16.

23 czerwca, wtorek

Camille Lawrence: znajdziesz dla mnie wolną godzinkę dzisiaj po południu? ;)

Zgodnie z tym, co obiecałam w niedzielę Vivian, napisałam do Terence'a z rana, żeby wyrwać go gdzieś z domu. Ona i jej cioteczne rodzeństwo potrzebowali trochę czasu, aby przynieść do mieszkania znajomego mi studenta trochę przekąsek i przygotować pomieszczenie na kameralną imprezę niespodziankę z okazji jego dwudziestych trzecich urodzin.

Przewróciłam się na brzuch na miękkim materacu, ciesząc się, że nie szłam tego dnia do pracy. To nie tak, że nie chciałam. Po prostu nie miałam tego ranka głowy do obsługiwania klientów w cukierni.

Kiedy tylko na mój telefon przyszło powiadomienie, zerknęłam na wyświetlacz.

Terence Clarke: jasne, nawet więcej niż godzinę

Camille Lawrence: to świetnie! w takim razie ja, ty i Schuylkill*, co ty na to? chciałabym się tam wreszcie przejechać

Terence Clarke: z chęcią ;) kończę dzisiaj wykłady po 14, mógłbym podjechać pod twój blok o 16, dobra?

Camille Lawrence: okejj

Nim się obejrzałam, stałam już przed lustrem w sypialni, czekając na przyjazd Terry'ego. Włosy tego dnia wyjątkowo zostawiłam rozpuszczone. Nie było aż tak ciepło jak ostatnimi dniami, wiatr był praktycznie nieodczuwalny, a chciałam czuć się ze sobą jak najładniej, więc nic nie stało mi na przeszkodzie w pozostaniu przy takiej fryzurze. Na nogi założyłam krótkie spodenki z wysokim stanem, a na górę przewiewną, białą hiszpankę.

Czułam się... Dobrze. Byłam podekscytowana. Prawda była taka, że pół nocy myślałam nad życzeniami, które złożę Terence'owi i co mogłam dać mu jako prezent. Z jednej strony znaliśmy się bardzo krótko i z pewnością nie oczekiwał ode mnie nic wielkiego, ale z drugiej strony chciałam sprawić mu radość. Dlatego z samego rana pogadałam z Vivi, Victorem i Shirley i zamówiłam w mojej cukierni specjalny zestaw urodzinowy, który składał się z pysznego tortu, kilku babeczek i pysznych ciasteczek, a przy wybraniu smaków pomogła mi właśnie rudowłosa. Jej zadaniem było także odebrać słodycze i zanieść je do mieszkania Terence'a, podczas gdy on będzie ze mną nad Schuylkill.

Zanuciłam pod nosem piosenkę, która ostatnio krążyła mi po głowie i zakręciłam się dookoła własnej osi, ostatni raz zerkając na siebie w lustrze. Wzięłam małą, czarną torebkę na ramię i poszłam do kuchni, gdzie stała moja współlokatorka.

— Jak ci idzie? — zapytałam, przy okazji zaglądając do salonu, gdzie na stoliku kawowym i podłodze rozrzucone były różne kartki i ołówki. Maddie niechętnie westchnęła, opierając się czołem o wiszącą szafkę i zamieszała parzącą się herbatę.

— Fatalnie. Nie ma szans, że zdążę do jutra — burknęła, a gdy nie patrzyła, przewróciłam oczami.

— Nie będę mówić: "a nie mówiłam?", bo raczej ci to nie pomoże — zaczęłam, podchodząc do niej i przytulając od tyłu jej plecy — ale twoje złe nastawienie też nic nie pomoże. Jak będziesz ciągle myśleć, że do jutra nie zdążysz, to na serio nie zdążysz — powiedziałam, a odrobinę niższa dziewczyna mruknęła coś pod nosem. Miała do wykonania na jutro ważny projekt na studia i chociaż mówiłam jej od tygodnia, żeby wreszcie się za to zabrała, to ona odwlekła to do samego deadline'u i teraz narzekała, że nie da rady skończyć wszystkiego do jutra. — Maddie — jęknęłam, wieszając się jej mocniej na karku, ponieważ wyraźnie zaczęła mnie ignorować, skupiając się na niezwykle ważnym mieszaniu herbaty. — Dasz radę, jestem tego pewna. Kto da radę zrobić wszystko na ostatnią chwilę, jeśli nie ty?

Madeline prychnęła pod nosem, ale gdy miała się odezwać, na mój telefon przyszła nowa wiadomość. Terence pisał, że czekał już pod moim blokiem.

— Leć, maluchu i dobrze się baw — życzyła mi szatynka, odwracając się w moją stronę i uśmiechając lekko. Odpowiedziałam tym samym gestem i prędko ruszyłam do przedpokoju.

— Do zobaczenia później i powodzenia!

Szybko założyłam na stopy wysokie buty i na nic nie czekając, wyszłam na zewnątrz. Po chwili byłam już na dworze. Rozejrzałam się po okolicy, a widząc to samo czarne auto, którym trzy tygodnie wcześniej wracałam z klubu, ruszyłam w jego stronę. Gdy tylko ujrzałam za szybą uśmiech studenta, wsiadłam na miejsce pasażera.

— Hej — przywitałam się przyjaźnie i w ostatniej chwili powstrzymałam się przed złożeniem życzeń urodzinowych. Czarnowłosy kiwnął do mnie głową i odpalił silnik.

— Cześć, co tam u ciebie? — rzucił, odjeżdżając z parkingu przy ulicy.

— A w porządku — odparłam, w ostatniej chwili gryząc się w język, żeby nie wspomnieć nic na temat jego urodzin. Matko, nie byłam dobra w niespodziankach. — A u ciebie?

Zapięłam pas i rozejrzałam się po okolicy. Wjeżdżaliśmy właśnie w centrum Starego Miasta.

— W sumie to świetnie — rzucił, a ja zerknęłam na niego zainteresowana. — Miałem dzisiaj tamto kolokwium z anatomii i wreszcie będę miał spokój od nauki na najbliższy czas — powiedział, a ja przypomniałam sobie, jak kilka dni wcześniej czytał notatki z tego przedmiotu, kiedy to ja pracowałam w cukierni. — Kilka ostatnich wieczorów musiałem poświęcić na czytanie notatek, więc to będzie miła odmiana.

— Jak ci poszło?

— Chyba dobrze, ale nie chcę zapeszać — stwierdził z uśmiechem.

— To doskonale! Idealna okazja do świętowania — rzuciłam. Na moje słowa Terence zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Zagryzłam wargę i spojrzałam przez okno, żeby student nie zauważył, że szczerzyłam się jak głupia do sera.

Przejeżdżaliśmy właśnie przez jedno z osiedli spod centrum. Do najbliższego brzegu Schuylkill zostało z dziesięć minut drogi.

— Do której masz dzisiaj czas? — zapytał Terence.

— Właściwie to mam cały dzień wolny — powiedziałam po chwili zastanowienia, sama nie będąc pewna, co odpowiedzieć — a ty?

— Ja też — odparł. Na moment oboje zamilkliśmy. Czarnowłosy skręcił autem na skrzyżowaniu. — A chcesz jeszcze gdzieś potem pojechać?

Oblizałam wargi w krótkim zastanowieniu. Nagle zdałam sobie sprawę, że w swoim planie Vivian zapomniała wspomnieć o tym, jak mam przekonać Terence'a, żeby pojechał ze mną do jego mieszkania. Zabranie go z domu to jedno, ale powrót na imprezę to drugie.

— Myślę, że posiedzimy trochę nad rzeką, a potem możemy pojechać do ciebie. Co ty na to? — zapytałam i przez moment, kiedy zapadła między nami krótka cisza, poczułam, jak zrobiło mi się gorąco. O Boże. Czy to zabrzmiało tak dwuznacznie, jak mi się zdawało?

Jeżeli on teraz pomyśli, że rzucam mu jakieś niecenzuralne propozycje, to mogłam zapaść się pod ziemię.

— W porządku — odparł, a mnie zalała odrobina ulgi. Czyli albo tego w ten sposób nie odebrał, albo nic nie pokazał po sobie. Oby to pierwsze. — Chcesz czegoś posłuchać?

— Jasne — przystanęłam na jego propozycję, a student jedną ręką otworzył schowek przede mną. Znajdowało się w nim kilka różnych płyt.

— To wybierz, co chcesz — powiedział. Zaczęłam przyglądać się nazwom albumów i ich wykonawcom. Dwie płyty znałam, ale pozostałych nie kojarzyłam. — Osobiście polecam tę — mruknął z uśmiechem czarnowłosy, wskazując na jeden z nieznanych mi albumów, jak tylko zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu. Zerknęłam na okładkę ze zdjęciem w stylu retro i po chwili włożyłam ją do stacji.

— Zdaję się na ciebie.

Następne dziesięć minut jechaliśmy w stronę rzeki, słuchając soft rockowej muzyki jakiegoś zespołu. Musiałam przyznać, że bardzo odpowiadały mi te utwory i od razu zapamiętałam sobie w głowie nazwę wykonawcy, żeby później w domu móc znaleźć więcej piosenek w tym stylu.

Kiedy wreszcie zaparkowaliśmy wzdłuż mało ruchliwej ulicy, wysiedliśmy oboje z samochodu. Wymieniając się po drodze jakimiś krótkimi uwagami, dotarliśmy do mostu nad Schuylkill. Wzdłuż barierek znajdowały się wygodne ławki. Parę osób spacerowało wzdłuż mostu lub oglądało widoki. Bo rzeczywiście było co oglądać. Rzeka była błękitna oraz względnie czysta, nad nią znajdowały się po obu stronach małe skwerki i parki, a za nimi w pewnej odległości wznosiły się bogate, piękne wieżowce centrum.

Terence i ja usiedliśmy na jednej z ławek pośrodku mostu i wygodnie się rozsiedliśmy; czarnowłosy wyciągnął nogi przed siebie, a ja podciągnęłam kolana i odchyliłam głowę do tyłu. Usiedliśmy w przyjemnej atmosferze, wsłuchując się w przyjemny plusk wody oraz urywki rozmów przechodniów.

— Uwielbiam to miejsce — przyznałam cicho po dłuższej chwili. Terence mruknął mi na potwierdzenie i kątem oka zobaczyłam, jak na jego usta wpełzł lekki uśmiech. — Zanim się przeprowadziłam, często tu przychodziłam.

Blok moich rodziców znajdował się niecałe dwa kilometry dalej po drugiej stronie rzeki. Gdy byłam młodsza, lubiłam tu przychodzić – czy to po prostu na spacer, czy po to, żeby ulotnić się z domu.

Przez chwilę student się nie odzywał, jednak ta cisza nie była już tak bardzo komfortowa jak przedtem. Czułam, że Terence chciał coś powiedzieć.

— Od jak dawna mieszkasz z Maddie? — zapytał w końcu niebieskooki i poczułam jego spojrzenie na swoim policzku.

— Odkąd skończyłam szkołę — mruknęłam, kładąc głowę na kolana w taki sposób, żeby patrzeć młodemu mężczyźnie w oczy — czyli w sumie rok.

Tamten kiwnął uważnie głową, jednak nadal mogłam widzieć w jego oczach wymalowane pytanie. Mój wzrok przeniósł się na jego usta, gdy oblizał językiem dolną wargę.

— Czemu z nią zamieszkałaś?

Westchnęłam cicho i, nadal opierając podbródek na kolanach, spojrzałam przed siebie, wydymając usta w dziubek. Nienawidziłam, gdy padało to pytanie, jednak wchodząc z kimkolwiek w głębszą relację, zawsze musiałam być gotowa na to, że kiedyś będę się z tego zwierzać.

Wzruszyłam lekko ramionami.

— Nie chciałam dłużej mieszkać z rodzicami — powiedziałam i nic nie mogłam poradzić na to, że gardło zacisnęło mi się na wspomnienie rodziców. Ciekawe, czy mój głos zabrzmiał tak samo szorstko, jak w mojej głowie.

Terence nadal wlepiał we mnie ciekawskie spojrzenie. Przygryzłam dolną wargę

z niezręczności.

— Jeśli mogę wiedzieć, czy oni ci coś...? — Czarnowłosy urwał, uciekając wzrokiem na bok i wyraźnie szukając adekwatnego słowa. Otworzyłam szeroko powieki, rozumiejąc, co mógł mieć na myśli i energicznie pokręciłam głową.

— Nie, nie, nic złego mi nie robili — zaprzeczyłam szybko. Student mógł pomyśleć, że używali wobec mnie przemocy, jednak na szczęście to nie była prawda. — Po prostu... — zaczęłam, biorąc głęboki wdech. Terry uważnie na mnie spojrzał. — Nie żyło mi się z nimi dobrze. Nie kochali się nawzajem, nie kochali mnie i wolałam już żyć sama, niż w miejscu, gdzie czułam się zwyczajnie niechciana — dokończyłam. — I nadal wolę.

Wzruszyłam ramionami i musiałam szczerze przyznać, że nagle zalała mnie ogromna ulga, jakby nareszcie z moich ramion spadł ciężki głaz. Zerknęłam na studenta, na którego twarzy ukazywała się mieszanka różnych uczuć. Złapaliśmy kontakt wzrokowy, a gdy to się wreszcie stało, w jego oczach ujrzałam coś... Coś, czego nie byłam w stanie konkretnie odczytać. Jednak w jednej chwili poczułam się jeszcze lżej i dużo bezpieczniej niż przedtem.

— Myślę, że jeżeli chodzi o ludzi, to trzeba się kierować wyłącznie sercem — stwierdził cicho, zerkając naprzeciwko siebie. — Nawet jeżeli rozum podpowiada, że nie powinniśmy kogoś zostawiać bądź się od niego odcinać, to trzeba kierować się uczuciami. Nawet gdy znaliśmy się od zawsze, bądź kiedyś wiele dla siebie znaczyliśmy. Bo jeżeli ktoś bliski powoduje, że nie czujemy się dobrze, to wcale nie jest nam bliski — powiedział, marszcząc subtelnie czarne brwi. Spojrzał z powrotem na mnie. — Więc jeśli czułaś się ze swoimi rodzicami źle, to zdecydowanie dobrze postąpiłaś. A przynajmniej moim zdaniem.

Przechyliłam głowę na bok, a mały uśmiech wkradł się na moje usta. Podobały mi się jego słowa. Nawet bardzo. Nie znosiłam, gdy ludzie mówili coś typu, że przesadzałam. Że przecież to moi rodzice. Musieli mnie kochać. Otóż nie musieli. A Terence tego nie powiedział i niezwykle mnie to cieszyło.

— Też mi się tak wydaje.

I siedzieliśmy dalej w przyjemnej ciszy, spoglądając na piękną panoramę miasta.

*Schuylkill to taka rzeka przepływająca przez Pensylwanię (jakby kogoś interesowało, to tłumacz google mówi, że czyta się to mniej więcej jak //skulkyl// xd)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top