rozdział 28.
Główna sala wrocławskiej Hali Stulecia prezentowała się niemal identycznie jak podczas poprzedniego przyjęcia organizowanego przez tajemniczego Dantego Kostrzewskiego. Ze sceny ustawionej naprzeciw wyjścia sączyła się łagodna muzyka grana na żywo, między gośćmi przechadzali się kelnerzy niosący szampan na srebrnych tacach, a pod wielką kopułą unosił się lekki dym.
Zuza stanęła w progu i omiotła wzrokiem zebranych. Rozpoznawała niektóre twarze, ale ku swojej uldze nie dostrzegła nigdzie jasnych włosów należących do Fabiana Abramowicza. Z plotek, które usłyszała Helena, wynikało, że mężczyzna chwilowo wycofał się z towarzystwa, po tym jak okazało się, że spodziewa się dziecka z asystentką swojego niedoszłego teścia.
Zuza sama nie wiedziała, co o tym myśleć. Miała nadzieję, że Amelia poradzi sobie w roli matki, a Fabian, mimo swoich postępków, stanie na wysokości zadania i stworzy swojej nowej rodzinie porządny dom. A może nawet sprawi, że Amelia faktycznie zostanie panią Abramowicz?
— Szampana? — zapytał uczynny barman, stając tuż obok niej.
Pokręciła głową. Miała do wykonania zadanie. A właściwie dwa, ale z funkcją, którą pełniła w fundacji Heleny wiązało się tylko jedno.
Ruszyła w głąb pomieszczenia i westchnęła, widząc nierozłączny duet dwóch przeciwstawnych biegunów. Cezary Lichocki i Henryk Melnik dyskutowali w niewielkim kręgu garniturów. Zuza stłumiła impuls, by jak najszybciej zniknąć z ich pola widzenia, ale przecież od początku szukała właśnie ich.
— A niech mnie! — zawołał na jej widok tłusty Henryk, prawie się zachłystując. — Panna Zuzanna we własnej osobie! Niesamowicie się podekscytowałem, gdy zobaczyłem twoje nazwisko na liście gości. Już się bałem, że znów uciekniesz nam w ostatniej chwili.
Zarechotał gardłowo, a reszta jego towarzyszy zaśmiała się uprzejmie, nie spuszczając z niej wzroku. Zuza uniosła nieco podbródek, otrzepując połę marynarki.
— Miło cię widzieć, Henryku — powiedziała spokojnym tonem. — Ciebie też, Cezary — zwróciła się do ubranego w swój znoszony garnitur gestapowca Lichockiego. — Jak się miewa Augustyna?
Prawie się roześmiała na dźwięk własnych słów. Zuzanna Dębska, królowa kurtuazji. Lichocki czym prędzej się z nią przywitał, muskając jej dłoń wąskimi ustami.
— Wspaniale, jak zawsze — odparł cicho.
Ukłoniła się krótko, odwracając wyczekująco do pozostałych.
— To jest Grzegorz, moja droga, a to Roman — pospieszył z wyjaśnieniami Henryk, nieco speszony jej nieustępliwym zachowaniem. No tak, był przyzwyczajony do tego, że na co dzień potrafiła jedynie szczerzyć zęby i kurczowo trzymać się rękawa Fabiana. — Wszyscy umieramy z ciekawości, by dowiedzieć się, co cię tu właściwie sprowadza w pojedynkę.
Zuza bez trudu rozpoznała lubieżny błysk w jego świńskich oczkach. Czyżby oczekiwał, że przyszła tu szukać bogatego męża? Cóż, wiele kobiet w jej wieku zapewne dokładnie to robiło, przechadzając się wśród milionerów w kusych kieckach.
— Interesy — ucięła.
— Czyżby Aleksander Dębski szykował się do emerytury? To by dopiero był news — odezwał się któryś z pozostałej dwójki, a ten drugi mu przytaknął.
— Wręcz przeciwnie — powiedziała szybko. — Sądzę, że mój ojciec nie ustąpi ze stołka, dopóki nie zdejmą go z niego siłą.
Mężczyźni zaśmiali się, słysząc jej żart.
— I właśnie dlatego tu dzisiaj jestem. — Śmiechy momentalnie ucichły i zastąpiło je zaciekawienie. — Jeśli mój ojciec wreszcie spadnie ze swojego stanowiska, zwolni się pozycja lidera branży.
Odpowiedziało jej milczenie. Cezary Lichocki pogładził wąski podbródek niczym juror w talent show, a Henryk Melnik zmrużył podejrzliwie oczy.
— I jak zamierzasz to osiągnąć?
Jednym z niewielu pozytywów obracania się wśród „elit" było zdecydowanie to, że ci ludzie nie tracili czasu. Gdy tylko zwietrzyli świeżą krew, rzucali się na ofiarę niczym stado wygłodniałych piranii, nie pozostawiając po sobie nic z wyjątkiem ogryzionego szkieletu.
— Za pomocą mojej fundacji — wypaliła.
Nie zamierzała wspominać, że jej plan przewidywał głównie naprawę szkód wyrządzonych przez ojca. Wątpiła, by nawet poważny kryzys zdołał osłabić jego niezachwianą od dziesięcioleci pozycję. Ale musiała dać im coś w zamian, zanim zaczęła rozprawiać o dobroczynności.
Lichocki uniósł jedną brew, obserwując ją uważnie.
— I niby jak zamierzasz to osiągnąć?
Wiedziała, że na porażce jej ojca, to on mógł skorzystać najbardziej. Posłała mu porozumiewawczy uśmiech.
— Całkiem prosto — oznajmiła.
Wyłuszczyła swój pięcioetapowy plan w dobitnych słowach, a przedsiębiorcy słuchali jej jak zaczarowani, nie przerywając ani razu. Poczuła przyjemne łaskotanie w żołądku na myśl o tym, że ktoś wreszcie zaczął traktować ją poważnie.
Może Helena miała rację i Zuza naprawdę nadawała się do tej roboty? Opracowywanie skomplikowanej strategii i prezentacja szkicu działania przed czterema mężczyznami sprawiła jej niebywałą przyjemność, a garnitur i wysokie buty jeszcze dodawały jej odwagi.
— Akcje spółki stracą połowę wartości — powiedziała. — A wtedy zarząd będzie musiał odwołać go z pełnienia funkcji prezesa — zakończyła wywód.
Lichocki pokiwał powoli głową.
— I jedyne, czego oczekujesz w zamian to...
— Pieniądze — potwierdziła z miną arabskiego kupca. — Nikt nie musi wiedzieć, jaki był wasz wkład w całą... operację.
Skrzyżowała ręce na piersi, uśmiechając się uspokajająco, choć wnętrza jej dłoni pokryły się cienką warstewką potu.
— Nie jestem do tego przekonany — odezwał się Henryk, a jego twarz zrobiła się jeszcze bardziej czerwona niż zwykle. — Wypadałoby poradzić się kogoś, kto ma trochę więcej pojęcia o prawie... O, w samą porę! — krzyknął.
Przesunął się w jej stronę i przez chwilę Zuza była pewna, że mężczyzna zamierza ją przytulić. Zamarła, gdy minął ją o parę centymetrów, zostawiając za sobą odór niemytego ciała, i zaczepił kogoś stojącego tuż za jej plecami.
Odwróciła się przez ramię i zamrugała, wstrzymując oddech.
— Dobry wieczór, panno Dębska — przywitał się Dante Kostrzewski we własnej osobie. — Cieszy mnie, że ktoś z waszej fundacji zdecydował się wziąć udział w przyjęciu.
Zuza bez trudu wyczuła dystans czający się za jego słowami. Dante cieszył się, że KTOŚ przyjął jego zaproszenie, nie ona.
Odchrząknęła pospiesznie.
— Cała przyjemność po mojej stronie.
Dante uśmiechnął się ponuro, ale jego oczy pozostały zimne, bez wyrazu. Zuza poczuła przypływ paniki, a w uszach jej zaszumiało. Teraz, gdy mężczyzna był tak blisko, nie potrafiła skupić się na zadaniu, a jej myśli powędrowały w stronę tych kilku beztroskich chwil w jego ramionach.
— Dante, może udzielisz nam przyjacielskiej prawnej porady? — zagadnął Henryk, z całych sił próbując zwrócić na siebie uwagę bogacza. — Panna Zuzanna zaprezentowała nam doprawdy...
— Później — uciął Kostrzewski, nie pozwalając mu dokończyć. Wskazał palcem na scenę. — Nie jestem sam. Mam pewne obowiązki wobec mojej towarzyszki.
Uśmiechnął się porozumiewawczo, a Zuza nie mogła się powstrzymać i podążyła za jego spojrzeniem. Czyżby Dante znów zaczął kolekcjonować modelki i przyprowadził ze sobą nową piękność? Zazgrzytała zębami, nie chcąc dać po sobie poznać zazdrości. Uniosła brwi, widząc czarnowłosą Magdę, ściskającą nerwowo kieliszek z musującym winem.
Do diabła, co łączyło tych dwoje?
— Oczywiście, oczywiście — mamrotanie Henryka sprowadziło ją na ziemię. — Mam nadzieję, że niebawem znajdziesz czas, by przedstawić nas swojej uroczej kompance.
Dante uśmiechnął się znacząco.
— Z rozkoszą — mruknął, po czym odwrócił się plecami od całej grupy.
Zuza nie mogła zmarnować takiej szansy. Była pewna, że Dante, zgodnie ze swoim starym zwyczajem, wygłosi parę słów i zniknie, tak jak robił to za każdym poprzednim razem.
Złapała go za ramię kilka metrów dalej.
— Dante — powiedziała przez ściśnięte gardło.
Kostrzewski obrzucił ją niechętnym spojrzeniem, ale się nie odezwał. Przerabiała w myślach tę rozmowę jakieś tysiąc razy, ale teraz, gdy już na niego patrzyła, zabrakło jej słów.
— Ja... — wyjąkała, wpatrując się w jego oczy. — Nie wiem, czy słyszałeś...
— Słyszałem — wtrącił, zanim zdążyła dokończyć zdanie. — Przykro mi, że uroczystość nie doszła do skutku.
Przekrzywiła głowę, rzucając mu pełne wyrzutu spojrzenie.
— Przecież wiesz, że nie chciałam za niego wychodzić.
Dante zrobił obojętną minę i westchnął teatralnie.
— Czego właściwie ode mnie oczekujesz?
Zawahała się. „Dobre pytanie", pomyślała. Czy chciała, by wziął ją w ramiona i zaniósł w jakieś zaciszne miejsce i zerwał z niej ubrania? Czy chciała, by ją przytulił, pocałował w czoło i zamknął w bezpiecznym uścisku na oczach wszystkich? A może wolałaby, żeby chwycił ją za rękę i wymknął tylnymi drzwiami, by zabrać ją do domu?
Ku jej rozpaczy, w każdym przypadku odpowiedź była twierdząca.
— Ja tego nie zrobiłam. — Słowa wypadły z jej ust, zanim zdążyła je zweryfikować. — Ja nikogo... Ten wypadek... Nie zrobiłam tego.
Pragnęła, by wiedział, by ją zrozumiał, by wybaczył jej głupotę. Jednak on tylko wzruszył ramionami.
— Słyszałem — bąknął pod nosem, a Zuza nie zapytała, skąd czerpał informacje. Czekała, czując jak każde włókienko nerwowe jej ciała napina się w gotowości. — To niczego nie zmienia, Zuza.
Niczego nie zmienia? O czym on bredził?!
— To wszystko zmienia! — zaoponowała. — Nie chciałeś mieć ze mną nic wspólnego, bo myślałeś, że zabiłam człowieka. Niespodzianka, jednak nie. — Z każdą sekundą traciła rezon, co bardzo szybko pogarszało jej sytuację. — Jestem niewinna, do cholery!
— Tu nie chodzi o to, czy jesteś winna czy nie! Każdy popełnia błędy — skwitował lodowatym tonem. — Tu chodzi o twoją reakcję na to wszystko. Jesteś dokładnie taka sama jak twój ojciec. Wykorzystujesz swoją pozycję i pieniądze, by wykaraskać się z każdych tarapatów. I zgadnij co. Nie wszystko załatwisz, pokazując kartę z wizerunkiem swojego ojca.
Gniew zapłonął w niej niczym krótki lont dynamitu.
— Nie masz pojęcia, o czym mówisz.
— W takim razie mnie oświeć — sarknął. — Przez ponad pół roku żyłaś ze świadomością, że odebrałaś komuś życie i przez pół roku robiłaś wszystko, żeby uniknąć konsekwencji tego czynu.
Zaczął się od niej odwracać.
— Poszłam na policję! — wrzasnęła, a kilka osób popatrzyło na nią ze strachem. Rozłożyła bezradnie ręce. — Chciałam, żeby mnie ukarali. Chciałam ponieść konsekwencje.
Dante przybliżył się do niej o krok, a na jego twarz wystąpił realny ból.
— Bo nie miałaś wyjścia — wyszeptał. — Po raz kolejny wybrałaś po prostu bardziej komfortowe rozwiązanie mało komfortowej sytuacji.
Poczuła w przełyku pieczenie żółci.
— Sam powiedziałeś, że każdy popełnia błędy.
— Muszę iść, Zuza.
Przymknęła oczy, godząc się z porażką. Nie miała już nic do stracenia.
— Więc odpowiedz mi tylko na jedno pytanie — urwała, a on skinął pospiesznie głową. — Czy gdyby nie to wszystko... wyjechałbyś ze mną?
Dante zrobił zaskoczoną minę, jakby sądził, że żartowała, ale ona nie zamierzała się poddać. Musiała wiedzieć, że strata kogoś, na kim naprawdę jej zależało, była wywołana przez czynniki zewnętrzne, życiowe fatum, a nie przez to, że Dante Kostrzewski nigdy nie czuł do niej nic więcej niż do pozostałych jednorazowych przygód, które regularnie pojawiały się w jego życiu.
Wpatrzyła się w jego twarz, niemalże słysząc mijające sekundy.
— Nie — powiedział, ledwo poruszając ustami, a ona poczuła się tak, jakby spadła z drugiego piętra na wyprostowane nogi. — Nie wyjechałbym z tobą.
Nie miała do powiedzenia nic więcej. Może ten czas, który spędziła w jego towarzystwie, został zniekształcony przez jej umysł tak samo jak wspomnienia dotyczące wypadku? Może wcale nie było między nimi żadnej chemii, a ona tylko sobie ubzdurała, że czuł do niej coś więcej niż zwykłe pożądanie na widok kawałka odkrytego ciała?
Dante Kostrzewski ukłonił się lekko, a później zostawił ją samą, nie odwracając się w jej kierunku ani razu.
***
Mimo swoich rzutkich postanowień, po dwudziestu minutach słuchania wywodów nowych partnerów biznesowych, miała serdecznie dość całego tego bankietu. Perspektywa powrotu do domu Heleny nie do końca ją zadowalała, a nie chciała włóczyć się po mieście w pojedynkę.
Usiadła przy barze i zamówiła manhattan. Połączenie amerykańskiej whiskey, słodkiego wermutu i kilku kropel angostury od razu rozgrzało ją od środka, sprawiając, że staczanie się w stronę emocjonalnego dołu stało się odrobinę mniej nieznośne.
Wypiła swoją porcję kilkoma łykami i zamówiła drugiego drinka, korzystając z umiejętności wyjątkowo przystojnego barmana, który rzucał jej wymowne uśmiechy znad deski pokrojonej cytryny.
Może powinna zaprosić go do domu?
— Dla mnie to samo — wysapał ktoś tuż obok jej ucha, po czym zajął sąsiedni stołek. Zuza uniosła brwi na widok rozczochranej Magdy. Coś przewróciło jej się w żołądku. Czyżby Kostrzewski i ona...? — Widziałaś gdzieś Dantego? — zagadnęła rzeczowym tonem kobieta i Zuza od razu odsunęła od siebie podejrzenia. — Zniknął mi z oczu jakieś piętnaście minut temu, a naprawdę nie mam ochoty siedzieć tu dłużej niż to konieczne.
Zuza przełknęła ślinę, nie wiedząc jak zareagować na te rewelacje.
— Ja... nie widziałam.
— Hmm — zastanowiła się demonstracyjnie brunetka. — Zauważyłam, że rozmawialiście i pomyślałam, że... — zawahała się. — No wiesz.
Zuza wbiła zakłopotane spojrzenie w stół, ale alkohol dodał jej odwagi.
— My nie... — „Nie ma żadnego my", skarciła się w duchu. — Ja nie... To koniec.
Magda przyjrzała jej się ze zmarszczonym czołem.
— Myślałam, że wszystko sobie wyjaśniliście.
— To nie wystarczyło.
— Przykro mi, myślałam, że świetnie do siebie pasujecie — oceniła skwapliwie kobieta. — Na pewno nie chcesz dać mu trochę więcej czasu?
Brunetka przyjęła swojego drinka i upiła łyk, krzywiąc się na wszystkie strony. Zuza posłała jej zakłopotane spojrzenie. Takiego obrotu tej rozmowy się nie spodziewała.
— To Dante nie chce być ze mną — obwieściła wszem i wobec, zamiast ugryźć się w język.
Ręka Magdy trzymająca wykałaczkę z kandyzowaną wisienką zatrzymała się w połowie drogi do ust. Kobieta odłożyła owoc z powrotem do szerokiego kieliszka wypełnionego płynem koloru zachodzącego słońca.
Westchnęła głośno, rozsiadając się wygodniej.
— Bałam się, że tak będzie — oceniła.
Zuza nic z tego nie rozumiała.
— Eee... Kim właściwie dla siebie jesteście?
Magda uśmiechnęła się smutno.
— Jesteśmy kimś w rodzaju... rodziny.
Do diabła, to mogło oznaczać wszystko, począwszy od rodzeństwa, na wychowywaniu trójki wspólnych dzieci kończąc.
— Bardzo chciałam, żeby Dante wreszcie się ustatkował. Żeby kogoś sobie znalazł. Żeby był szczęśliwy.
To chyba wykluczało romantyczną relację.
— Ale on nie może odpuścić — zakończyła kobieta bardziej do siebie niż do Zuzy.
— Czego nie może odpuścić?
Magda pokręciła głową z rezygnacją, mieszając zawartość swojej szklanki.
— Niemalże dziesięć lat temu Dante był zaręczony — oznajmiła kobieta, a Zuza drgnęła. Zaręczony? Dziesięć lat temu? Przecież Kostrzewski miał dopiero trzydziestkę! — Był wybitnie uzdolniony, więc wszyscy wróżyli mu świetlaną przyszłość u boku pięknej ukochanej. — Magda upiła łyk. — W czerwcu dwa tysiące trzynastego roku on i jego narzeczona mieli wypadek.
Zuza nieświadomie zakryła usta dłonią. Chyba już wiedziała, jak skończy się ta historia.
— Wpadli do jeziora. On był pasażerem i wyszedł z tego bez szwanku, ale jego ukochana... — Magda zawiesiła głos, a Zuza prawie spadła z krzesełka, nie mogąc się doczekać tragicznego dalszego ciągu. — Prawie utonęła. Dante uratował ją w ostatniej chwili, ale nie zdołał zapobiec obrzękowi mózgu. Ona już nigdy się nie obudziła.
— Nigdy się nie obudziła? — powtórzyła nieświadomie szeptem. — Skąd o tym wszystkim wiesz?
Magda uśmiechnęła się smutno.
— To była moja siostra. Siostra, która umarła tamtej nocy, a ciało, które do teraz leży w szpitalu przypięte do miliona rur i wężyków jest tylko skorupą pozbawioną jej duszy. — Głos jej zadrżał, a Zuza momentalnie poczuła przypływ współczucia. — Ona nigdy się nie obudzi. — Popatrzyła jej w oczy. — Wszyscy jakoś się z tym pogodziliśmy. Wszyscy z wyjątkiem Dantego.
Nagle wszystko nabrało sensu. Ostentacyjne zerkanie na wyświetlacz telefonu, niechęć do opuszczania miasta, wpółświadome „zostań przy mnie" wyszeptane w mrok... Przeszedł ją lodowaty dreszcz.
— Dwa miesiące temu lekarze jednoznacznie orzekli śmierć mózgu mojej siostry. Tylko ze względu na swoje liczne koneksje, Dante jest w stanie wciąż odwlekać nieuniknione.
Zuza nie wiedziała, co powiedzieć. Nie potrafiła i nie chciała wyobrazić sobie sytuacji, w jakiej postawił go los.
— Jak... jak ty się czujesz? — wychrypiała.
Magda zmarszczyła czoło.
— Przez pierwszy rok nie mogłam znaleźć sobie miejsca i odwiedzałam ją z rodzicami niemalże codziennie, podobnie jak Dante. — Prychnęła cicho. — Przez drugi i trzeci tak samo. Po czterech latach poddali się rodzice. Usłyszeli wystarczająco, by nie karmić się nadzieją. Lekarze byli zgodni co do tego, że ona już nigdy do nas nie wróci. — Spuściła wzrok. — Ja poddałam się po piątym. Moja siostra przestała przypominać samą siebie, a jej serce biło tylko ze względu na aparaturę.
Odetchnęła głęboko.
— Chciałam, żeby Dante wreszcie pozwolił jej odejść, przeżyć żałobę, a później zająć się swoim życiem. Minęło dziesięć lat... To wystarczająco, by uporać się ze stratą.
Zuza nie wierzyła własnym uszom, a serce ścisnęło jej się z żalu. Nawet w najdzikszych snach nie przypuszczała, że za wesołą powierzchownością Dantego kryła się namacalna trauma.
— Miałam nadzieję, że wreszcie znalazł kogoś, z kim znów mógłby być szczęśliwy — zakończyła ponuro Magda.
— Jestem pewna, że kogoś znajdzie — odparła Zuza, a w jej zębach zachrzęścił żwir. — Kolekcja jego dziewczyn pęka w szwach — dodała tak, by brunetka jej nie usłyszała.
— Może masz rację — przyznała kobieta. — A ty? Co teraz zamierzasz?
Zuza opróżniła resztę koktajlu jednym haustem i otarła usta grubiańskim gestem jednego z włochatych członków bandy Janosika.
Dopiero teraz, gdy usłyszała całą prawdę, potrafiła z całym przekonaniem podjąć jednoznaczną decyzję. Dante Kostrzewski nigdy jej nie chciał, nigdy jej nie ufał i nigdy nie zamierzał mówić jej o naprawdę poważnych sprawach. Ot, szukał chwili zapomnienia w ramionach seksownej złodziejki. I właśnie to dostał.
— Wyjeżdżam — stwierdziła bez ogródek. — Mam nadzieję, że na południu Europy panuje trochę lepsza pogoda. — Zsunęła się ze stołka. — Dziękuję, że mi powiedziałaś. Mam nadzieję, że ty i twoja rodzina odnajdziecie spokój.
Ruszyła w stronę wyjścia, przytłoczona ciężarem porażki. Była sama. Była wolna. Nie miała na głowie żadnych problemów. A przecież właśnie o to walczyła.
✨✨✨
©2022 GRA POZORÓW // Karolina Kaszub
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top