rozdział 21.

Ogień w kominku już dawno dogasł, a w eleganckim palenisku został wyłącznie popiół. Zuza podparła się na łokciach i przetarła twarz, jakby próbowała pozbyć się z oczu resztek snu. Rozejrzała się nieprzytomnie.

Kostrzewskiego nigdzie nie było. Omiotła spojrzeniem designerskie meble, przemyślane ozdoby i naturalne materiały. W świetle dnia, salon milionera prezentował się imponująco, ale nawet miękkie poduszki, jasne akcesoria i drewniane ozdoby nie sprawiły, że określiłaby go mianem przytulnego.

Podniosła się niepewnie z podłogi, zabierając za sobą koc. Usłyszała przytłumiony hałas i poszła w tamtym kierunku, ziewając szeroko. Ciuchy, które poprzedniego wieczoru zostawiła tuż przy wejściu zniknęły, więc musiała polegać wyłącznie na prowizorycznej zasłonce z pluszowego pledu.

Przyłożyła ucho do drzwi po drugiej stronie parteru i upewniła się, że dźwięki dochodziły właśnie z tego pomieszczenia. Nacisnęła ostrożnie klamkę, nie wiedząc, czego się spodziewać. Ich wczorajsza rozmowa pozostawiła na języku szorstki osad, jakby niewypowiedziane słowa skrystalizowały się na delikatnym naskórku, cierpliwie czekając na swoją kolej.

Przypuszczała, że biznesmen skrywa jakieś mroczne sekrety, być może jakąś skrytkę, w której trzyma ciała seryjnie mordowanych kobiet, ale bynajmniej nie sądziła, że zobaczy go w takich okolicznościach.

Dante Kostrzewski smażył na patelni apetycznie pachnący boczek, podśpiewywał wesoło do plastikowej łopatki, która chyba miała zastąpić mu mikrofon i bujał się w rytm jednego z największych hitów Kombi z początków kariery. Wisienką na torcie jego anturażu był kuchenny fartuch z napisem „jak Kostrzewski grilluje to wszystkim smakuje".

Zakryła usta dłonią, ale nie mogła się powstrzymać. Wybuchnęła śmiechem i złapała się za brzuch, a nakryty na gorącym uczynku amator polskiej piosenki czym prędzej ściszył refren „Randez vous", przybierając speszoną minę.

— Myślałem, że już się ciebie nie doczekam, księżniczko — mruknął.

Zamrugała, wciąż szeroko uśmiechnięta. Uniosła brwi.

— Nie zmieniaj tematu — wystękała z najwyższym trudem. — To... — Zabrakło jej słów.

Oparła się o futrynę, przyglądając Kostrzewskiemu. Dopiero teraz dostrzegła, że zamiast eleganckich spodni i koszuli, miał na sobie dresowe szorty i t-shirt. Bose stopy wystawały z klapek, które równie dobrze mógł zabrać ze sobą na plażę.

Wpatrywała się w niego jak zauroczona.

— Wow — powiedziała w końcu. — Po prostu wow.

Dante rzucił jej obrażone spojrzenie i wrócił do przerzucania skwierczącego bekonu na patelni. Zuza podeszła do niego bez zaproszenia, uważnie przyglądając się pomieszczeniu. Widziała tylko jego łazienkę, sypialnię i salon, ale była pewna, że to właśnie w kuchni Kostrzewski najchętniej spędzał wolny czas.

Zaburczało jej w brzuchu.

— Co tam pichcisz? — zapytała, czując jak ślina napływa jej do ust.

— Głodna?

—Umieram z głodu — przyznała. — Kiedy będzie gotowe?

Kostrzewski wyłączył gazowy palnik, odstawił patelnię z ognia i ruchem godnym profesjonalnego karateki przyciągnął ją do siebie, zatrzymując w niedźwiedzim uścisku. Jego optymizm, beztroska, lekkość ruchów... zupełnie nie przypominał tego zamkniętego w sobie milionera, u boku którego zasypiała.

— Zdążysz wziąć prysznic i umyć zęby.

Uszczypnęła go w żebra.

— Myślałam, że złapię gryza tego cuda, które przygotowujesz i wrócę do siebie.

— Masz na myśli ten obskurny pokój, w którym się zatrzymałaś?

— Nie wszyscy śmiertelnicy mogą sobie pozwolić na penthouse w Hiltonie.

Dante rozłożył ręce.

— Dlatego oferuję ci pobyt w hotelu „Kostrzewski". Może nie brzmi tak światowo, ale myślę, że ci się spodoba. — Zadrżała, bo ostatnie słowa wymówił szeptem, muskając ustami jej ucho.

— O jakich usługach konkretnie mówimy? — starała się brzmieć jak wyniosła dama dworu, ale gwałtowne podniecenie sprawiło, że sapała jak stara lokomotywa.

Kostrzewski pocałował jej szyję.

— W cenę wliczone jest śniadanie — wymruczał.

Odchyliła głowę do tyłu, łapiąc powietrze wielkimi haustami.

— Co jeszcze?

Donaldem Trumpem negocjacji to ona nie była.

— Masaż. — Kolejny pocałunek.

Zamknęła oczy.

— I...? — Nie dokończyła.

Kostrzewski pocałował ją w usta, odcinając jej dostęp do rzeczywistości. Złapała za sznurek jego kuchennego wdzianka, witając nadchodzącą ekstazę, ale mężczyzna ścisnął jej nadgarstki.

— Nie tak szybko, panno Dębska — upomniał ją.

Zrobił to już po raz drugi, przez co poczuła się jak napalona kuguarzyca, śliniąca się do apetycznego kawałka mięsa.

— Myślałem, że jesteś głodna.

— Śniadanie może poczekać.

Dante roześmiał się w jej usta.

— Jesteś niemożliwa.

Wzruszyła skromnie ramionami, chwytając zębami jego wargę.

— Coś niecoś potrafię.

Przesunęła dłonią wzdłuż jego uda, kompletnie zapominając o jakichkolwiek zasadach etykiety.

— Łazienka — rozkazał, poddając się jej wprawnemu dotykowi na niecałe dziesięć sekund. — Albo będziemy jeść spalone gofry.

Oderwała się od niego i zerknęła mu przez ramię. Na nowo przypomniała sobie o pustce w żołądku.

— Powiedziałeś gofry?

— Najlepsze we Wrocławiu — przytaknął Dante, rozbawiony jej entuzjazmem.

Zuza westchnęła teatralnie.

— Masz mnie. Jestem wielką fanką chrupkich, maślanych wafli.

Odsunęła się od niego, podziwiając skomplikowane urządzenia stojące na blacie. Wskazała palcem na lśniący ekspres do kawy, który dotychczas widywała wyłącznie w Etno.

— Za kubek dobrego americano zrobię co zechcesz.

Dante pokręcił głową z dezaprobatą.

— Zdajesz sobie sprawę z tego, że rozmawiasz z kimś, kto może i rzadko odwiedza Włochy, ale miłość do espresso ma we krwi? „Americano" — nakreślił w powietrzu złośliwy cudzysłów — ma z kawą wspólnego tyle co kawalerka. Świętokradztwo — podsumował.

Zrobiła obojętną minę. Prawie zapomniała, że matka mężczyzny urodziła się we Florencji.

— Och, w takim razie może być ekspresso.

Uśmiechnęła się słodko, a Kostrzewski niemalże zazgrzytał zębami.

— Tam nie ma „k".

— Gdzie? W ekspresso?

— Igrasz z ogniem.

— Może szklanka ekspresso skutecznie go ugasi?

Dante zaniósł się śmiechem.

— Jesteś niemożliwa — powtórzył. — A teraz marsz do mycia zębów. Zakłócasz moją pracę.

Zlekceważyła ostrzeżenie. Wspięła się na palce i dotknęła nosem jego podbródka.

— Mam nadzieję, że skutecznie.

Znieruchomiał, a jego mięśnie zwiotczały.

— Nie zostawiasz mi wyboru — stwierdził z westchnieniem.

A później podniósł ją niemalże bez wysiłku, posadził na stole i jednym ruchem odrzucił na bok miękki koc. Popatrzyła mu w oczy, uśmiechając się niewinnie.

Nigdy nie sądziła, że spalone gofry z jajkiem i boczkiem będą smakowały lepiej niż ekskluzywny brunch w którejkolwiek z najmodniejszych knajp w całym mieście.

***

Przez większość dnia nie robili absolutnie nic. Mimo tego, że zaczął się marzec, na dworze zaczął padać śnieg, przez co wizja opuszczenia bezpiecznej oazy należącej do Kostrzewskiego zakrawała na głupotę.

Siedzieli przy rozpalonym kominku, wsłuchując się w łagodną melodię płynącą z odrestaurowanego gramofonu. Nie spodziewała się, że Kostrzewski był szczególnym melomanem, ale on nie dość, że zgromadził pokaźną kolekcję winyli, to jeszcze naprawdę znał się na muzyce.

Dźwięk jego głosu, zapach jego skóry, twardość mięśni, gdy nie wypuszczał jej z ramion... czuła się tak, jakby wkroczyła do innego świata. I pomyśleć, że jeszcze parę dni wcześniej rozważała samobójstwo. A może naprawdę się zabiła i trafiła do raju?

— Co teraz? — przerwała milczenie, układając się wygodniej w objęciu.

Miała na sobie tylko krótką koszulkę i jego bokserki, ale było jej wyjątkowo ciepło.

— Jeśli ci się nudzi, możemy zagrać w szachy.

Machnęła ręką, obracając się tak, by móc na niego spojrzeć.

— Dzięki tobie nie mam siły, żeby grać. Nie mam siły, żeby robić cokolwiek — uściśliła, a jej usta samoczynnie wykrzywiły się w uśmiechu. Nie wdając się w obrazowe szczegóły, w ciągu tych kilku godzin zdążyła poznać każdy centymetr kwadratowy jego ciała. — Miałam na myśli... to. — Wykonała niezgrabny ruch rękami, wskazując na niego i na siebie.

Dante pogrążył się w myślach.

— Jest idealnie — powiedział po krótkim zastanowieniu. — Czy nie może tak zostać już na zawsze?

Skrzywiła się na dźwięk słów „na zawsze", ale, do diabła, marzyła dokładnie o tym samym. Przypomniała sobie problemy z ojcem, nadchodzący ślub z Fabianem, surową naturę Heleny... Czy po tym, czego tu doświadczyła, mogła kiedykolwiek wrócić do dawnego życia?

— Chciałabym — mruknęła, a Kostrzewski pocałował ją w czubek głowy.

— Możesz tu zostać — odparł cicho. — Obiecuję, że nie będę wypuszczał cię z rąk ani na chwilę.

Zaśmiała się krótko.

— A co z twoją pracą?

— Przejdę na emeryturę.

— Co z załatwianiem spraw na mieście?

— Zatrudnię kogoś, kto zrobi to za mnie.

— Jak będziesz gotował?

— Będziesz gotowała ze mną.

Poddała się. Nie mogła się powstrzymać. Przytuliła go mocno, rozłożona na łopatki. Gdyby tylko to było takie proste...

Drgnęła, gdy do salonu wpadł podmuch lodowatego powietrza, a frontowe drzwi zamknęły się z trzaskiem.

— Pogoda jak pod psem — krzyknął kobiecy głos przy drzwiach i Zuza zamarła. — Jesteś tu, Dante? Nie odbierasz moich telefonów.

Kostrzewski zrobił zakłopotaną minę i podniósł się na nogi, a Zuza zdążyła tylko przykryć się jego bluzą. Ciemnowłosa piękność wkroczyła do holu, rozglądając się za gospodarzem.

— Dante! — przywitała się wesoło, zauważając mężczyznę, a później znieruchomiała, gdy jej oczy natknęły się na zwiniętą w kłębek Zuzę. — Och! Przepraszam, nie wiedziałam, że... że... że przeszkadzam! — zakończyła koślawo, czym prędzej wycofując się do wiatrołapu. Sytuacja, w jakiej ich zastała nie zostawiała wiele wyobraźni. — Już mnie nie ma.

Zuza była poruszona tym niezapowiedzianym najściem i momentalnie zastanowiła się, jakie relacje łączyły tę dwójkę. Magda musiała być stałym gościem willi Kostrzewskiego, skoro posiadała własny komplet kluczy i pojawiała bez uprzedzenia z gracją słonia w składzie porcelany.

— Poczekaj, Magda! — Ku rozpaczy Zuzy, Dante próbował ją zatrzymać. — Nie przeszkadzasz.

Szuranie kroków ucichło. Zuza zarzuciła na siebie przypadkowe dresowe szorty, związała się ciasno sznurkiem i podążyła za Kostrzewskim, nie mogąc oprzeć się myśli, że to właśnie z tą kobietą wiązały się wszystkie tajemnice przystojnego przedsiębiorcy. Poczuła ukłucie zazdrości i skarciła się w duchu.

Dante wyciągnął rękę w jej stronę i pociągnął za sobą. Nabrała nieco pewności, czując jego dłoń zaciśniętą wokół jej palców.

— To jest Zuza — poinformował kobietę bez ogródek.

— Zuza...? Ta od...? — Na twarzy kobiety obok zmieszania pojawiło się zrozumienie. — Bardzo mi miło — wydyszała.

Zuza uśmiechnęła się nieśmiało. Domyślała się, że Magda wiedziała nieco więcej na temat ich relacji niż przypadkowa koleżanka, z którą Dante spędzał samotne wieczory.

— Co cię tu sprowadza? — zapytał.

Magda zmitygowała się pospiesznie. Z zaróżowionymi z zażenowania policzkami wciąż oszałamiała urodą. Zuza ściągnęła łopatki, wypinając klatkę piersiową do przodu jak kura.

— Nie odbierałeś moich telefonów — powiedziała z wyrzutem. — Już myślałam, że coś ci się stało.

Do diabła, czyżby byli rodzeństwem? Nie, niemożliwe. Dante był jedynym dzieckiem swoich rodziców. Więc może przyjaciółmi?

— Byłem zajęty — uciął Kostrzewski i tym razem to Zuza oblała się rumieńcem, unikając wzroku gościa. — Jakieś wieści?

Od razu rozpoznała w jego głosie drżące zdenerwowanie. Mięśnie mężczyzny napięły się lekko, jakby szykował się do skoku.

Magda pokręciła głową.

— Nic a nic — powiedziała, ani słowem nie nawiązując do tego, o jakie wieści właściwie chodziło. — Ale cieszę się, że... — Spojrzała na Zuzę i przełknęła ślinę. — Cieszę się, że posłuchałeś mojej rady.

Dante skłonił głowę. Nie podobało jej się to niewerbalne misterium, do którego nie miała wstępu.

— Porozmawiamy o tym później.

Zuza ewidentnie pełniła rolę niewygodnego świadka. Magda wzruszyła ramionami.

— To koniec, Dante — powiedziała poważnie. — Musisz odpuścić.

Kostrzewski nastroszył brwi. Po raz pierwszy, odkąd go poznała, wyglądał na naprawdę wściekłego. Do diabła, nawet gdy zwinęła mu wart fortunę zegarek, cień rozbawienia nie zniknął z jego twarzy.

— Pozwól, że sam o tym zdecyduję — wycedził. — Masz mi do powiedzenia coś jeszcze?

Magda zawahała się na dwie sekundy. Pokręciła głową.

— To wszystko — bąknęła niemrawo. — Miło było cię poznać, Zuza.

Pomachała do niej, a później zniknęła za drzwiami, wpuszczając do środka podmuch wiatru. Dante odwrócił się bez słowa, zmierzając do salonu. Usiadł na skraju rozległej kanapy i ukrył twarz w dłoniach. Zuza podeszła do niego ostrożnie, starając się stawiać kroki jak najciszej.

— O co chodziło M-Magdzie? — zająknęła się.

Kostrzewski nie zaszczycił jej spojrzeniem, wpatrując się w swoje stopy.

— To nie twoja sprawa — warknął, a Zuza cofnęła się o krok. — Magda nie ma pojęcia, o czym mówi — wymamrotał pod nosem jakby do siebie.

Zuza przygryzła wargę. Nastrój pełen radosnej beztroski uleciał w niebyt.

— Czy mogę ci jakoś pomóc?

Pokręcił głową. Zuza wpatrywała się w czubek jego kruczoczarnej czupryny, kołysząc się na piętach, aż wreszcie opadła na siedzisko obok niego.

— Nie wiem, co się dzieje, ale cokolwiek to jest... możesz mi zaufać.

Kostrzewski skierował na nią swoje piękne, niemalże srebrne tęczówki.

— A czy ty ufasz mnie?

Nie odpowiedziała, zbyt otępiona, by wykrzesać z siebie siłę do wyrażenia myśli i w tym samym momencie ktoś załomotał do drzwi.

— To pewnie Magda — rzucił Kostrzewski i poderwał się z sofy jak oparzony.

Zuza popatrzyła za nim zdumiona, kompletnie nie rozumiejąc zmiany w jego zachowaniu. Zapatrzyła się w elegancki dywan, próbując wysnuć wnioski ze wszystkiego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich pięciu minut.

Kostrzewski otworzył drzwi, a Zuza zesztywniała, słysząc dochodzący z progu głos.

— Chcę rozmawiać ze swoją córką — oznajmił Aleksander Dębski.

Jej serce przyspieszyło.

— A co, jeśli ona nie chce rozmawiać z panem?

Czy Kostrzewski oszalał, sprzeciwiając się jej ojcu? Nagła panika zawróciła jej w głowie. Co powinna teraz zrobić? Niezależnie od tego, dokąd by uciekła, ojciec i tak by ją znalazł. Zebrało jej się na płacz, ale stłumiła szloch.

— Chcę rozmawiać ze swoją córką — powtórzył spokojnie troskliwy rodziciel.

— Jestem pewien, że odezwie się do pana w odpowiednim czasie — odparował Dante, a ona poczuła falę czułości, gdy stanął w jej obronie.

— Zejdź mi z drogi, Kostrzewski, bo jak nie...

— To co?

Podjęła decyzję.

— W porządku, Dante — powiedziała, stając tuż za jego plecami, wciąż ubrana tylko w krótkie spodenki i koszulkę. — Poradzę sobie.

Przełknęła głośno ślinę, widząc nienawistne spojrzenie Aleksandra. Kostrzewski popatrzył na nią złowrogo, ale ona nie zwróciła na to uwagi. Musiała załatwić swoje sprawy, a szlachetny Dante nie mógł jej w tym pomóc. Nikt nie mógł jej w tym pomóc.

— A więc porozmawiajmy — powiedziała takim tonem, jakby od początku swojej krótkiej przygody w hotelu „Kostrzewski", zdawała sobie sprawę z tego, że jej pobyt właśnie tak się skończy.


✨✨✨

©2022 GRA POZORÓW // Karolina Kaszub

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top