prolog

Główna sala wrocławskiej Hali Stulecia stopniowo wypełniała się ludźmi. Mimo tego, że wystawne bale maskowe zdawały się należeć do reliktów przeszłości, najbardziej szanowani mieszkańcy miasta co roku gromadzili się w spektakularnym budynku zaprojektowanym na początku ubiegłego wieku przez Maxa Berga, by świętować ostatnie tygodnie karnawału.

W wysokim pomieszczeniu, tuż pod okazałą kopułą, unosiła się subtelna mgiełka, jakby przytłumione światło nie wystarczało za dostateczną ochronę prywatności zamaskowanych biesiadników. Od zakrzywionych ścian odbijało się echo muzyki z ubiegłej epoki wygrywanej przez ośmioosobowy zespół rezydujący na rozległej scenie, zwielokrotnione przez niezwykłą akustykę tego miejsca, a między gośćmi przechadzali się kelnerzy wyposażeni w srebrne tace z wykwintnymi przekąskami i niekończącymi się zapasami szampana.

Zuza nie znosiła przyjęć. Niechętnie przestąpiła próg okrągłego pomieszczenia i odetchnęła głęboko, a metalowe fiszbiny ciasnego gorsetu opinającego jej żebra zatrzeszczały złowieszczo. Wyprostowała się dumnie i odrzuciła jasne włosy przez ramię, eksponując obojczyki.

Otaczało ją morze koronek, pierzastych dodatków i diamentowych ozdób, a kreacje niektórych kobiet wyglądały jak wykradzione z garderoby Lady Gagi tuż przed rozpoczęciem Gali Met. Na tle błyszczących jedwabi i cekinów, jej czarna, szyfonowa sukienka prezentowała się wyjątkowo skromnie, mimo tego, że zwiewne poły wielowarstwowej spódnicy spływały na boki niczym skrzydła nocnego motyla.

Obserwowała przez chwilę ten pokaz przepychu i skupiła się na skromniejszej części zebranej koterii. Większość zaproszonych na uroczysty bal mężczyzn zastosowała się do reguł wieczorowego dress code'u, prezentując kolekcję szytych na miarę garniturów w stonowanych barwach.

Zuza poprawiła wyszywaną koralikami maskę zasłaniającą górną połowę jej twarzy i uśmiechnęła się kątem ust. Goście wystawnego bankietu przypominali stałych bywalców czerwonego pokoju Christiana Greya.

Usłyszała pierwsze nuty oryginalnej wersji „Volare" Deana Martina i z satysfakcją dostrzegła, że pierwsi śmiałkowie wkroczyli na parkiet.

Świetnie, to powinno ułatwić jej zadanie. Rozejrzała się wokół siebie, jakby na kogoś czekała, po czym porwała kieliszek musującego wina z tacy przechodzącego obok kelnera. Wypiła zawartość jednym haustem, ledwo rozpoznając unikalne nuty słodkich winogron dojrzewających we francuskim słońcu. Mogła się założyć, że butelka tego rarytasu kosztowała tyle, co miesięczny wynajem mieszkania w dużym mieście.

Odłożyła kieliszek na pobliski stolik przykryty białym obrusem i otarła usta wierzchem dłoni, delektując się ostatnimi kroplami słodyczy. Stanęła pod ścianą, po czym wspięła się na palce, by wznieść się ponad głowy zgromadzonych najbliżej.

— Masz ochotę zatańczyć? — zapytał okrągły mężczyzna w złotej masce, który momentalnie skojarzył jej się z członkami niesławnych krezusów urządzających „Squid Game" w koreańskim serialu.

Nie przyszła tu po to, by udzielać się towarzysko. Potrząsnęła głową.

— Czekam na kogoś — skłamała bez mrugnięcia okiem.

Obcy skłonił się nieznacznie i odmaszerował w głąb sali z wyrazem zawodu na twarzy. Zuza odprowadziła go wzrokiem. Omiotła spojrzeniem tańczących najbliżej, po czym postanowiła obejść cały parkiet w poszukiwaniu celu.

Stąpała ostrożnie, uważając, by nie nadepnąć na krawędź długiej sukni, ale po drugim okrążeniu straciła nadzieję na powodzenie swojej misji. Myślała, że namierzenie organizatora całej tej szopki okaże się nieco prostszym zadaniem.

Wychyliła jeszcze jeden kieliszek alkoholu, odrzuciła kolejne zawoalowane zaproszenie i prawie straciła nadzieję, lawirując w ciemności, gdy wreszcie dostrzegła cel swojej wyprawy. Rozpoznała go bez problemu; jako jedyny nie zastosował się do własnej zasady i zaprezentował twarz w pełnej okazałości, rezygnując z niezbędnych karnawałowych akcesoriów.

Tak jak się spodziewała, przebywał w otoczeniu crème de la crème całej socjety. Tłumaczył coś jednemu z pierwszych nazwisk z zeszłorocznej listy najbogatszych Polaków „Forbesa", a dwóch czołowych piłkarzy reprezentacji przytakiwało mu jowialnie. Rudowłosa kobieta uczepiona jego ramienia jak kamizelki ratunkowej, zaśmiewała się z jego żartów, trzepocząc gęstymi rzęsami.

Zuza uniosła brwi na widok kilku polityków i samego prezydenta Warszawy. Nie sądziła, że cokolwiek zdoła wyciągnąć z domu stołeczne elity, ale najwyraźniej Dante Kostrzewski oferował gościom coś, czego brakowało im na Mazowszu.

„Dante, co za idiotyczne imię", pomyślała. Jakby wielka arystokracja nie mogła nazwać swojego dziecka jakoś normalnie i za wszelką cenę próbowała jeszcze wyraźniej odciąć się od reszty społeczeństwa. Miała szczęście, gdy jej przypadło w udziale skromne „Zuzanna", a nie „Leokadia Adolfina Trzecia".

Przyjrzała się mężczyźnie. Wysoką sylwetkę podkreślały ciemnoszara marynarka, wełniana kamizelka w tym samym kolorze i czarny krawat. Sztywny kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli kontrastował z opaloną skórą i hebanowym zarostem porastającym wydatną żuchwę, a jedynym ekstrawaganckim elementem jego stroju były srebrne spinki do mankietów, układające się w splątane litery DK.

„A przynajmniej na pierwszy rzut oka", pomyślała.

Oprócz tego, że Kostrzewski otaczał się najwybitniejszymi jednostkami współczesnej Polski oraz lubował się w organizowaniu wystawnych przyjęć, na których za każdym razem pojawiał się w towarzystwie innej topmodelki, nie wiedziała o nim zbyt wiele. Przeczytała kiedyś, że jego matka pochodziła z Włoch — co tłumaczyłoby durne imię i ciemną karnację — ale poza tym szczegóły jego życiorysu pozostawały dla niej tajemnicą.

Mężczyzna posiadał jednak pewną cechę, która tego wieczoru interesowała ją bardziej, niż cokolwiek innego.

— Przyszłaś tu sama? — zapytał ktoś tuż obok jej ucha, a Zuza odwróciła się jak na komendę.

Poprawiła włosy, zarzucając jasną grzywkę na czoło.

— Czekam na kogoś — powtórzyła wyuczone kłamstwo.

Najnowszy natręt nie dał się oszukać.

— Obserwowałem cię. Nie wyglądasz, jakbyś była z kimś umówiona.

Zuza odetchnęła głęboko, przygotowując w myślach spójną wymówkę, ale mężczyzna wszedł jej w słowo.

— Nazywam się Ignacy Potocki — powiedział takim tonem, jakby musiał stwierdzać oczywistość. — Doradzam Kostrzewskiemu w kwestii inwestycji w nieruchomości. Mógłbym ci zdradzić kilka deweloperskich sekretów.

Zuza stłumiła impuls, by przewrócić oczami. Tylko tego potrzebowała — wścibskiego palanta uginającego się pod ciężarem przerośniętego ego. Uśmiechnęła się bez cienia humoru, spoglądając przez ramię na pogrążonego w dyskusji fundatora imprezy.

— Dziękuję za troskę, ale nie interesuje mnie budowlanka.

Mężczyzna najwyraźniej zinterpretował jej słowa jako wstęp do dyskusji.

— To poważny błąd. Mieszkania na wynajem to w tym momencie najlepszy sposób zabezpieczenia kapitału...

Reszta paplaniny utonęła w wypełniającym salę gwarze. Muzyka zmieniła się gwałtownie, a łagodny jazz płynnie przeszedł w żywiołową sambę. Zuza zachwiała się na piętach, gdy któraś z tańczących kobiet zdzieliła ją łokciem.

Przeklęła pod nosem.

— ...więc może chcesz się przenieść w bardziej kameralne miejsce? — mamlał samozwańczy ekspert, odciągając ją od tłumu opiekuńczym gestem.

Zuza popatrzyła na niego niechętnie, zastanawiając się, jak spławić intruza i szybko oceniła swoje szanse na powodzenie tej misji. Widziała jak na dłoni, że mężczyzna nie zamierzał odpuszczać, więc do głowy przyszło jej tylko jedno rozwiązanie.

Przestąpiła krok do przodu, wyczuwając słodki zapach perfum Paco Rabanne. Nie znosiła mdłych „milionów" sprzedawanych w tandetnym, złotym opakowaniu.

— Świetny pomysł, Ignacy — powiedziała, wymawiając powoli jego imię. Strzepnęła niewidzialny pyłek z jego ramienia i przygryzła wargę. — Może spotkamy się przy wejściu za pięć minut? Muszę jeszcze przypudrować nosek — zaśmiała się, udając niewiniątko.

Mężczyzna zrobił taką minę, jakby sam nie wierzył, że przyjęła propozycję.

— Będę czekał — mruknął tylko.

Zuza skinęła głową, upewniła się, że natręt zostawił ją samą, po czym znów skupiła się na obiekcie poszukiwań, ale Kostrzewski zniknął. Przeszedł ją dreszcz. Przeczesała wzrokiem najbliższą okolicę, wstrzymując oddech. Do diabła, przecież facet nie rozpłynął się w powietrzu!

W akcie paniki ruszyła w stronę sceny. Że też straciła go z oczu właśnie w takim momencie. Przecisnęła się przez roztańczony tłum, unosząc wysoko krawędź sukni, żeby nie potknąć się o własne nogi i zatrzymała się gwałtownie, gdy przed oczami zamajaczyła jej wysoka postać w ciemnoszarym garniturze.

Kostrzewski zmierzał w stronę wyjścia, klucząc między tańczącymi. Rudowłosa piękność gdzieś zniknęła. Był sam. Dreszcz ekscytacji wspiął się wzdłuż jej pleców, a płuca rozszerzyły gwałtownie. To była jej jedyna szansa.

Pognała w tamtą stronę, wpadając na współbiesiadników, ale nie przejmowała się niezadowolonymi pomrukami tancerzy. Skupiła się tylko na tym, by dotrzeć na korytarz przed Kostrzewskim i była gotowa osiągnąć cel choćby po trupach.

Wreszcie udało jej się z nim zrównać. Kostrzewski znajdował się teraz zaledwie półtora metra od niej. Wyciągnęła rękę, jakby próbowała go zatrzymać, ale w tym samym momencie mężczyzna skręcił w jej stronę, a ona z wrażenia puściła delikatny materiał i potknęła się o własne nogi. Runęła do przodu i wpadła na niego z całym impetem.

— Przepraszam! — wymamrotała z przerażoną miną, poprawiła niezdarnie maskę i wsparła się na twardym ramieniu, by wrócić do pionu. Grzywka prawie całkowicie przesłoniła jej twarz. — Spieszę się.

Nie miała czasu na pogawędki. Otrzepała się gorączkowo i przestąpiła krok w stronę drzwi, jednak zanim na dobre się odwróciła, spojrzała mężczyźnie w oczy. Z bliska Dante Kostrzewski prezentował się wręcz onieśmielająco atrakcyjnie, ale tym, co naprawdę zwracało uwagę było jego spojrzenie.

Jasnoszare, niemalże perłowe tęczówki odznaczały się na opalonej twarzy niczym dwa reflektory w ciemnym lesie, przenikając przez jej czaszkę jak promienie rentgena. Uprzejmy uśmiech wyrażał umiarkowane zainteresowanie, a uniesione brwi wskazywały na zaskoczenie.

Zamarła.

— Wszystko w porządku? — zapytał mężczyzna, przytrzymując jej ramiona, jakby obawiał się, że z wrażenia gruchnie na tyłek.

W jego oczach błysnęła iskierka wesołości.

Na ułamek sekundy straciła kontakt z rzeczywistością i zanurzyła się w badawczym spojrzeniu nienaturalnie jasnych oczu, po czym przypomniała sobie powód spotkania i momentalnie wyrwała się z letargu. Potrząsnęła głową i pognała do wyjścia, ściskając kurczowo kopertówkę.

Czuła palące spojrzenie Kostrzewskiego na karku.

Wypadła przez przeszklone drzwi i zbiegła po betonowych schodach. Musiała wyglądać jak Kopciuszek uciekający przed przeznaczeniem na sekundy przed północą. Lodowate powietrze styczniowej nocy kłuło jej płuca, ale nie miała czasu na rozważanie wątpliwości. Rozejrzała się pospiesznie i wyszła za róg, ukrywając się w cieniu.

Oparła się plecami o brudną ścianę i przymknęła oczy. Dopiero teraz zorientowała się, że jej klatka piersiowa unosi się szybko, a z każdym wdechem gorset szytej na miarę sukienki staje się coraz węższy. Na rękach wyszła jej gęsia skórka.

Skoncentrowała się na tym, by uspokoić łomoczące serce i po kilku minutach wróciła do względnej równowagi. Otworzyła oczy. Nikt jej nie śledził, nikt się jej nie przyglądał. Zwilżyła usta językiem i drżącymi palcami odpięła klips miniaturowej torebki. Proste logo szwajcarskiej marki błysnęło szczerym złotem.

Udało jej się. Wykonała swoją misję i zrobiła krok ku wolności. Ku swojemu nowemu życiu. Akcja przebiegła wręcz podręcznikowo, a ona zdobyła dokładnie to, czego chciała, bez wzbudzania żadnych podejrzeń. Nikt nie wszczął alarmu, nikt jej nie szukał. Cisza spokojnej zimowej nocy otulała ją niczym puszysty koc. A jednak zamiast obezwładniającego szczęścia, poczuła przypływ niepokoju.

Wiedziała, w czym leżał problem.

Jej interakcja z Kostrzewskim trwała niecałe pięć sekund, ale mimo wszystko, w tamtej krótkiej chwili, gdy ich oczy się spotkały, wydawało jej się, że mężczyzna nie tylko od początku wiedział, kim była, ale także na czym polegała cała skrupulatnie zaplanowana przez nią operacja.

Musiała pozbyć się dowodów jak najszybciej. Wsunęła bezcenny zegarek z powrotem do torebki, zdjęła wyszywaną koralikami maskę, a później pospacerowała w kierunku opustoszałej pergoli, rozpływając się w aksamitnym mroku.


✨✨✨

© 2022 GRA POZORÓW // Karolina Kaszub

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top