3.
5 czerwca, piątek
Rozczesywałam prędko włosy, patrząc jak moja przyjaciółka zmywała z powieki po raz trzeci zrobioną przez siebie kreskę. Była w swoim żywiole - narzekała na wszystko i wszystkich, poczynając na jej drżących przy makijażu dłoniach, a kończąc na zbyt szybko, jej zdaniem, lecącym czasie. Na to wszystko jedynie cicho się śmiałam, stojąc przed lustrem w naszej wspólnej łazience.
Miałyśmy kilkanaście minut, zanim stara koleżanka Maddie - Vivian - i jej przyjaciel mieli podjechać pod nasz blok. Był piątek wieczór, szykowałyśmy się na imprezę zaplanowaną wcześniej przez dziewczyny, a moja przyjaciółka jak zwykle załamywała się nad tym, że wszystko zostawiła na ostatnią chwilę.
— Mogłam umyć te włosy przed wykładami, wtedy miałabym więcej czasu na makijaż — jęknęła męczeńsko dwudziestojednolatka, wpatrując się z kwaśną miną w swoje odbicie w lustrze. Zachichotałam cicho, odwracając się do niej przodem.
— Mogłabyś przestać gadać, to miałabyś już makijaż na twarzy — odparłam, wracając z powrotem do rozczesywania moich długich, prostych, ciemnoblond włosów.
Jakbym miała wybrać w sobie jedną rzecz, na punkcie której nie miałam żadnych kompleksów, byłyby to właśnie włosy. Były długie, bo sięgały mi prawie do bioder, gładkie, a o barwie często mówiono mi, że mienią się złotem. Na czole widniała prosta, rzadka grzywka, którą kiedyś z nudów zrobiła mi Maddie. Spodobała mi się, tak więc od kilku miesięcy podcinałam kosmyki w ten właśnie sposób.
Zostawiłam rozpuszczone włosy, czując się trochę niepewnie, ponieważ prawie zawsze nosiłam je albo w średniej wysokości kucyku, albo w dobieranych warkoczach, które robiła mi Madeline, gdy tylko miała czas. Pomalowałam usta pomadką, którą następnie zrobiłam sobie lekkie rumieńce na kościach policzkowych i, nie mając ochoty na robienie większego makijażu, odsunęłam się kawałek od lustra, by się w nim całkiem przejrzeć. Poprawiłam błyszczącą srebrną koszulę, którą miałam wciągniętą w opinające na udach czarne spodnie z szerokimi nogawkami i obróciłam się dookoła własnej osi. Wyglądałam w porządku, chyba.
Popsikałam się moimi ulubionymi, waniliowymi perfumami, po czym bez zgody mojej przyjaciółki również psiknęłam w jej stronę, na co burknęła coś pod nosem. Zaśmiałam się cicho, patrząc, jak przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze ze skwaszoną miną.
— Możesz już odejść od tego lustra, wyglądasz ślicznie — stwierdziłam, przytulając jej plecy od tyłu, głupio się uśmiechając. Szatynka prychnęła cicho, spuszczając głowę w dół, starając się najwyraźniej ukryć swoje lekkie zawstydzenie uwieńczone rumieńcami na policzkach, po czym wysunęła się z moich rąk.
— Odlep się już, maluchu — burknęła zakłopotana dziewczyna, a ja po raz kolejny zaśmiałam się dźwięcznie. Tak jak ona uwielbiała narzekać, tak ja kochałam ją denerwować i zawstydzać.
Maddie była ode mnie rok starsza. A tak właściwie to dwa, bo ona urodziła się w styczniu, a ja w grudniu następnego roku. Niedługo kończyła czwarty semestr studiów architektonicznych, za co swoją drogą niesamowicie ją podziwiałam, a własne mieszkanie posiadała praktycznie od dwóch lat.
Bo nasze mieszkanie tak właściwie nie było nasze. Należało całkowicie do niej, bo kupiła je, zaczynając studenckie życie. A ja? Cóż.
Zamieszkałam z nią rok temu, gdy tylko ukończyłam szkołę średnią, a moi rodzice wyrzucili mnie z domu. Chociaż "wyrzucili mnie" to złe stwierdzenie. Przecież sama się stamtąd wyniosłam, z własnego, dobrowolnego wyboru.
Prawda, smutna prawda była taka, że rodzice nigdy mnie nie chcieli. Byłam wpadką, kolejnym problemem, dodatkową buzią do wykarmienia. Odkąd tylko pamiętałam, mieli problemy finansowe, przez to że woleli wydawać pieniądze na papierosy i alkohol. W dodatku pracował tylko mój ojciec. Małżeństwem zostali niedługo przed moimi urodzinami i byłam prawie pewna, że zrobili to tylko i wyłącznie z mojego powodu, a między nimi nie było żadnej miłości. Nie miałam też rodzeństwa. Byłam jedynym, jednak mimo to niekochanym owocem ich nieudanego związku, na który spadła bieda, używki i obojętność. Moje dzieciństwo nie było kolorowe bez miłości ze strony rodziców i sama nie wiem, czy kiedykolwiek obdarzyłam ich właśnie tym uczuciem.
Dlatego też gdy tylko ukończyłam szkołę, postanowiłam im ulżyć z jednego problemu i zacząć utrzymywać się sama. Maddie, która w dzieciństwie mieszkała ze mną w jednej klatce w kamienicy, a po przeprowadzce w wieku szesnastu lat mimo wszystko utrzymała ze mną kontakt, znała moją sytuację. Postanowiła mi pomóc i zaproponowała wspólne mieszkanie. Nie podobało mi się to, że miałam znowu żyć z czyjegoś utrzymania, jednak ostatecznie zgodziłam się na jej propozycję. Zaczęłam pracować w cukierni i odpuściłam sobie na jakiś czas studia oraz marzenia, żeby zebrać pieniądze i móc składać się z szatynką na nasze rachunki, które z początku opłacała sama.
A teraz po roku pracy moje oszczędności były już na tyle wystarczające, bym w październiku została wreszcie studentką i zaczęła spełniać swoje marzenia.
Prawda była taka, że gdyby nie Maddie, zapewne siedziałabym właśnie pod mostem. Rodzice się mną nie interesowali, ostatni raz rozmawiałam z matką na święta, gdy sama do niej zadzwoniłam. Dalszej rodziny nie miałam - ci, co mogli, ucięli z nami kontakt, a dziadkowie już nie żyli. Moi przyjaciele z liceum, których, wbrew pozorom, miałam dosyć sporo, też przecież nie byli w stanie mi pomóc, jeżeli sami chcieli wkraczać w studenckie życie. A ta dziewczyna, Madeline Smith, moja dawna, starsza koleżanka z podwórka zaproponowała mi wspólne mieszkanie.
I chociaż bliższą przyjaźń zaczęłyśmy dopiero w momencie, gdy stałyśmy się współlokatorkami, to naprawdę ją kochałam. Mimo jej ciągłego narzekania, drażniącego charakteru, nazywania mnie "maluchem" i małomówności wobec większości osób, była przekochaną dziewczyną i byłam pewna, że będę jej wdzięczna za wszystko aż do śmierci.
Dwudziestojednolatka o dość jasnych, brązowych włosach do ramion wzięła telefon, gdy tylko przyszła na niego wiadomość. Szybko prześledziła tekst wzrokiem, podnosząc na mnie swój lekko spanikowany wzrok.
— Będą za pięć minut, przecież ja nie zdążę! — jęknęła szatynka, biegnąc od razu do swojego pokoju. Rozbawiona poszłam do małego przedpokoju, gdzie założyłam czarne botki na obcasie i letnią, oversize'ową beżową kurtkę, do której wsadziłam przyszykowane wcześniej prawo jazdy, portfel, telefon i klucze. Kochałam to ubranko głównie za ogromne kieszenie.
— Maddie, lecę jeszcze do sklepu, zaczekaj na mnie przed klatką! — krzyknęłam w stronę wnętrza mieszkania.
— Jasne!
Prędko zbiegłam po schodach z pierwszego piętra i ruszyłam do sklepu, który był kilkadziesiąt metrów od naszego bloku. Chociaż nie miałam większej ochoty na zabawę i nie miałam w planach nic pić, to byłam niesamowicie podekscytowana tym wieczorem. Uwielbiałam poznawać nowych ludzi, a to była świetna okazja. Do tego wreszcie poznam Vivian, o której od kilku dni ciągle mówiła mi współlokatorka.
Weszłam do sklepu, od razu udając się do kasy, przy której wzięłam paczkę gumek. Nie żeby dla mnie! Po prostu chciałam zabezpieczyć na wszelki wypadek Maddie.
No i trochę ją podrażnić.
Znajoma mi starsza sprzedawczyni popatrzyła na mnie spode łba, a gdy tylko zobaczyła, co kupowałam, na twarzy wyglądała, jakby chciała wyrzucić mnie ze sklepu. W duchu się zaśmiałam, bo ta kobieta traktowała wszystkich jak groźnych kryminalistów lub patologię, która zaburzała jej cały światopogląd. Pewnie tak było.
Zapłaciłam prędko za małą paczkę i wyszłam na zewnątrz. Przed sobą miałam zachodzące słońce, które raziło mnie po oczach, jednak i tak dałam radę dojrzeć zaparkowanego przy ulicy naprzeciwko mojej klatki ciemnego SUV-a. Maddie opierała się o otwarte tylne drzwi, rozmawiając z pasażerami, zapewne nie wsiadając jeszcze do środka, żeby na mnie zaczekać. Gdy tylko szatynka mnie zobaczyła, pośpieszyła mnie gestem ręki i usiadła na miejscu. Zaraz za nią wsiadłam od drugiej strony samochodu.
— To Millie, moja przyjaciółka — od razu przedstawiła mnie ucieszona szatynka, a ja wyszczerzyłam się, spoglądając na przednie siedzenia.
Dziewczyna siedząca przede mną na miejscu pasażera odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i z szerokim uśmiechem wystawiła do mnie dłoń.
— Cześć, jestem Vivian! Dużo o tobie słyszałam — powiedziała radośnie i już wiedziałam, że z pewnością ją polubię. Radość wręcz z niej wypływała, a jej optymistyczne nastawienie pieczętowały piękne, kręcone ogniste włosy. Cała była śliczna z tym uśmiechem na twarzy i dużymi, szarymi oczami.
— Ja o tobie też — zaśmiałam się szczerze, ściskając jej drobną dłoń.
— A my się już chyba znamy.
Słysząc słowa, które sama powiedziałam dzień wcześniej, spojrzałam na miejsce kierowcy. A widząc tam spoglądającego na mnie z małym, niepewnym uśmiechem czarnowłosego mężczyznę, którego spotkałam w tym tygodniu już trzeci raz, pokręciłam z niedowierzaniem głową.
— Znowu ty — zaśmiałam się z sympatią. Jak wcześniej mój humor był dobry, tak teraz był znakomity. — Czuję, że masz mnie już dosyć.
— Czekaj, to wy się znacie? — zapytała kompletnie zdziwiona rudowłosa, patrząc to na mnie, to na Terence'a, a na koniec łapiąc kontakt wzrokowy z równie zaskoczoną Madeline.
Chłopak chyba trochę się zmieszał, dlatego sama postanowiłam odpowiedzieć.
— Wpadliśmy na siebie ostatnio — wytłumaczyłam, wzruszając ramionami, jednak mimo to po wzroku dziewczyn widziałam, że nie była to dla nich zadowalająca odpowiedź. — Nie ma o czym mówić.
Najwyraźniej póki co poddały się po moich słowach, jednak byłam prawie pewna, że potem na osobności będą nas o to wypytywać.
Usiadłam wygodniej, zapinając pas i przysłuchując się żywej rozmowie, którą rozpoczęły stare kumpele, a która od razu zeszła na temat imprezy. Maddie wspomniała coś na temat tego, żeby Terenece nie obawiał się o swoje auto, bo nie byłam aż tak bardzo tragicznym kierowcą, jak się mogło wydawać, a Vivian ucieszyła się z tego powodu, twierdząc, że planuje upić czarnowłosego. Chłopak tylko uśmiechał się z zakłopotaniem pod nosem i przewracał oczami na jej słowa, jednak prawie wcale się nie odzywał.
Dziwiła, ale też cieszyła mnie spora gadatliwość i entuzjazm mojej przyjaciółki, ponieważ zazwyczaj w większym gronie znajomych była naprawdę cicha. Nie w tym sensie, że nieśmiała, a po prostu nie lubiła przy innych zbyt dużo mówić. I była też wtedy bardziej mrukliwa. A w tej chwili była naprawdę rozpromieniona, kiedy żywo wspominała z Vivian ich klasową imprezę, którą miały na zakończenie szkoły.
Wyciągnęłam z kieszeni paczkę gumek i wsadziłam ją do dłoni przyjaciółki. Tamta była przez moment zdezorientowana, ale gdy tylko zobaczyła, co jej dałam, spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.
— Co ty...?
— Uznałam, że mogą ci się dzisiaj przydać — odparłam z udawanym niewzruszeniem i jak gdyby nigdy nic spojrzałam na ekran swojego telefonu. Ze strony szatynki zapadła całkowita cisza, tak że mogłam dosłyszeć cichą rozmowę osób z przodu samochodu, którzy zajęli się sobą. — No co?
Rzuciłam okiem na twarz mojej przyjaciółki, a widząc jej zwężone powieki i zaciśnięte usta, parsknęłam śmiechem. Uwielbiałam ją złościć.
— Czyli tym samym twierdzisz, że masz słabsze życie towarzyskie? — zapytała retorycznie z kpiącym uśmieszkiem na ustach, ale mimo to widziałam, jak ukradkiem schowała prezerwatywy do kieszeni spodni.
— Nie, twierdzę jedynie, że jestem od ciebie rozsądniejsza — odpowiedziałam, a Maddie spojrzała na mnie z irytacją.
— Ty mała...
— Jesteśmy już! — przerwałam jej wyszczerzona, widząc, że się zatrzymujemy. Brązowowłosa rzuciła mi ostatnie, wkurzone spojrzenie i fuknęła coś pod nosem, jednak mimo to dostrzegłam lekki uśmiech na jej buzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top