11.

16 czerwca, wtorek

Przypominanie sobie czasów liceum było moim zdaniem czymś wspaniałym. Mimo kilku nieprzyjemnych incydentów i nadmiaru nauki, wszystkie te chwile wspominałam z uśmiechem. A szczególnie mając przy sobie osobę, która w tych pamiętnych czasach brała udział.

Po spotkaniu w niedzielę mojego dawnego kolegi nie sądziłam, że spotkamy się znowu tak prędko. Ten jednak jeszcze tego samego wieczoru do mnie napisał, mówiąc, że fajnie byłoby się spotkać we wtorek.

I takim sposobem szłam właśnie koło Jamie'ego, śmiejąc się po napomknieniu o naszej wycieczce do sąsiedniego stanu, podczas której mieliśmy kilka naprawdę głupich akcji.

To był jeden z tych dni, po których wiedziałam, że będę bardzo zmęczona psychicznie. Jak zazwyczaj narzekałam na nudę i brak rozrywki, tak tego dnia byłam umówiona na dwa spotkania – pierwsze z Jamesem, a drugie z Maddie, Vivi i Terence'em, które zorganizowała wcześniej moja współlokatorka. Początkowo tego dnia miałam mieć jeszcze popołudniową zmianę w pracy, jednak moja szefowa, jakby czytając mi w myślach, zadzwoniła do mnie dzień wcześniej i powiedziała, że daje mi we wtorek wolne, ponieważ nie będzie potrzebna dodatkowa para rąk do pracy.

Więc takim sposobem całe popołudnie poświęcałam moim kontaktom towarzyskim.

Z Jamie'em przeszliśmy się na długi spacer po parku, podczas którego opowiedzieliśmy sobie nawzajem, co działo się u nas w ciągu całego roku. Dwudziestolatek zaczął studiować filologię angielską i zamieszkał w akademiku. Oprócz tego zaczął pracować jako wolontariusz w miejskim schronisku dla zwierząt. Ucieszyło mnie to, ponieważ szatyn od zawsze bardzo lubił czworonogi i z pewnością chętnie poświęcał dla nich swój wolny czas.

Opowiedziałam mu też o sobie – o tym, jak wyprowadziłam się od rodziców, jak zamieszkałam ze starą koleżanką z podwórka i jak zaczęłam pracować w cukierni, żeby zdobyć pieniądze na studia. Chłopak był bardzo podekscytowany na wspomnienie mojej pracy i powiedział, że kiedyś na pewno tam wpadnie. Wyszczerzyłam się, ciesząc się nie tylko z możliwości ponownego spotkania Jamie'ego, ale również wypromowania miejsca mojej pracy, które z całą pewnością na to zasługiwało.

I tak po rozmowie ciągnącej się przez dobre półtorej godziny, wyszliśmy z parku w stronę miasta, gdzie właśnie byłam umówiona ze znajomymi.

Jamie odprowadził mnie aż pod samą kawiarnię, w której miałam spotkać się z resztą. Stanęliśmy piętnaście metrów od stolików stojących na zewnątrz budynku. Zerknęłam w tamtą stronę i uśmiechnęłam się, widząc siedzących koło siebie Terence'a, Vivian i Maddie. Rozmawiali ze sobą.

— No, to co — zaczęłam z westchnieniem, zerkając przyjaźnie na dawnego kolegę. — Spotkamy się jeszcze?

Szatyn uśmiechnął się do mnie lekko, kiwając głową.

— Oczywiście. Kiedy tylko będziesz chciała.

Zbliżyłam się do chłopaka i objęłam go na pożegnanie. On również oddał mocny uścisk.

— No, to do zobaczenia. Mam nadzieję, że niedługo się znów zobaczymy. — Odsunęłam się na dwa kroki i pomachałam do niego dłonią.

— Ja też — stwierdził i kiwnął głową. — Cześć!

Odwróciłam się i ruszyłam w stronę kawiarni. Moim oczom nie umknęły wlepione we mnie spojrzenia moich znajomych. Parsknęłam cicho pod nosem, a gdy po chwili znalazłam się obok, odsunęłam sobie krzesełko.

— Cześć! — przywitałam się, szczerząc się do znajomych i zajmując miejsce. Złapałam chwilowy kontakt wzrokowy z siedzącym naprzeciwko mnie Terence'em. Czarne loczki opadały mu swobodnie na czoło, ubrany był w brązową koszulę. Patrzył na mnie z lekkim zaciekawieniem. Obok niego siedziała Vivi w białej hiszpance z odkrytymi ramionami i szerokim uśmiechem, a po mojej prawej stronie znajdowała się Maddie.

— Kto to był?

Zmarszczyłam brwi, wyłapując podejrzliwe spojrzenie mojej przyjaciółki. Uśmiech cisnął mi się na usta, gdy widziałam jej zmrużone powieki i podniesioną ku górze jedną brew.

— A co? — parsknęłam, mając ochotę przewrócić oczami. Maddie czasami zachowywała się jak mamuśka. O wszystkim chciała wiedzieć. Gdy moja przyjaciółka nie odpowiedziała, a jedynie jeszcze bardziej zwęziła oczy, odpowiedziałam. — James.

— James? — Maddie była wyraźnie zaskoczona. — Jamie? Ten Jamie? — Pokiwałam głową w geście potwierdzenia. Mówiłam jej o nim i o tym, kim dla mnie był, już parę razy. — Nie mówiłaś, że jest taki ładny — rzuciła z oburzeniem i opadła na oparcie krzesełka z wyrazem obrażonego dziecka. Zrobiłam zdziwioną minę i marszcząc brwi, pognałam wzrokiem za oddalającym się chłopakiem.

Vivi ze studentem zaśmiali się dźwięcznie na słowa szatynki.

— Nigdy nie zwróciłam na to uwagi — mruknęłam pod nosem po chwili zastanowienia, ale taka była prawda. Nigdy nie patrzyłam na niego pod tym romantycznym aspektem. Zawsze był dla mnie tylko kolegą z klasy, później też wsparciem, ale nigdy nikim więcej.

Madeline przewróciła oczami, na pewno mi nie wierząc. Wyprostowała się z powrotem na krześle i już zwykłym tonem zapytała, patrząc po wszystkich:

— To dokąd idziemy?

Zerknęłam na pozostałych dwoje. Terence wzruszył ramionami.

— A jakie są propozycje? — zapytałam, chcąc wiedzieć, co w ogóle rozważamy.

— Myśleliśmy nad kinem albo pozostaniem tutaj — odparła mi Vivian. Oblizałam końcem języka wargę i wyciągnęłam telefon.

— A co leci? — zapytałam, chcąc zerknąć na repertuar w internecie.

— "Mulan", "Avengersi", "Harry Potter i Czara Ognia"... — zaczął wymieniać Terence, który zapewne musiał już wcześniej to sprawdzić. W jednej chwili przeniosłam wzrok z telefonu na pozostałych i wstałam na proste nogi.

— Idziemy! — powiedziałam wyszczerzona. Vivian i Terence popatrzyli na mnie zdziwieni, natomiast Maddie prychnęła teatralnie pod nosem. — No dawaj, dawaj! — Pociągnęłam ją za ramię do góry, na co przewróciła oczami, jednak wstała.

— Na co? — zapytała Vivian, ale razem ze swoim ciotecznym bratem także ruszyli się z miejsca. Maddie otrzepała jasnoniebieskie dżinsy.

— Mogłam was wcześniej ostrzec. Millie nigdy nie odpuści obejrzenia Pottera — westchnęła moja przyjaciółka, a ja uniosłam do góry palec.

— Hej, hej, nie pamiętasz jak ostatnio zgodziłam się obejrzeć z tobą jakiś horror zamiast Zakon Feniksa? — zauważyłam. Vivi parsknęła śmiechem.

— Mi tam pasuje, ostatni raz oglądałam Pottera dobrych parę lat temu — uznała i ruszyła jako pierwsza w stronę, gdzie znajdowało się najbliższe kino. Maddie dorównała jej kroku i zostawiły mnie ze studentem z tyłu.

— Ja też — przyznał Terence z lekkim uśmiechem w nawiązaniu do słów rudowłosej i w ciszy, ramię w ramię podążyliśmy za dziewczynami.

Część miasta, w której teraz się znajdowaliśmy, była zabudowana starymi, ale odnowionymi kamieniczkami, w których mieściła się masa kawiarenek, butików i budek z lodami. Była to okolica, w której często pojawiali się turyści, ponieważ znajdowały się tu pozostałości po Starym Mieście, gdzie swoje miejsce miało wiele zabytków.

Wzdłuż ulicy, po której właśnie szliśmy, rozciągał się deptak. Dwie przecznice dalej znajdowała się moja cukiernia. Miejski park leżał naprzeciwko miejsca mojej pracy, natomiast za parkiem rozciągało się osiedle, na którym mieszkałam.

Wszystko to mieściło się w przestrzeni paru kilometrów kwadratowych. Mieszkałam w pięknej okolicy, w części miasta, gdzie miałam blisko do wielu przyjemnych miejscówek. Poza tym było tu pięknie: barokowe, kolorowe kamienice, sporo posadzonych, młodych drzew i wielu przechodniów. Czasami żałowałam, że nie mieszkałam w biznesowej, centralnej części miasta, gdzie miałabym właściwie pod nosem wszystkie firmy, galerie i urzędy. Jednak w chwilach takie jak te, kiedy mogłam sobie iść wzdłuż ulicy przy tym przyjemnym dla oczu otoczeniu i w promieniach powoli chowającego się słońca, byłam w pełni wdzięczna.

— Jak na weselu brata? — rzuciłam pytaniem po paru minutach ciszy, gdy wędrowaliśmy w stronę pobliskiego kina. Chłopak uśmiechnął się, zerkając na otoczenie.

— Naprawdę w porządku — przyznał, a ja spojrzałam na niego, czekając, aż rozwinie. — Z początku nie miałem na to wszystko ochoty. Nie oceniaj mnie, ale nie przepadam za momentem, kiedy zjeżdżają się wszystkie najdalsze ciotki i każda cię zna, ale ty nie znasz żadnej — zaśmiał się student. — Nie wspominając o tym, że od razu zaczynają mówić, jak to bardzo się zmieniło. Ale mimo tego było świetnie. No, i mojemu bratu się podobało, a to chyba najważniejsze.

— A jak się sprawdziłeś jako drużba? — zapytałam z uśmiechem, nadal na niego zerkając.

— Był wspaniały! — Znikąd po mojej lewej pojawiła się Vivian. — Poważnie, dopracował wszystko na ostatni guzik. Jak tylko kiedyś znajdę sobie partnera, to na pewno zatrudnię Terry'ego jako drużbę.

Terence parsknął pod nosem.

— Wybacz, ale jakoś nie widzę cię w małżeństwie — rzucił student, a tamta prychnęła pod nosem.

— Jeszcze się przekonasz.

— Wybacz, ale ja myślę podobnie jak Terence — przyznała Maddie, która to pojawiła się po prawej stronie czarnowłosego. Zachichotałam.

— A ty jak myślisz, Millie? — zapytała rudowłosa, patrząc na mnie z nadzieją, że stanę po jej stronie. Pokręciłam głową, nie chcą nic nawet mówić.

— Ja myślę, że musimy iść obejrzeć Czarę Ognia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top