rozdział 11.
Po raz pierwszy od dawna obudziła się pełna determinacji. Mimo tego, że przez krótką chwilę sądziła, że jej znajomość z Nadętym Kostrzewskim zamieni się w coś więcej, pozbyła się złudzeń, zrzucając kretyńskie mrzonki na karb sprzecznych emocji i nadmiaru malinówki.
Miała do wykonania zadanie. Była niedziela, a to oznaczało kolejne spotkanie z Sergiuszem w podrzędnej knajpie. Łudziła się, że tym razem zobaczy się z rozmemłanym rzezimieszkiem po raz ostatni, ale nastawiała się na każdą ewentualność.
Nie miała pojęcia, czy jego tajemniczy wspólnik zgodzi się ujawnić swoją twarz, ale nie zamierzała ryzykować, kupując kota w worku. Potrzebowała pewności, że przestępca załatwi jej nową tożsamość, dzięki której raz na zawsze zniknie z radaru ojca i zaszyje się gdzieś z dala od miasta, by rozpocząć nowe życie.
A przynajmniej w teorii. Wątpiła, by wyrzuty sumienia kiedykolwiek ją opuściły, ale musiała spróbować.
Wzięła gorący prysznic, rozkoszując się ciepłem wody na skórze, po czym ubrała się w generyczne ciuchy. Na co dzień nie chciała zwracać na siebie uwagi, a dzisiaj już szczególnie — w końcu miała odwiedzić Starą Rzeźnię w towarzystwie faceta, od którego zależała jej przyszłość.
Wyszła w ręczniku do salonu i stanęła jak wryta na widok otwierających się wejściowych drzwi. Ogarnęła ją zimna furia, gdy dostrzegła krótko przycięte paznokcie, a później resztę chudej, pomarszczonej ręki i wreszcie całą końską sylwetkę właścicielki kończyny.
— Dzień dobry, Zuzanno — przywitała się chłodno Helena, wsuwając komplet kluczy z powrotem do kieszeni płaszcza.
Zuza przerwała wycieranie włosów.
— Co ty tu robisz? — zapytała rozsierdzonym tonem.
Do diabła, to już była przesada. Kobieta przyjrzała się jej uważnie.
— Twój ojciec poprosił mnie, żebym ci dziś towarzyszyła.
— Towarzyszyła? W czym? Nie wybieram się do klubu bingo dla seniorów.
Złość wybuchła jej w umyśle z siłą eksplodującego wulkanu. Czy nawet we wnętrzu własnego mieszkania nie mogła już liczyć nawet na chwilę prywatności...? „To chyba pytanie retoryczne", skwitował cichy głos z tyłu jej głowy.
Helena puściła tę uwagę mimo uszu. Zamknęła drzwi na rygiel i odwiesiła wierzchnie okrycie na wieszak. Dopiero teraz Zuza dostrzegła płócienną torbę wypełnioną zakupami zwisającą z ramienia sześćdziesięciolatki.
— Dzięki za żarcie — rzuciła. — Sama powkładam je do szafek.
Nie znosiła, gdy ktoś grzebał w jej rzeczach. Dawna opiekunka popatrzyła na nią spode łba, po czym bez słowa otworzyła lodówkę, wyjęła pęczek zwiędniętego szczypiorku i wyrzuciła go do kosza, po czym zajęła się wykładaniem przyniesionych produktów na puste półki.
Zuza zacisnęła dłonie w pięści i podeszła do kobiety szybkim krokiem, zostawiając za sobą mokre ślady.
— Powiedziałam, że sama to zrobię — warknęła, łapiąc za puszkę zielonego groszku.
Ręcznik zsunął jej się z ciała, więc pospiesznie przytrzymała go łokciem.
— Nie będę tego jadła — dodała z pogardą, widząc ulubione dania nieproszonej gościni.
Helena westchnęła teatralnie, nie dając po sobie poznać zniecierpliwienia. Popatrzyła na Zuzę ze znudzoną miną.
— Zamieszkam tu na jakiś czas — oznajmiła, a Zuza odniosła wrażenie, że się przesłyszała.
— Chyba nie mówisz poważnie.
— Twój ojciec prosił mnie...
Zuza uderzyła konserwą w drewniany blat.
— Czy potrafisz zacząć zdanie od czegoś innego niż „twój ojciec"? — przedrzeźniła kobietę.
Helena ze spokojem obserwowała jej wybuch.
— To dla twojego własnego dobra, Zuzanno.
Zuza zaśmiała się histerycznie, obchodząc elegancką kuchenną wyspę.
— To nie dzieje się naprawdę — wymamrotała w przestrzeń. — Nie możesz się tu zjawiać bez zapowiedzi, a już na pewno nie możesz tu zamieszkać! — Straciła nad sobą panowanie. — Nie dość, że muszę cię znosić na co dzień w biurze, to teraz będę musiała na ciebie patrzeć jeszcze po pracy?!
Głos odmówił jej posłuszeństwa. Zacisnęła wargi, czując jak rozpacz wspina się po jej plecach. Ojciec robił wszystko, by zamienić jej życie w piekło i akceptowała to, ale tym razem przesadził. Nie mogła zamieszkać z Heleną. Teraz, gdy była już tak blisko uwolnienia się ze złotej klatki, znów napotykała rzuconą prosto pod nogi kłodę.
— Wierz mi, że jestem z tego powodu tak samo zachwycona jak ty — odrzekła dumnie Helena, a Zuza rzuciła jej niechętne spojrzenie. — Ale doskonale wiesz, że nie sposób zmienić decyzję Aleksandra.
Prychnęła. Chciała zaprzeczyć, ale doskonale wiedziała, że kobieta miała rację. Klamka zapadła, niezależnie od tego, jak bardzo było jej to nie na rękę.
Przespacerowała się po przestronnym salonie, usiłując odnaleźć się w nowej sytuacji. Uznała, że zajadła kłótnia nie przyniesie niczego dobrego. Wzięła głęboki oddech, po czym usiadła na kanapie.
— Dlaczego ojciec cię tu przysłał? — zapytała o wiele spokojniej. — I nie mów, że się o mnie martwi, bo zwymiotuję — uprzedziła, widząc minę Heleny.
Kobieta podparła się pod boki.
— Jest zaniepokojony tym, że co tydzień gdzieś znikasz — zakomunikowała.
Zuza otworzyła usta ze zdziwienia. Niby jak się o tym dowiedział? Przecież tak dbała o to, by nie zostawiać za sobą żadnych cyfrowych śladów! Nie płaciła kartą i zbierała kupony na różne usługi jak żebraczka, a w przypadku najwyższej konieczności, brała ze sobą gotówkę. Czyżby ją śledził...?
Helena nie zwróciła uwagi na przestrach, jaki wywołały jej słowa.
— Boi się, że znów wpakujesz się w kłopoty.
„Kłopoty", powtórzyła w myślach Zuza i pokręciła głową. Tylko na to liczył, by zdobyć kolejną dźwignię, którą mógł w razie potrzeby przykręcić, zmuszając ją do jeszcze większej uległości.
Musiała wziąć się w garść.
— Jak to sobie wyobrażasz? — zapytała po chwili wymownego milczenia.
Helena wróciła do rozpakowywania zakupów.
— Zatrzymam się w pokoju gościnnym. Nawet nie zauważysz, że tu jestem.
Zuza zagryzła zęby. Już wielki różowy słoń ustawiony na środku jej sypialni zwracałby mniej uwagi niż stara nietoperzyca wysłana na zwiady przez jej przeklętego ojca.
— Będziesz mnie pilnować przez całą dobę?
Helena zmierzyła ją krytycznym wzrokiem od stóp do głów.
— Jeśli zajdzie taka potrzeba.
Zuza opadła bez siły na miękkie poduszki. Chciała krzyczeć, płakać, wrzeszczeć i niszczyć. Ogarnęła ją realna żądza mordu. Czy ojciec naprawdę sądził, że po prostu zaakceptuje taki stan rzeczy? Musiała się od niego uwolnić. Musiała się spotkać z Sergiuszem i wszystko załatwić, bez względu na ryzyko.
Musiała spróbować. W końcu Helena znała ją od czasów, gdy była tylko niewinnym dzieckiem. Nie zawsze ich relacje były tak napięte.
— Jestem z kimś umówiona — oznajmiła przesadnie lekkim tonem. — I wolałabym uczestniczyć w tym spotkaniu sama.
Helena wzruszyła ramionami.
— Twój ojciec i tak dowie się, że wychodziłaś.
— Więc może tym razem byłabyś na tyle uprzejma, by zachować tę informację dla siebie?
Zabrzmiała ostrzej niż chciała.
— Ja nie muszę mu nic mówić.
„A więc hipoteza o telepatii się sprawdziła", podsumowała w duchu.
— Chcesz mi powiedzieć, że ojciec ma szklaną kulę, z której wyczytuje moje położenie? — sarknęła.
— Nie do końca — odparła Helena.
Zuza zmarszczyła nos. Nie miała pojęcia, co stara nietoperzyca miała na myśli. Kobieta jakby odgadła jej tok rozumowania, odłożyła trzymaną w ręku sałatę i podeszła do wieszaka przy drzwiach. Wyjęła z kieszeni klucze.
— Za każdym razem, gdy używasz klucza z chipem, twój ojciec widzi, że opuszczasz mieszkanie.
Zuza nie wiedziała, co powiedzieć. Była zbyt zszokowana, by swobodnie myśleć, by działać. Zdawała sobie sprawę z tego, że w czasach wysokorozwiniętej technologii, naprawdę trudno było ukryć swoje zamiary przed nieproszonymi oczami, jednak nigdy nie podejrzewała ojca o tak dalece posuniętą perfidię.
Wiedział o niej wszystko. No, prawie wszystko.
— Idę się przebrać — oznajmiła nieobecnym tonem.
Wróciła do sypialni i zatrzasnęła się w prywatnej łazience, opierając ręce o brzegi umywalki. Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Jej skóra wciąż była zaczerwieniona od gorącej pary. Zamrugała szybko, próbując odsunąć od siebie panikę, po czym zaśmiała się żałośnie, dostrzegając liczne złocenia i żywy marmur za swoimi plecami.
Właśnie sobie uświadomiła, że była rezydentką najbardziej luksusowego więzienia na świecie.
***
Odwołała spotkanie z Sergiuszem. Mogłaby bez trudu zgubić Helenę w mieście, ale była pewna, że ojciec potraktowałby to jako wyzwanie i następnym razem wynajął profesjonalistę. Wolała oszczędzać tę jedną szansę na inną okazję.
Przez cały dzień siedziała zamknięta w swoim pokoju. Helena miała rację; gdyby nie świadomość, że kobieta była w mieszkaniu, nawet nie zorientowałaby się, że nie jest sama. Tylko dwa razy słyszała jej obecność; raz, gdy kobieta przygotowywała sobie herbatę i drugi, gdy szukała czegoś w szufladzie ze sztućcami.
Zuza nie miała ochoty na rozmowy, a pozbawiona możliwości wędrowania bez celu, pogrążyła się w ponurych myślach. Przyłapała się na rozmyślaniu, jak inaczej potoczyłoby się jej życie, gdyby nigdy nie doszło do katastrofy, ale karciła się w duchu za każdym razem, gdy ta refleksja wypływała na powierzchnię jej świadomości.
To nie ona była tutaj ofiarą.
Przypominała sobie o tym każdego dnia, ale egocentryczny ludzki instynkt i tak kazał jej kontemplować alternatywną linię czasu, w której nigdy nie wsiadła za kółko.
Nadal nie potrafiła sobie przypomnieć, jak w ogóle do tego wszystkiego doszło. Pamiętała, że mieszkała w niewielkiej kawalerce na Grunwaldzie, prowadziła życie wiecznej studentki i dobrze się bawiła.
Celebrowała młodość. Chodziła na koncerty, czytała książki, umawiała się na randki. Biegała boso po trawie, a gdy wiedziała, że miała spotkać się z ojcem, zakładała wielką atrapę czarnego okrągłego kolczyka w przegrodzie nosowej, który, gdy trochę się postarała, dotykał jej górnej wargi.
Nigdy dużo nie piła, ale tamtej nocy trochę przesadziła. Nie pamiętała momentu, w którym odpaliła silnik. Właściwie od drugiego drinka nie pamiętała już absolutnie niczego. Może to jej czcigodny umysł usunął z pamięci malownicze szczegóły dla jej własnego dobra.
Świadomość wróciła jej dopiero kolejnego dnia, gdy obudziła się na kanapie w mieszkaniu ojca, a wszystkie formalności i zgrabna historyjka przedstawiona organom ściągania były już załatwione.
Była przerażona i otumaniona, a do tego gotowa zrobić wszystko, by tylko nie pójść do więzienia. Ojciec na początku nie chciał jej pomóc, ale później zmienił zdanie, wymuszając na niej posłuszeństwo.
Zgodziła się na wszystko, bo co innego miała zrobić?
Pobyt w więzieniu i tak nie przywróciłby życia mężczyźnie, którego potrąciła, a tylko zniszczyłby kolejną egzystencję. Gdy dowiedziała się, że facet był poszukiwanym przestępcą, miała nadzieję, że wyrzuty sumienia trochę wyblakną, ale ciężar na jej ramionach nie zelżał ani odrobinę.
Może i mężczyzna nie był przykładnym obywatelem, ale przynajmniej nie jeździł po pijanemu jak wariat. Lista jego przewinień nie miała najmniejszego znaczenia w porównaniu z tym, czego dopuściła się ona sama.
Westchnęła, wpatrując się w szarobure niebo rozciągające się nad miastem. Zasłużyła na wszystko, co ją spotkało. Tylko jak długo była w stanie jeszcze to wytrzymać?
✨✨✨
©2022 GRA POZORÓW // Karolina Kaszub
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top