rozdział 13.

Tym razem przygotowała się do wyjścia z wyjątkową starannością. Wyszorowała całe ciało drewnianą szczotką, zrobiła porządny peeling i wmasowała w skórę balsam do ciała o zapachu ulubionych perfum.

Była zdeterminowana do tego stopnia, że do górnej powieki trzęsącą się ręką dokleiła kępki sztucznych rzęs. Pociągnęła usta jasnobrązową szminką i włożyła dyskretną biżuterię. Pofalowała włosy grubą lokówką, po czym przymierzyła czarny kombinezon i wsunęła stopy w wysokie szpilki.

Była gotowa.

Zeszła na dół jeszcze zanim zadzwonił po nią konsjerż. Stanęła tuż obok wejścia na prywatne osiedle i zignorowała niewybredne uwagi kilku pijanych studentów zmierzających właśnie w stronę Rynku.

Tym razem Fabian podjechał po nią jaskrawożółtym lamborghini, ale nawet nie zwróciła uwagi na krzykliwy kolor i ogłuszający ryk silnika. Ocknęła się z transu dopiero, gdy bezczelnie zagwizdał na jej widok.

— Fiu, fiu — powiedział z podziwem, niemalże pożerając ją wzrokiem. — Długo czekałem na to przyjęcie, ale teraz nie mogę się doczekać, aż się skończy.

Zignorowała tę uwagę. Usiadła w pudełkowym fotelu pasażera i wpatrzyła się w wypucowaną szybę. Nadzieje Fabiana jej nie obchodziły. Mężczyzna próbował nawiązać z nią rozmowę, ale ona skutecznie zbywała jego pytania półsłówkami.

Skoro chciał przygłupiej laleczki niepotrafiącej złożyć pełnego zdania, była bardziej niż szczęśliwa, mogąc sprostać jego wysublimowanym oczekiwaniom.

Willa Lichockiego, choć właściwszym określeniem byłby dworek albo nawet dwór, mieściła się tuż za południową granicą Wrocławia, jednak gdy Zuza wysiadła z samochodu na wysypany śnieżnobiałym kruszywem podjazd, poczuła się tak, jakby wylądowała na podwórku u Wielkiego Gatsby'ego.

Ledwo zwróciła uwagę na gęste świerki i sosny porastające brzegi ścieżki prowadzące do domu, zignorowała rozciągający się nad jej głową nieboskłon, który wyjątkowo nie przypominał wojskowej grochówki, a „Gwiaździstą noc nad Rodanem" i zlekceważyła misterne wzory, w które układały się kamienie, a które z pewnością zawstydziłyby niejednego greckiego artystę.

Pragnęła dostrzec tylko jedno: nierzucające się w oczy Volvo, z którego wysiadłaby wysoka postać ubrana w ciemnoszary garnitur, o spojrzeniu tak gorącym, że mogłoby stopić diament.

— Chodź tędy — mruknął Fabian, a ona podążyła za nim bez słowa, pozwalając się prowadzić.

Po kilku minutach znaleźli się w środku. Wrażenie, które wywoływał bajeczny ogród było niczym w porównaniu do przepychu, który wypełniał wnętrze. Wielki hol prowadzący do dwóch bliźniaczo podobnych pomieszczeń po obu stronach domu przypominał wejście do muzeum.

Wysoki sufit, wystawne kolumny i kolekcja dzieł sztuki najbardziej znanych twórców tylko potęgowały to wrażenie. Zuza czuła się wręcz przytłoczona ilością ozdób, dekoracji i bezcennych artefaktów.

We wnętrzu pierwszej sali tłoczyli się pierwsi goście. Tak jak podczas balu organizowanego przez Kostrzewskiego w Hali Stulecia, między biesiadnikami przechadzali się kelnerzy, rozdając kieliszki musującego wina.

Zuza porwała jedną porcję i bez namysłu wychyliła ją jednym haustem, po czym otarła usta wierzchem dłoni. Potrzebowała odwagi. Fabian zerknął na nią bokiem.

— Co w ciebie wstąpiło? — zapytał, gdy wymieniła puste naczynie na pełne i znów odwróciła je do góry dnem.

Uśmiechnęła się niewinnie.

— Po prostu dobrze się bawię — mruknęła niemalże zalotnie.

Fabian chyba opacznie zrozumiał jej zamiary, bo przysunął się do niej, jakby oczekiwał czegoś więcej. Było jej to obojętne. Przestała się go bać.

— Jesteście wreszcie, Fabianie! — Zuza bez trudu rozpoznała wysoki głos i zgodnie z oczekiwaniami, po chwili dojrzała okrągłą sylwetkę jednego z partnerów biznesowych swojego towarzysza. — I przyprowadziłeś pannę Zuzannę! Cezary będzie wniebowzięty.

Ujął jej dłoń w swoje pulchne paluchy i zajrzał jej w oczy, podziwiając kunszt, z jakim wykonała niemalże profesjonalny makijaż skutecznie zmieniający ją w łamaczkę męskich serc. Zdziwiło ją, że biznesmen za każdym razem znajdował okazję, by podejść do nich bez swojej żony.

— A właśnie, gdzie on się podziewa? — Fabian rozejrzał się teatralnie.

Jak na zawołanie, u szczytu schodów pojawił się mężczyzna przebrany za funkcjonariusza tajnej niemieckiej policji. Lichocki uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce w powitalnym geście.

— Zapraszam — oznajmił niemalże wesołym tonem. — Witajcie, przyjaciele.

Zuza stłumiła impuls, by włożyć do gardła dwa palce. Miała po dziurki w nosie tej fałszywej uprzejmości, kurtuazji i zwyczajów, według których jej rola w społeczeństwie ograniczała się do funkcji tymczasowego inkubatora dla kolejnych pokoleń zepsutych do szpiku kości „elit".

Do pomieszczenia wpadł zimny podmuch, gdy drzwi za nimi otworzyły się szeroko. Zuza zerknęła w tamtą stronę i zamarła, widząc obiekt poszukiwań. Dante Kostrzewski wyglądał lepiej niż zwykle. Jego ciemna broda wydawała się gęstsza, a subtelny uśmiech na pełnych ustach sugerował, że ich właściciel spędził wyjątkowo udane popołudnie.

Skrzywiła się, widząc czarnowłosą piękność uczepioną jego ramienia i czym prędzej odsunęła się od Fabiana. Czy powinna się przywitać? Alkohol mieszał jej w głowie. Odnalazła spojrzenie przedsiębiorcy i ich oczy wreszcie się spotkały.

Spodziewała się, że Kostrzewski da jej jakiś znak, wyśle niewerbalny sygnał, zrozumiały tylko dla nich dwojga, ale on omiótł ją obojętnym wzrokiem, po czym powiedział coś do swojej towarzyszki, na co ta zaśmiała się perliście.

Przygryzła wargę, otumaniona falą zawodu. To... to było wszystko?

Ktoś pociągnął ją za rękę.

— Idziesz?

Z opóźnieniem zdała sobie sprawę, że Henryk, Fabian i Lichocki ruszyli już w górę schodów, by zobaczyć imponujące piętro dziewiętnastowiecznego budynku. Nie wiedziała co powiedzieć. Nie miała najmniejszej ochoty uczestniczyć w kolejnym przedstawieniu jako element scenografii.

— Za chwilę — wysapała.

Dante Kostrzewski nie zwracał na nią uwagi. Poprowadził oszałamiającą brunetkę w głąb salonu, nie odwracając się nawet na sekundę. Nie mogła w to uwierzyć, zbyt zdębiała, by trzeźwo myśleć.

Tym razem szarpnięcie było silniejsze.

— Idziemy — warknął Fabian tonem nieznoszącym sprzeciwu i Zuza nie miała wyjścia.

Popatrzyła mu w oczy, widząc płomienie gniewu palące się w jasnych tęczówkach.

— Idziemy — powtórzyła nieprzytomnie.

Henryk i Cezary przyglądali się im z ciekawością. Zuza posłała im uspokajający uśmiech, po czym razem z Fabianem wspięła się po gigantycznych schodach. Zatrzymała się przy balkonie na pierwszym piętrze, ignorując barwną opowieść Lichockiego o pochodzeniu poszczególnych dzieł sztuki. Zwilżyła usta końcem języka, wypatrując w tłumie Kostrzewskiego.

Popijał brunatny płyn z niewielkiej szklaneczki, co rusz uśmiechając się do najnowszej laleczki ze swojej kolekcji. Czy naprawdę była tak głupia, by sądzić, że wszystko, co jej wtedy powiedział było czymś więcej niż tylko grą pozorów wprawionego gracza? Czy naprawdę wierzyła w to, że była „olśniewająca", skoro Kostrzewski co tydzień gościł w swoim łóżku kolejną piękność?

Czy naprawdę uważała, że po tym, jak go okradła i oszukała, Dante Kostrzewski będzie chciał mieć z nią cokolwiek wspólnego?

Wysoki głos Henryka sprowadził ją na ziemię.

— Panno Zuzanno, własnym oczom nie wierzę! — krzyknął przejętym tonem. — Już wcześniej spodziewałbym się wizyty amerykańskiego prezydenta — zaśmiał się donośnie, a Zuza podążyła za jego rozbieganym, świńskim wzrokiem. Wstrzymała oddech. — Musiałaś być bardzo niegrzeczną dziewczynką, jeśli sam Aleksander Dębski wyszedł wreszcie ze swojej dziupli, by mieć oko na córeczkę.

Mężczyźni wybuchnęli śmiechem, ale ona miała ochotę się rozpłakać. Wystarczyło jej jedno spojrzenie ojca, by zrozumiała, że pieprzony Henryk Melnik miał stuprocentową rację.

***

Uwolniła się od uciążliwego towarzystwa dopiero dwie godziny później. Ojciec nalegał, by do nich dołączyła, ale Cezary Lichocki okazał się na tyle łaskawy, że nie zmuszał jej do uczestnictwa w degustacji bezcennych kubańskich cygar i pochodzących z Karaibów rzadkich odmian rumu.

Wymknęła się z palarni tak szybko jak się dało i poszła w jedyne miejsce, które obiecywało wytchnienie. Bar. Wyrzuciła do kosza postanowienie o zakazie znieczulania się używkami. Potrzebowała znieczulenia. Potrzebowała zapomnienia. Potrzebowała czegoś, co ukoiłoby jej ból choćby na cholerne pięć minut.

Usiadła na barowym stołku, ignorując natarczywe spojrzenia mężczyzn i oparła łokcie o kontuar, by dobitnie pokazać, w którym miejscu na anatomicznej mapie zmieściła poważanie towarzyskiej etykiety.

— Czysta, dwa razy — rzuciła w stronę barmana, który przyjrzał się jej z rozbawioną miną, po czym wprawnym ruchem ustawił przed nią dwa kieliszki i napełnił je przezroczystą cieczą praktycznie z zamkniętymi oczami.

— Miłej zabawy — mruknął, puszczając do niej oko i zniknął, by obsłużyć kolejnych spragnionych gości.

Obróciła w rękach pierwszą pięćdziesiątkę. Już dawno nie piła czyściochy bez popitki. Miała nadzieję, że ta umiejętność była jak jazda na rowerze. Przytknęła lodowaty płyn do ust i poczuła na języku kilka kropel goryczy.

— Dobrze się bawisz, panno Dębska?

Rozpoznałaby głęboki głos Kostrzewskiego z odległości kilometra. Obróciła powoli głowę i niemalże utonęła w magii jego spojrzenia.

Rozważyła swoje opcje, po czym wychyliła kielonek, krzywiąc się niemiłosiernie. Przełknęła palący płyn, wymyślając w duchu przynajmniej sześć nowych przekleństw.

— Teraz tak — mruknęła bez przekonania, gdy ciecz rozgrzała jej żołądek. Złapała za drugą dawkę. — A ty? — zapytała obojętnym tonem.

Popatrzyła po najbliżej zgromadzonych, ale nie dostrzegła nigdzie ciemnowłosej piękności.

— Jak zawsze — odparł, co mogła zinterpretować według własnego uznania. — Wciąż jesteś z Abramowiczem.

Bardziej stwierdził niż zapytał. Zuza wzruszyła ramionami i oblizała kciuk, gdy kilka kropel wódki potoczyło się po jej skórze. Wypiła tylko trochę szampana, a czuła się tak pijana, jakby miała za sobą co najmniej butelkę.

— A ty wciąż zmieniasz dziewczyny jak rękawiczki.

Kostrzewski zmarszczył wysokie czoło.

— Znam Magdę jeszcze z liceum — oznajmił, co Zuza skwitowała nieszczerym uśmiechem.

— Gratulacje.

Zajęła się obracaniem w rękach drinka, a mężczyzna usiadł obok niej, nie czekając na zaproszenie. Nie miała mu nic do powiedzenia. Czuła się jak idiotka i miała serdecznie dość takiego stanu rzeczy.

— Jak tam postępy w twoim... planie?

Popatrzyła w bok. Dzięki ich pieprzonemu zdjęciu w brukowcu, była dalej jego realizacji niż jeszcze zanim zwinęła jego bezcenny zegarek.

— Wszystko idzie w dobrym kierunku — skłamała.

Kostrzewski przybrał zdumioną minę.

— Więc jaki jest twój następny krok?

Zaśmiała się krótko, choć bynajmniej nie była w nastroju do żartów.

— Potrzebuję kasy. Jeśli znasz kogoś, kto lubi błyskotki, daj znać.

Uniosła wódkę jak do toastu, po czym wlała ją sobie prosto do gardła. Otrząsnęła się z obrzydzeniem i odwróciła na hokerze, oddalając od mężczyzny. Potrzebowała świeżego powietrza.

Tak jak zakładała, Kostrzewski podążył za nią, ale ona maszerowała tak szybko, że dogonił ją dopiero przy drzwiach prowadzących na zewnątrz. Z ulgą zaciągnęła się lodowatym nocnym powietrzem i oparła o balustradę.

— Przeziębisz się — pouczył ją milioner, pocierając sobie ramiona.

— Jeśli dopisze mi szczęście — odparowała, wychylając się przez niski murek.

Nie miała pewności, czy spadając z tej wysokości, złamałaby sobie kark, więc wolała nie ryzykować trwałego kalectwa. Wyprostowała się dumnie.

— Masz dla mnie jeszcze jakieś złote rady?

Kostrzewski przekrzywił lekko głowę, przyglądając się jej z dezaprobatą.

— Wiem, o co ci chodzi — powiedział cicho.

Zuza zaśmiała się niczym zła macocha, która właśnie odkryła sposób na pozbycie się pięknej pasierbicy. Alkohol zaszumiał jej w głowie jak pogłos fal wzburzonego oceanu.

— O nic mi nie chodzi.

„Riposta cięta jak zwykle", pomyślała gorzko.

— Zuza... — W jego głosie zabrzmiał smutek. Nie odważyła się mu przerwać, jakby krótka wersja jej imienia działała na nią niczym zaklęcie. — Wiem, o co ci chodzi. I wcale mi się to nie podoba.

Nie zareagowała.

— Chciałbym, żebyśmy się poznali w innych okolicznościach. Ale wierz mi, tak będzie najlepiej dla nas obojga.

Co?

— Co? — Lubiła elokwentnie werbalizować swoje myśli.

Kostrzewski przeczesał palcami włosy, jakby miał problem ze znalezieniem odpowiednich słów. Czekała na ciąg dalszy z bijącym sercem, kompletnie nie wiedząc, czego się spodziewać.

— Widzę, co się dzieje. Widzę, jak na mnie patrzysz.

Odwróciła wzrok tak szybko jak to było możliwe, ugodzona do żywego.

— Do diabła, sam nie mogę wyrzucić cię z głowy — oznajmił palącym szeptem i Zuza momentalnie na niego spojrzała. Jej serce próbowało wyrwać się z piersi. Kostrzewski podszedł bliżej, a ona nie mogła się odsunąć, bo jej ruchy ograniczał betonowy murek. — To prawda. Nie mogę przestać o tobie myśleć — powiedział to tak, jakby sam dotychczas nie zdawał sobie z tego sprawy. — Jesteś olśniewająca — powtórzył znajome określenie, od którego więdły jej wszystkie mechanizmy obronne.

Znalazł się tak blisko niej, że prawie mogła dotknąć go nosem. Czuła bijące od niego ciepło, nęcący zapach cytrusów i czar, który uniemożliwiał jej racjonalne myślenie.

— Ale to nie jest dobry pomysł. — Musnął ustami jej czoło. — Żadne z nas się do tego nie nadaje.

Zamknęła oczy, sparaliżowana bliskością. Chciała więcej. Potrzebowała więcej.

— Nie mogę ci pomóc — wyszeptał i powoli się odsunął. Uchyliła powieki, widząc to samo tajemnicze oblicze, które ujrzała po raz pierwszy, w zadymionym wnętrzu Hali Stulecia. — Jeśli naprawdę potrzebujesz pieniędzy, żeby osiągnąć cel... daj znać.

Jego głos stał się rzeczowy i płaski, jakby przemawiał na zgromadzeniu menedżerów, a nie w magicznej chwili pod upstrzonym gwiazdami niebem na schodach willi miliardera.

Dotknął jej dłoni i przycisnął ją sobie do ust. Zuza była zbyt zamroczona, by zareagować.

— Do zobaczenia, panno Dębska.

Skinął uprzejmie głową, po czym zbiegł w dół schodów. Zuza odwróciła się ociężale, ale gdy spróbowała go zlokalizować, jej wzrok trafił na nieprzeniknioną ciemność.

Wciąż rozważała w myślach jego słowa, odurzona słodyczą, rozczarowana ich sensem. „Jesteś olśniewająca", powtórzyła w duchu jego słowa. „Nie mogę przestać o tobie myśleć".

Czuła wobec niego dokładnie to samo.

Tylko jeśli jego słowa były prawdą, dlaczego ją zostawił? Dlaczego nie powiedział nic więcej? Dlaczego nie mógł jej pomóc? „Jeśli potrzebujesz pieniędzy, żeby osiągnąć cel... daj znać". To było jak nóż w plecy.

Jeszcze nigdy nikt jej tak nie poniżył. Nawet ostatnia konwersacja z ojcem w porównaniu do tego zdawała się plasować w ramach przyjacielskiej pogawędki. Zrobiło jej się niedobrze. Oparła się o balustradę, oddychając ciężko.

A później zwymiotowała z odrażającym chlupotem, niszcząc doskonałe kwiatowe aranżacje w posiadłości Cezarego Lichockiego niczym uczennica trzeciej klasy gimnazjum, która po raz pierwszy dobrała się do barku rodziców koleżanki.

Wiedziała, że przyjdzie jej zapłacić za tę niefrasobliwość, ale w tym momencie nawet nie potrafiła myśleć o konsekwencjach. Dante Kostrzewski zniknął z jej życia tak nagle jak się w nim pojawił, pozostawiając po sobie próżnię, której nie wypełniłoby nawet całe morze alkoholu.


✨✨✨


©2022 GRA POZORÓW // Karolina Kaszub

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top