III

W ostateczności wyszło tak, że dostaliśmy pokój i zostaliśmy na noc.

Obudziłam się o świcie. Cywil jeszcze spał. Usłyszałam dźwięk mojego radia.

-Czego? -warknęłam

-Potrzebjemy twojej pomocy. -usłyszałam głos laski z GRE

-Ja nie pomagam.

-A to wczoraj?

-Nie chciałam, żeby spał u mnie.

Rozłączyłam się.

-Czas się zbierać Amigo. -powiedziałam i podniosłam mój plecak.

Wyszliśmy z pokoju i udaliśmy się w stronę wyjścia. Chciałam otworzyć, ale nie mogłam. Zamknięte. No zaje*iście. Przecież jest czwarta rano! O tej godzinie powinno się wychodzić. Usiadłam pod ścianą i ciężko westchnęłam. Po chwili obok mnie położył się mój przyjaciel.

-No to sobie poczekamy. -westchnęłam

Mijały minuty, godziny, aż w końcu zasnęłam.

Obudziło mnie szturchanie w ramię.

-Ej, młoda. -usłyszałam męski głos

-Która godzina? -zapytałam

-Siódma.

-O której wy te drzwi otwieracie?

-O siódmej.

-Eh... Sorki, jestem przyzwyczajona do wczesnego wstawania.

-Właśnie widzę. -powiedział z sarkazmem.

-Non è colpa mia. -powiedziałam po włosku

-Czyli?

-Nie moja wina.

-Nie wcale.

-Dobra ja już lecę.

-Czekaj. Rahim ma do ciebie sprawę.

-No dobra. Śpi jeszcze?

-Nie.

-No to dobrze.

Udałam się z Cywilem do pokoju Rahim'a. Zrobiłam z buta wjeżdżam.

-Podobno masz do mnie sprawę. -zaczęłam

-Może najpierw dzień dobry?

-Dzień dobry. Więc?

-Znasz cały Harran na pamięć. Nie chciałabyś nam pomóc?

-Ja nie pomagam. -zaprzeczyłam opierając się o biurko.

-A to wczoraj?

-Nie lubię mieć gości.

-Ale poprowadziłaś go jednym ze skrótów.

-Ostatnio coś wam nie idzie. A Crane ma potencjał, więc nie chciałam, żeby się zmarnował.

-A co do Crane'a. Zgłosił się do akcji zdobycia antyzymy. Idzie do Raisa.

-Samobójstwo. -powiedziałam od razu

-Wiem. Podobno znasz Raisa.

-No znam. Straszny psychopata. Nie warto się z nim targować.

-Ale nie mamy wyjścia. Nie pomożesz nam?

-Możesz uznać mnie za egoistkę, ale ja nie pomagam ludziom. Zawsze mieli na mnie jakiś punkt zaczepienia. Więc teraz ja mam gdzieś czy oni przeżyją czy nie. Nie ty przez cztery lata uciekałeś przed psami. A teraz wybacz, ale na mnie już czas.

Szybkim krokiem opuściłam wieże. Udaliśmy się w stronę Starego Miasta. Może ta dzielnica nie jest zbyt spokojna, ale tam jest najwygodniej.

Weszliśmy do naszego domku. Wyciągnęłam z lodówki kiełbasę dla Cywila i chałwe dla mnie.

- Jak myślisz, długo wytrzyma u Raisa?

Pokiwał przecząco głową.

-Ja też nie. Pójdę zamknąć drzwi.

Jak powiedziałam tak zrobiłam. Kiedy skończyłam. Położyłam się na materacu.

-Dobranoc Amigo. -powiedziałam i zasnełam.

To był męczący dzień.

***

Kolejny rozdział! Mam nadzieje, że się podobał.

CDN...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top