rozdział 1.

Pojawiła się w wyznaczonym miejscu punktualnie o ósmej. Wygładziła kołnierz długiego, czarnego płaszcza, zdjęła przeciwsłoneczne okulary i weszła do restauracji, wstrzymując oddech.

Usytuowana w bocznej uliczce knajpa swoimi czerwonymi, skórzanymi kanapami przypominała peerelowski szynk, a stojące pod odrapanymi ścianami puste kegle, barman wycierający lepkie plamy brudną ścierką i lecący w tle komentarz piłkarskiego meczu jeszcze wzmacniały to ponure wrażenie.

Wiedziała, że Stara Rzeźnia była popularnym miejscem spotkań „pewnych kręgów" i że to tutaj Sergiusz najczęściej załatwiał interesy, ale i tak poczuła się nieswojo. Cuchnąca przypalonym, maślanym popcornem mordownia chyba nie mogła bardziej różnić się od wystawnego balu, w którym uczestniczyła zaledwie kilkanaście godzin wcześniej.

Skupiła całą energię na tym, by nie rzucać się w oczy, ale i tak wszystkie twarze zwróciły się w jej stronę, jakby u jej szyi zwisał kościelny dzwonek. Uśmiechnęła się konfidencjonalnie do mężczyzny za ladą i podążyła w najbardziej odległy kąt pomieszczenia, wypatrując chudego faceta o myszowatej twarzy.

Chciała mieć to jak najszybciej za sobą.

— Kogo moje piękne oczy widzą! — powiedział Sergiusz, wychodząc z męskiej toalety. Wytarł pospiesznie ręce o dżinsy i podszedł do Zuzy, wyciągając dłoń w jej stronę. — Jak zawsze punktualna co do minuty.

Zuza wykrzywiła usta i zajęła miejsce na kanapie, zupełnie ignorując podejrzliwe spojrzenia barmana. Za każdym razem, gdy pojawiała się w Starej Rzeźni, gapił się na nią tak, jakby usiłowała wykraść przez okno stertę śmieci, która chyba miała służyć za coś w rodzaju awangardowej ozdoby. Nawet w podartym worku na ziemniaki pasowałaby do zgromadzonego towarzystwa jak kwiatek do kożucha.

— Zamówić ci coś? — zagadnął pogodnie łachmyta, siadając naprzeciwko. Zachowywał się tak, jakby spotkali się tu w ramach przyjacielskiej pogawędki. — W dwadzieścia minut zrobią ci taki szamunek, jakiego nie uświadczysz w całym mieście.

„Wolałabym umrzeć z głodu, niż zjeść tu choćby kawałek suchego chleba", pomyślała, tłumiąc grymas obrzydzenia na samą myśl o tym, że wścibski pracownik obsługi miałby maczać palce w jej posiłku.

— Może przejdziemy od razu do rzeczy? — zaproponowała, uśmiechając się ciepło.

Sergiusz rozłożył ręce w obojętnym geście.

— Ty tu jesteś szefową.

Zuza upewniła się, że wszyscy pozostali goście zajęli się komentowaniem wyjątkowo gorącej sytuacji pod bramką Juventusu, po czym wyciągnęła zza pazuchy papierowe zawiniątko. Przesunęła je w stronę towarzysza, uważnie studiując wyraz jego twarzy.

Mężczyzna podniósł pakunek z ostrożnością kardiochirurga trzymającego w rękach bijące serce, po czym zajrzał do środka, łypiąc na zawartość wodnistymi oczami. Po kilku sekundach milczącej obserwacji, pokiwał głową z uznaniem.

— Nie wiem, jak ci się udało to zdobyć, sasanka, ale jesteś niezła.

Wyprostowała się, słysząc pochlebstwo, a po jej plecach przebiegł jej dreszcz. Zachowała kamienną twarz, choć humor momentalnie jej się poprawił. Czekała w napięciu na ciąg dalszy, zaciskając usta, by nie dać po sobie poznać emocji.

Sergiusz z namaszczeniem odłożył torebkę na blat.

— To prawdziwy rarytas — kontynuował tonem eksperta. — Personalizowany, jeden na milion. W detalu ta cebula kosztuje pewnie tyle, co nowy mercedes.

Przytaknęła pospiesznie. Doskonale znała wartość kolekcji unikatowych zegarków Nadętego Kostrzewskiego.

— Więc? — ponagliła rozmówcę. — To wystarczy, tak? Zegarek w zamian za... usługę?

Facet uśmiechnął się szeroko, słysząc wahanie w jej głosie, a jego wodniste oczy zrobiły się jeszcze bardziej mętne. Położył łokcie na stole, wychylając się w jej stronę. Wyczuła zapach taniej wody kolońskiej i szarego mydła. Omiotła spojrzeniem jego sylwetkę.

Jeśli ona starała się wyglądać jak najbardziej przeciętnie na czas ich spotkań, Sergiusz próbował uzyskać chyba dokładnie odwrotny efekt. Z wizyty na wizytę prezentował się coraz bardziej — z braku lepszego słowa — szykownie, ale dzisiaj przeszedł samego siebie. W czarnej koszuli z błyszczącego, poliestrowego materiału wyglądał jak tancerz erotyczny, gotowy zrzucić fikuśne wdzianko na jedno skinienie zniecierpliwionej przyszłej panny młodej.

Modliła się, by nie zdjął skórzanej kurtki zasłaniającej krawiecki koszmarek ze sztucznego tworzywa.

— Tak, tak, sasanka, gitara gra. U każdej pecyny dostaniesz za ten sikor przynajmniej pięćdziesiąt kantów.

Zuza analizowała jego słowa przez dwie sekundy.

— Jak to: dostanę kilkadziesiąt kantów? — zapytała, akcentując czasownik.

Mężczyzna podrapał się po potylicy, przybierając niepewną minę.

— No chyba nie chcesz go sobie zostawić?

Machnęła niecierpliwie ręką, gdy sens jego słów zaczął do niej docierać.

— Obiecałeś, że w zamian za jeden z zegarków Kostrzewskiego wszystko załatwisz — wymamrotała.

— Powiedziałem, że jeden zegarek Kostrzewskiego WYSTARCZY, żeby wszystko załatwić. Nigdy nie mówiłem, że go od ciebie kupię.

Przesunął zawiniątko w jej stronę, jakby jak najszybciej chciał się go pozbyć. Zuza zagryzła zęby, bojąc się, że wybuchnie, a wtedy nawet ochronny parasol Starej Rzeźni nie wystarczy, by ukryć jej zamiary.

— Pozwól, że spróbuję sobie to jakoś ułożyć — powiedziała cicho. — Kiedy widzieliśmy się w tej dziurze po raz pierwszy, powiedziałeś, że aby zrealizować mój... projekt, potrzebuję przynajmniej siedemdziesięciu tysięcy. I że mogę je łatwo zdobyć, dostarczając ci bezcenne świecidełka Kostrzewskiego. Tak czy nie?

Chuderlak przytaknął niechętnie.

— Podczas kolejnego spotkania, wyjaśniłeś mi, na czym polega procedura, a ostatnio chwaliłeś się znajomościami w branży, podkreślając, ile kasy zgarniemy za zlecenie. W którym, do cholery, miejscu, zaznaczyłeś, że nie zamierzasz kupić ode mnie tego przeklętego zegarka?!

Podniosła głos. Barman zajęty nalewaniem piwa do wysokich szklanek popatrzył na nią z ciekawością. Przełknęła pospiesznie ślinę.

— Musisz go ode mnie wziąć — zakończyła o wiele bardziej trzeźwym tonem i przesunęła papierową torbę z powrotem w stronę rzezimieszka.

— Nie mogę! ­— zaoponował z przestraszoną miną. — Ostatnio sprawy się trochę... pokomplikowały.

— Pokomplikowały? — powtórzyła, unosząc brwi. — A więc wyjaśnij mi, na czym owe komplikacje polegają.

Sergiusz wbił zakłopotane spojrzenie w stół.

— To długa historia.

— Mam czas.

Oszust westchnął przeciągle.

— Nie mogę od ciebie kupić tej cebuli, sasanka, nawet gdybym chciał. Jest za bardzo charakterystyczna, rzuca się w oczy. Jak tylko pojawi się na rynku, nie minie godzina i psy wjadą mi na chatę.

Zuza starała się miarowo oddychać, choć dłonie automatycznie zacisnęły jej się w pięści.

— I nie mogłeś mi tego powiedzieć przez telefon? — wycedziła.

— Chciałem się z tobą spotkać — odparł, wzruszając ramionami. — Ostatnio mam mało czasu na życie towarzyskie... jeśli wiesz, co mam na myśli.

Zmarszczyła czoło.

— Nie mam zielonego pojęcia.

Sergiusz uśmiechnął się znacząco.

— Nie zrozum mnie źle, sasanka, ale myślałem, że sobie odpuścisz. Laski takie jak ty rzadko zadają się z chłopakami takimi jak ja. — Mrugnął. — Specjalnie opowiedziałem ci w szczegółach, jak to wszystko wygląda, bo byłem pewien, że ci się znudzi. Nie spodziewałem się, że będziesz dalej chciała się ze mną spotykać, a już na pewno nie spodziewałem się, że naprawdę uda ci się zwinąć to cacko bez żadnych konsekwencji. — Zarechotał gardłowo, po czym zaniósł się kaszlem nałogowego palacza. — Bądźmy poważni. Mam niby uwierzyć, że córunia oligarchy nagle zawija fanty, żeby uciec od tatusia? To się w ogóle nie klei. W tym musi chodzić o coś innego. A tak się składa, że chyba już wiem, o co.

Poprawił skórzaną kurtkę i wypiął pierś do przodu niczym nabzdyczony indyk, a Zuza zamrugała, jakby ktoś właśnie uderzył ją obuchem w potylicę.

— Więc według ciebie...

— Darujmy sobie te podchody, sasanka. Kupiłaś mnie. Jestem cały twój.

Zuza powoli trawiła jego słowa. Odczekała kilka sekund, po czym wychyliła się w jego stronę, założyła przykrótki kosmyk włosów za ucho i przygryzła wargę, patrząc mu w oczy. Sergiusz momentalnie wykonał ten sam manewr, tak że ich twarze oddzielało zaledwie kilka centymetrów.

— A więc darujmy sobie podchody, Wazon — wyszeptała, a źrenice mężczyzny gwałtownie się rozszerzyły. — Weźmiesz ode mnie ten zegarek, zaniesiesz go grzecznie do któregoś z twoich kolesi w paserskiej dziupli, opchniesz go po cenie rynkowej, a później załatwisz wszystko, o czym wcześniej rozmawialiśmy. Rozumiesz, co do ciebie mówię?

Sergiusz nawet nie drgnął, wpatrując się w nią z przerażeniem.

— Nie umówiłabym się z tobą nawet gdybyś był ostatnim facetem na Ziemi — ciągnęła — a jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie „sasanką", poinformuję twoich kolegów z Pruszkowa, gdzie aktualnie rezydujesz. Bo chyba jeszcze im się nie pochwaliłeś, że mieszkasz we Wrocławiu, prawda, Wazowski?

Sergiusz pobladł. Opadł z powrotem na drewnianą ławkę i otworzył szeroko oczy, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu. Zuza widziała, jak jego grdyka podnosi się wyraźnie, gdy z trudem przełykał ślinę.

„Kretyn", pomyślała. Blefowała. Przypadkiem odkryła, że Sergiusz niegdyś zadawał się z mafią i bynajmniej nie znała nikogo, kto mógłby się interesować jego żałosnym życiorysem, ale miała nadzieję, że groźba podziała na jego wyobraźnię.

Potrzebowała go.

— Chciałbym ci pomóc, sas... — przemówił Wazon po kilkunastu sekundach wymownego milczenia i urwał, widząc jej miażdżące spojrzenie. — Zuzanno. — Przybrał zmartwiony wyraz twarzy. — Ale no... trochę podkolorowałem wachlarz moich usług.

Zmrużyła oczy.

— Co masz na myśli?

Sergiusz rozłożył przed sobą ręce w bezradnym geście.

— Jak Boga kocham, chciałbym ci pomóc, ale, no... nie znam nikogo, kto by to wszystko załatwił.

— Nie znasz nikogo, kto kupiłby od ciebie zegarek z lewizny?

Mężczyzna machnął lekceważąco ręką.

— Z tym może i jakoś by się udało, ale reszta... — Pokręcił głową. — Nikogo nie mam.

Zuza zacisnęła usta. Miała ochotę krzyczeć i nim potrząsnąć, ale panika w jego głosie sprawiła, że mu uwierzyła. Myślała gorączkowo, choć jej umysł zasnuła rzadka mgiełka paniki. Co powinna teraz zrobić? Bez pomocy Sergiusza mogła co najwyżej spróbować opchnąć biżuterię na Świebodzkim.

— Znajdź kogoś — wycedziła w końcu przez zęby i czym prędzej zgarnęła papierowy pakunek z powrotem za pazuchę. — Daję ci tydzień. W przyszłą niedzielę, w tym samym miejscu, o tej samej porze. Obyś przyniósł mi lepsze wieści. A jeśli nie... — Wstała i znów nachyliła się w jego kierunku. — Koledzy z mafii na pewno będą zachwyceni, mogąc się z tobą przywitać po tylu latach.

Odwróciła się na pięcie i zostawiła zszokowanego Sergiusza samego. Odetchnęła dopiero, gdy znów znalazła się na zewnątrz. Przymknęła oczy, wdychając zimne, wilgotne powietrze wysycone wszechobecnym smogiem i szczelniej opatuliła się płaszczem.

Cały misterny plan poszedł w łeb. Miała cichą nadzieję, że przeklęty „Wazon" wymyśli jakieś rozwiązanie jej beznadziejnej sytuacji, ale wątpiła, by łachudra jego pokroju chciał aż tyle ryzykować. Przypuszczała, że mężczyzna zniknie z powierzchni ziemi, próbując ukryć się przed starymi znajomymi.

Westchnęła, wracając do rzeczywistości i skierowała się w stronę Placu Wolności. Dobrze, że przynajmniej na mapie mogła jej zaznać choćby odrobinę.

___________

szamunek — w gwarze więziennej, jedzenie


sasanka — atrakcyjna dziewczyna


cebula — zegarek


pecyna — paser



✨✨✨

© 2022 GRA POZORÓW // Karolina Kaszub

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top