rozdział 8.
Tydzień minął jej zaskakująco szybko. Codziennie spędzała w burze fundacji narzucone przez ojca minimum, po czym wędrowała po mieście bez celu. Po tym, co się stało, nie utrzymywała żadnych kontaktów z dawnymi znajomymi, zrezygnowała z udziału w cotygodniowych zajęciach i nie odwiedzała biblioteki.
Jej czas wypełniała „praca" i nowe obowiązki związane z pełnieniem zaszczytnej roli przyszłej żony Fabiana Abramowicza. Ojciec oczekiwał, że będzie chodzić na lekcje malowania, tańca lub śpiewu, ale akurat te dziedziny nigdy jej nie interesowały. Od zawsze bardziej lubiła nauki ścisłe niż humanistyczne, porządny wysiłek fizyczny zamiast wylegiwania się w fotelu i zabawę samochodami w miejsce lalek.
Była zaskoczona, że odnalezienie się w nowej roli przyszło jej tak szybko. Na pierwszy rzut oka nikt by nie zgadł, że spędziła prawie dziesięć lat, próbując odciąć się od wszystkiego, co łączyło ją z ojcem. Po kilku próbach przed lustrem wyglądała i mówiła tak jak córki kolegów ojca, te które wyjechały do znanych szwajcarskich szkół z internatem, rozmawiały w pięciu językach i zdobywały trofea w akrobatyce artystycznej, tylko po to, by ostatecznie stanąć na ślubnym kobiercu z sobowtórem tatusia i rozpocząć cykl od nowa.
Zuza uparła się, by chodzić do szkoły w Polsce. Znała angielski i podstawy hiszpańskiego, ale nigdy nie uważała, że kolejne języki są jej do czegoś potrzebne. Po maturze wyprowadziła się z domu i odmówiła, gdy ojciec chciał jej zafundować studia na prestiżowej uczelni.
Odrzucała wszystkie propozycje, które miały jakikolwiek wpływ na jej przyszłość. W rezultacie studiowała cztery różne kierunki, choć żadnego nie skończyła, pracowała we wszystkich zawodach, którymi pogardzał ojciec, aż wreszcie zajęła się tym, co naprawdę sprawiało jej przyjemność — beztroskim poszukiwaniem wiedzy.
A przynajmniej dopóty, dopóki nie spowodowała wypadku ze skutkiem śmiertelnym.
Stanęła przed ogromnym lustrem w przepastnej garderobie i wklepała w skórę lekki podkład. Podkreśliła oczy brązowym cieniem, a nawet pokusiła się o namalowanie kreski na górnej powiece. Starannie wytuszowała rzęsy. Rzuciła krótkie spojrzenie w kierunku jasnej peruki, której blond pukle wystawały z dolnej szuflady, ale ostatecznie zdecydowała, że pojawi się na evencie we własnej skórze.
Wbrew najdzikszym przypuszczeniom, oprócz stresu czuła coś jeszcze. Coś, czego nie czuła już od bardzo dawna. Ekscytację. Po katastrofie nie pozwalała sobie na nic, co sprawiało jej przyjemność, codziennie samobiczując się życiem w świecie, którym tak pogardzała.
Na pierwszy rzut oka, Nadęty Kostrzewski też do niego należał. Był obrzydliwie bogaty, stosował te same utarte frazy w rozmowach z innymi członkami elit, lubował się w głośnych przyjęciach i mógł pochwalić całą listą pięknych kochanek.
A jednak było w nim coś... nietypowego. Coś, co bardziej łączyło go z jej beztroskim życiem sprzed katastrofy niż z szowinistycznymi poglądami panującymi w środowisku. W dodatku był niezaprzeczalnie atrakcyjny. Gdyby nie jej sytuacja...
Nie pozwoliła uformować się tej myśli do końca. Nadęty Kostrzewski nawet nie był nią zainteresowany, a okres, w którym przelotne znajomości sprawiały jej satysfakcję dawno minął. Jeśli nie mogła się przemóc, by pójść do łóżka z Fabianem, którego miała kiedyś poślubić, chyba straciła rozum, skoro rozważała taki scenariusz z obcym facetem pojawiającym się na każdej imprezie z nową supergorącą laską.
Przejrzała się w lustrze, zawinęła kilka niesfornych kosmyków za ucho i przygryzła wargę. Fabian zwykle dokładnie informował ją, czyim strojem powinna się zainspirować, po czym zmuszał, by użyła jego karty kredytowej podczas zakupów w modnych butikach. Kostrzewski ani słowem nie wspomniał, jaki charakter miała impreza.
Otworzyła przesuwne drzwi eleganckiej szafy i omiotła spojrzeniem wieszaki pełne kolorowych kreacji, które równie dobrze mogła wyrzucić na śmietnik, bo Fabian nie pozwoliłby, żeby pojawiła się w towarzystwie ubrana dwa razy tak samo.
Ale Kostrzewski nie był Fabianem. Jej wzrok padł na czarną sukienkę z lekkiego szyfonu i Zuza momentalnie się uśmiechnęła. To był strzał w dziesiątkę. Zsunęła delikatną tkaninę z wieszaka i przymierzyła ją do ciała.
Wyszczerzyła zęby i przebrała się pospiesznie. Jej krótkie włosy sięgały ramion, a obniżony dekolt sukienki odsłaniał szczupłe obojczyki i podkreślał długą szyję. Przymierzyła kolczyki, ale po chwili z nich zrezygnowała.
Spakowała telefon, klucze i chusteczki do tej samej kopertówki, w której dwa tygodnie wcześniej wyniosła z pilnie strzeżonej imprezy bezcenny zegarek, po czym niechętnie skierowała uwagę na buty. Nie znosiła niewygodnych szpilek.
Jej wzrok przesunął się lekko w prawo. Tam, na samym końcu regału mogącego pomieścić cały asortyment CCC, pokutowały jej ulubione trampki. Kochała swoje klasyczne Chucki Taylory na zabój. Jeśli miała wyjść z Nadętym Kostrzewskim tylko ten jeden raz, chyba niczym nie ryzykowała?
Gdy tylko zanurzyła stopy w lekkim obuwiu, zalała ją fala ulgi. Oceniła swoją stylizację na dziesięć, po czym zarzuciła na plecy skórzaną ramoneskę. Zerknęła na zegarek. Wciąż miała pięć minut do przyjazdu Kostrzewskiego. Spryskała włosy i nadgarstki ulubionymi perfumami Chanel, a później wyszła na zewnątrz.
Usłużny konsjerż przyjrzał jej się ze znudzoną miną. Najwyraźniej był pewien, że znów przyjedzie po nią Fabian, nie przepuszczając okazji, by popisywać się swoją szpanerską bryką. Nie wiedziała, czego spodziewać się po Nadętym Kostrzewskim.
Skoro jego zegarek kosztował tyle, co mieszkanie do remontu, może zamierzał po nią przylecieć helikopterem? Była pewna, że dostrzeże cacko od razu, więc otworzyła szerzej oczy, gdy po trzydziestu sekundach dreptania tam i z powrotem, dostrzegła mrugnięcie świateł stojącego nieopodal pojazdu.
Ruszyła w tamtą stronę i po chwili drzwi samochodu się otworzyły. Coś połaskotało ją w żołądku, gdy Dante Kostrzewski wyszedł jej naprzeciw i uśmiechnął się szeroko na widok jej stroju.
— Nie sądziłam, że jesteś fanem volvo — przywitała się, odrobinę zbita z tropu, oglądając w skupieniu maskę czarnego samochodu.
— Bezpieczeństwo przede wszystkim — mruknął Kostrzewski w odpowiedzi, omiatając ciekawskim spojrzeniem jej sylwetkę.
Otworzył jej drzwi po stronie pasażera tak jak Fabian, ale coś w jego geście podpowiedziało jej, że ta nonszalancja i dobre maniery wcale nie były wymuszone jakąś społeczną normą. Wciągnęła do płuc zapach jego wody kolońskiej, przeklinając w myślach własną głupotę. Kostrzewski zamknął ją w środku.
Rozejrzała się z ciekawością po prostym wnętrzu i zauważyła, że auto pochodziło sprzed co najmniej trzech lat. Przyłapała się na tym, że jej to zaimponowało. Kostrzewski mógłby kupić całą fabrykę sportowych zabawek, a zdecydował się na... normalność.
— Jak nastrój przed imprezą? — zagadnął pogodnie, siadając za kierownicą.
— Nie cierpię przyjęć.
Kostrzewski rzucił jej przelotne spojrzenie, wyjechał z parkingu i skupił wzrok na drodze. Że też jak zwykle musiała szybciej memłać ozorem niż ważyć w umyśle dobór słów. Towarzyszący jej mężczyzna zdawał się emitować fale o częstotliwościach, które skutecznie zaburzały pracę jej mózgu.
— Więc dlaczego w nich uczestniczysz?
„Popijanie ślimaków szampanem to wciąż lepsza alternatywa dla więzienia", pomyślała i tym razem udało jej się powstrzymać potok zwierzeń.
— A ty? — odbiła piłeczkę. — Odniosłam wrażenie, że wcale nie jesteś wielkim fanem tańców przy kotlecie.
Kostrzewski zaśmiał się krótko.
— Skąd ten pomysł?
— Za każdym razem pojawiasz się na piętnaście minut i znikasz.
Popatrzył na nią niepewnie.
— Właściwie od jak dawna mnie obserwujesz?
Drgnęła. Miał rację. Brzmiała jak ktoś, kto powinien dostać zakaz zbliżania się do ludzi. Czyżby już zapomniała, w jakich okolicznościach spotkali się po raz pierwszy?
— Cztery tygodnie. — Nawet najstarsi górale nie mieli pojęcia, dlaczego powiedziała prawdę. — Musiałam wiedzieć, czego się spodziewać, żeby... — Wzruszyła ramionami.
W najgorszym wypadku Kostrzewski wyrzuciłby ją z samochodu, co nawet byłoby jej na rękę. Mężczyzna pokiwał z uznaniem głową.
— Nie tak źle. Dowiedziałaś się czegoś jeszcze?
Zapatrzyła się przez szybę. Nocne życie w mieście właśnie się rozpoczynało. Życie, do którego nie miała już dostępu.
— Nigdy nie pojawiasz się w miejscu publicznym z tą samą dziewczyną — wypaliła.
Nie wiedziała, jakiej powinna spodziewać się reakcji. Kostrzewski wyszczerzył bezczelnie zęby.
— To pomaga uciąć plotki.
Zuza westchnęła głęboko. A więc nawet nie próbował zaprzeczyć. Z drugiej strony, niby czego oczekiwała? Romantycznej gadki o tym, że czekał na kogoś wyjątkowego? Powinna stuknąć się w głowę, i to najlepiej żeliwnym młotkiem.
— Coś jeszcze?
Zastanowiła się.
— Masz szkatułkę pełną cholernie drogiej biżuterii.
Dante pokręcił głową z przyganą.
— Dzięki tobie jest pusta.
— Nie ma za co. Trzymać takie błyskotki w domu... to niebezpieczne.
Odpowiedział jej kolejny uśmiech. Nie mogła uwierzyć jak łatwo rozmawiało jej się z kimś, komu przebrana za tanią podróbkę Pameli Anderson ukradła małą fortunę. Rozsiadła się wygodnie. Bez silikonowych wkładek mających imitować pokaźny biust, ciasny gorset leżał na niej o wiele lepiej.
To jej o czymś przypomniało.
— Skoro już mamy swój mały moment szczerości — zaczęła i popatrzyła na doskonały profil mężczyzny. — Jak mnie rozpoznałeś?
Musiała wiedzieć, gdzie popełniła błąd, by uniknąć powtórki w przyszłości.
— Czyżbyś planowała powtórzyć swój wybryk?
Do diabła, on naprawdę czytał jej w myślach.
— Nie — zaprzeczyła nieco zbyt szybko. — Dostałam nauczkę — dodała.
Kostrzewski zwilżył usta końcem języka. Zatrzymali się na czerwonym świetle przy Placu Jana Pawła. A więc kierowali się na zachód. Zamiast odpowiedzieć, mężczyzna chwycił jej dłoń. Na jej udach momentalnie pojawiła się szorstka gęsia skórka.
— Na początku nie wiedziałem, że to ty — powiedział, przyglądając się jej długim palcom z taką uwagą, że zrobiło jej się głupio. — Oczywiście wiedziałem, KTO to zrobił. Tleniona blondyna z niebieskimi soczewkami. — Zuza posłała mu mordercze spojrzenie. — Ale domyśliłem się dopiero wtedy, gdy wpadłaś na mnie w komórce.
Zmarszczyła czoło. Jego dotyk rozprowadzał po jej ciele przyjemne ciepło. Powinna się wyrwać... Powinna.
— Nadal nie wiem, jak to rozgryzłeś — bąknęła podejrzanie zachrypniętym głosem.
Kostrzewski powiódł opuszkiem palca po jej pomalowanych jasnoróżową emalią paznokciach.
— Dłonie. — Uścisnął jej rękę i popatrzył w oczy, a serce zabiło jej szybciej, gdy ich oczy się spotkały. — Tleniona blondyna powinna mieć długie, jaskrawoczerwone tipsy.
Miała ochotę palnąć się w głowę. Fabian wciąż namawiał ją, by zainwestowała w hybrydy. Światło zmieniło się na zielone i silnik volvo zaszumiał miarowo. Jej dłoń opadła bezwładnie na sukienkę.
Odchrząknęła nerwowo, modląc się, by nie zdradził jej własny głos.
— Zapamiętam.
Kostrzewski prowadził przez chwilę w milczeniu, a później skręcił w lewo, zatrzymując się obok Muzeum Współczesnego.
— Jesteśmy na miejscu — powiedział. — Gotowa?
Wzruszyła ramionami.
— Bardziej nie będę.
Mrugnął do niej przyjacielsko. Jego zachowanie zbijało ją z tropu. Ogarnęła ją nagła trema, bynajmniej niezwiązana z udziałem w kolejnym beznadziejnym przyjęciu dla bogatych snobów.
✨✨✨
© 2022 GRA POZORÓW // Karolina Kaszub
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top