. Bardzo się wstydził. Tak, jak jeszcze nigdy w życiu.

Czuł, jak na policzki wstępuje mu chorobliwie czerwony rumieniec, gdy podszedł do kasy, za którą stał starszy pan, patrzący na niego z wysoko uniesioną brwią. Wyglądał na poważnie rozśmieszonego, co jeszcze bardziej speszyło chłopaka.

– P-poproszę p-p-prezerwatywy i... i ż–żel intymny – wymamrotał, unikając coraz to bardziej zdziwionego i jednocześnie rozbawionego spojrzenia sprzedawcy.

– A powiedz mi, chłopcze, ile ty masz lat? – spytał staruszek, przekrzywiając lekko głowę i powstrzymując uśmiech.

– Sz–szesnaście. Czy jest ja–jakiś problem? – spytał niepewnie.

– Nie, skądże znowu, byłem po prostu ciekaw – odparł, wzruszając ramionami i chwilę potem zniknął w magazynie.

Kenneth westchnął ciężko i przyłożył dłoń do czoła. Co go podkusiło, by to robić? Przecież jak na razie Jackson nawet się do niego nie odezwał. Te rzeczy także nie były mu jak na razie potrzebne, ale nieee – on musiał postawić na swoim. Teraz masz za swoje, debilu, pomyślał ponuro. Rozejrzał się jeszcze wokół sprawdzając, czy może nikt się na niego nie gapi. Albo nie spotka – o, zgrozo – kogoś, kogo zna. Zapadłby się wtedy pod ziemię.

Nie miał pojęcia, co się z nim działo. Na każdą, nawet najmniejszą myśl o zbliżeniu z blondynem robiło mu się gorąco, a serce zaczynało szybciej bić. Tracił oddech, jakby przed chwilą przebiegł maraton. Coś mu podpowiadało, że jeszcze nigdy wcześniej nie miał styczności z tym uczuciem, jednak powoli zdawał sobie sprawę, że to może być miłość. Właśnie ta miłość, o której tyle słyszał. Nie do końca wiedział, co ma z tym zrobić, jednak nie pozwoli Jacksonowi tak po prostu się nie zgodzić. On... On przecież musi. Nie ma innego wyjścia.

Po kilku minutach czekania, w końcu przy kasie pojawił się staruszek z przedmiotami, o które prosił Kenneth. W duchu nastolatek odetchnął z ulgą, lecz na twarzy zrobił się bardziej czerwony.

– Masz szczęście, młody – zaczął, kładąc rzeczy na ladzie i powoli je kasując. – To były ostatnie sztuki w tym miesiącu. Musiałbyś czekać na następną dostawę, a ona będzie dopiero za parę tygodni. Prawiczek, hmm? – spytał nonszalancko, uśmiechając się złośliwie.

– Słu–słucham?!

– Nie, nic. – Mężczyzna pokręcił szybko głową, patrząc na kasę, na której widniała już cena za przedmioty. – 12 dolarów i 25 centów się należy – powiedział, patrząc wyczekująco w stronę chłopaka. Ten zreflektował się i z kieszeni zaczął wyciągać pomięte banknoty, kładąc je na ladzie. Wziął reklamówkę i przy wtórze śmiechu sprzedawcy mruknął tylko "Reszty nie trzeba", po czym prawie wybiegł ze sklepu. Będąc już na zewnątrz odetchnął z ulgą, po czym rozglądając się wokół, ruszył do swojego tymczasowego lokum.

Po kilkunastu minutach stał przed niewielką, niczym niewyróżniającą się kamienicą. Drugie okna od klatki schodowej, zaraz na pierwszym piętrze, należały do kobiety, która przyjęła go pod swój dach. Znał ją jeszcze z czasów, gdy nie spędzał każdej minuty swojego życia w szpitalu, ale był zwykłym dzieckiem – chłopakiem, który miał przyjaciół, mógł bawić się na zewnątrz, nie bojąc się o to, że zaraz zasłabnie i zemdleje. Była jego opiekunką. Miała wtedy siedemnaście lat, a on trzynaście. Dosyć dobrze się znali, a on polubił ją, jakby była jego rodzoną siostrą.

Gdy przyszedł do niej gdzieś tydzień temu, nie był pewien, czy będzie go pamiętać po trzech latach. W końcu mogła mieć własne życie, rodzinę, a nawet nowe mieszkanie. Jednak wszystkie jego wątpliwości rozwiały się, gdy drzwi mieszkaniu otworzyły się, a za nimi stała ta sama dziewczyna –starsza o parę lat – trochę przestraszona, jakby spodziewała się kogoś innego. Jednak spojrzała na Kennetha ze zdumieniem, a potem zaprosiła go do środka.

Tracey, bo tak nazywała się dawna opiekunka Kennetha, wyznała mu, że zerwała ze zbyt agresywnym narzeczonym. Teraz bała się, że mężczyzna, z zemsty, zrobi jej krzywdę. Dlatego siedziała w zabarykadowanym domu, nie wyściubiając nosa na zewnątrz. Żyła tak już od paru dni, za świeże powietrze mając tylko podmuchy wiatru, wlatujące przez otwarte dwadzieścia cztery na dobę, okno.

Potem stwierdziła, że dość o niej, i że chłopak ma opowiedzieć jej, jak żyło mu się po tym, jak zwolnili kobietę z pracy. Najwidoczniej nie była świadoma, że Kenneth był chory. Tracey zrobiła więc im herbatę, bo zapowiadało się na dłuższą opowieść. Wyznanie swojej bolesnej historii nie przyszło brunetowi łatwo, ale chciał być z nią szczery. W końcu chciał pomieszkiwać u niej przez jakiś czas, więc zaufanie było w tej sytuacji podstawą.

***

– Ło kurwa, stary, co tu się stało? – spytał zachrypniętym głosem Jackson, podnosząc się z podłogi i masując po pobolewającej głowie. Spojrzał pytająco na Owena, który siedział na kanapie, bawiąc się telefonem, uderzająco podobnym do telefonu Jacksona. Blondyn rozejrzał się po pokoju i wręcz zamarł, ponieważ wokół miejsca, w którym leżał, walały się butelki po alkoholu, parę pustych paczek po chipsach i jeden dorodny grejpfrut, który leżał sobie na stoliku do kawy. Co on tam robił – tego nikt nie wiedział. Chłopak chciał wstać, jednak zakręciło mu się w głowie tak mocno, że musiał z powrotem usiąść. 

– Radziłbym ci się zacząć już ogarniać, Jax, bo ten twój cały Kenneth będzie tu za jakieś dziesięć minut – oznajmił brunet, zakładając ręce na piersi i rozglądając się po pomieszczeniu. Parsknął lekceważąco, kręcąc głową. – Ech, jeśli ci nie pomogę, to przyjmiesz go w takim... syfie.

– Z–zaraz, czekaj, ale jak to Kenneth przychodzi?! – zapytał blondyn, zdezorientowany. – Coś ty zrobił, do cholery?!

– Ja? To on do ciebie napisał, nie obwiniaj mnie!

– To czemu mnie nie obudziłeś?! – oburzył się Jackson, podchodząc do przyjaciela i wyrywając mu z ręki aparat. Przejrzał ostatnie wiadomości - i faktycznie, ostatnią osobą, z którą ponoć pisał, był właśnie Kenneth. Jego pierwsza wiadomość brzmiała: "Słuchaj, mógłbym Cię odwiedzić? Strasznie nudzi mi się w domu". Jego, a raczej odpowiedź Owena, pojawiła się dokładnie minutę po tym. "Jak dla mnie okej. Ile czasu zajmie ci dotarcie tutaj?". Następnie Kenneth pytał się tylko o wskazówki, jak dotrzeć do domu blondyna. Nic nadzwyczajnego, ale Jackson miał wrażenie, że ominęło go coś bardzo ważnego, lecz tak naprawdę nie miał do tego jakichkolwiek podstaw. No bo - powiedzmy sobie szczerze - ich rozmowa nie trwała zbyt długo. 

- Uwierz, budziłem - oznajmił bezradnie. - Ale spałeś tak kurewsko mocnym snem, że nawet garnki nie pomogły. A teraz wypierdalaj w podskokach do łazienki, bo cuchniesz gorzej niż gówno - mruknął, mrużąc oczy, i teatralnie zatkał nos. - Posprzątam ci tu, ale będziesz wisiał mi przysługę.

Jacksonowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Już nawet zapomniał, jaki był powód jego złości na przyjaciela - w tamtym momencie dla niego ważniejsze było to, żeby jak najlepiej wypaść przed Kenneth'em - chłopakiem, do którego najprawdopodobniej... coś czuje, no. Nie wiedział do końca co, ale coś na pewno. No bo inaczej pewnie by miał na niego wyjebane, a Owen tym bardziej - w końcu nie napisałby do młodszego chłopaka za Jacksona, gdyby nie widział tego wszystkiego. Bo jedno trzeba mu było przyznać - był cholernie spostrzegawczy. Zazwyczaj musiał się wszystkiego domyślać - ale jego wnioski zawsze były poprawne. To był jeden z powodów, dla których Jackson przyjaźnił się z Owenem.

Blondyn wziął długi, orzeźwiający prysznic, dwa razy umył zęby (by przypadkiem nie zniechęcił chłopaka swoim oddechem), a potem resztę czasu, która została mu do wizyty Kennetha, spędził przed szafą, zastanawiając się, co powinien w takiej sytuacji założyć. Nie ubierze się jakoś wizytowo, bo będą siedzieć w domu, no i to przecież nie jest randka. To ma być luźne spotkanie znajomych, może obejrzą jakieś filmy i tym podobne. Przecież nie muszę mu imponować, pomyślał dumnie blondyn, i tak jest we mnie wpatrzony jak w obrazek

Z tą myślą, założył najzwyklejszy w świecie dres i koszulkę z kolorowym nadrukiem. Ponieważ czemu nie.

Gdy zszedł na dół, wypachniony i z delikatną ilością gumy do włosów na głowie, został mile zaskoczony porządkiem w salonie (mógłby przysiąc, że niektóre meble wręcz błyszczały). Owen leżał na kanapie, a gdy usłyszał kroki blondyna na schodach, otworzył oczy i wstał gwałtownie.

– Nie ma za co – powiedział, wyprzedzając słowa Jacksona. – Będę się już zbierał, a jedyne, co mogę teraz zrobić, to życzyć ci powodzenia z tym całym Kennethem. I pamiętaj o tym, żeby powiedzieć mu o Ally. Jeśli masz w związku z nim jakieś poważniejsze przemyślenia, to musisz mu wyjaśnią tę całą sytuację - ostrzegł, po czym podszedł do blondyna i wyciągnął w jego stronę pięść. Evans uśmiechnął się i przybił brunetowi żółwika.

– Dzięki za wszystko, ziom.

– Nie ma sprawy, Jax. Od tego są kumple. 

Gdy Owen wyszedł, Jacksonowi pozostawało tylko niecierpliwie czekać na bruneta. Miał nadzieję, że coś – cokolwiek  – stanie się podczas tego wieczoru. Tą myślą jednak zadziwił sam siebie. Wcześniej nie spodziewał się, że tak szybko przyzwyczai się do idei, iż czuje coś do kompletnie obcego chłopaka. Postanowił nie przejmować się tym i... cóż, dać się ponieść.

***

Było kilka minut po osiemnastej, kiedy usłyszał ciche, jakby niepewne pukanie do drzwi. Jackson zerwał się gwałtownie z kanapy i wręcz się do nich rzucił. Nareszcie!, pomyślał, zirytowany. Kenneth spóźnił się jakieś piętnaście minut, więc był ciekawy, jak brunet ma zamiar się wytłumaczyć. Wiedział jednak, że prawdopodobnie w ogóle nie będzie potrafił być zły na młodszego chłopaka. 

Odetchnął głęboko, po czym pociągnął za klamkę. Jego oczom ukazał się brunet – uśmiechnięty, zdyszany i lekko zarumieniony, najprawdopodobniej od wysiłku, ale po nim nigdy nic nie wiadomo. 

– Wybacz spóźnienie – zaczął Kenneth głosem pełnym zakłopotania – ale wysiadłem na złej stacji, potem musiałem się wracać i...

– Spoko, nie martw się. Tak  właściwie, to chwilę temu wróciłem ze sklepu, więc to nawet lepiej – odparł blondyn i szybko się zreflektował, wycofując do tyłu, by wpuścić Davisa do środka. Ten uśmiechnął się kącikiem ust i ruszył w głąb domu, siadając na kanapie. Rozglądał się wokół siebie ciekawie, dopóki nie wrócił do niego Jackson, przynosząc z kuchni Pepsi i miskę chipsów. Położył to wszystko na stole i czekał, aż jego gość zabierze głos. 

– Mieszkasz sam? – spytał wesoło, jednak opamiętał się chwilę po tym, dodając szybko: – Nie, żebym był wścibski, czy coś...

– Nie, okej – przerwał blondyn, uśmiechając się kącikiem ust. – To jest niby dom moich rodziców, bo oni są właścicielami, ale postanowili mnie wywalić z mojego dotychczasowego miejsca zamieszkania, "żebym się usamodzielnił" – zrobił cudzysłów w powietrzu, przewracając oczami. – Co prawda dają mi co miesiąc pieniądze na opłaty, więc trochę mijają się z celem, ale ja nie narzekam. Teraz siedzą sobie gdzieś w Hiszpanii, a gdzie dokładnie – nikt nie wie.

– Mmm, Hiszpania... zawsze chciałem tam pojechać – wymruczał Kenneth, przymykając oczy. Jackson przyjrzał się chłopakowi z zainteresowaniem. – Nigdy jeszcze nie byłem za granicą, więc mogłoby być ciekawie – przyznał. 

– To... to przez chorobę nie możesz nigdzie wyjechać? – powiedział po chwili, zanim ugryzł się w język. 

– Mhm... – odparł chłopak, spuszczając wzrok. Jackson widział, że Kenneth nie chce kontynuować tego tematu, więc postanowił go zmienić.

– Słuchaj, masz do wyboru dwa filmy – oznajmił nagle i mógłby przysiąc, że usłyszał odetchnięcie ulgi bruneta. – Albo strasznie tandetną komedię, albo strasznie tandetny horror.

– A czemu nie obejrzymy obydwóch? – zagadał brunet i usłyszał pomruk aprobaty blondyna. Był bardzo pozytywnie nastawiony na wieczór z Jacksonem. Po cichu miał nadzieję, że do czegoś dojdzie, ale jak to mówią – nadzieja matką głupich.            

***

Razem spędzili ze sobą prawie cztery godziny. Oglądając komedię, śmiali się do rozpuku z nieudolnej gry aktorskiej i słabych żartów, jednak podczas oglądania horroru Kenneth musiał złapać za rękę Jacksona, bo nie lubił tego gatunku filmów. Między innymi dlatego, że miał strasznie słabe nerwy. O dziwo – blondyn nie protestował, gdy poczuł ścisk na nadgarstku, wręcz przeciwnie – przysunął się bliżej do bruneta. W takiej pozycji – gdy młodszy chłopak wtulony był w bok starszego – zostali już do końca. Nawet, gdy film się skończył i pojawiły się napisy końcowe, im jakoś... było zbyt przyjemnie, żeby to przerywać. 

– Ummm... Jackson, która godzina? – spytał szeptem brunet, nie chcąc niszczyć atmosfery. Czuł, jak blondyn przycisnął wargi do czubka jego głowy i zadrżał delikatnie. Powoli zaczynało mu robić się gorąco.

– A po co ci godzina? Możesz zostać na noc, nie będę miał nic przeciwko – wymruczał do ucha Davisa.  

Jackson nie wiedział, czemu to zaproponował. Owszem, chciał do czegoś doprowadzić, ale zdawał sobie sprawę, że pomimo tego, iż to Kenneth zaproponował mu seks, to chłopak nie był na to gotowy. Nie miał nic na myśli tą propozycją, serio. Więc dlaczego zabrzmiało to tak, jakby go do tego zachęcał?

– Jackson, ja... – zaczął niepewnie, jednak przerwał mu telefon, wibrujący w kieszeni spodni. Długość wibracji sugerowała, że właśnie dostał SMS'a. Ale kto mógł do niego pisać o dziesiątej wieczorem? 

Natychmiast wyswobodził się z uścisku blondyna i wstał, wyciągając telefon. Evans obserwował go ciekawie, jak ten odczytuje wiadomość, po czym zamiera z zaskoczenia. Jak przełyka ciężko ślinę i patrzy na Jacksona przepraszającym wzrokiem, któremu momentalnie zrzedła mina. 

– M–muszę już wracać... Wybacz, Jackson... – wymamrotał chłopak, idąc szybko do przedpokoju. Jackson podążył za nim, będąc nieco zdezorientowanym. 

– Ale co się stało? Nie wypuszczę cię, zanim mi tego nie wytłumaczysz – oznajmił i złapał Kennetha za nadgarstek. Nie mógł go tak po prostu teraz puścić do domu, no! 

– Ja... – zaczął, skonfundowany. Nie wiedział, czy to odpowiedni moment na tłumaczenie mu tej całej sytuacji, bo zajęłoby to trochę więcej czasu, a on tyle niestety nie miał. Dlatego po krótkiej chwili wahania, powiedział: – Wyjaśnię ci to kiedy indziej, ale na pewno wyjaśnię. Po protu... nie mogę teraz. Proszę – szepnął błagalnie, patrząc w oczy blondyna.

Czy Jacksonowi się zdawało, czy twarz Kennetha serio była coraz bliżej jego własnej? Nie miał pojęcia – ale czuł, że jeszcze trochę i coś się stanie. Owszem, słyszał słowa bruneta, ale... skoro miał  taką okazję, czemu jej nie wykorzystać?

– Jackson...? Co ty r–robisz? – wyjąkał cicho, czując ciepły oddech blondyna, owiewający jego twarz. Widział wzrok chłopaka, wpatrujący się w jego usta. Przełknął ciężko ślinę, nie wiedząc, co robić. Pozwolić mu się pocałować? Czy może odepchnąć i biec do domu? Bo on stał tutaj jak ten kołek, czekając na ruch Jacksona, a czas uciekał. 

– Nie mam zielonego pojęcia, Kenneth – odszepnął. Złapał bruneta delikatnie za policzek i spojrzał w jego niebieskie oczy, szukając w nich pozwolenia. Brunet zacisnął wargi, nada nie będąc pewnym, czego chce. Przecież... przecież to tylko niewinny pocałunek, nie?, pomyślał młodszy chłopak. Poza tym... w końcu mógłbym się czegoś nauczyć... 

I z tą myślą przycisnął swoje wargi do jego. 

Kennetha przeszedł potężny dreszcz, który przebiegł wzdłuż kręgosłupa, niczym impuls elektryczny. W jednym momencie poczuł, jakby jego wnętrzności zaczęły płonąć. Czuł to wiele razy, ze względu na jego chorobę, ale tym razem bez bólu. Czuł... o cholera, czuł zdecydowanie coś innego. Coś, co sprawiło, że kompletnie stracił nad sobą panowanie. Szybkim ruchem zarzucił ręce na szyję blondyna i przyległ do jego torsu. Nie miał pojęcia, co robić, ale nie narzekał, choć dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie mają zbyt wiele czasu. 

Jackson znowuż był zaskoczony. Nie spodziewał się takiego odzewu ze strony bruneta, tym bardziej, że to miał być jego pierwszy pocałunek – niemniej jednak umiejętności nadrabiał entuzjazmem. Blondyn objął młodszego chłopaka w pasie, językiem zmuszając go, by otworzył swoje usta. Gdy ich języki złączyły się w jednym tańcu, Kenneth niemal upadł na ziemię. Ugięły się pod nim kolana, a od upadku uratowały go ramiona Jacksona. Dłonie starszego chłopaka zjechały na pośladki młodszego, unosząc go w górę, a nogi bruneta instynktownie owinęły się wokół pasa drugiego. Co dosyć mocno zdziwiło blondyna, Kenneth był strasznie lekki. Czuł się tak, jakby całował anorektyka. 

Davis starał się robić co tylko w jego mocy, by nadążyć za Jacksonem. Powoli nie miał czym oddychać, ale nie chciał przerywać tego momentu. Ku jego zdziwieniu – to właśnie blondyn przerwał. 

– Kenneth... podobno miałeś już wracać – wymruczał w szyję bruneta. Wyglądało to tak, jakby strzelił sobie samobója – ale wbrew pozorom wiedział, co robi. Zaczynał się powoli podniecać, co mogło źle się skończyć – i dla niego, i dla Kennetha. Wolał sobie zwalić niż zrobić chłopakowi krzywdę swoim niedoświadczeniem w seksie analnym.

– T–to... mógłbyś postawić mnie n–na ziemię? – wydyszał w odpowiedzi. Wciąż kurczowo zaciskał ramiona na szyi blondyna, zreflektował się dopiero wtedy, gdy Jackson chrząknął znacząco. Gdy chłopak odstawił Kennetha na ziemię, stanęli przed sobą w ciszy. Żaden nie wiedział, co ma powiedzieć. Prawie twarda erekcja nie pozwalała Evansowi skupić się na poprawnym myśleniu, a co dopiero nad tym, co powiedzieć brunetowi na do widzenia.

Kenneth za to czuł, że jest cały czerwony na twarzy. Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał się  uspokoić w drodze do domu, bo w sytuacji, w której się znajdzie, myślenie o pocałunku nie będzie wskazane. Tym bardziej, że jego wyrodny brat jest raczej homofobem. 

– Dzięki za wieczór, wiesz... – Pierwszy odezwał się brunet, przerywając ciszę. Widział zamyślony wzrok blondyna i bał się, że właśnie teraz zastanawiał się nad konsekwencjami pocałunku. 

– Napiszę do ciebie i się spotkamy, wytłumaczysz mi, o co chodzi. Teraz idź, bo się spóźnisz – mruknął, wymuszając uśmiech, po czym praktycznie wypchnął zdezorientowanego chłopaka z domu.

Osunął się na ziemię po drzwiach i schował twarz w dłoniach. Zapomniał o tym, że miał powiedzieć Kennethowi o jego domniemanym dziecku. Znalazł sam sobie jednak wytłumaczenie – był zajęty czymś innym. Nie, to nie jest dobre wytłumaczenie, ale najwyraźniej jemu starczyło.

Bo przecież będzie mógł mu powiedzieć kiedy indziej, prawda?

________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________

Witajcie!  

Tak, nie było mnie dosyć długo, zdaję sobie z tego sprawę. Powód jest taki sam, jak w większości przypadków – brak czasu, weny, takie tam, rozumiecie.

U mnie jednak to było troszeńkę inaczej. Mianowicie wattpad postanowił usunąć mi rozdział! A bo czemu, kurwa, nie! Jak się dowiedziałam, miałam małą załamkę i nie mogłam zmusić się do pisania. Jednak dzisiaj, równo o trzeciej w nocy, przeglądając tumblry, youtube'y i facebooki, powiedziałam sobie dość. Że skoro mam ferie (pozdrawiam Ślunsk) to muszę je jakoś wykorzystać, no i tak powstał ten rozdział. Do pisania natchnął mnie Mieciu Mietczyński, za co szczerze mu dzienkuję (kocham Cię, Mieciu <3).

Tak tylko napomnę, że w rozdziale, który mi się usunął (i niech się wattpad łaskawie pierdoli) była dosyć ważna rozmowa pomiędzy Owenem a Jacksonem, ale to się jakoś ogarnie i wklepie gdzieś w następnych rozdziałach. 

A, no i dziękuję wszystkim za równe 96 gwiazdek, 20 komentarzy i 1.1k wyświetleń. Loffciam wszystkich. <3

Do napisania. :>

                

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top