rozdział 27.

Zuza była nieco zaskoczona, gdy informacja o tym, że nie pojawiła się na własnym ślubie odbiła się szerokim echem w lokalnych mediach. Od czasu incydentu z udziałem ojca, nie miała żadnego kontaktu z członkami kręgu wtajemniczonych, więc jedyne wiadomości czerpała z prasy.

Mimo renomy w regionie, firma ojca nie była na liście rekinów Forbesa, więc Zuza nie doszukała się wielu wzmianek na ten temat, ale kilka portali branżowych wspominało o wstrzymaniu planowanej fuzji dwóch gigantów oraz lecącej na łeb na szyję cenie akcji.

Aleksander Dębski nie miał dobrej passy. Minął dopiero tydzień od czasu ucieczki Zuzy sprzed ołtarza, ale rezygnacja Heleny z funkcji jego prawej ręki, kolejny wypadek w kopalni i strajk związków zawodowych blokujący pracę przedsiębiorstwa na ponad dwie doby mocno nadszarpnęły jego skrupulatnie budowany wizerunek prezesa rządzącego twardą ręką.

— Co teraz zamierzasz? — zapytała Helena, gdy Zuza odłożyła zakupiony w lombardzie telefon na stół i pomasowała skronie, wzdychając donośnie.

Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Po tym, jak ojciec zaatakował ją nożem, Helena zabrała ją do swojego mieszkania i niemalże zmusiła, by Zuza przeczekała w nim najgorsze momenty. Kobieta miała rację. Rana na policzku prawie całkowicie się zagoiła, a o „przykrym wydarzeniu", jak nazywała je w myślach, przypominał tylko niewielki różowawy ślad delikatniejszej skóry.

Wzruszyła ramionami. Jeszcze nie zdążyła się przyzwyczaić do wizji niczym nieograniczonej wolności. No, prawie niczym. Wciąż nie miała żadnych pieniędzy, a nie sądziła, by bez pracy te magicznie zmaterializowały się w jej kieszeni.

— Nie wiem — odparła szczerze. — Ale najchętniej wyjechałabym stąd w pizdu.

Helena posłała jej karcące spojrzenie, a Zuza uśmiechnęła się niewinnie.

— Wybacz. — Odchrząknęła znacząco. — Wyjechałabym gdzieś, gdzie raki zimują.

Dawna opiekunka skrzyżowała ręce na piersi. Teraz, gdy Zuza wiedziała już, co nią kierowało, wcale nie przypominała starej nietoperzycy.

— Nie możesz wszystkiego zostawić ot tak — upomniała ją.

— Zgodziłabym się z tobą — przyznała z westchnieniem. — Ale nie ma żadnego „wszystkiego". Absolutnie nic nie trzyma mnie we Wrocławiu. — Poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku, ale nie pozwoliła myślom odpłynąć w stronę perłowoszarych oczu. — Nie mam nic, Helena. A fakt, że nocuję na twojej kanapie, tylko to uwydatnia.

Helena zaparzyła dwa kubki zielonej herbaty i usiadła na fotelu obok Zuzy.

— Wciąż jesteś córką swojego ojca.

Zuza prychnęła niecierpliwie.

— Mhm, dziękuję za info — burknęła, wskazując palcem na ledwo dostrzegalną bliznę. — Nie chcę mieć absolutnie nic wspólnego z nim, z jego firmą, ani z jego brudnymi pieniędzmi.

Helena przybrała zblazowaną minę.

— Jego firma i tak pójdzie na dno — stwierdziła obojętnie. — Mówię o fundacji.

Zuza popatrzyła na nią krzywo i złapała jeden z kubków obiema dłońmi.

— Przecież ta fundacja to jedna wielka ściema — mruknęła.

— Wcale nie musi tak być.

— Nie zamierzam pomagać ojcu wybielać wizerunku w oczach opinii publicznej.

Helena przewróciła oczami.

— To nie twój ojciec jest jej prezesem. — Zuza zmrużyła podejrzliwie oczy. — Wystarczy parę kosmetycznych zmian i możemy zrobić wiele dobrego.

Zaraz, zaraz, czyżby Helena proponowała jej wspólną pracę? Po tym, co zafundował jej ojciec, zmuszając, by przewracała papiery w oczekiwaniu na „wielki dzień", przesiadując w pustym biurze całymi dniami jak zakładniczka?

— Nigdy tam nie wrócę — oznajmiła.

Upiła łyk herbaty i syknęła, parząc sobie górną wargę.

— Wiem, że na razie nie chcesz o tym słyszeć — podjęła Helena, wykorzystując moment jej chwilowego rozkojarzenia. — Ale pomyśl o tym, co będzie za miesiąc, za dwa, za pół roku. Naprawdę chcesz wrócić do szorowania stolików i życia z dnia na dzień?

Zuza wymamrotała pod nosem coś niezrozumiałego. Mogłaby nawet szorować podłogę w męskiej toalecie, gdyby to uwzględniało pobyt w hotelu „Kostrzewski". Zganiła się w myślach. Dante wyraził się jasno. Czy miała prawo oczekiwać od niego jakiejkolwiek innej reakcji?

— Możesz zrobić coś dobrego, Zuza — ciągnęła Helena. — I przestać myśleć tylko o sobie — dodała szybko, widząc, że Zuza otwierała już usta. — Czy nie chciałaś kiedyś robić czegoś, co miałoby realny wpływ na życie innych ludzi? Wykorzystać wszystkie zasoby, by komuś pomóc?

— Moje zasoby ograniczają się do dziesięciu eurogąbek, które zostały mi po zamknięciu Naszej-Klasy, ale kontynuuj.

Kobieta przysunęła się bliżej, a na jej twarzy zakwitła pasja.

— Jesteś młoda, inteligentna i zdolna — powiedziała, a Zuza uniosła wysoko brwi. — Uwielbiasz podejmować głupie decyzje, ale poważnymi rzeczami mogę zająć się ja. — Ciemne oczy opiekunki zapłonęły. — Nie potrzebujemy twojego ojca, żeby fundacja odniosła sukces. Ale potrzebujemy jego nazwiska, by ruszyć.

Zuza zacisnęła wargi.

— Czyli mam być kimś w rodzaju hostessy? — warknęła. — Uśmiechać się do zdjęć i ściskać dłonie bogatych typów, by tylko łaskawie przekazali nam swój jeden procent?

— Chcę żebyś była moją wspólniczką — wypaliła Helena. — Fifty fifty.

Nie wiedziała, jak zareagować. Z jednej strony nie chciała już nigdy wracać do spraw, które choćby minimalnie łączyły ją z ojcem, z drugiej, czy gdyby wróciła do swojego przekornego stylu życia współczesnej hippiski, jeszcze kiedykolwiek dostałaby podobną szansę?

Duch wiecznej studentki, która mogła nocować w zapuszczonej kawalerce razem z karaluchami, byle tylko zrobić na złość ojcu, umarł szesnastego lipca zeszłego roku. Nie chciała walczyć z Aleksandrem. Chciała uwolnić się od niego raz na zawsze, a wiedziała, że osiągnie to tylko wtedy, jeśli po prostu przestanie o nim myśleć.

— Na czym polegałaby moja rola? — zapytała niechętnie.

Helena przyjęła minę twardej negocjatorki.

— Ja zajęłabym się częścią techniczną, a ty doborem nowych projektów. I ich realizacją.

— Masz już jakieś pomysły na najbliższe działania?

Kobieta uśmiechnęła się przebiegle.

— W jednej z największych kopalni na Dolnym Śląsku od kilku dni trwa strajk. Nie sądzisz, że tym, którzy walczą o swoje prawa, przyda się małe wsparcie z zewnątrz?

Propozycja była zbyt kusząca, by Zuza po prostu ją odrzuciła. Mogłaby jednocześnie utrzeć nosa Aleksandrowi i naprawić choćby niewielki ułamek szkód, które wyrządził podczas swojego trwającego całymi dekadami reżimu.

Jednak praca w fundacji u boku Heleny... Czy naprawdę tego chciała?

— Pomogę ci wystartować — oznajmiła. — Zrobię wszystko, co konieczne, żeby fundacja zyskała odpowiedni rozgłos i pomogła tylu pracownikom ojca, ilu się da.

„A później zniknę stąd na zawsze", dokończyła w myślach.

Helena uścisnęła ją nieśmiało, a Zuza uśmiechnęła się pogodnie. Może wszystko, co się wydarzyło, miało jednak jakiś sens? Odkąd przestała się katować niewyobrażalnym poczuciem winy, mogła skupić się na konkretach.

— Więc? Od czego zaczniemy? — zapytała, gdy cisza stała się nieco niezręczna.

Nie chciała dłużej siedzieć bezczynnie. Tydzień wystarczył, by poukładała sobie w głowie wszystkie fakty i uporała się z żałobą po stracie perspektyw na normalność. Każdego dnia starała się zachować zdrowy rozsądek, a skoro jeszcze nie zwariowała, mogło być tylko lepiej.

Helena zerwała się z miejsca, podeszła do stojącego na korytarzu kredensu i pogrzebała w torebce z imitacji krokodylej skóry. Wróciła, trzymając przed sobą kopertę.

— To ostatnia szansa, żeby skorzystać z magii starego, dobrego networkingu.

Zuza sięgnęła po papierowe zawiniątko, marszcząc czoło. Spodziewała się, co mogło być w środku. Z bijącym sercem wyjęła kartonową kartkę z wymownym napisem „save the date".

— Wiem, że nie cierpisz przyjęć — podjęła Helena nieprzeniknionym tonem. — Ale jeśli chcemy zrobić to na poważnie, musimy się tam pojawić. Poprawka. Ty musisz się tam pojawić.

Serce zabiło jej mocniej, gdy obróciła eleganckie zaproszenie w dłoniach. Nie musiała go otwierać, by wiedzieć, przez kogo zostało wysłane. Cienkie srebrne litery starannie wykaligrafowane na czarnym tle wystarczyły za jednoznaczny podpis.

Przełknęła ślinę i przerzuciła pierwszą stronę. Nie miała pojęcia, jakiej okazji tym razem dotyczył branżowy event ani jaki był cel całego przedsięwzięcia. Dostrzegała tylko eleganckie litery DK zamieszczone na samym dole arkusza i zyskała pewność, że niezależnie od tego, za kogo miała się przebrać tym razem, musiała go zobaczyć.

Musiała tam pójść i stanąć twarzą w twarz z Dantem Kostrzewskim, choćby to miała być ostatnia rzecz, jakiej mężczyzna sobie życzył.

Podniosła wzrok na twarz Heleny i uśmiechnęła się niemalże pogodnie.

— Jeśli to ostatnia szansa... — Wzruszyła ramionami.

Była tego bardziej niż pewna.

***

To miało być ostatnie, wielkie wydarzenie wieńczące tegoroczny karnawał, dlatego Helena nalegała, by Zuza włożyła na tę okazję coś specjalnego i nawet zaoferowała, że w ramach „ślubnego" prezentu, sprowadzi dla niej kreację od któregoś z włoskich projektantów z limitowanej kolekcji.

Zuza tylko pokręciła głową, słysząc ofertę. Dolce & Gabbana, Fendi, Gucci... Wielkie nazwiska nigdy nie robiły na niej żadnego wrażenia. Kupowała stroje z drogimi metkami tylko ze względu na umowę, którą zawarła z ojcem i Fabianem.

Ale tym razem nie szła na bankiet jako narzeczona Abramowicza ani córka Dębskiego. Miała się tam pojawić jako Zuza, bez udawania dystyngowanej damy, uśmiechniętej laleczki ani niewinnej córeczki tatusia.

Wreszcie mogła być sobą.

Przyjrzała się swojej skromnej garderobie zabranej z OVO i pokręciła nosem. Nawet czarna szyfonowa sukienka, którą wkładała już kilka razy wcześniej, spełniała wszystkie warunki, których musiała przestrzegać jako przyszła żona Fabiana.

Odkryte obojczyki zdradzały wystarczająco, by pobudzić wyobraźnię, a jednocześnie na tyle mało, by wpisać się w formalny dress code. Ciasny gorset wpijał się w jej talię przy każdym głębszym wdechu, a krawędź rozłożystej spódnicy przeszkadzała w swobodnym przemieszczaniu się.

Obróciła w dłoniach każdy element ubioru, ale nic jej się nie spodobało. Zamyśliła się i przyłapała na tym, że po raz pierwszy w życiu czerpała radość z przygotowań. Nie robiła tego z przymusu i nie musiała się nikomu przypodobać. Była odpowiedzialna sama za siebie.

Podobał jej się ten stan.

Wreszcie podjęła decyzję. Zamknęła się w ascetycznie urządzonej łazience Heleny i przebrała w skrupulatnie przygotowany outfit.

— Proszę, tylko nie dobieraj do tego glanów — powiedziała dawna opiekunka, gdy Zuza wyłoniła się z pomieszczenia pół godziny później.

Podeszła do wysokiego lustra i omiotła spojrzeniem swoją sylwetkę. Kupiła jasnoszary garnitur jeszcze zanim na dobre wróciła pod ochronny parasol ojca. Do szerokich spodni z wysokim stanem dobrała krótki top, a na szyję włożyła gruby złoty łańcuch. Założyła niesforny kosmyk włosów za ucho.

— Nie zamierzam — odparła.

Popatrzyła na jedyne trzy pary butów, które zabrała ze sobą ze starego mieszkania. Nieśmiertelne conversy aż prosiły się, by je wzięła, ale zrozumiała, że to nie była okazja na podobne obuwie. Westchnęła, a później wsunęła stopy w wysokie szpilki. Uśmiechnęła się do własnego odbicia.

— Wyglądasz pięknie — zaszczebiotała ukontentowana kobieta.

Zuza pokiwała powoli głową, przyglądając się dyskretnemu makijażowi, który idealnie podkreślał orzechową barwę jej oczu.

— Celowałam w „olśniewająco" — powiedziała.

Helena tylko poklepała ją po plecach, nie mówiąc nic więcej.


✨✨✨

©2022 GRA POZORÓW // Karolina Kaszub

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top