rozdział 15.

Odetchnęła z ulgą, gdy wkroczyła do cuchnącego maślanym popcornem pomieszczenia i zobaczyła chudą postać siedzącą przy znajomym stoliku. Przymknęła oczy i w myślach policzyła do trzech, zanim ruszyła w jego stronę.

Nie mogła dać po sobie poznać paniki. Była pewna, że gdyby dostrzegł w jej zachowaniu strach, zwietrzyłby okazję jak sęp krążący nad zranioną antylopą. Tym razem nie mogła ryzykować, że operacja zakończy się fiaskiem.

Podeszła do mężczyzny powolnym krokiem, choć jej mięśnie aż paliły się do biegu. Przywdziała na twarz uprzejmy uśmiech i jak zwykle zignorowała ciekawskie spojrzenia barmana.

— Cześć Sergiusz! — przywitała się radośnie i przeklęła w duchu.

Jej przywitanie zabrzmiało równie naturalnie co kwestie Zygmunta Chajzera w reklamie proszków do prania. Drobny przestępca chyba nie zwrócił na to uwagi.

— Czołem, sasanka — odparł, ponosząc się niezgrabnie.

Zuza czym prędzej usiadła naprzeciwko niego, kładąc sobie niewielką torebkę ze skarbem na kolanach. Tym razem mężczyzna zdecydował się zachować pozory normalności i zamiast koszuli ze świecącego tworzywa, włożył granatową bluzę i jasne dżinsy, co upodabniało go do co drugiego przechodnia na promenadzie.

— Już się bałem, że zmieniłaś zdanie, tyle razy przekładałaś termin.

Wzruszyła obojętnie ramionami.

— Sam wiesz, jak bywa w interesie.

Sergiusz pokiwał głową z miną wprawionego biznesowego gracza.

— Aż za dobrze — przyznał.

Zuza pogłaskała zdezelowaną kartę dań i nabrała powietrza do płuc. Nadszedł czas na konkrety. Rozejrzała się po knajpie i z przerażeniem odkryła, że rozpoznawała już niektóre twarze. A więc właśnie zdobyła odznakę stałego bywalca odrażającego przybytku.

Uśmiechnęła się nieśmiało do Sergiusza. Rzezimieszek przyglądał się jej badawczo.

— Kiedy dołączy do nas twój znajomy? — zapytała zdenerwowanym głosem.

Sergiusz poruszył się niespokojnie w miejscu, a skórzane obicie staroświeckiej ławy wydało z siebie podejrzany hałas.

— Sprawy się trochę pozmieniały, odkąd śmy się ostatnio widzieli — powiedział, przeciągając sylaby. — Mój fąfel nie przyjdzie dzisiaj. Coś go pikło z tymi zmianami i strzelił z glana. Przykro mi, sasanka.

Zuza musiała poświęcić chwilę, by zrozumieć komunikat ukryty w gąszczu haseł pochodzących wprost spomiędzy więziennych krat. Według jej najlepszej estymacji, Sergiusz oznajmił jej właśnie, że po raz kolejny jej zamiary zostały udaremnione jeszcze zanim na dobre podjęła się ich realizacji.

Niepokój wprawił w drżenie jej dolną wargę, więc czym prędzej zacisnęła usta, bojąc się, że ten drobny tik zdradzi jej położenie. W normalnej sytuacji już dawno wypadłaby ze śmierdzącego pomieszczenia, by tylko stracić z oczu cholernego Wazona i nie rozszarpać go na strzępy. Ale teraz nie miała dokąd pójść. Ostatnia deska ratunku rozsypała się w jej dłoniach w drzazgi.

— Sądziłam, że twój „fąfel" to profesjonalista — wymamrotała.

Sergiusz wzruszył ramionami i wygiął usta w podkówkę.

— Właśnie dlatego nie chciał tu przyjść, sasanka. — Zuza przestała już zwracać uwagę na to irytujące określenie. — A do tego... no, co tu dużo mówić. Boj go obleciał, więc podbił stawkę.

Zuza uniosła jedną brew, wytężając słuch.

— Zaraz, zaraz... Chcesz mi powiedzieć, że ten facet wciąż jest zainteresowany moim zleceniem?

— No a kiedy mówiłem, że nie? Nie chciał się tu więcej pokazywać, bo już dwa razy go wystawiłaś, no ale przecież wciąż drukuje.

Zuza rozważała jego słowa. Nie mogła wydać się zbyt optymistycznie nastawiona do perspektywy zawierzania całego swojego życia w ręce nieznajomego, który nawet nie raczył się jej przedstawić. Pokiwała łaskawie głową.

— Warunki umowy są takie same jak poprzednio?

Sergiusz przewrócił oczami i po raz pierwszy, odkąd miała wątpliwą przyjemność go poznać, wydał jej się zniecierpliwiony.

— Toć mówię, sasanka, że szwagier podbił stawkę! Co ty, zakochana jesteś?

Zuza drgnęła, wytrącona z równowagi i czym prędzej wzięła się w garść. Do diabła, musiała się skupić, zamiast odpływać myślami w bliżej nieokreślonym kierunku.

— Gdybyś tak nie memłał pod nosem...

— Jakoś wcześniej ci to nie przeszkadzało — burknął obrażony.

Powinna jak najszybciej załagodzić konflikt.

— Więc ile dodatkowej forsy chce twój znajomy?

„Powiedz dwa tysiące, powiedz dwa tysiące", powtórzyła w duchu jak mantrę. Zostałaby bez jednego grosza przy duszy, ale była gotowa mu oddać nawet swoje ubrania, żeby tylko osiągnąć cel.

Nieświadomie obróciła torebkę z bezcennym zegarkiem w rękach.

— No, sasanka, jego usługi nie są tanie, a jednak mocno go podkurwiłaś — oznajmił Sergiusz niemal wesołym tonem. — Chce drugie takie cacko albo z umowy nici.

Wskazał głową w kierunku jej torebki, a Zuza poczuła chłodny dreszcz ogarniający jej ciało.

— Niby jak mam znaleźć drugi taki zegarek, skoro jeszcze parę tygodni temu twierdziłeś, że to cholerny unikat?!

Kilka głów obróciło się ze strachem w jej stronę. Obdarty mężczyzna siedzący w odległości półtora metra od panoramicznego telewizora szturchnął swojego kolegę popijającego czwarte piwo i powiedział mu coś na ucho. Zuza momentalnie się zmitygowała, a Sergiusz uniósł brwi, widząc jej wybuch. Cholera, podejrzewał coś.

— Nie spodziewałam się, że cena podskoczy aż tak znacząco — mruknęła zdecydowanie ciszej. — Obawiam się, że zdobycie drugiego takiego zegarka jest niemożliwe.

Sergiusz zmarszczył czoło powleczone cienką, niemalże przezroczystą skórą.

— To niekoniecznie musi być sikor, sasanka. Zawsze może być kasa. — Zarechotał gardłowo. — A jak nie kasa, to... bo ja wiem? Pewnie ciągle dostajesz jakieś błyskotki od tatusia. Coś wymyślisz.

W momencie, w którym słowa wyszły z jego ust, zrozumiała swój błąd. Przeklęty Wazon się mylił — absolutnie nigdy nie dostawała niczego cennego od ojca, ale dzisiaj, właśnie dzisiaj, Aleksander Dębski zrobił wyjątek. Nie zdobyła się na to, by uchylić wieczko niewielkiego pudełka, ale charakterystyczny niebieski kolor i logo Tiffany'ego wystarczyły, by zrozumiała, że pierścionek, który jednoznacznie symbolizował jej zniewolenie, mógł przeobrazić się w jej przepustkę do wolności.

Przymknęła oczy, zdając sobie sprawę z wagi błędu, który popełniła. Podarunek od narzeczonego wciąż leżał nietknięty na stole w salonie.

Jak mogła o tym nie pomyśleć? Jak mogła tego nie przewidzieć? Jak mogła zostawić za sobą cenny podarek, naiwnie wierząc w uczciwość Sergiusza? Musiała odzyskać błyskotkę, ale powrót do mieszkania nie wchodził w grę. Helena najpewniej już poinformowała ojca o jej poczynaniach, a Aleksander drugi raz nie zamierzał spuścić jej z oka.

Weszła w kolejną ślepą uliczkę, jednak tym razem nie mogła już zawrócić; w jej kierunku zmierzała wielka ciężarówka, gotowa rozgnieść ją o złote kraty niczym kruchego robaka.

— Przyznam szczerze, że nie przygotowałam się na taką ewentualność — zaczęła. — I nie ufam twojemu znajomemu na tyle, by przekazać mu tyle kosztowności, nie otrzymując nic w zamian. Możemy się umówić na płatność pierwszej połowy z góry, reszta po wykonaniu zlecenia.

Sergiusz uśmiechnął się ciepło i przez chwilę Zuza naprawdę uwierzyła, że go przekonała.

— Bujać to my, a nie nas, sasanka. Zadzwoń do mnie, jak już będziesz miała forsę, a mój fąfel załatwi wszystko w tri miga. — Wstał. — Nawet mi cię szkoda. Ale takie laski jak ty zawsze znajdą jakiegoś frajera, który skoczy w ogień, żeby im pomóc. Będzie dobrze.

Poklepał ją po ramieniu, a później wyszedł, żegnając się wylewnie z barmanem. Zuza wbiła spojrzenie w sękaty blat starego stołu. Nie miała absolutnie nikogo. Żadnych przyjaciół, żadnych znajomych, żadnego księcia na białym koniu.

Gdyby ktoś obcy usłyszał jej rzewną historyjkę, chyba by się roześmiał. Albo co gorsza odesłał ją do psychiatryka. Powinna być wdzięczna, że po tym, co zrobiła, jej jedyną „karą" były zakupy w drogich butikach i wieczne brylowanie na salonach u boku przystojnego narzeczonego.

Nigdy nie chciała takiego życia. Nienawidziła tej sztuczności, przepychu, głupich przyjęć, podporządkowywania się woli ojca. Przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło.

Nie miała absolutnie nikogo, kto by jej wysłuchał, kto podjąłby próbę zrozumienia jej postępowania. No, może z jednym wyjątkiem, ale nie pozwoliła sobie o nim myśleć. Czy naprawdę upadła aż tak nisko? Jedno spojrzenie na otoczenie, w jakim się znalazła wystarczyło za odpowiedź. Stoczyła się na samo dno.

Miała dwa wyjścia. Albo na nim zostać i zatopić się w mule, albo spróbować złapać się brzytwy, którą ktoś wspaniałomyślnie do niej rzucił. Podjęła decyzję i po chwili nieruchomej apatii zerwała się z miejsca. Stanęła w progu lokalu, skupiając na sobie wszystkie spojrzenia.

„Świetnie", pomyślała z goryczą. Na dodatek do wszystkiego zaczął padać cholerny deszcz.


___________

boj — strach

drukować — fałszować dokumenty


✨✨✨

©2022 GRA POZORÓW // Karolina Kaszub

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top