ROZDZIAŁ 3 - Bo mogłem
– Wróć do biura i przywieź mi dokumenty. Zostały na biurku – powiedział Logan, starając się, aby głos zabrzmiał mu pewniej. Ściskał w dłoni słuchawkę telefonu i rozglądał się z przerażeniem po hotelowej restauracji. Mógł myśleć tylko o tym, żeby Nick, do którego zadzwonił, nie usłyszał strzałów dochodzących z holu. – To bardzo ważne. Przywieź te dokumenty – dodał i pospiesznie się rozłączył. Miał nadzieję, że przyjaciel go posłucha i zawróci, dzięki czemu nie wpakuje się w strzelaninę, jaka się przed chwilą rozpętała.
Logan od początku czuł, że ludzie z kartelu wyglądali podejrzanie, niestety Nick się uparł, żeby zawrzeć z nimi umowę. Trudno było mu teraz powiedzieć, co sprawiło, że padł pierwszy strzał, jednak podejrzewał, że chodziło o nowe stawki, które zaproponował Nick. Ci ludzie niewiele myśleli. Istotny był jedynie pieniądz i władza. Jeżeli coś im się nie spodobało, bez wahania potrafili sięgnąć po broń, nie licząc się z konsekwencjami. Już teraz widział, że zginęło kilka osób, aczkolwiek nie był w stanie określić jak wiele. Był w o tyle dobrej sytuacji, że znajdował się blisko wyjścia, więc ucieczka nie stanowiła problemu. Ratunek miał dosłownie na wyciągnięcie ręki, lecz widząc oszołomionych gości hotelowych, nie uciekł. Starał się pomóc poszkodowanym.
Ludzie z kartelu rozhulali się głównie w restauracji; strzały słychać było też na piętrze. Miał jedynie cichą nadzieję, że goście zdążyli zabarykadować się w swych pokojach. Loganowi udało się doprowadzić do wyjścia jakąś rodzinę i jednego z pracowników restauracji. Realna ocena sytuacji niestety nie pozwalała na ocalenie już nikogo innego, gdyż niebezpieczeństwo było zbyt wielkie. Pomógł, bo mógł, jednak nie był typem męczennika. Nie zamierzał ginąć, ratując kogoś w chwili, gdy nie było na to szansy.
Ta myśl towarzyszyła mu, kiedy podbiegał do drzwi. Za szybą widział twarz jednego ze swoich ludzi, który tam na niego czekał. W tym samym momencie zadzwonił telefon. Logan zobaczył na wyświetlaczu imię Nicka i zaklął w myślach. Pociechą było chociaż to, że skoro do niego dzwonił, mogło to oznaczać jedynie tyle, iż domyślił się, że coś jest nie tak i chciał się dowiedzieć, co się dzieje. Więc udało mu się powstrzymać go przed udziałem w tej masakrze.
Logan był już przy drzwiach, gdy zerknął przez ramię w stronę holu i zamarł, spostrzegłszy stojącą tam młodziutką dziewczynę. Zachowywała się jakoś dziwnie. Jakby była w transie, co mogło być szokiem spowodowanym traumatycznym przeżyciem. Stała w miejscu i wyglądała, jak gdyby nie przejmowała się tym, co działo się wokół. Krzyknął do niej, lecz jedyną reakcją było przymknięcie oczu. I wtedy nagle wszystko się skomplikowało. Miejsce, w którym stała, było jak na widelcu, wprost na przejściu do restauracji. Spojrzał w tamtą stronę i ujrzał biegnącego w jej kierunku meksykańskiego handlarza z bronią w dłoni.
I to była jedna chwila, zaledwie ułamek sekundy. Wiedział, że z tej sytuacji nie wyjdzie bez szwanku, mimo to zrobił coś, o co nigdy by siebie nie podejrzewał. Podbiegł do nieznajomej i zasłonił ją swoim ciałem. Poczuł przeszywający ból i ogarnęła go ciemność. Nie miał pojęcia, jak długo był nieprzytomny, jednak gdy uchylił powieki, zobaczył pochyloną nad nim twarz nieznajomej.
Dziewczyna była młoda. Mogła mieć około osiemnastu lat. Chociaż nie wykluczał, że była jeszcze młodsza. Przerażona twarz nastolatki w jakiś głupi sposób go rozśmieszyła.
– Gdzie jesteśmy? – wymamrotał, zorientowawszy się, że są w jakimś niewielkim pomieszczeniu.
– Schowek. Nie znajdą nas tu – wydukała łamiącym się głosem, a on posłał jej słaby uśmiech. Pomieszczenie było małe i dość ciemne, lecz umieszczony pod sufitem kinkiet oświetlał dość wyraźnie rysy twarzy dziewczyny. Zastanawiał się, ile miała lat. Przyglądając się jej z bliska, stwierdzał, że nie mogła być o wiele młodsza od niego. Jednak w tej sytuacji nie było to istotne.
– Gdybyś była starsza, uznałbym to za całkiem dobry wstęp do zaproszenia cię na randkę – stwierdził, widząc, jak na twarzy nieznajomej pojawia się dezorientacja. – Spokojnie, nie denerwuj się. Tylko żartowałem.
– Faktycznie okoliczności są idealne dla takich wygłupów – odparła poważnie.
Zdecydowanie pierwsze wrażenie było mylące. Z pewnością była pełnoletnia. Miała drobną sylwetkę i być może dlatego uznał ja za małolatę.
– Są tu gdzieś twoi bliscy? – zapytał, starając się nie myśleć o bólu.
– Teraz jestem sama w hotelu – wyjaśniła, a on ujrzał ulgę na jej twarzy.
– Mojego brata też tu na szczęście nie ma – szepnął i odkaszlnął. Poczuł w ustach krew i przymknął na moment oczy. Ból był coraz silniejszy. Postrzelili go w ramię, ale krwi było coraz więcej. Wiedział, że jeżeli ratunek nie przybędzie natychmiast, wykrwawi się na kolanach tej nastolatki, która spoglądała na niego z przerażeniem, świadoma tego, co się dzieje. – Wygląda na to, że jesteśmy tu sami, co naprawdę dobrze rokuje naszej znajomości. Musisz przyznać, że atmosfera jest naprawdę romantyczna. Tylko ja i ty... Idealna pierwsza randka – stwierdził głupio, widząc, jak na twarzy nieznajomej pojawia się nikły uśmiech. Była ładniutka. Ciemna karnacja, piękne, duże, błyszczące oczy, długie, kruczoczarne włosy. Za kilka lat będzie prawdziwą pięknością i złamie niejedno serce. – Tylko mi nie mów, że nie czujesz tego klimatu, mała – oznajmił, siląc się na żart.
Za wszelką cenę starał się ją uspokoić. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie był to może najlepszy sposób w tej sytuacji, ale prawda była taka, że sam również miał w głowie chaos i nie kontrolował tego, co mówi. Momentami miał wrażenie, że traci przytomność. Czuł, że była to zaledwie kwestia czasu, a co wtedy stanie się z dziewczyną?
– Nie czuję klimatu, tylko twoją krew na kolanach i dłoniach – usłyszał. Dostrzegł, że dziewczyna wkłada ręce pod jasny materiał sukienki na plecach i już po kilku zwinnych ruchach wyciągała spod niej stanik, z którego całkiem sprawnie zrobiła opaskę uciskową.
– Powiedziałaś, że teraz jesteś sama w hotelu, ale nie uściśliłaś. Jesteś tu z rodzicami? Bratem? Siostrą? – zapytał, ponowne przymykając na chwilę oczy. Chciał wciągnąć ją w rozmowę, aby odciągnąć jej myśli. Nie słychać było już teraz wystrzałów ani pokrzykiwań, lecz ta cisza nie musiała oznaczać, że byli bezpieczni. Mogli teraz jedynie czekać, aż ktoś ich znajdzie.
– Nie mam siostry – odparła, sprawiając, że uchylił powieki, czując jej drobniutką dłoń na policzku.
– Nie martw się – szepnął, widząc, jak po jej twarzy spływają łzy.
– Ale... to wszystko przeze mnie – wydukała.
– Nie schlebiaj sobie. Gdybym nie zaplanował sobie, że wieczorem skoczę z mostu brooklyńskiego, nie nadstawiałbym karku nawet dla takiej piękności jak ty – stwierdził.
– Żartujesz? – zapytała niepewnie.
– A jak myślisz? Żartuję? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Mam nadzieję, że tak – szepnęła przejęta.
– Masz mnie. Żartowałem. – Zobaczył na jej twarzy ulgę i uśmiechnął się szeroko, co sprawiło, że błyskawicznie odwzajemniła uśmiech, choć jej twarz nadal przepełniał smutek. Zmarszczył czoło, zdezorientowany. Wyglądało to jak reakcja łańcuchowa. – No i wiem już, czym mogę cię zdobyć, mała – stwierdził. Czuł się coraz słabiej i z każdą chwilą trudniej było mu łapać oddech.
– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała, sprawiając, że spojrzał na nią ze zdziwieniem. – Dlaczego mnie uratowałeś? – uściśliła.
Przez chwilę się zastanawiał, gdyż prawda była taka, że sam tego nie wiedział. To było dokładnie to, czego nie zamierzał robić. Chciał jedynie pomoc ludziom znajdującym się blisko wyjścia. Na jego oczach zginęło kilkoro pracowników hotelu, których nawet nie próbował uratować. Nie chciał ryzykować życia. Jednakże tej małej tak po prostu pomógł.
– Zawsze chciałem zostać superbohaterem i ratować z opresji takie piękności jak ty – stwierdził i uniósłszy dłoń, pogłaskał nastolatkę po policzku. – Bo mogłem – wyszeptał, wpatrując się w nią uważnym wzrokiem. – Jak masz na imię?
Jednak jego słuch przestał pracować szybciej niż wzrok. Ostatnim, co ujrzał, były usta dziewczyny, wypowiadające imię, którego już nie usłyszał. Stracił przytomność.
***
– Ale... to byłaś ty? – zapytał po krótkiej chwili.
– Wykrwawiałeś się na moich kolanach – wyszeptała z przejęciem. – Myślałam, że umierasz i byłam przerażona, że to przeze mnie, bo w sumie tak to wyglądało. To ja byłam powodem tego, że tamtego dnia prawie umarłeś – wyznała szczerze.
– Głupia ty – wyszeptał, sprawiając, że westchnęła. – I dlatego naraziłaś życie, pakując się z atrapą bomby w samą paszczę lwa? Ponieważ kiedyś mieliśmy mało romantyczną randkę w schowku na szczotki? – wydusił z niedowierzaniem, a ona wzruszyła obojętnie ramionami. Spoglądał na nią ze zdumieniem, po czym głośno westchnął. Spodziewałby się wszystkiego, ale nie tego. Przecież to było tak dawno temu. – Jeżeli przyniesie ci to ulgę, możemy uznać, że gdyby nie opatrunek... – Przerwał na moment, po czym roześmiał się głośno. Dziewczyna spojrzała na niego zdezorientowana. – Zrobiłaś mi opatrunek z biustonosza – stwierdził przekornie i ujrzał na jej twarzy irytację. – Zastanawiam się, czy gdybyś nie miała wtedy na sobie stanika, użyłabyś może jakiejś innej części bielizny.
– Kretyn – warknęła, zamierzając się na niego, lecz w porę powstrzymała się przed uderzeniem go w ramię. Napięcie powoli zaczęło z niej schodzić i poczuła się zmęczona.
– Wjedź głębiej do lasu, znajdę jakieś miejsce i rozpalę ogień, musisz się przespać, ja będę czuwał – oznajmił, a ona pomyślała, że istotnie czyta jej w myślach.
– To ty powinieneś się przespać. Jesteś ranny – szepnęła.
– Prześpię się w trakcie jazdy. Żeby prowadzić auto, musisz być wypoczęta. Nie upieraj się, doskonale wiesz, że mam rację – przerwał jej stanowczo.
– Owszem, wiem – przyznała.
Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu i nad czymś się zastanawiał.
– Czy to już wszystko, co powinienem wiedzieć? – zapytał.
– Tak – odparła krótko. Jestem twoją klątwą – dodała w myślach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top