Rozdział 6 INNOCENT

Od tamtego wieczoru minęły już cztery dni. Caden choć nadal pilnował królową na każdym kroku, udawał jakby nic się wtedy nie stało. Mało się uśmiechał, częściej posyłał gniewny spojrzenie marynarzom i drażnił Arianne. Brunetka nie mogła tego znieść. Zostawił ją tamtej nocy samą gdy ta miała ochotę na jego towarzystwo jak nigdy wcześniej. Sprawy z kapitanem, także obrały nieciekawy kurs. Od śmierci Ferfo już nawet nie ukrywał niechęci do królowej i jej świty. Prychał i pluł gdy przechodził obok Cadena lub Borisa. Nie odważył się na to przy Martellach jednak nie szczędził im gorzkich słów. W ślad za nim poszła załoga. Niektórzy wyklinali widząc podróżników, inni najzwyczajniej w świecie ignorowali, nieliczni patrzyli z respektem pamiętając co Arianne zrobiła brodatemu kompanowi.

- Królowo, powinniśmy zwerbować chorążych lorda Renly'ego. – zagadnęła Olvia Rao, towarzyszka Cadena i Borisa. Arianne postanowiła, że w naradach będzie uczestniczyć cała drużyna. Do rządzenia potrzebne są rady i poglądy innych ludzi. Sam Oberyn dużo nie dawał, a miała do podjęcia zbyt ważne decyzje by polegać tylko na swojej rodzinie.

- Olvio, tutaj nie mówimy „zwerbować", już prędzej „przekonać do przejścia na naszą stronę" lub „przejąć poprzez... ". W Westeros i Dorne nie posługujemy się językiem najemników. – skarciła ją brunetka. – A tak poza tym, nie mamy żadnych szans. Lordowie z południa Westeros nie pójdą, za kobietą z Dorne. Nie poszliby nawet za królem. Jesteśmy innym królestwem. Jedynym sposobem bym mogła zdobyć ich wojska jest wojna, wygrana wojna, a rycerze zabrani siłą.

- Ale łączy was wspólny cel. – stwierdził Boris siadając na drewnianym krześle w rogu przestronnej kajuty.

- Dopóki, królowa nie usiądzie, ty też nie masz prawa. Wstań Borisie. – oznajmił Caden. *Jak przystało na przywódcę... Stanowczy i zdyscyplinowany.* - pomyślała Arianne nieświadomie się uśmiechając. Wojownik wstał z pochmurną miną.

- Niech usiądzie. Za dwa dni powinniśmy dotrzeć do Wyl. Nauczcie się traktować mnie jak towarzyszkę, nie jak królową. – stwierdziła stanowczo zakładając ręce za siebie. – A co do twojej uwagi zastępco dowódcy, nie łączy nas żaden cel. Chorąży Renly'ego byli za człowiekiem, którego uważali za prawowitego władcę. Miał wrodzony urok osobisty, charyzmę i to coś co powinien mieć każdy władca. Ludzie chętnie za nim podążali. Jednak jeśli jego nie ma lordowie pójdą do króla, który ma pieniądze. Pójdą do Joffreya. I to rodzi kolejny problem. Możemy przyłączyć się do Starków, zająć Casterly Rock, Harrenhal i Smoczą Skałę ale nie wygramy po tym wszystkim z Królewską Przystanią połączoną z siłami Wysogrodu. Nasze szanse maleją, a wojna staje się skomplikowana. Na razie działamy w ukryciu i na dobrą sprawę moglibyśmy się wycofać. Tyle, że Martellowie się nie wycofują. Nie znają strachu i są niezłomni. A dopóki ja jestem królową całe Dorne jest Martellem. Będziemy walczyć. – wyjaśniła Arianne. Oberyn położył jej rękę na ramieniu by pokazać, że zawsze stoi za nią murem. Anne zastanawiała się jak na niego wpłynęła tak szybka zmiana władcy. Może i jest namiestnikiem, a jego bratanica królową ale prawda jest taka, że stracił brata. Co za tym idzie? Niepewność, której Oberyn nie pokazuje królowej, a która wyjdzie w najmniej odpowiednim momencie.

Po zakończonej naradzie, Anne udała się do kapitana statku, omawiając z nim kwestię pieniędzy. Dała mu więcej niż wcześniej mówiła. Było jej wstyd za to, że będąc gościem na statku jej towarzysz zabił jednego z jego ludzi. Jak się spodziewała za drzwiami czekał na nią Caden w swoim czarnym stroju. Kobieta uwielbia model letni strojów dla oddziału egzekucyjnego gdyż idealnie opinał on wszystkie mięśnie przylegając do ciała.

- Ahoj kapitanie. – powiedziała uśmiechnięta. Był bardzo słoneczny dzień, więc żeglarze byli pochowani pod pokładem dając królowej wolną rękę. Mogła się trochę poopalać jak to dziewczynie przystało. Mężczyzna spojrzał na nią jakby powiedziała do niego w innym języku.

- Już ci przeszło? – spytał.

- Co przeszło? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- Powaga? Zawsze gdy idzie o losy Dorne momentalnie poważniejesz.

- To... nazywa się profesjonalność, słońce. – odparła z naciskiem na ostatnie słowo. Podeszła do dzioba siedmiomasztowca oglądając z uwagą turkusowe fale rozbijające się o brzegi statku.

- Anne... jak chcesz utrzymać swoją podróż w tajemnicy? – zapytał zmartwiony Caden. Arianne powstrzymywała śmiech. *Legendarny dzień! Caden okazuje uczucia!* - zakpiła w myślach. – Do pałacu przypłynął ser Arys, a okazuje się, że nie ma w nim władcy.

- Myślisz, że o tym nie pomyślałam?! Wysyłając list z odpowiedzią na zaręczyny mego młodszego brata podpisał się Quentyn. Nic się nie stanie jeśli Królewska Przystań będzie przez jakiś czas w błędzie. Cała ta misja zaczyna i kończy się na mnie. Dopóki mnie nie ma w Dorne, ser Arys o niczym się nie dowie. – przyznała z uśmiechem odwracając się w stronę wojownika.

- Czasami zadziwia mnie twój tok myślenia. Raz jesteś silna, stanowcza, rozważna i sprytna... a sekundę później dajesz mi się pocałować w swojej kajucie. Nie wiem czy mam to nazwać naiwnością czy głupotą. – wyznał Caden opierając się o jeden z masztów. Wiatr rozwiewał włosy Arianne więc ta spięła je czarną wstążką noszoną na lewej ręce. Zamknęła przy tym oczy przetwarzając w głowie przez chwilę bezczelne słowa dowódcy. Niby mogła go za to ukarać jednak uznają ją wtedy za hipokrytkę. Dwadzieścia minut temu mówiła, by nie zwracali się do niej jak do królowej. A te słowa? Nie może zabronić mu tak mówić. Teraz jest Anne. Nie królową Arianne, tylko Anne, córką krawca z Wyl.

- Mogłabym to samo powiedzieć o tobie. Może i nie jestem już królową, ale nadal mogę cię wyzwać na, jak ty to ostatnio nazwałeś? „Uczciwy pojedynek"? – syknęła wbijając przepełniony rządzą krwi wzrok w blondyna stojącego beztrosko naprzeciwko. Mężczyzna zaczął się przesadnie śmiać.

- Ty chyba nie sugerujesz, że miałabyś ze mną jakieś szanse? – parsknął podchodząc do niej. – Gdybym tylko chciał już byś leżała na deskach pode mną. – stwierdził nie przestając się głupio szczerzyć. Arianne nie mogła uwierzyć. Nikt wcześniej nie zachowywał się tak w stosunku do niej. Nikt nie śmiał tego zrobić.

- Twoja bezczelność przechodzi dziś samego Robertha Baratheona. – odparła żartobliwie dziewczyna. W Dorne, król Roberth przeszedł do historii jako największy kobieciarz tego wieku. Robił i mówił co chciał nie przejmując się konsekwencjami.

- Sęk w tym, że tobie się to podoba. – szepnął nachylając się nad Arianne. Nie, to się jej nie podobało. Nie mogła przez to logicznie myśleć. Tak nagle, w przeciągu sekundy z jej mózgu robiła się galareta, a w głowie świeciła mała świeczka. Zdecydowanie nie podobało się jej to uczucie.

Zza Cadena powoli wyłonił się wysoki mężczyzna ubrany w złotobrązową szatę z paskiem z węża.

- Nie chciałbym wam przeszkadzać... choć tak naprawdę to chciałbym i to zrobię. Arianne nie myślałaś czasem, że zaniedbujesz swoje treningi? – spytał z lekkim uśmiechem wchodząc między towarzyszy.

-Masz rację wuju. – szepnęła. Była pewna, że zrobiła się czerwona jak słońce w ich herbie. Znów przerwał im w ważnym momencie jak wtedy w łaźni.

Podeszła do Oberyna, a ten rzucił jej włócznię z jasnego drewna ozdobioną kolorowymi sznurkami. Obróciła ją w dłoniach. Tak długo nie ćwiczyła z wujem. Tęskniła za tym. Gdy trenowała z oddziałem skupiała się na małych ostrzach i zręczności.

- No Arianne... na pewno sobie poradzisz. Nie poddawaj się na samym początku! – zaśmiał się Caden siadając na spróchniałej ławce. Anne chciała mu się odgryźć ale Oberyn nie czekając na znak zaatakował bratanicę. Zrobiła szybko unik i także zaatakowała. Włócznia uderzyła o broń namiestnika jednak Adrianne użyła za dużo siły. Drewno obiło się o jego chrząstkę stawową zmuszając go do zgięcia jednej nogi i upadając na kolano. Czarnowłosy nie dał Anne czasu na drugi atak. Wstał i oddał jej dwa razy mocniej w nieosłonięte miejsce. *Jak dobrze, że jednak założyłam strój kapitana oddziału.* Spodnie były wyposażone w skórę ze żmii Dornijskiej. Nic nie było w stanie przebić czerwonej żmii, dlatego pod materiałem były schowane duże płaty na udach, w miejscu tętnic. Gdy Oberyn ją uderzył drewnianą częścią, nic nie poczuła.

- Czujesz się zbyt pewnie Anne. – syknął wuj obracając w lewej ręce włócznię.

- Powiedział Oberyn Martell.- odparła zgryźliwie królowa. Oberyn był znany ze swojej dumy na całym kontynencie. Anne znów zaatakowała. Tym razem wybrała otwarty atak, a dzięki swojej zwinności i wyćwiczonej szybkości zraniła wuja. Miał teraz otwartą ranę od nosa do lewego ucha.

- Arianne... przesadzasz. – syknął Caden. Powszechnie było wiadomo, że królowa nabyła zdolności godne legendarnych wojowników Dorne. Miała niesamowite umiejętności moralne jak i fizyczne.

- Nie! Dobrze, że daje z siebie choć te sześćdziesiąt procent. – odparł Martell przecierając rękawem zakrwawioną twarz. Słońce zaślepiło na chwilę brunetkę co wykorzystał przeciwnik napierając na nią z całej siły. Może i była zwinna ale nadal nie dorównuje siłą mężczyźnie. Upadła na ciemne deski, odrzuciła włócznię jedną ręką wykręcając dłoń Martella, a drugą odrzucając jego broń. Trzymając go za obie kończyny uderzyła środkiem czoła w głowę wuja. Ten zgiął się z bólu. Anne wstała i poczekała, aż Oberyn także to zrobi. Dalej walczyli jak równy z równym. Caden był pod wrażeniem. Pamiętał królową jako małą księżniczkę zaślepioną chorą ideą swojej rodziny. A tak poza tym co się wtedy działo, Anne była pierwszą osobą z rodu, której główną bronią nie stała się włócznia.

Po skończonym treningu Anne postanowiła wziąć kąpiel i zjeść obiad w swojej kajucie. Na ceramicznym talerzu ozdobionym złotym piórem Torów, leżały dwie kromki wilgotnego chleba z pastą rybną. Patrząc na dzisiejszy obiad (który był niezwykle podobny do wczorajszego gdy dostała trzy kromki z pastą... rybną!) Anne zemdliło. Przyzwyczaiła się do ciągłego kołysania statku, ale patrząc na jedzenie lub czując śmierdzący oddech marynarzy królowa chciała zwrócić morzu wszystkie ryby, które podczas podróży zjadła.

Gdy już zaczęła swój posiłek, ktoś wszedł do jej kajuty . Źrenice momentalnie się jej rozszerzyły. Ciemne włosy, pozieleniała cera i bary trzy razy większe niż jej. Był to Medes Aloize, przyjaciel Ferfo, który zginął parę dni temu.

- Czego chcesz Aloize? – zapytała królowa prostując plecy. Mówiła głosem władczym jednak było słychać w nim nutę zmęczenia. Ludzie w styczności z nią często umierają. Czuła, że teraz będzie tak samo. Medes zażąda zemsty za towarzysza. Ona także by tak zrobiła.

- To przez ciebie, królowo Ferfo nie żyje... - wyrzucił z siebie zamykając drzwi kajuty. Nie był zły, a to było najważniejsze. Nie był agresywny... Był zagubiony i rozżalony. Arianne nie była pewna nawet czy nie jest pod wpływem alkoholu.

- Masz rację, to wszystko jest moją winą, nie potrafię zapanować nad sobą i moimi podwładnymi. Wyrządziliśmy wam wiele szkody jednak obiecuję, że zapłacę za wszystko. – wytłumaczyła Anne poklepując miejsce obok siebie. Chciała jakoś ocieplić relacje z marynarzami.

- Pieniądze nie zwrócą nam Ferfo, a Derkowi dwóch palców. Reszta może i mówi, że bitwa twego dowódcy, pani była sprawiedliwa. Ale tak naprawdę, jesteście gośćmi na naszym statku, przychodzicie, żądacie sześciu kajut i porcelanowej zastawy, zabijacie jednego z naszych marynarzy, drugiego kaleczycie i jesteście gotów robić to nadal. Do ciebie, wasza wysokość nie mam pretensji. Wszystko co moje jest i twoje, pani. Jednak kimże jest ten, którego zwą Caden Racas? Jest zwykłym robakiem, a jednak mamy uciekać przed nim gdy natkniemy się w korytarzu pod pokładem. W jego obecności nie mamy prawa nawet podnieść wzroku mimo, iż jest jeszcze głupim młodzieniaszkiem, który ma w głowie jedynie dumę i za krzty rozumu. Przyszedłem prosić cię, wasza wysokość o ukaranie swego podwładnego. „Oko za oko, krew za krew". – odparł starszy mężczyzna wpatrując się wyczekująco w Arianne.

- Cóż mam twoim zdaniem więc zrobić? – zapytała zwracając głowę bardziej w stronę rozmówcy. Dopiero teraz zobaczyła jego brązowe zęby i szare, wąskie oczy. Taką urodą cechował się jego slumski ród. Gęste, brązowe włosy, szare oczy, jasna karnacja i pociągła twarz to coś po czym królowa odróżniała Aloize'ów i Bury'ów od tych wielkich rodów jak Dayn'owie czy Yronwood'owie.

- Doskonale zdaję sobie sprawę, iż nie chcesz go zabijć, wasza wysokość. Ale mogłabyś pozbawić go dwóch palców. Myślę, że to udobruchało by mych towarzyszy. – wydusił Medes.

- To ja jestem tą, która sprawiła, że Derk nie ma dwóch palców.

- Zatem go zabij, królowo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top