Rozdział 4 HOPELESS
Przed świtem Oberyn znalazł bratanicę siedzącą na brzegu Morza Letniego z nieobecnym wzrokiem wbitym w daleki widnokrąg. Cały dwór szukał jej od dobrych dwóch godzin jednak tylko namiestnik Dorne wiedział, że królowa uwielbiała kiedyś chodzić na Czerwoną Plażę. Tam uczyła się walczyć, tam pierwszy raz spotkała swojego ukochanego i tam bawiła się ze swoją siostrą gdy ta jeszcze żyła. Podszedł do dziewczyny i usiadł na pomarańczowym piasku. Arianne miała na sobie żółtą zwiewną suknię i równie prześwitujący czarno szmaragdowy szal, który ześlizgnął jej się z lewego ramienia.
- Nie chcesz wyjeżdżać z Dorne? – spytał wuj z lekkim niepokojem spoglądając kątem oka na bratanicę. Miała opuchnięte oczy i drżące ręce. Wiedział, że nie chodzi o wyjazd, ale musiał jakoś rozpocząć rozmowę.
- Pamiętasz Canę? – zapytała zagrzebując ręce w piasku. – Parę lat temu mój ojciec powiedział, że jego najstarszą córkę zabrała gorączka. – Anne zacisnęła mocniej zęby, a wiatr zmierzwił jej włosy. – Ale prawda jest inna... Poszłam z Caną za miasto, chciałyśmy poćwiczyć na pustyni walkę włócznią. Do dzisiaj nie wiem co to było, ale coś ją ugryzło w nogę. W jednym momencie upadła na piasek... Była rozpalona i zemdlała, a ja... Ja byłam przerażona i nie wiedziałam co zrobić. – zadrżał jej głos. – gdy przestałam panikować, chciałam pobiec do miasta po kogoś, ale Cana otworzyła oczy. Błagała bym jej nie zostawiała. Po kilku minutach zaczęła wyć z bólu, krzyczała, żebym jej pomogła, że ją boli i że już dłużej nie wytrzyma. Spytałam jak mam pomóc. Cana się rozpłakała, popatrzyła na mnie z bólem w oczach i wtedy powiedziała: „- Skróć mój ból... proszę Anne...". Nie zgodziłam się, jednak miałam czternaście lat i znów ogarnęła mnie panika, a ona dalej prosiła. Gdy zaczęła sinieć... zgodziłam się. Wzięłam sztylet od pani matki i... zrobiłam... to co zrobiłam... - dokończyła chowając głowę w kolanach. – zabiłam... Canę. – załkała. Oberyn zaniemówił. Wpatrywał się tępym wzrokiem w Arianne. Nie mógł uwierzyć, że Doran nie powiedział nawet jemu. – do dzisiaj nie pogodziłam się z jej śmiercią. Gdybym tylko po kogoś pobiegła... Cana by żyła, pani matka by nie wyjechała, a ja zapewne nie przejęłabym w tak barbarzyński sposób tronu. Gdybym tylko... nie zamordowała własnej siostry. Mojej drugiej połówki! Dzisiaj miałabym rodziców i siostrę...
- Anne... to nie twoja wina. Ludzi umierają i tego zmienić nie można.
*To jej wina *– pomyślał. – *powinna wtedy pobiec. *
– Jesteś królową Arianne, Jesteś wszechmogąca i stworzona na podobieństwo bogów. Jak każdy Martell z resztą. – uśmiechnął się pokrzepiająco. – A teraz... królowo, masz misję do wykonania. Idziemy do portu.
- Idź. Zaraz dobiegnę do ciebie, wuju. – burknęła pochmurne, a Oberynowi zrobiło jej się żal. Nie zasługiwała na żadne nieszczęście, które ją spotkało. Była jego najjaśniejszą gwiazdą na niebie. Jego małym oczkiem w głowie. *Nie pozwolę by znów była smutna.*
- Nie będę kłamał. To zostanie z tobą do końca życia. Ale pamiętaj, że ja cię nigdy z tym nie zostawię. Będę zawsze obok by sprawić byś się uśmiechnęła i pamiętała, że z jakiegoś powodu bogowie chcieli by to się tak skończyło. Masz swoją misję na tym świecie. I jestem przekonany, że twoim przeznaczeniem jest zdobyć Żelazny Tron.
Anne uśmiechnęła się do odchodzącego mężczyzny. Oberyn miał racje. Musi się wziąć w garść i wygrać wojnę. Z tą myślą przypomniała sobie o wczorajszym liście z Królewskiej Przystani. Królewski namiestnik, Tyrion Lannister złożył królowi Dorne zaskakująco ciekawą propozycję. Chciał oddać nam księżniczkę Myrcellę Baratheon i zaprosić na turniej rycerski z okazji dnia imienia króla Joffreya. Zastanawiała się czy naprawdę jeszcze nie doszły tam wieści o zmianie władcy czy to jakiś podstęp. Rozkazała nowemu Maestrowi posłać najlepszego kruka z odpowiedzią.
Gdy już odetchnęła i była gotowa by wstać znów przyćmiło ją sumienie i żal jednak tym razem się nie dała. Wypływała właśnie na pełne morze by odnaleźć swoje przeznaczenie, o którym wspominał wuj. Może być nim śmierć z ręki Westerosów lub śmierć Westerosów. W obu przypadkach bogowie powinni być zadowoleni. Valar Morghulis – pomyślała.
***
- Wszystko zapakowane? – głos Oberyna Martella słychać było od wczesnego ranka niosący się po całym porcie. Sam pilnował by wszystko było gotowe na wyprawę.
- Panie, przybył kruk z Wysogrodu. Lord Renly Baratheon został zamordowany dwie noce temu. – odchrząknął młody Maester Taly podając pożółkniały skrawek papieru. – powiadają, iż zrobiła to jego „prawa ręka", Niebieski Rycerz, Brienne z Tarthu. Niesłychane i niewiarygodnie głupie. Jak mógł mianować kobietę na rycerza? – powiedział z obrzydzeniem zakładając ręce w rękawy szarego habitu. – Sam jest sobie winien!
- Maestrze, nie wolno mówić tak o zmarłym. A ponadto tutaj, w Dorne to nic nadzwyczajnego. Kobiety są nawet i władcami. – skarcił go Namiestnik. Nie przejął się specjalnie śmiercią Renlyego. Zrozumiał za to, że może płynąć z bratanicą i pilnować by podczas podróży nie się jej nie stało.
- Znów trzeba wszystko na nowo zreorganizować. – burknął pod nosem Oberyn idąc w stronę statku, którym mieli popłynąć do Wyl.
- A dlaczego chcesz to robić panie? – dopytywał nieznośny Maester. Oberyn spojrzał pobłażliwie na podwładnego.
- Płynę z królową. – odparł podchodząc do grupy A oddziału egzekucyjnego. Byli to dwaj umięśnieni mężczyźni i jedna czarnowłosa kobieta. Wczorajszego wieczoru dostali nowe płaszcze i buty na jego rozkaz. – Gotowi do drogi? – zapytał choć znał odpowiedź. Kobieta kiwnęła głową. – Widzieliście Anne?
- Tak, królowa przeszła chwilę temu obok statku. – zrelacjonował Caden. – Wyglądała na przytłoczoną i nie chciała z nikim rozmawiać. Zostawiła jakąś torbę kapitanowi i ruszyła w stronę kamienic.
- Nie dziwię się jej. Dowódco, znajdź ją i przyprowadź na statek. Nie możemy tyle czasu opóźniać naszego wyjazdu. – powiedział Martell.
- Naszego? – powtórzył towarzysz Cadena, Boris z Pentos. Oberynowi nie chciało się znów odpowiadać, więc kiwnął głową i odszedł od grupki zabójców wyszkolonych przez jego bratanicę.
Caden posłusznie ruszył w stronę, w którą pięć minut temu szła królowa Dorne pytając po drodze ludzi o Anne. Niepewnie wszedł do obskubanej karczmy napotykając jednocześnie wzrok czarnowłosej. Była przygnębiona i trzymała w ręce drewniany kufel z mocnym trunkiem. Mężczyzna niepewnie podszedł do królowej kłaniając się. Zza blatu wydobywał się intensywny zapach smażonej ryby. Oboje mieli świadomość, że długo nie zjedzą znów tak dobrej ryby jak tuńczyk z Dorne.
- Szukają cię, królowo. – powiedział. Kobieta przyjrzała się swojemu podwładnemu. Żal z jej oczu można było wyczytać jak z otwartej książki, o ile w ogóle potrafiło się czytać. Dopiła do końca alkohol lekko się przy tym krzywiąc. Zdawała sobie sprawę jak musiała teraz wyglądać. Wielka królowa siedzi w karczmie przy porcie i pije trunek wśród rybaków z miną zbitego psa. I jak ludzie mają potem jej słuchać? Nie wspominając już o tym, że zaledwie dwadzieścia minut temu była gotowa i zmotywowana do opuszczenia Dorne.
- Nie mów tak do mnie. W Westeros wszyscy mają na mnie mówić Anne. Nic nie może zagrozić naszej misji. – rozkazała wstając z drewnianego krzesła. Szła ze wzrokiem wbitym w dechy do wyjścia. Caden pozwolił jej iść pierwszej ale ta zatrzymała się przed spróchniałymi drzwiami. – Nie zostawicie mnie prawda? – zapytała nagle. Skąd te wahania nastrojów? Dowódca oddziału nie poznawał jej. Nie była tą samą dziewczyną, którą spotkał gdy czekał na wyrok śmierci i nie była teraz także kobietą, która sama stworzyła oddział zabójców i obaliła własnego ojca. Była słaba i żałosna. A do tego niestabilna emocjonalnie. Okropnie nieprofesjonalne... Jak mogła pić, wiedząc, że zaraz wypływamy?! Lekkomyślność...
- Dlaczego mielibyśmy to zrobić? – odpowiedział pytaniem na pytanie Racas.
- Bo jestem egoistką, która pomimo wszystko uważa, że jest tą najmądrzejszą? Bo zbyt łatwo ulegam emocjom? Bo mam tendencję do tracenia ludzi, na których mi zależy i to z własnej głupoty? – zaczęła się wyżalać. Caden nie chciał słuchać. Bał się, że przestanie mieć do niej tak duży respekt jak dotychczas. Uważał ją za ideał, za boginię. Nie była jak reszta kobiet. Wobec przyjaciół była ciepła i troskliwa, a wobec wrogów agresywna. Nie pozwalała sobą pomiatać i nauczono ją, że łzy to słabość. A przynajmniej tak zakładał.
- Kr... Anne. – przełamał się by zwrócić się do niej po imieniu. – Obiecuję, że nigdy cię nie opuszczę. Moje życie należy do ciebie. A ponadto jesteś najsilniejszą kobietą jaką kiedykolwiek poznałem i jestem szczęśliwy, że mogę ci służyć. – przyznał, choć było to dla niego ciężkie. Nigdy nie mówił o swoich uczuciach. Całe jego życie polegało na zabijaniu, na zabijaniu z zimną krwią, jeśli mógł robił to szybko, ale zdarzały się zlecenia gdy ofiara miała cierpieć. Musiał zakopać w sobie własne emocje i uczucia by wytrzymać psychicznie to co robił.
Po słowach, które wypowiedział poczuł przyjemne ciepło na klatce piersiowej. To była Arianne. Królowa przytuliła się do podwładnego. Ale, było to niesamowite uczucie. I dla Anne i dla Cadena, który doświadczył takich uczuć po raz pierwszy w życiu. Niepewnie objął dziewczynę lecz szybko się opamiętał.
- Zachowujesz się lekkomyślnie i bezsensownie. – skarcił ją oddalają się o krok.
- Czasem, każdy tego potrzebuje. – uśmiechnęła się lekko. Nawet niezachwiany Martell - pomyślała po czym otworzyła drzwi i wyszła na ogrzewające ziemię słońce. Caden poinformował Arianne o nagłej zmianie co do podróży. Dość oczywisty był przypływ pozytywnej energii ze strony królowej, która ponad wszystko nie chciała rozstawać się z wujem.
Dotarli do dużego statku z czerwonymi żaglami i weszli na pokład. Dookoła roiło się od marynarzy posługujących się zniekształconym dornijskim. Anne mdliło na myśl, że przed najbliższe dwa tygodnie będzie musiała znosić towarzystwo zbereźnych mężczyzn, którzy wierzą w syreny śpiewające anielskim głosem i ośmiornice mogące zatopić siedmiomasztowiec.
- Królowa na pokładzie! – krzyknął ktoś z tłumu i tak zaczęły się jej najdłuższe dwa tygodnie w życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top