rozdział 3.

Jej tydzień pracy składał się głównie z prostych zadań wykonywanych na rzecz fundacji założonej przez ojca. Aleksander Dębski był prezesem jednej z największych firm wydobywczych w kraju, a akurat ta gałąź przemysłu cieszyła się ostatnio niezbyt dobrą sławą, szczególnie w kontekście postępujących zmian klimatu i szeroko zakrojonej akcji informacyjnej w mediach.

Działalność charytatywna miała na celu zniwelować szkodliwe skutki wydobycia, ratować zagrożone zwierzęta i pomagać chorym dzieciom, ale Zuza wiedziała, że ojca bardziej interesowały ulgi podatkowe i dobry PR.

Nienawidziła wszystkiego, co wiązało się z tą gałęzią gospodarki. Przynajmniej raz w tygodniu słyszała o kolejnych wypadkach, tragicznym traktowaniu rodzin poszkodowanych i głośnych procesach sądowych wygrywanych z przytupem przez cały batalion prawników ojca.

Mimo wszystko, sumiennie wykonywała swoje obowiązki, uczestnicząc w eleganckich lunchach ze znudzonymi żonami kolegów ojca, odwiedzała szkoły podstawowe i podpisywała dokumenty, dbając o każdy szczegół.

Właściwie wolała już to niż obowiązkowe spotkania w babskim klubie książki, w którym najambitniejszą pozycją, o której rozmawiały kury domowe było „Pięćdziesiąt twarzy Greya", wizyty u fryzjerki z tipsami długości patyczków do lodów, wypytującej ją o ślubne plany z jednym z najgorętszych kawalerów w całym mieście czy wycieczki do centrów handlowych w poszukiwaniu „modnych fatałaszków", które według niej nadawały się co najwyżej do malowania.

W piątek o osiemnastej wciąż siedziała w biurze fundacji, bezmyślnie wpatrując się w ciemną wodę fosy.

— Zuzanno? — Usłyszała cierpki głos i odwróciła twarz w stronę drzwi.

Helena opierała się o futrynę, przyglądając się jej z dezaprobatą. Zuza czym prędzej zdjęła nogi z dębowego biurka i wyprostowała się w miejscu, wygładzając na piersi niewygodną jedwabną bluzkę.

— O co chodzi? — „Zgubiłaś po drodze swoją miotłę?", uzupełniła w myślach, ale nie odważyła się powiedzieć tego głośno.

— Twój ojciec prosił, żebym przekazała ci to. — Kobieta przemierzyła pomieszczenie tanecznym krokiem i podała jej wąską kopertę z kredowego papieru.

Zuza zmarszczyła czoło i podarła pakunek, nie zwracając uwagi na elegancki lak.

— Bilety do teatru? Ojciec już zapomniał, że mamy dwudziesty pierwszy wiek i można to załatwić mailem?

Helena zrobiła niezadowoloną minę.

— To prezent.

Zuza odłożyła kartoniki na stół niedbałym gestem, choć była przekonana, że zawierały przepustkę do najlepszych miejsc.

— Nie przepadam za rosyjską literaturą. A „Mistrza i Małgorzaty" nie znoszę w szczególności.

Wlepiła wzrok w ekran komputera, ignorując rozsierdzone spojrzenie kobiety. Właściwie nie miała nic przeciwko twórczości Bułhakowa, ale chciała zrobić jej na złość. Wiedziała, że zachowuje się kompletnie irracjonalnie, ale maniery Heleny, jej oddanie ojcu i powaga, z jaką wszystko robiła, doprowadzały ją do białej gorączki.

— Zaprosisz na ten spektakl Fabiana — oznajmiła dawna opiekunka. — W przyszły piątek.

Zuza jęknęła w duchu. Najwyraźniej ojciec był gotów zrobić wszystko, by doprowadzić swoje plany do końca. Westchnęła przeciągle, a bojowy nastrój zupełnie ją opuścił. Nie miała wyjścia. Popatrzyła kobiecie w oczy.

— Przekaż, proszę, mojemu ojcu, że z przyjemnością wybiorę się w piątek do Capitolu.

Helena wyglądała na zaskoczoną jej spokojną reakcją.

— To wszystko?

— A masz mi coś jeszcze do powiedzenia? Rady związane z urodą? Może chcesz, z uwagi na mojego ojca, oczywiście, wybrać także bieliznę, którą wtedy włożę?

Wysłanniczka ojca pokręciła głową, przyjrzała się jej uważnie, po czym wyszła, nie zawracając sobie głowy pożegnaniem. Zuza opadła na oparcie wysokiego fotela. Doskonale wiedziała, na co się pisze, jeszcze zanim jej związek z Fabianem na dobre się rozpoczął, a jednak rzeczywistość zdawała się zaciskać na jej szyi jak pętla, pozbawiając resztek życiodajnego tlenu.

Sama była sobie winna. Ojciec zawsze powtarzał, że jej lekkomyślność i przekora doprowadzą do tragicznych konsekwencji. I miał rację. Nie mogła winić absolutnie nikogo za sytuację, w której się znalazła.

Przejechała na kauczukowych kółkach na drugi koniec przeszklonego gabinetu i wpisała czterocyfrowy kod na klawiaturze sejfu. Otworzyła ciężkie drzwiczki. Zegarek Dantego Kostrzewskiego leżał na samym środku pancernej skrytki. Nadal nie wymyśliła, co powinna z nim zrobić.

Obróciła bezcenny przedmiot w rękach. Gdyby tylko udało jej się go sprzedać, a później znaleźć kogoś, kto zajmował się delikatnymi sprawami...

Drgnęła, słysząc dzwonek telefonu i czym prędzej zatrzasnęła wieko skarbca, zabezpieczając go hasłem. Wróciła do biurka i zerknęła na wyświetlacz. Dzwonił Fabian.

— Halo? — rzuciła do słuchawki niewinnym tonem, obracając w palcach bilety od ojca.

— Chciałem się upewnić, że pamiętasz o jutrzejszym przyjęciu u Henryka.

— Oczywiście — zapewniła, choć spędziła cały tydzień, starając się o nim zapomnieć.

— Świetnie — powiedział Fabian. — Chciałbym, żebyś włożyła coś specjalnego. Będzie tam cały Wrocław. Jeśli chcesz, możesz wybrać się na zakupy. Zapłacę.

Zakupy, bankiety, karta kredytowa bogatego narzeczonego... tak musiało wyglądać piekło.

— Dziękuję, Fabian, ale myślę, że coś dla siebie znajdę.

— Nalegam.

Przybrała wystudiowaną maskę, choć mężczyzna nie mógł jej widzieć.

— Oczywiście — powtórzyła z rezygnacją. — Kupię coś specjalnego, a później prześlę rachunek do twojego biura.

— Wspaniale! Do zobaczenia jutro, kochanie.

Wzdrygnęła się na dźwięk pieszczotliwego określenia. Nie zdążyła odpowiedzieć. Usłyszała urywany sygnał. Powolnym gestem odłożyła głuchy telefon na stół i zastanowiła się, czy woda w zbiorniku otaczającym centrum miasta była na tyle głęboka, by zdołała ją pochłonąć bez żadnego śladu.

***

Przyjęcie Henryka Melnika nie było tak wystawne jak impreza organizowana przez Kostrzewskiego zaledwie tydzień wcześniej, ale co do jednego Fabian się nie pomylił — do zabytkowego pałacu położonego czterdzieści kilometrów na północ od miasta przybył cały Wrocław.

Fabian powziął sobie za cel porozmawiać z jak największą liczbą skupionych w sali bankietowej biznesmenów, a Zuza grzecznie trzymała się jego ramienia, wysłuchując dowcipów, których termin przydatności do spożycia minął w latach osiemdziesiątych.

Żałowała, że nie wzięła ze sobą bezprzewodowych słuchawek z włączoną składanką Pantery lub innego metalowego zespołu. Jej kwestie w tym cyrku ograniczały się do przymilnych potaknięć i uwag na temat wystroju wnętrza, więc jej świadomość wędrowała swobodnie po tematach zupełnie niezwiązanych z zainteresowaniami podekscytowanego towarzysza.

— Proszę, proszę, a któż to zaszczycił nas swoją obecnością! — rozległ się wysoki głos gospodarza, wyraźnie słyszalny nawet pośród szumu muzyki. — Panna Zuzanna we własnej osobie!

Zuza czym prędzej ściągnęła łopatki i wyszczerzyła zęby. Henryk Melnik stanął tuż przed nią, wypinając do przodu potężną pierś opiętą lśniącym, butelkowozielonym materiałem przymałej marynarki.

— Nie mogłabym przegapić tego wydarzenia. — Rozejrzała się z zachwytem po sali, unikając wzroku mężczyzny.

Henryk pokręcił wymownie głową.

— Jesteś zbyt uprzejma, moja droga — powiedział, choć jego głos zdradzał, że był mile połechtany. — Cieszę się, że coraz częściej zdarza ci się pojawiać na oficjalnych wyjściach.

Zuza zamrugała, a puls nieco jej przyspieszył. Do diabła, przecież musiał mieć na myśli ich spotkanie w Monopolu, a nie maskowy bal, na który poszła bez wiedzy swojego nowego chłopaka.

— Dziękujemy za zaproszenie — wtrącił Fabian z uśmiechem, uwalniając ją od obowiązku dalszego prawienia komplementów otyłemu biznesmenowi. Zuza z ulgą cofnęła się o krok, stając w cieniu partnera. — Z tego, co widziałem, pojawił się nawet prezydent.

Zuza miała ochotę przewrócić oczami. A więc znów czekał ją wywód na temat rozległych znajomości obu mężczyzn. Jeszcze niedawno sądziła, że milionerzy rozmawiali głównie o światłych ideach, pomysłach i innowacjach. Jej krótki staż u boku Fabiana mocno zweryfikował te wyobrażenia.

Henryk obejrzał się przez okrągłe ramię, jakby spodziewał się, że włodarz stał tuż za nim.

— To nie jedyny gość specjalny — pochwalił się teatralnym szeptem, pochylając się w ich stronę. — Przyszli także Zborowscy, Jędrusiakowie...

Zuza się wyłączyła. Wolała myśleć o niebieskich migdałach, uśmiechając się jak małpa, która właśnie dostała wyjątkowo dojrzałego banana niż dalej skupiać się na potoku słów mężczyzny.

— ...Kowalscy, a nawet sam Dante Kostrzewski — zakończył z porozumiewawczym uśmiechem, a Zuza drgnęła, jakby ktoś upuścił jej na stopę dwustukilogramowe kowadło.

— Doprawdy? — podjął Fabian. — Kogo przyprowadził tym razem? — mruknął kpiąco.

Zuza oddychała szybko. Skorzystała z chwilowej nieuwagi swoich towarzyszy i rozejrzała się pospiesznie, ale nigdzie nie dostrzegła wspomnianego mężczyzny.

— Jest z nim zeszłoroczna Miss Polonia.

— Miss Polonia? Musi mieć ze dwadzieścia lat — burknął z dezaprobatą Fabian.

— Dwadzieścia dwa — odpowiedział nieco zbyt szybko Henryk. — Gdybym tylko wiedział, co obiecuje tym dziewczynom... — urwał z wymowną miną. — Bez obrazy, Zuzanno. Potraktuj to jako żarty dwóch starych przyjaciół.

Zaśmiała się bez cienia humoru i pokiwała głową, zbyt przestraszona, żeby odpowiedzieć.

— Nie spodziewałem się, że w ogóle przyjdzie, w końcu rzadko pozwala sobie na publiczne wystąpienia, ale potwierdził wizytę w ostatnim momencie...

— Muszę wyjść — wypaliła Zuza, przerywając mężczyźnie.

Panika zawiązywała się wokół jej szyi jak cienki sznurek.

— Powietrze... świeże — wymamrotała.

Fabian skinął głową, a Henryk nic nie powiedział, najwyraźniej zbyt oburzony jej bezpardonowym wejściem mu w słowo. Przemknęła przez salę, rozglądając się na boki i przeklinała w duchu, że włożyła buty na wysokich obcasach zamiast płaskich balerinek.

Dante Kostrzewski tu był. Przechadzał się beztrosko po sali w towarzystwie kolejnej ślicznotki, zapewne zastanawiając się, gdzie, do diabła, podział się jego bezcenny zegarek po ostatniej suto zakrapianej imprezie.

Musiała się ukryć. Przeklęty biznesmen słynął ze swoich angielskich wyjść, więc może i tym razem zniknął niezauważony po zaledwie piętnastu minutach zabawy?

Popatrzyła na zastawione wykwintnymi przysmakami stoły, zapełniony tancerzami parkiet i wyjście na zewnątrz. Było za zimno, by mogła przeczekać bankiet pod wejściem do pałacu, ale mogła schować się pomieszczeniu gospodarczym obok szatni.

Nie miała pojęcia, jak wytłumaczy swoją nieobecność Fabianowi, ale miała teraz ważniejsze problemy na głowie. Pomknęła na korytarz i minęła wypełnioną naturalnymi futrami garderobę. Po kolejnych kilku nadmiernie głośnych krokach wreszcie dostrzegła cel swojej podróży; połyskującą złotem plakietkę „tylko dla personelu". Miała nadzieję, że żaden z kelnerów nie robił sobie akurat przerwy, zadowalając się przed telewizorem.

W czasach, gdy pracowała jako barmanka, napatrzyła się wystarczająco na podobne sceny.

Obejrzała się przez ramię i nacisnęła klamkę, słysząc w uszach szum własnej krwi. Kamień spadł jej z serca, gdy metal ustąpił i drzwi się otworzyły. Czym prędzej weszła do ciemnego pomieszczenia, zatrzaskując za sobą wejście.

Odetchnęła głęboko. Nawet spotkanie z kryjącą się w mroku kikimorą wydawało się lepszym pomysłem niż ryzyko stanięcia twarzą w twarz z okradzionym biznesmenem. Dotknęła plecami drzwi i pomacała ręką ścianę obok futryny.

Wyczuła pod palcami gładki plastik i nacisnęła włącznik, a pozbawiony okien pokój zalało żółte światło stłumione przez zakurzony abażur. Zamarła, gdy jej oczom ukazała się wysoka sylwetka odziana w ciemnoszary garnitur, oparta beztrosko o stos ułożonych jedno na drugim krzeseł.

— Nie spodziewałem się ciebie tutaj, panno Dębska — odezwał się mężczyzna, przyglądając się jej z miną, która musiała być równie zdumiona, co jej własna. — Sądziłem, że tylko ja szukam wymówki, by uniknąć udziału w tej szopce. — Wskazał kciukiem na ścianę za swoimi plecami. Zuza wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. — Wybacz moje maniery — dodał Kostrzewski, uśmiechając się ciepło. — Wydaje mi się, że jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać.

Oderwał się od niepewnej konstrukcji i podszedł do niej lekkim krokiem, wyciągając przed siebie rękę. Zuza wstrzymała oddech, widząc eleganckie spinki z jego inicjałami i ogołocony nadgarstek.

— Dante Kostrzewski — powiedział mężczyzna, przyglądając się jej nienaturalnie jasnymi tęczówkami przypominającymi srebrzystą tarczę pełnego księżyca.

Obrzuciła go szybkim spojrzeniem i zmitygowała się pospiesznie. Przecież gdyby ją wtedy rozpoznał, już dawno garowałaby w areszcie na Podwalu. Poza tym, dobrze zaplanowała swój kamuflaż. W peruce, z wypchanym biustonoszem i niebieskimi soczewkami nie zidentyfikowałby jej nawet sam Sherlock Holmes.

— Zuzanna Dębska — odparła, chwytając jego gorącą dłoń z tym samym wystudiowanym uśmiechem, którym raczyła wszystkich szacownych kolegów Fabiana.

Musiała zachować zimną krew. Kostrzewski przyjrzał jej się badawczo, po czym wskazał ręką na krzywy fotel pod ścianą. Pokręciła głową. Nie zamierzała tu spędzić ani sekundy dłużej niż to było konieczne. Sądziła, że sam zajmie siedzisko, ale on stanął w tym samym miejscu, w którym go znalazła.

— A więc co cię tutaj sprowadza? Za głośna muzyka? Nieświeże ostrygi? — Kostrzewski wyszczerzył zęby i zerknął ukradkiem na trzymany w ręce telefon.

W doskonale skrojonym garniturze i z perfekcyjnym zgryzem wydawał się jej jeszcze bardziej Nadęty niż ostatnio.

— Miałam ochotę zrobić sobie krótką przerwę. — Powachlowała się teatralnym gestem. — Od tego tańca dostałam zadyszki.

Kostrzewski zmarszczył czoło, krzyżując ręce na piersi.

— Masz wyjątkowo zimne dłonie jak na uczestniczkę potańcówki.

Zuza zaniosła się nieszczerym śmiechem, przeklinając bezgłośnie. „Przynajmniej cię nie rozpoznał", upomniała się w myślach.

— Tak już mam.

Kostrzewski pokiwał powoli głową, nie odrywając od niej wzroku.

— I zamierzałaś siedzieć tu całkiem sama? — drążył.

Wzruszyła ramionami.

— Tylko parę minut — odparła. — Właściwie, powinnam już wracać. Jestem pewna, że już się o mnie martwią.

Złapała za klamkę, wycofując się o krok. Kostrzewski skłonił lekko głowę.

— Która jest właściwie godzina?

Zuza uśmiechnęła się lekko. Jej panika okazała się zupełnie bezpodstawna. Wzruszyła ramionami, próbując niepostrzeżenie uchylić skrzypiące skrzydło.

— Nie mam pojęcia.

— To dziwne — powiedział powoli. — Bo wydawało mi się, że masz mój zegarek.

Znieruchomiała, sądząc, że się przesłyszała. Dante Kostrzewski ruszył w jej stronę ani na moment nie dając po sobie poznać agresji, co jeszcze bardziej ją przestraszyło. Przełknęła ślinę.

— Nie jestem głupi, panno Dębska — powiedział cicho, a bicie jej serca przyspieszyło do tempa szaleńczego galopu. Z każdym krokiem mężczyzna był coraz bliżej. — W zeszły piątek ukradłaś mój zegarek. — W jego głosie pobrzmiewał spokój. Perłowoszare tęczówki odznaczały się na tle śniadej skóry.

Przed jej oczami zawirowały mroczki. Co powinna teraz zrobić? Walczyć? Uciekać? Próbowała zebrać myśli, ale jej mordercze wysiłki nie przynosiły żadnego efektu.

Mężczyzna zatrzymał się zaledwie kilkanaście centymetrów od niej, rozsiewając wokół siebie świeżą woń cytrusowych perfum.

— Całkiem nieźle to rozegrałaś. — Zniżył głos, a ona automatycznie wychyliła się w jego stronę. — Ale muszę przyznać, że w brązowych włosach o wiele bardziej ci do twarzy.


✨✨✨


© 2022 GRA POZORÓW // Karolina Kaszub

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top