rozdział 5.

Obudziła się, gdy wczesne słońce zaświeciło jej w oczy. Obróciła się na bok i uchyliła powieki, wyczuwając w ustach kwaśny kapeć. Wytarła wierzchem dłoni strużkę zaschniętej śliny na policzku i podniosła się do siadu, rozciągając zesztywniałe mięśnie.

Przez całą noc spała w dokładnie tej samej pozycji, w której zasnęła. Ziewnęła szeroko i zerknęła na zegarek. Dochodziła ósma. Spojrzała z dezaprobatą na tiulową spódnicę rozsypaną na pościeli i powlekła się do łazienki.

Odbicie w lustrze podpowiedziało jej, że potrzebuje prysznica i kompleksowej wymiany odzieży. Świadomie odsuwała od siebie wspomnienia ubiegłej nocy, ale i tak jej organizm zdradzał większość symptomów przewlekłego stresu.

Rozebrała się na środku wyłożonego marmurem pomieszczenia i weszła pod prysznic, odkręcając zimną wodę. Lodowata ciecz nieco ją orzeźwiła, ale i tak było jej daleko do określenia się mianem istoty logicznie myślącej.

Nadal nie wiedziała, co powinna zrobić. Zdrowy rozsądek podpowiadał jedno, jej przekorna intuicja drugie. To wewnętrzne poczucie właściwego postępowania już raz ją zgubiło, więc podchodziła do niego z zimnym sceptycyzmem.

Poświęciła kwadrans, by wyszorować skórę i pozbyć się resztek makijażu ze zmęczonej twarzy. Fabian chyba dostałby białej gorączki, widząc, że zamiast w maseczce sygnowanej nazwiskiem znanej kosmetolog, poszła spać w zapychającej pory tapecie i brudnych ciuchach.

Dokończyła kąpiel, rozczesała i wysuszyła włosy, po czym wklepała w cerę krem o lekkiej formule. Może i nie przepadała za wyszukaną pielęgnacją, ale mogła przynajmniej włożyć w swoją urodę minimum wysiłku.

Zgarnęła ubrania do bambusowego kosza na bieliznę i wróciła do garderoby. Omiotła spojrzeniem eleganckie garsonki, proste spodnie i buty na wysokich obcasach. Miała serdecznie dość przebierania się za córkę swojego ojca.

Sięgnęła na najniższą półkę obszernej szafy i wyjęła szare rurki, koszulkę z nadrukowaną wielkimi literami krzykliwą nazwą metalowego zespołu i czarną oversize'ową marynarkę, po czym dobrała do zestawu swoje ulubione buty.

Znoszone martensy wymagały uwagi szewca, ale bynajmniej nie zamierzała zwracać uwagi na drobne pęknięcia matowej skóry. Ubrała się, podkreśliła rzęsy maskarą, narzuciła na grzbiet długi płaszcz i opuściła mieszkanie.

Jej wycieńczony umysł zaczął wreszcie kontaktować i Zuza podjęła decyzję. Musiała spróbować. Ale skoro i tak ryzykowała wszystko, mogła najpierw sprawdzić nieco bezpieczniejszą opcję. Szanse, że Sergiusz pojawi się w umówionym miejscu wynosiły okrągłe zero, ale Zuza i tak zamierzała odwiedzić mordownię.

Na wszelki wypadek.

Odcinek dzielący ją od Starej Rzeźni przeszła na piechotę. Mimo tego, że temperatura oscylowała wokół kilku stopni, świecące słońce sprawiało, że martwe miasto stało się odrobinę bardziej przytulne niż zwykle.

Zuza popchnęła drzwi cuchnącej knajpy i zdjęła ciemne okulary, przesuwając je na czubek czaszki. Stojący za ladą barman jak zawsze powitał ją badawczym spojrzeniem, ale tym razem Zuza kompletnie go zignorowała. Przypuszczała, że nie spotka go już nigdy więcej.

Ruszyła w stronę ukrytego w głębi stolika i stanęła jak wryta, gdy tuż przed nią wyrosła chuda postać w skórzanej kurtce.

— Spóźniłaś się, sasanka — przywitał się Sergiusz, błyskając złotym zębem w serdecznym uśmiechu. — To chyba pierwszy raz!

Zuza otworzyła szerzej oczy, całkowicie zbita z tropu. Takiego obrotu sprawy bynajmniej się nie spodziewała.

— Zająłem nasz ulubiony stolik — ciągnął rzezimieszek. — Może skusisz się dzisiaj na coś do szamy? Ładne bolerko — dodał, wskazując na koszulkę z logiem Metalliki.

Zuza podążyła za nim bez słowa i usiadła na twardej ławce, nie zdejmując płaszcza. Entuzjazm mężczyzny wzbudził jej niepokój.

Sergiusz zajął miejsce naprzeciwko niej i pomachał wesoło do barmana. Zuza odwróciła się przez ramię. Mężczyzna za kontuarem przewrócił oczami, rzucił ścierkę na blat i z niechęcią ruszył w ich stronę. Przeniosła spojrzenie na „Wazona". Czyżby się naćpał? A może to ostatnio był na haju i zapomniał, o czym właściwie rozmawiali?

— Co podać? — burknął właściciel przybytku.

— Wybieraj, sasanka — powiedział Sergiusz, podsuwając jej obdartą dań, tak poplamioną tłuszczem, że Zuza miała problem odczytać nazwę którejkolwiek pozycji z menu.

— Pop... — chrząknęła. — Poproszę kawę.

Mężczyzna zanotował coś w starym notesiku z pozaginanymi rogami. Mogła się założyć, że po każdej zmianie zmazywał grafit ołówka, by wykorzystać zmięte stronice drugi raz.

— A dla mnie herbata, jajka na bekonie, tosty i lane piwo.

Zuza zmarszczyła czoło. Sergiusz, jakiego znała wcześniej, nigdy nie wydałby trzydziestu złotych na śniadanie.

— To wszystko? — upewnił się znudzony barman.

Sergiusz spojrzał na nią wyczekująco, a Zuza czym prędzej pokiwała głową. Coś było cholernie nie tak.

— Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? — zapytała, zniżając głos do donośnego szeptu.

Była przekonana, że trybiki w mózgownicy „Wazona" jeszcze nie zaskoczyły.

— Oczywiście, że tak — odparł zadowolonym tonem przestępca. — O nic się nie martw, sasanka, wszystko załatwimy tak jak to było mówione. — Uśmiechnął się szeroko.

— A więc... znalazłeś kogoś, kto mógłby... zająć się moją sprawą? — wyjąkała nieufnie.

— Jasna sprawa! Wszystko będzie cacy, tak jak było mówione — powtórzył. — Mam pewnego gościa, bankowo, na mur beton, zajmie się papierami i wszystko załatwi.

Wbrew intencjom mężczyzny, gorące zapewnienia tylko pogłębiły jej wątpliwości.

— I udało ci się znaleźć go tak szybko?

Sergiusz wzruszył ramionami.

— Umówiliśmy się na dzisiaj, a ja zawsze dotrzymuję danego słowa — powiedział uroczyście.

Gdyby nie powaga sytuacji, Zuza chyba roześmiałaby mu się w twarz.

— Kto to jest?

„Wazon" uniósł dłonie w obronnym geście.

— Nie mogę ci powiedzieć, kto zajmuje się drukiem trefnego białka — upomniał ją. — Ale możesz mi zauf... — Urwał, gdy niezadowolony barman przyniósł im napoje i postawił na stole tacę z takim impetem, że połowa filiżanki kawy znalazła się na talerzyku obok.

Mężczyzna oddalił się pospiesznie, nie zdobywszy się na przeprosiny.

Zuza zignorowała bagno i przysunęła do siebie spodeczek, nawet nie próbując udawać, że skosztuje obrzydliwego płynu przypominającego popłuczyny ze szmaty do podłogi.

— Możesz mi zaufać — kontynuował Sergiusz, zapamiętale mieszając herbatę, do której wsypał cztery saszetki cukru. Zuza mogła się założyć, że w tym słodkim roztworze łyżeczka utrzymałaby się prosto. — To pewny facet, zajmuje się posiewem nie od dziś. Ma tylko jedną zasadę i wcale mu się nie dziwię.

Zuza siedziała jak na szpilkach. Może i była kompletnie wytrącona z równowagi nagłą zmianą usposobienia oszusta, ale dopóki „Wazon" mówił to, co chciała usłyszeć, była gotowa oddać mu głos. Zachęciła ręką, by ciągnął dalej.

— Gościu chce zapłaty z góry, sasanka — wysapał Sergiusz.

Zuza zmrużyła podejrzliwie oczy. Czyżby to był zmyślny szwindel, którego Sergiusz nauczył się jeszcze w złotych czasach panowania na Mazowszu pruszkowskiej mafii?

— Z góry? Jaką mam pewność, że ten facet nie zniknie z pieniędzmi w tym samym momencie, w którym położy na nich łapę?

Sergiusz poruszył się niewygodnie.

— Ręczę za niego, sasanka! Na grób mamusi.

Zuza zastanowiła się teatralnie.

— Potrzebuję chwili, żeby sobie to wszystko uporządkować... Jeszcze tydzień temu twierdziłeś, że nie znasz nikogo, kto zająłby się moją sprawą, natomiast dzisiaj oferujesz mi jakiegoś faceta, który żąda zapłaty z góry, ręcząc za niego na wszystkie świętości w twoim małym, żałosnym światku. To nie trzyma się kupy, „Wazon".

Celowo użyła jego znienawidzonej ksywki. Sergiusz rozejrzał się bojaźliwie po wnętrzu lokalu i posłał jej karcące spojrzenie.

— Pojawiły się nowe okoliczności — wybąkał. — Uwierz mi, sasanka, wiesz przecież, że bym cię nie okłamał.

Z każdym słowem mężczyzny, coraz bardziej żałowała przybycia do Starej Rzeźni.

— Po prostu daj mi sikor Kostrzewskiego, a ja wszystko załatwię. — Sergiusz wyciągnął rękę w jej stronę, jakby spodziewał się, że wyjmie niewielki pakunek z kieszeni i beztrosko przekaże mu bezcenny przedmiot bez żadnych gwarancji.

— Nie tak szybko — wycedziła przez zęby. — Skąd mam mieć pewność, że mnie nie oszukasz?

Sergiusz zrobił niezadowoloną minę.

— Przecież wiesz, że mi się podobasz, sasanka.

„Nie bardziej niż kasa", uzupełniła w myślach Zuza.

— Zrobimy tak — powiedziała po chwili. — Zapłacę temu twojemu facetowi z góry całą kwotę. Dam mu ten zegarek bez mrugnięcia okiem. — Oczy Sergiusza błysnęły z podniecenia, a Zuza nabrała powietrza do płuc, szykując się do wyjścia. Pochyliła się w stronę mężczyzny. — Jeśli następnym razem będzie ci towarzyszył i pokaże mi, za co tak naprawdę płacę.

Wstała i odwróciła się na pięcie, czując miarowe uderzenia gorąca.

— Ale sasanka, tak nie można! — zaoponował Sergiusz. — On w życiu na to nie pójdzie.

Zuza zatrzymała się w miejscu i popatrzyła na wychudzonego łachudrę z góry.

— Jak chcesz, Wazon — powiedziała. — Albo wszystko, albo nic.

Ruszyła do wyjścia, a Sergiusz zamilkł, gdy obok stolika pojawił się zblazowany kelner, trzymając w ręku parujący talerz pełen zmiksowanych jajek. Zuza z ulgą wytoczyła się na zewnątrz. Nie miała pojęcia, na co właściwie się porywała, wchodząc w konszachty z kryminalistami z prawdziwego zdarzenia, ale chyba nawet to nie mogło być gorsze niż dalsze udawanie kogoś, kim nigdy nie była.

***

Po spotkaniu z Sergiuszem, poszła na kawę starym zwyczajem, jednak zamiast skorzystać z którejś kawiarni niedaleko Rynku, pospacerowała do Etno, by wykorzystać voucher na darmowe americano.

Nie żeby musiała szczególnie przejmować się budżetem — mimo tego, że nie miała dostępu do majątku ojca, Aleksander Dębski dbał, by była w stanie zaspokoić wszystkie swoje potrzeby z nawiązką. Jedyny haczyk polegał na tym, że mogła korzystać wyłącznie z jego karty, bez możliwości wypłacania gotówki, co dawało mu nieustanny wgląd w jej poczynania.

Musiała się pilnować. Każde zakupy w Żabce, bilet na tramwaj czy hot-dog z Orlenu zostawały skrupulatnie odnotowane na jej indywidualnym rachunku, dlatego starała się korzystać z tego rodzaju płatności jak najrzadziej, co mocno ograniczało wybór miejsc, w których mogła przebywać.

Zamówiła kawę na wynos i powędrowała do biura fundacji. Może i nie zamierzała przekazywać Sergiuszowi swojego skarbu od razu, ale musiała się upewnić, że zegarek leżał bezpiecznie na dnie sejfu. Drogocenny przedmiot był jej ostatnią deską ratunku i jeśli chciała jeszcze kiedykolwiek móc decydować o sobie, musiała o niego dbać niczym Gollum chroniący pierścienia.

Otworzyła drzwi, przytrzymując papierowy kubek w zgięciu łokcia i odetchnęła, zamykając się w środku. Szybko przemaszerowała przez przestronny hol, przeklinając buty zostawiające błotniste ślady na wypucowanej podłodze. Miała nadzieję, że nikt nie odkryje jej niezapowiedzianej wizyty.

Odłożyła kawę na biurko recepcjonistki i rozejrzała się za mopem. Wydawało jej się, że sprzątaczka zostawiała cały sprzęt gdzieś niedaleko wejścia. Podskoczyła, gdy zamiast porządkowego wózka, zza rogu wyłoniła się Helena.

Ta czarownica musiała mieć jakiś radar, który zawsze kierował ją w najbardziej niepożądane miejsce.

— Co ty tu robisz? — przywitała się chłodno kobieta, krzyżując ręce na piersi.

„Mogłabym ci zadać to samo pytanie", odparowała Zuza w myślach.

— Mogłabym ci zadać to samo pytanie — powiedziała na głos, nie mogąc się powstrzymać.

Helena obdarzyła ją badawczym spojrzeniem, szczególnie długo przypatrując się jej twarzy.

— Dzisiaj masz wolne.

— Ty też.

Zamilkły, taksując się wrogim wzrokiem. Konwersacja z Heleną jak zwykle prowadziła donikąd.

— Twój ojciec poprosił mnie, żebym przygotowała na jutro dwie umowy — stwierdziła po chwili kobieta. — Ale nie przypominam sobie, żebyś ty miała tu coś do roboty.

Zuza zagryzła zęby. Przeklęta nietoperzyca mogłaby równie dobrze pracować na stanowisku sowieckiego szpiega.

— Zapomniałam czegoś z biura — mruknęła nonszalanckim tonem.

Helena nie dała się na to nabrać. Zmarszczyła wąski nos.

— Czego dokładnie?

Do diabła, czy ta baba naprawdę nie miała żadnego hamulca, który powstrzymałby ją od zadawania wścibskich pytań? Zuza myślała gorączkowo.

— To prywatna sprawa — bąknęła.

Kobieta nachmurzyła się jeszcze bardziej.

— Prywatna sprawa? Nie rozumiem, co mogłabyś tutaj zostawić, Zuzanno...

Głośny dzwonek telefonu przerwał monolog kobiety, więc Zuza z radością pomachała jej urządzeniem przed nosem, odwróciła się i odebrała, nie sprawdzając tożsamości dzwoniącego.

— Zuzanna Dębska, słucham — rzuciła słodko, kierując się z powrotem do recepcji.

— Wiem, jak się nazywasz — odpowiedział lodowaty głos i Zuzę momentalnie przeszedł dreszcz. Bardziej spodziewała się bocianów wijących gniazdo w centrum miasta na początku grudnia niż telefonu bezpośrednio od ojca. — Jesteś teraz w biurze fundacji?

Zuza ze złością popatrzyła na nietoperzycę. Czyżby Helena naprawdę opanowała sztukę echolokacji i poinformowała ojca o jej poczynaniach, nie wzbudzając jej podejrzeń? A może po tylu latach bliskiej współpracy, ta dwójka strażników porozumiewała się telepatycznie?

— Tak, jestem w biurze fundacji.

Jeszcze niedawno za nic w świecie nie skapitulowałaby tak szybko.

— Dobrze. A teraz przyjedziesz do Sky Tower.

To nie było pytanie. To nie był rozkaz. To było stwierdzenie faktu, a Zuza nie mogła zrobić nic, by wpłynąć na bieg wydarzeń.

— Właściwie myślałam o tym, żeby się przejść... — zaczęła, ale ojciec nie pozwolił jej dokończyć.

— Bez dyskusji. Oczekuję cię za piętnaście minut.

Usłyszała urywany sygnał i ścisnęła telefon w pięści, niemalże roztrzaskując szklany ekran siłą własnych mięśni. Schowała aparat z powrotem do kieszeni płaszcza. Helena zjawiła się przy niej jak cień.

— Czy możemy teraz wrócić do naszej rozmowy, Zuzanno?

Zuza powoli przeniosła spojrzenie na kobietę.

— Wolałabym polać się miodem i wskoczyć w mrowisko — odparła uprzejmym tonem. — Dzwonił ojciec — uzupełniła, zanim Helena zdążyła się odezwać. — Jadę do Sky'a.

Helena obserwowała ją w milczeniu, po czym skinęła głową. Utarczka z dawną opiekunką wcale nie poprawiła Zuzie humoru, ale naprawdę nie mogła zdzierżyć jej wścibskiego wpychania wąskiego nosa w nie swoje sprawy. Miała nadzieję, że zgodnie z zapewnieniami ojca, kobieta nie znała kodu do niewielkiego sejfu ukrytego w jej gabinecie.

Opuściła starą kamienicę usytuowaną w pobliżu Renomy. Do terminu wyznaczonego przez ojca zostało dokładnie trzynaście minut.


__________

trefne białko — fałszywy dowód osobisty

posiew — sprzedaż nielegalnych dokumentów


✨✨✨


© 2022 GRA POZORÓW // Karolina Kaszub

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top