8.
11 czerwca, czwartek
Camille Lawrence: hejj, czy pomożesz damie w potrzebie i pójdziesz ze mną na uczelnię, żebym mogła coś załatwić?
Mniej więcej pół godziny siedziałam i rozmyślałam, czy napisać wiadomość do Terence'a. Kasowałam ją i pisałam od nowa, zmieniałam treść i zastanawiałam się, czy przypadkiem mu w niczym nie przeszkadzam. Po czym nareszcie kliknęłam wyślij i ze stresem ściskającym mój brzuch, poczekałam pięć minut, po których przyszła odpowiedź.
Terence Clarke: jasne
Po omówieniu paru szczegółów, umówiłam się z chłopakiem na następny dzień, to znaczy na dzisiaj.
I takim sposobem siedziałam właśnie na, o dziwo, czystym siedzeniu w metrze, ściskając kurczowo telefon z podekscytowania i stresu.
Musiałam dowiedzieć się jednej sprawy związanej z rekrutacją, poza tym potrzebowałam pewnego dokumentu do wypełnienia, a skoro miałam taką możliwość, to chciałam wejść do budynku uniwersytetu i załatwić to osobiście. Co prawda uczelnia była oddalona od mojego domu o kilkanaście kilometrów, mimo tego że była w tym samym mieście, jednak to nie zmieniało faktu, że chciałam to załatwić od ręki, a nie przez internet. To była przecież świetna okazja, żeby chociaż rzucić okiem na sam gmach i zapoznać się z miejscem.
I uznałam, że będę mogła do tego wykorzystać właśnie Terence'a, który miał czekać na mnie przed uczelnią i zaprowadzić mnie w docelowe miejsce między swoimi wykładami. Nikogo innego stamtąd nie znałam bliżej, a czułam, że sama od razu zgubię się w wielkim budynku. W dodatku nie widziałam mężczyzny od soboty, więc chyba to był dobry pretekst, by się z nim zobaczyć?
Sama nie wiedziałam, czemu tak bardzo zależało mi na spotkaniu z nim. Trochę mnie to dziwiło, jednak po dłuższym rozmyślaniu doszłam do wniosku, że Terence bardzo zapadł mi w pamięć i nie chciałam, żeby po tych kilku spotkaniach nasza znajomość zwyczajnie się urwała.
Tak czy inaczej, najważniejsze, że się zgodził.
Kiedy tylko metro zaczęło zwalniać na odpowiedniej stacji, wstałam z siedzenia, trzymając się mocno barierki. Wysiadłam prędko na chłodny, podziemny peron i rozkoszując się towarzystwem wielu nieznajomych mi ludzi dookoła, ruszyłam w stronę schodów. To że lubiłam widok obcych ludzi, to mało powiedziane. Uwielbiałam to. Uwielbiałam patrzeć na nieznajome mi osoby i rozmyślać nad tym, jak ciekawe były ich historie życia.
Po przebiegnięciu schodków znalazłam się na powietrzu i od razu zalały mnie promienie słoneczne oraz uliczny gwar. Musiałam przyznać, że byłam w tej okolicy zaledwie parę razy w życiu. Mimo to ruszyłam pewnie przed siebie, widząc już z oddali wznoszący się nad innymi gmach Uniwersytetu Pensylwanii.
Budynek, będący trochę w starym, ale też unowocześnionym i zadbanym stylu zapierał dech w piersiach. Ceglane ściany z białymi dodatkami, duże okna i rozległe schody na dziedzińcu. Nie wiedziałam, czy na innych ten widok także wywierał taki wpływ, czy tylko na mnie, przez to że był od zawsze moim małym-wielkim marzeniem. Jednak to nie zmieniało faktu, że czułam się wniebowzięta, gdy po niecałych dwóch minutach później z rozmarzonym uśmiechem na twarzy stanęłam na szczycie rozległych schodów.
Mimo tego, że sporo młodych ludzi kręciło się dookoła mnie, bez problemu rozpoznałam z odległości kilkunastu metrów Terence'a. Czarne loki, szczupła postura, czarny golf i ciemne spodnie. Chłopak również mnie dostrzegł i delikatny uśmiech wpłynął na jego usta, gdy ruszyłam prosto w jego stronę.
— Hej! — przywitałam się przyjaźnie, patrząc prosto w jego błękitne oczy. Czarnowłosy poprawił torbę, którą trzymał na ramieniu.
— Cześć — odpowiedział. — Idziemy?
— Jasne.
Nie zastanawiając się już dłużej, ramię w ramię ruszyliśmy w stronę wejścia do uczelni.
Młody mężczyzna był ode mnie wyższy, co wyraźnie czułam, idąc koło niego. Byłam dosyć wysoka jak na kobietę, więc tamten musiał mieć rzeczywiście spory wzrost. Chociaż trzeba było przyznać, że nie odczuwało się tego, spoglądając na niego z odległości. Był na tyle szczupły, że optycznie wydawał się być po prostu mniejszy.
— Dokąd tak właściwie idziemy? — Łagodny głos czarnowłosego wyrwał mnie z zamyślenia, gdy przekroczyliśmy próg uczelni. Wydęłam dolną wargę, pochłaniając wzrokiem piękne wnętrze.
Przestronny korytarz, jasne ściany, wypolerowana podłoga, masa gablotek z pucharami, wiele drzwi, prowadzących najpewniej do sal wykładowych i młodzież wymieszana z dorosłymi. Każdy wyglądał inaczej, każdy się czymś wyróżniał. Byli ludzie każdej rasy, młodsi, starsi, niektórzy z okularami, kolorowymi włosami, zeszytami w dłoniach i torbami na ramionach. O matko, już to kochałam.
— Sama nie wiem. — Wzruszyłam ramionami, wracając myślami do rzeczywistości. — Jakiś sekretariat, coś.
Czarnowłosy kiwnął głową i mówiąc, żebym się go trzymała, ruszył między licznymi studentami w korytarz po prawo. Szłam krok w krok za Terence'em. Uważnie patrzyłam na jego plecy i chociaż kusiło mnie, by rozejrzeć się dookoła, to nie chciałam stracić mężczyzny z oczu.
Po niecałej minucie zatrzymaliśmy się pod przymkniętymi drzwiami, na których wisiała tabliczka z napisem "SEKRETARIAT". Z ucieszeniem stanęłam przy wejściu i odwróciłam się w stronę studenta.
— Za ile masz następne zajęcia?
— Jeszcze piętnaście minut — stwierdził tamten, ukradkiem zerkając na zegarek na swoim nadgarstku. Spojrzałam na niego z niemym pytaniem, a on o dziwo zrozumiał, co chodziło mi po głowie. — Jeśli chcesz, to na ciebie zaczekam.
— Jeśli możesz. — Uśmiechnęłam się niepewnie i spoglądając na niego ostatni raz, zapukałam do drzwi. Nie czekając na odpowiedź, weszłam do sekretariatu, gdzie starsza pani o krótkich, brązowych włosach i kwadratowych okularach przywitała mnie zza biurka. Lekko zestresowana wyjaśniłam mój problem, a kobieta od razu mi wszystko wyjaśniła.
Takim sposobem po niecałych pięciu minutach wyszłam na zewnątrz z potrzebnym mi dokumentem, ulgą i znajomością starszej sekretarki. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, rozejrzałam się za znajomym mi mężczyzną i w duchu odetchnęłam, dostrzegając go. Stał kilka metrów dalej pod przeciwną ścianą, spoglądając na jakiś zeszyt. Rękawy jego golfa były podciągnięte do połowy przedramion, a czarne loki spadały mu swobodnie na czoło.
— Już jestem — oznajmiłam, podchodząc bliżej Terence'a. Czarnowłosy, wyraźnie wyrwany przeze mnie z zamyślenia, podniósł wzrok i delikatnie uniósł kącik różowych ust.
— Odprowadzić cię z powrotem do głównego wyjścia?
— O ile ci się nie śpieszy, to jak najbardziej. Sama z pewnością nie trafię tam szybko. — Przygryzłam lekko wnętrze policzka, a na mojej buzi pojawił się zażenowany uśmieszek. Akurat dobrą orientacją w terenie nigdy nie mogłam się poszczycić.
— W porządku — zaśmiał się cicho i ściskając mocniej swój zeszyt, ruszył ze mną w drugą stronę.
— Co teraz masz? — zapytałam, spoglądając ukradkiem na profil studenta.
— Etykę lekarską — odpowiedział z wyczuwalną w głosie niechęcią. — Na całe szczęście jeszcze tylko dwie godziny i koniec na dzisiaj.
— Farciarz. Ja za godzinę zaczynam zmianę w cukierni — westchnęłam, bo dzisiaj akurat bardzo nie chciało mi się iść do pracy. Było zbyt gorąco, na pewno przyjdzie bardzo wiele ludzi, a ja chciałam spędzić dzisiejsze popołudnie z Madeline. Jednak tym razem musiałam odpuścić.
Terence spojrzał na mnie kątem oka i kiedy chciał już się odezwać, ktoś go uprzedził.
— Cześć!
Dwóch mężczyzn, mniej więcej w wieku czarnowłosego, podeszło do nas. Przystanęłam na moment, patrząc, jak studenci przybili piątki i szybko coś sobie przekazali. Uśmiechnęłam się lekko, stojąc z boku, a gdy nieznajoma dwójka odeszła, stanęłam bliżej czarnowłosego.
Mężczyzna zerknął na mnie z lekko zmieszaną miną.
— Wybacz — mruknął skrępowany, a ja mimowolnie podniosłam kąciki ust. Bardzo podobała mi się jego wstydliwa strona. Był wtedy przeuroczy.
— Nic się nie stało — zaśmiałam się cicho i ruszyłam z czarnowłosym dalej.
Niecałą minutę później stanęliśmy naprzeciwko siebie przed gmachem uniwersytetu. Promienie słońca oświetlały nasze buzie, gdy patrzyliśmy na siebie podczas niemej chwili.
— Dzięki, że poświęciłeś mi czas. Samej zeszłoby mi to dwa razy dłużej — stwierdziłam szczerze z wdzięcznym wyrazem twarzy. Terence tylko machnął lekceważąco dłonią.
— Nie masz za co — odparł. Na moment zapadła cisza i już miałam mówić, że będę się zbierać, kiedy tamten mnie uprzedził. — Spotkamy się jeszcze wkrótce?
Mimowolnie uchyliłam szerzej oczy na słowa studenta i poczułam wewnątrz przyjemne ciepło. Skoro chciał się jeszcze ze mną spotkać, to chyba znaczyło, że mnie polubił, prawda?
Uśmiechnęłam się szerzej i kiwnęłam na zgodę głową. Na jego twarzy pojawiła się lekko zauważalna ulga
— Jasne, kiedy tylko będziesz chciał — odpowiedziałam, po czym zrobiłam mały krok do tyłu. — To ja już się zbieram — powiedziałam, a następnie machając mu dłonią, cofnęłam się. — Do zobaczenia!
— Cześć!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top